sobota, 31 maja 2014

Dzień dziecka

      Niezależnie od tego ile mamy lat, każdy powraca wspomnieniami do przeszłości.
Niekiedy nasze myśli biegną daleko i przed naszymi oczami przesuwa się film jak ze starego kina.
      Już za kilka godzin nadejdzie magiczny dla naszych pociech dzień: Pierwszy czerwca - Dzień dziecka!
I znowu będzie wiele uśmiechniętych buziaków i wypieki na małych twarzyczkach, gdy będą się mocowały z ogromną porcją lodów pałaszowanych w gronie najbliższych.
Sprawy dorosłych mało obchodzą dzieciaki, gdy naturalnym zajęciem jest zabawa i tak musi być.
Może tylko my dorośli w okolicach tej daty[pierwszego czerwca] trochę więcej dyskutujemy  o sprawach dzieci, jak budować ich świat, jak wprowadzać je w dorastanie
Bo one szybko dorosną i przejmą po nas sztafetę odpowiedzialności.
       Niekiedy daje się słyszeć głosy  rodziców, którymi usprawiedliwiają nadopiekuńczość:
-"A niech jak najdłużej ma dobre i beztroskie dzieciństwo, bo jeszcze zdąży najeść się dorosłości."
Żyjemy w dziwnym czasie,[ a może każdy czas w historii jest na swój sposób dziwny] nie bardzo przychylnym dzieciom.
I nie chcę mówić o zasiłku opiekuńczym dla rodziców malucha, bo szkoda denerwować się w tak pięnym dniu święta naszych pociech.
       Mamy w pamięci delegacje rodziców, którzy w desperacji obrony beztroski sześciolatków, przytaszczyli do.Sejmu.kartony wypełnione podpisami sprzeciwu wobec takiego pomysłu naszych posłów  W tych dniach kolejny raz karmieni jesteśmy batalią o podręczniki do klasy pierwszej.
A dzieciaki czekają na swój "elementarz"i.tylko trudno im zrozumieć, że sprawiają tyle kłopotów dorosłym, że  sprawa jednego podręcznika prowadzi do różnych zdań polityków.
      A wszystko po to, aby nasze dzieci nie odstawały w rozwoju  od innych dzieci UE, tak twierdzi propaganda władzy!
I tak kolejni ministrowie majstrują z programami, podręcznikami i kolejny raz próbują wymyślić koło, a wszystko podszyte sloganem:" Aby naszym dzieciom było lepiej"
A ja mam prośbę:
Pani minister, decydenci, wszelkiego rodzaju reformatorzy i "zbawiciele "....
Może nie musimy mieć programistów komputerowych w drugiej klasie,
Może nie musimy mieć rekinów biznesowych w klasie trzeciej,
Niekiedy uważamy nasze dziecko mające sześć lat za takie rozwinięte, że powinno wiedzieć, co to jest prezerwatywa i czym jest amfetamina.
Sądzę, że to jest największy błąd, gdy nakładamy do tornistrów pierwszoklasistów  całą górę niepotrzebnych bzdur, jakbyśmy zazdrościli im tego czasu dziecięcej beztroski.
      Pierwszą klasę zaliczyłem z elementarzem Falskiego[moja książka miała wiele lat więcej ode mnie podejrzewam, ze sporo dzieciaków przede mną  z niej uczyło się pierwszych liter i słów] i jakoś wyszedłem na ludzi i może tylko trochę żałuję, że w  pierwszych klasach mojej szkolnej kariery, wieczne pióra wypierały już kałamarze i pióra ze stalówką i minął mnie kurs kaligrafii, i szkoda.
Pokolenie moich dzieci już zostało dotknięte gorączką reform podręcznikowych , a  pióra zostały zastąpione długopisami.
Ale nie zauważyłem ,aby reformy, które ich dotknęły, zaowocowały szczególnym wysypem geniuszów intelektualnych{ jest po prost tak samo.jak kiedyś]
Pokolenie dzieci moich dzieci pewnie zapomni o:kaligrafii, ortografii, tabliczce mnożenia, bo komputer, ba nawet telefon komórkowy za nich to załatwi, więc po co się uczyć?
I tak myślę sobie pani minister i inni oświatowi decydenci:
A może  "Ala ma Asa" i inne słowa ze starego Falskiego warto by było przywrócić na początku szkolnej drogi naszych dzieci i dzieci naszych dzieci itd
Już na koniec kochane dzieciaki chciałbym złożyć wam życzenia w tym uroczystym waszym dniu:
Życzę wam,abyście na progu waszej drogi ku dorosłości, spotykali mądrych i dobrych dorosłych.
Tylko tacy  pomogą wam zachować radość i beztroskę waszego dzieciństwa.
Kryspin





piątek, 30 maja 2014

" Miłość x 2 "

      "Ślubuję Ci miłość,wierność i uczciwość małżeńską i że Cię nie opuszczę aż do śmierci"....
      Kilkanaście minut przed ołtarzem, a póżniej życzenia, kwiaty, przyjęcie dla najbliższych i rozpoczyna się życie dwojga, którzy przekonani o sile wzajemnego uczucia pragną stać się jednym.
Sakrament małżeństwa jest jedynym, w którym Kościół nie  jest pośrednikiem i błędem jest przekonanie, że to kapłan dał nam sakrament.
Duchowny jest tylko przedstawicielem instytucji, która potwierdza wolę przyjęcia Bożego daru.
To małżonkowie sami sobie nawzajem udzielają go i są jedynymi "szafarzami" Bożego daru, pozostali są tylko świadkami.
       Ten sakrament, najpiękniejszy dar łączącej dwoje ludzi  miłości powinien być strażnikiem ich szczęścia na lata, aż do śmierci...Tego pragną i ....
      No właśnie: ponad połowa małżeństw nie wytrzymuje próby czasu i to, co kiedyś było najpiękniejszym przeżyciem, rozpływa się w prozie życia.
-Bo on poznał inną, zdradził, odszedł....
-Bo ona zawiodła się na nim, i opadły różowe okulary i nie spełnił jej oczekiwań....
-Bo nasze charaktery jakoś do siebie nie pasują więc po co się oszukiwać....?
Tak wiele moglibyśmy wymieniać :Bo! i pewnie tak do końca nie byli byśmy wstanie dojść do prawdziwej odpowiedzi: Dlaczego...?
Miało być tak pięknie, a kończy się przed sądem, który orzeka iż tych dwoje, którzy się stawili, stają się od chwili wyroku osobami wolnymi i może jedyne, co będzie ich w przyszłości mobilizowało do spotkań, to dzieci: przez wielu nazywane owocem miłości!
No tak: ludzki sąd zrobił, co miał w swoich uprawnieniach, ale bardzo wielu byłych szczęśliwych nowożeńców swoją wolę bycia jednym zadeklarowało także przed ołtarzem, a wtedy świadek w ornacie jasno określił: "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela..."
I zaczyna się dopiero tragedia:
"To jest okrutna pułapka, w którą wpadłam, bo on zawiódł na całej linii.
Kiedyś mówił jak bardzo mnie kocha ,a teraz zmienił mnie na inny młodszy model, a ja zostałam sama z tym piętnem"!
Póżniej jeszcze inne gorzkie słowa konfliktu wiary i pragnienia:
"Jestem młoda, pragnę kochać i być kochaną, a wobec wiary, która jest dla mnie bardzo ważna, nie mogę"!
I wypełniają się nasze świątynie  wiernymi "wykluczonymi," dla których najgorsze są niedziele i uroczystości ich bliskich:
-Pierwsze komunie i dzieci zadające pytania: "a dlaczego mama  nie idzie do Stołu Pańskiego, a inni tak?
-Pożegnania w trakcie mszy pogrzebowej, gdy odprawiający mszę św. i kapłan zachęca, aby odwdzięczyć się zmarłemu komunią św.
I znowu można by wyliczać kolejne upokorzenia "wykluczenia", których doświadczają wierzący rozwodnicy.
Bardzo boli, gdy taki wykluczony katolik na mszy staje obok sąsiada, którego widzi codziennie, jak wraca do rodziny chwiejnym krokiem pijaka i staje się  mimowolnym świadkiem "atrakcji" fundowanej  za ścianą , ale nie słychać owacji, a zamiast tego krzyk przerażenia bitych dzieci i poniewieranej żony.
Bardzo boli gdy ten" katolik" ostentacyjnie pcha się do komunii i tylko wracając na swoje miejsce łypie z ironicznym uśmiechem w stronę sąsiada, rozwodnika!
      Co bardziej wytrwali nieszczęśnicy dotknięci "pułapką" sakramentu małżeństwa podejmują próbę uzyskania unieważnienia słów kiedyś wypowiedzianych w kościele.
Sąd diecezjalny rozpatruje takie "zażalenie" zawiedzionych nadziei i orzeka w sentencji:
Ślubu nie było- był nieważny od samego początku!
Jak to mamy rozumieć, jak mają rozumieć to  wszyscy ci, którzy byli świadkami uroczystości...?
Kościół  szczegółowo wylicza całą listę przyczyn, które przekreślają ważność sakramentu[ niedojrzałość psychiczna, zatajona istotna choroba, zatajony sprzeciw na dziecko itd]
W całym zestawie wykluczeń brakuje mi jednak najważniejszego powodu: braku miłości!!!
Zaraz to uzasadnię, a właściwie już to uczyniłem w jednym z poprzednich postów, w którym próbowałem przybliżyć fenomen Miłości!!!
Napisałem wtedy, że prawdziwa miłość nigdy nie umiera, nie odchodzi, nie krzywdzi{reszta przymiotów u św Pawła w Hymnie o miłości]
Aby zaistniał sakrament małżeństwa potrzeba Miłości x2 , bo obie strony to przyrzekają :"Ślubuję Ci miłość"
Jeśli nie mam prawdziwej miłości dla tej drugiej osoby, to jest to najbardziej ważki powód wykluczający sakrament!
Dlaczego więc tyle małżeństw się rozpada?
No właśnie, gdybyśmy poważnie zastanawiali się nad słowem :Kocham Cię! i wypowiadali je zgodnie z wewnętrznym przekonaniem, świadomie i odpowiedzialnie; pewnie na ślubnym kobiercu stawałoby mniej póżniejszych kościelnych rozwodników.
Niekiedy młodzi wzbraniają się przed kościelną ceremonią i używają wtedy argumentów:
-Po co mi papierek z urzędu, a w kościele nie ma rozwodów więc lepiej nie ryzykować, bo a nóż....?
No właśnie i tu paradoks:
Kiedyś nie chciałem nawet myśleć o takich "wolnych związkach" i miałem do nich zdecydowanie negatywny stosunek, ale dochodzę do wniosku, że ci ludzie mają wiele racji i samokrytycyzmu.
Sakrament małżeństwa to najpiękniejszy prezent, bo dobry Bóg daje go dwojgu ludzi, którzy kochają siebie prawdziwie i od tej chwili, gdy składają sobie wzajemną przysięgę dostępują cudu bycia jednym!
Ślub w Kościele, przy Bożym stole to szczególne wyróżnienie i jednocześnie pieczęć,którą On przystawia na naszej Miłości x2.
Nawet Bóg jej jednak nie może postawić, gdy nie ma na czym tego uczynić!
Nie ma sakramentu małżeństwa bez Miłości x 2 i nie ma i nie ma kościelnych rozwodników gdy ona w nich trwa[Miłość x2 ]!!!!!
Kryspin


czwartek, 29 maja 2014

Szukam człowieka!

      "Szukam człowieka"
      Gdyby na naszych ulicach pojawił się taki dziwak i do tego z zapaloną, oliwną lampą i do tego zaczepiałby przechodniów z dziwnym pytaniem: "Szukam człowieka", to pewnie wylądowałby w psychiatryku.
Jak można poszukiwać człowieka przedzierając się jednocześnie przez tłum spieszących się gdzieś ludzi?
      A może, gdyby Diogenes na naszych ulicach stawiał pytanie: "Kim jest człowiek ?", no to ktoś zatrzymałby się w swym pędzie i przez chwilę zastanowiłby się nad tym: Kim jesteśmy  My! Ludzie?
Najkrótsza definicja, jaką możemy wyczytać o nas samych to: homo sapiens- istota myśląca!
Człowiek jako jedyny z całej drabiny ewolucji zarezerwował sobie przywilej myślenia!
Człowiek, istota myśląca: to brzmi dumnie, prawda?
Człowiek to istota myśląca, to mnie przeraża!!!
      Otrzymaliśmy zdolność wartościowania,wyboru, tworzenia, wymyślania, ekspresji i to wszystko zaowocowało: postępem, rozwojem, wytworami kultury.
W czasie nam danym przez naturę przeszliśmy imponującą drogę rozwoju i jak żadne inne żyjące istoty, dokonaliśmy i nieustannie dokonujemy zmian wokół nas.
Postęp, rozwój, ciągłe dążenie do przekraczania ograniczeń, niepokój poznania, zrozumienia, pragnienie i rywalizacja; to jest nam przynależne!
W swojej historii nieustannie dążyliśmy i nieustannie do czegoś dążymy z nadzieją, że kolejny krok przybliży nas do....? 
No właśnie dokąd zmierza człowiek?
Filozof odpowie: Człowiek dąży do szczęścia!
Ale w czym zawiera się Szczęście, czym ono jest, czego potrzeba, abyśmy byli szczęśliwi?
Znowu kolejne pytania i ogrom odpowiedzi; ale która jest właściwa ?
I kto ma to określić, zmierzyć ,zważyć?
Przeraża mnie świat istot myślących [tu myślę także o sobie], bo dochodzę do gorzkiego wniosku, że postęp, owoc ludzkiego rozwoju dokonuje się z jednej pobudki: z egoizmu!
To niezbyt obiecujący fundament, na którym budujemy  rzeczywistość, która nas otacza.
Ktoś powie: Ale egoizm w swej formie jest przecież niczym innym, jak przejawem miłości, a że tym uczuciem darzymy siebie najbardziej, to przecież normalne, prawda?
To prawda, tak jest, i musimy to zaakceptować!:
Jesteśmy z natury egoistami i taki jest tak zwany porządek miłości, który w szeregu, jak w kolejce po człowieczeństwo, wyznacza obszary miłości i jej siłę:
W pierwszej kolejnośći kochamy siebie, póżniej osoby bliskie, następnie..[i tu każdy wklei sobie swoje kręgi z którymi odczuwa związek]
Przeraża mnie  w naszym porządku miłości to, że  kręgi egoizmu  stają się hermetyczne i zamknięte i wtedy rodzi się ta ciemna strona ludzkiego myślenia:
Nietolerancja, fanatyczny nacjonalizm w chorobowym wydaniu dochodzi  faszyzmu, a stąd już bardzo krótka droga do tragedii, jaką zafundowała sobie ludzkość wielokrotnie i funduje nadal.
       Pokolenie naszych rodziców doświadczyło takiej "obręczy" porządku miłości, która poparta przez chore systemy filozoficzne, podzieliła populację na ludzi i tę pozostałą resztę: podludzi, mniej ludzi, nie tak do końca istoty równe rasie "panów".
Do realizacji obrony czystości rasy stworzyli  miejsca porządkowania i pozbywania się zbędnych osobników, którzy nie byli już traktowani jak istoty z tego samego gatunku i odmówiono im miana homo sapiens !
       Dzisiaj byłem świadkiem rozmowy w naszej TV, a sprawa dotyczyła "kontrowersyjnej" kampanii w sprawie tzw." deklaracji sumienia"postulowanej przez środowisko lekarzy, którzy nie chcą uczestniczyć w aborcjach.
Uderzyło mnie to, że pan Balicki:[ lekarz, były minister zdrowia;] rozważając tę sprawę, powoływał się na konflikt wynikający z wiary tych kolegów w powołaniu[ mówi się, że lekarz jest człowiekiem powołania], a ani jednym słowem nie ustosunkował się do Przysięgi Hipokratesa, którą i on składał
Zamiast tego porównał powołanie lekarza do żołnierza, który dostaje broń i używa jej w obronie ojczyzny, rodaków, ludzi mu bliskich.
Swój wywód dokończył lapidarnie: Kto nie potrafi użyć broni, nie idzie do wojska.
Pan Balicki zapomniał, albo nie chciał zauważyć, że wojsko broni narodu przed agresorem!
Dziecko agresorem, zagrożeniem naszego kręgu egoizmu, który często staje się tak ciasny, że nie ma w nim już miejsca dla dziecka.
       Przeraża mnie istota myśląca, która potrafi w imię  "postępu" przekreślić wszystko, co stanowiło przez wieki istotę powołania lekarza, którą ślubował i ślubuje nadal w  Przysiędze Hipokratesa!!
P.S. Mam postulat, prośbę do decydentów:
       Może odstąpić od tej staromodnej Przysięgi Hipokratesa, wtedy adepci medycyny pozbędą się konfliktu sumienia w kolejnych nakazanych praktykach[ eutanazja,pawulon dla osób starych, inne środki rozwiązujące problem kalek, chorych psychicznie, emerytów itd....]
Ktoś to będzie musiał zrobić, aby poszerzać strefę naszego egoizmu!
Przeraża mnie człowiek, bo nie wiem do czego dojdzie używając daru myślenia!
Kryspin






środa, 28 maja 2014

Kłopotliwy dar!

       Mieliście kiedyś kłopot z przyjętego prezenu?
       Każdy choć raz w życiu chyba coś takiego przeżył.
Kłopot rośnie proporcjonalnie z wartością podarunku: bo rodzi zobowiązanie, bo trzeba się zrewanżować, a może otrzymaliśmy coś, czego nie lubimy, albo nie daj Boże nie przepadamy za osobą darczyńcy; no i mamy kłopot i zamiast radości zagryzamy wargi i popadamy w zmartwienie.
       Niekiedy prezent nawet nas nie dotyczy, otrzymał go ktoś inny i tu kolejne niezadowolenie, może niekiedy zazdrość i inne niskie pobudki, które potrafią nam zatruć dobry humor na długie godziny, dni, a nawet lata.
Człowiek, to taka dziwna istota, która w owczym pędzie jest gotowy do przyklejania się do grona niezadowolonych, aniżeli tak po prostu powiedzieć z głębi serca: cieszę się z tobą twoim sukcesem, cieszę się z tego, że coś się tobie udało, że miałeś szczęście.
       Dzisiaj o kłopotliwym prezencie, który jest wielkim darem Boga  dla nas; o sakramencie chorych, albo jak to utarło się dawno temu: ostatnim namaszczeniu!
       To był dopiero kłopotliwy sakrament zwłaszcza w dawnych czasach.
Gdy chory był na łożu boleści, a najbliżsi dochodzili do wniosku, że nastała jego ostatnia godzina; gnali po kapłana, aby namaścił nieszczęśnika na ostatnią ziemską drogę.
Pozostali domownicy ze skrzyni dobywali najlepsze odzienie, zakładali je na bliskiego przed podróżą do wieczności i uczestniczyli w obrzędzie namaszczenia
       Kapłan po łacinie wypowiadał słowa przewidziane rytem i biedaczyska nawet nie pojmowali, że w słowach sakramentu nie tylko jest mowa o uzdrowieniu duszy; ale jeśli taka wola niebios, także pokrzepienie dla umęczonego chorobą ciała ich krewnego.
I tu niekiedy rodził się kłopot, gdy kandydat do wieczności poczuł się lepiej i wracał do zdrowia.
Radość wśród najbliższych gasła, gdy uświadamiali sobie, że od tej chwili pod swoim dachem będą mieli kogoś, kto już nie może kalać rąk namaszczonych przyziemną pracą i nie może powrócić do odzienia mniej eleganckiego.
Taki "święty balast" dla domu, w którym kolejna gęba do miski stawała się poważnym kłopotem zwłaszcza w biednych rodzinach[a takich była większość w owych czasach]
To ukształtowało zwyczaj, aby wyczekiwać z sakramentem do chwili, gdy nie będzie już szansy na powrót do żywych i z sakramentu chorych zrobił się sakrament umierających- ostatnie namaszczenie.
       Minęły wieki, a ten Boży dar jest nadal takim "kłopotliwym sakramentem": bo po co moja mama, ojciec, żona, czy inna bliska nam osoba ma przeżywać stres i być świadoma, że to już koniec?
       Księdza wzywa się nadal na styk i często dociera za po czasie i wtedy rozpoczynają się dysputy "domorosłych teologów": jaki ten kapłan nieżyciowy, babcia jest jeszcze trochę ciepła, a on mówi, że sakrament udziela się żywym i teraz już nie ma sensu.
Ale nasza mama tak była wierząca i należy jej się namaszczenie- prowadzą licytację już nie dla zmarłej, a dla swojego poczucia spokoju.
Wtedy uległy kapłan robi gest w kierunku ich natarczywości i udziela sakramentu warunkowo:"Jeżeli żyjesz....", no i dobrze, bo nikt do końca nie może wyrokować, kiedy człowiek przekracza próg wieczności.
      Sakrament chorych udziela się człowiekowi, gdy on tego chce i jest w stanie dolegliwości zagrażającej życiu: poważna choroba, podeszły wiek itd.
Można go otrzymywać wiele razy z zachowaniem rozsądku.
Bóg dał nam ten dar z miłości i troski o nasze zbawienie.
Kościół głosi, że otrzymujemy go po to, aby winy naszego życia z przeszłości nie przekreśliły naszej przepustki do nieba.
       Teraz odezwą się zaniepokojeni: A co w chwili śmierci nagłej, niespodziewanej, w wyniku zawału, wypadku itd. i nie ma czasu na ceremoniał, albo nie ma szafarza sakramentu w pobliżu?
       Jest coś takiego jak pragnienie łaski sakramentu i tu nie potrzeba długich godzin, aby zrodziła się myśl żalu i pragnienia.
Czas jest rzeczą względną i chwila może osiągnąć rozmiary wieków i zawsze człowiek w obliczu śmierci może wzbudzić żal i pragnienie pojednania. To już jest jednak poza naszym zrozumieniem.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, czy chcę!
      Kilka dni temu kolejny raz sakrament chorych stał się kłopotliwy i to w wymiarze publicznym.
Pan Jaruzelski, zatwardziały ateista, ba: wróg Kościoła, który obsesyjnie manifestował swoją pogardę dla wiary i wyznawców Chrystusa[ pogrzebową mszę matki przeczekał poza kościołem, przez lata obsesyjnie prześladował oficerów, którzy wykazywali się brakiem lojalności i brali śluby w świątyniach itd]
Człowiek zbrodniczego systemu, który zapracował sobie na uroczyste wykluczenie z Kościoła, gdy obłożono go klątwą,odszedł z tego świata przyjmując sakrament chorych!
      To dopiero kłopot!
Panie Boże, czy nie za hojnie szafujesz przebaczeniem, aby takiemu człowiekowi wręczać przepustkę do pojednania i wiecznego szczęścia?
A Dobry Bóg uśmiecha się przyjażnie i mówi nam:
Zapomnieliście, co wam obiecałem słowami mojego Syna: szklanka wody podana spragnionemu nie zostanie ci zapomniana!!!
       W piątek zakończy  się ludzki spektakl "generała" i pewnie jeszcze wiele uczonych mężów będzie prowadziło dysputy na temat jego osoby.
Powstanie niezliczona ilość opracowań bardziej lub mnie naukowych; bardziej lub mnie bliskich prawdy.
Z pewnością na lata, może na zawsze pozostanie ból skrzywdzonych i tak musi po ludzku być!
       Panie Boże, dziękuję Tobie za uśmiech przebaczenia, którym łagodzisz nasze obawy co do naszej przyszłości.
Kryspin

wtorek, 27 maja 2014

Komu potrzebna jest spowiedż?

      W co drugim  amerykańskim  scenariuszu filmowym żelaznym punktem jest scena, gdy bohater/ka/ zasiada, a niekiedy kładzie się na kozetce psychoanalityka i zalicza kolejną wizytę, aby poprawić sobie relacje z samym/ą/ sobą.
      Z pewnością reżyserzy przedstawiają w takiej scenie sprawy, którymi w tamtych realiach nikt się nie dziwi, bo to jest jeden ze sposobów pozostania normalnym w świecie dalekim od normalności.
Oczyszczenie wnętrza, uwolnienie duszy od ciężarów, wszelakich brudów, przywraca spokój i siły pacjenta.
Potem jedynie pozostaje zapłacić i umówić się na kolejny termin, aby uzyskać kolejną pomoc takiego trenera duszy.
      Moi drodzy, mieliście kiedykolwiek doświadczenie, że musicie coś komuś powiedzieć, bo rozpiera was tajemnica, którą chcielibyście ujawnić?
      Trochę gorzej idzie człowiekowi, gdy ma się wygadać przed kimkolwiek, bo zrobił coś złego, dopuścił się świństwa lub jakiegokolwiek czynu, którego ujawnienie chluby nam nie przyniesie, prawda?
      Wtedy staramy się w naszym umyśle gdzieś to zakopać, zapomnieć, nie myśleć o tym, ale przychodzi taki moment, że pękamy{ niekiedy trwa to bardzo długo, nawet latami] i wyrzucamy z siebie to, co zapaprało naszą duszę jak śmierdząca padlina i mówimy całą prawdę!
Wyznajemy naszą winę wobec innych ludzi, niekiedy nawet bardzo bliskich i robimy to licząc: że oni nam przebaczą, zapomną krzywdę, nie potępią i wtedy nasze życie znowu powraca do radości, albo[w przypadku, gdy na dopiero na łożu śmierci  zdobywamy się na trudną szczerość] odchodzimy z ulgą..
      Nasz Pan, w którego większość z nas wierzy zna naszą psychikę lepiej, aniżeli najlepszy specjalista od duszy, który w ciszy gabinet terapeutycznego, na kozetce przyjmuje kolejne porcie koszmarów i fobii znerwicowanych pacjentów.
W  tym celu dał nam sakrament pojednania, inaczej zwany spowiedzią .
Nie będziemy powielać katechizmu, choć niektórym przydałoby się przypomnieć pięć warunków dobrej spowiedzi, ale to już niech każdy zrobi sam jako zadanie powtórkowe w swojej szkole życia.
Wielokrotnie nasi kochani bracia katolicy w rozmowach przy grillu mówią o spowiedzi[ Nie wierzycie? Przypomnijcie sobie ile razy rozmowy o "niczym" schodzą na sprawy wiary, a w nich spowiedż to temat ulubiony: Niby dla czego mam obcemu facetowi obcemu mówić o moich grzeszkach? Albo: byłam po to, aby mi "odpukał", bo wypada choć raz w roku być u spowiedzi.]
Nasze rozmowy prawie zawsze kończą się tym samym oczekiwaniem: Spowiedż powinna być powszechna, jak w innych kościołach!
       Kochani: Bóg zna nasze sprawy przeszłe, terażniejsze i przyszłe[ to jedna z jego tajemnic, którą nie potrafimy pojąć naszymi zmysłami i dlatego mamy wiarę, która tłumaczy to określeniem Bożej tajemnicy!
On zna nasze uczynki i te dobre, którymi najchętniej chcielibyśmy się pochwalić i zna te nasze małe i większe świnstewka, którymi babrzemy nasze sumienia. On to wie!
       Lubimy czyste otoczenie, prawda?
Nikt nie lubi bałaganu i brudu[ pomijam patologię i przyzwyczajenia ludzi z "dworca kolejowego"- pisałem o tym w jednym z minionych postów]
Pan/i/ domu systematycznie robi porządki, ściera kurze, myje okna itd, a po skończonej pracy zasiada wygodnie w fotelu, popije kawę i z zadowoleniem napawa się wykonaną pracą i odczuwa szczęście uporządkowanego domu.
Niektóre pedantki wydają się obsesyjne w porządkach i budzą nawet ciche komentarze przyjaciółek,które niekiedy głośno pytają:Co ty tak często sprzątasz, gdy wokół jest prawie sterylna czystość?
Ona wtedy odpowiada: Robię to dla siebie, bo mam mniej pracy, a kawa po porządkach smakuje mi szczególnie!
       Spowiedż jest takim porządkowaniem naszej duszy, przywracaniem świeżości i czystości wnętrza, tylko tyle i aż tyle!
       Niekiedy przy grillu stwierdzamy: Z czego ja mam się spowiadać?
I tu ciekawostka:
W historiach opisujących drogę do doskonałości ludzi, których Kościół wynosi na ołtarze, jak wzór dla wiernych, mowa jest o tym, że bardzo często się spowiadali[ w ekstremalnych przypadkach codziennie]
Ksiądz po drugiej stronie konfesjonał nie jest księgowym z liczydłem, nie jest sędzią z kodeksem karnym[ przynajmniej nie powinien być ani jednym, ani drugim], a powinien być: kierownikiem duchowym[ tak określa to Kościół]
Mnie odpowiada jednak inne określenie: Ksiądz w konfesjonale jest "trenerem", który opiekuje się kondycją mojego biegu do wieczności.
Jeśli nie odpowiada Tobie żadne z tych określeń,: Odbieraj go jak lekarza psychoterapeutę duszy i do tego seans, sesję, rozmowę masz za darmo i na koniec spotkania otrzymujesz prezent sakramentu, Boży dar dla Twojej duszy!
Bóg nie potrzebuje naszej spowiedzi,  wynurzeń o brudach skrywanych ze wstydem , On to wszystko wie!
Spowiedż jest nam potrzebna, nie Jemu!
       Nikt nie lubi brudu wokół siebie i nie lubi go także w sobie, prawda?
Na koniec: życzmy sobie miłych doznań po "sesjach terapeutycznych" przy konfesjonale!
Kryspin

poniedziałek, 26 maja 2014

"Szpaler pamięci krzywd i zbrodni"

       Kilka dni temu napisałem, dlaczego nie pójdę na wybory i teraz odczuwam, że zrobiłem właściwie.
W przeświadczeniu o słuszności mojej decyzji utwierdził mnie człowiek, którego nie ma już wśród żywych i umarł sobie w cieniu podniecenia, jakim w niedzielne popołudnie żyli ludzie władzy i opozycji parlamentarnej oczekując na wysokość słupków poparcia dla ich politycznych ambicji.
      Pan Jaruzelski doczekał swoich dni w rządowym szpitalu i zrobił tym prezent wszystkim polskim politykom, którym spadł nareszcie kamień wstydu noszony przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, gdy tak jakoś "niezręcznie" robiło się kolejnym opcjom od prawa do lewa[u władzy w tym okresie byli wszyscy], gdy naród ośmielał się domagać sprawiedliwości za krew swoich synów, braci, mężów i ojców.
      Wymiar sprawiedliwości działając niby w sposób niezawisły, sprawę ludzi zbrukanych krwią rodaków, traktował jak kukułcze jajo i to już bardzo nieświeże i lepiej, aby się nie rozbiło, bo mogłoby zakłócić dobre samopoczucie naszych elit.
Paradoksem na miarę epoki trzeba określić sprawiedliwość III Rzeczpospolitej, w której oprawcy od lat dożywają swoich dni z emeryturami grubo powyżej średniej krajowej zarobku górnika ryjącego pod ziemią polskie"złoto", które jest tak potrzebne na utrzymanie dobrego samopoczucia beneficjentów "równości republiki kolesiów królika"
      Jestem bardzo ciekawy, czy w kondukcie pożegnalnym przyjaciela pójdzie "schorowany" pan Kiszczak[ mam nadzieję, że biedaczek nie mogący posiedzieć na ławie oskarżonych , wykrzesze trochę sił, aby zataszczyć wieniec towarzyszowi Wojtkowi, któremu przecież tyle zawdzięczał].
Panie Miler, w państwie sprawiedliwości i w partii, która zbija kapitał na haśle troski o najsłabszych i o tych, którzy ciężką pracą wykuwają potęgę i dobrobyt dla wszystkich, nie powinien pan upominać się o hołdy dla zbrodniarzy!!!
Powoływanie się na kazus" prezydenta", przeszłość w mundurze generalskim, nie uprawnia do niczego ponad to,  na co zasługuje pamięć po zmarłym.
       Kochani politycy z lewa i z prawa, to był dla was "szczęśliwy" dzień, bo dobry Bóg załatwił za was to, czego nie chcieliście zrobić przez ćwierć wieku[i muszę przyznać, że Pan nasz czekał długo, no ale kiedyś  i Wszechmogący mówi :dosyć!]
Mieliście dwadzieścia pięć lat, aby zło nazwać złem i je sprawiedliwie osądzić.
       Sądzę, że stopień szeregowca[ to także żołnierz noszący mundur] zaspokoiłby miłość pana Jaruzelskiego do wojska i już na wieczność mógłby "cieszyć "się z uniformu.
       Ktoś powie, że to nie przystoi, zemsta na starcu, to nie chrześcijańskie, nie bardzo ludzkie!
       Gdyby trybunał w Norymberdze wzorował  się na naszym poczuciu sprawiedliwości, to pewnie wielu zbrodniarzy w mundurach SS do dnia dzisiejszego opalałoby się na plażach Ameryki Południowej popijając lampki koniaku rozpamiętując dawne "dobre "czasy!
Panowie z lewicy:
Chcecie, aby to pożegnanie było godne?
Mam propozycję:
       Powertujcie w archiwach, odszukajcie tych, którym w domach pozostały już tylko zdjęcia i bolesne wspomnienie po pomordowanych ojcach, braciach i synach[ 1956, 1970, 1981] i zaproście ich na pogrzeb pana Jaruzelskiego
Niech na trasie przemarszu ustawi się szpaler tych, którzy od lat nie mieli uśmiechu na twarzach, a jedyne czym żyją, to poczucie krzywdy i tylko niekiedy ze smutkiem w oczach mówią z rezygnacją: Nie ma sprawiedliwości na tym świecie i dopiero śmierć przyniesie nam ukojenie!
Może nie żałoba, może nie dzika radość, bo nie licuje to z miłosierdziem  i duchem przebaczenia; ale może choć takie małe zadośćuczynienie i odrobina nadziei i pociechy dla tysięcy tych, którzy w pamięci nie mają żadnego dobrego wspomnienia z tamtego czasu, gdy pan Jaruzelski nosił mundur generała!
       W Stanach przy egzekucjach zbrodniarzy uczestniczą bliscy ofiar oprawców i znowu ktoś powie: to nie humanitarne, ale zapewniam was, że w wielu tych "świadkach" sprawiedliwości to traumatyczne z pewnością przeżycie, przywraca spokój i choć trochę ukojenia.
      "Szczęśliwy" panie Jaruzelski, spoczywaj w sprawiedliwości, bo teraz już jesteś przed Panem Sprawiedliwości i to mnie cieszy, że każdemu Bóg odda kiedyś sprawiedliwość.
     A tak na koniec panowie z lewa i prawa naszego politycznego bajorka:
Mam nadzieję, że na rozliczenie waszych zaniechań nie będziecie musieli czekać na werdykt Pana Sprawiedliwości i dlatego proszę nieustannie, aby dozwolił wam doświadczyć szczęścia Jagny z Reymontowskich "Chłopów".
Naród, zwłaszcza ten "ciemny"[ a za taki uważacie rodaków, prawda?] potrafi być okrutny w prostej sprawiedliwości i o zgrozo, na naszych wsiach jest jeszcze dużo konnych wozów[nawet woły się znajdą, jeśli takie będzie życzenie], a i gnojowisko też się zdarza!
Kryspin


niedziela, 25 maja 2014

Paczuszka miłości!

       Dzisiaj jest szczególny dzień: 26 maj!
      Obudziło mnie słońce i uśmiecham się od rana do Ciebie Mamo!!
       Przymykam na chwilę oczy i widzę teraz uśmiech na Twojej twarzy, i  brakuje mi Ciebie.
Kiedyś dni były takie zwyczajne i piękne zarazem.
Pamiętam krzątaninę w domu, gdy szykowaliśmy się do naszych zajęć: zabiegani od rana w poszukiwaniu zagubionego zeszytu, który był potrzebny do szkoły.
Ojciec jak zwykle blokował łazienkę celebrując poranną toaletę i za chwilę  bezradnie  pytał o spinki do koszuli, a Ty czekając w korytarzu podawałaś nam do rąk przygotowane małe paczuszki z kanapkami, , które pospiesznie ładowaliśmy  do tornistrów i tylko jeszcze buziak na pożegnanie i :
-Pa mamuniu!
        A póżniej, po latach założyliśmy rodziny i w naszych domach przeżywaliśmy krzątaninę rannego zabiegania i nasze dzieci nam dorosłym dzieciom przypominały te dawne chwile radości rodzinnego domu i wielokrotnie powracaliśmy myślami do naszych poranków dzieciństwa, gdy Ty byłaś przy nas tak zwyczajnie, a słonko świeciło jakoś cieplej.
Może to pragnienie ciepła z dzieciństwa sprawiało, ze spotkania z Tobą w czasie, gdy lekko pochylona latami cieszyłaś się z naszych powrotów do rodzinnego domu choć na chwilę.
Niezależnie od tego , czy wracaliśmy w dniu Twoich imienin, czy choćby na chwilę bez okazji; zawsze czuło się to samo ciepło i do tego ten sam spokojny uśmiech czekającej naszej mamy.
I choć nie pakowałaś nam już kanapek do szkoły, to zawsze  czuliśmy w chwili pożegnań, że otrzymywaliśmy kolejną porcję Twojej miłości, którą zawsze miałaś dla każdego z nas.
      Teraz, gdy po ludzku Ciebie już nie ma, gdy nasze spotkania w rodzinnym domu pozostały już tylko wspomnieniem powracającym przy kamiennej płycie cmentarza, to nasze spotkania nadal są uśmiechnięte i nadal widzę Ciebie stojącą stale obok mnie: uśmiechniętą, rozdającą nam małe paczuszki z miłością.
Dziękuję Mamo, że byłaś, że jesteś, bo nadal odbieram, każdego dnia Twoją miłość, a ona pozwala mi nadal radować się słońcem i może za twoją przyczyną ten majowy dzień pełen zapachu wiosennych kwiatów pachnie nieustannie Twoim uczuciem, które nieustannie jest we mnie: Dziękuję Mamo!
      "....Tak bardzo pragnęłam mieć dzieci, gdy jednak przychodziliście na świat, wasze porody były takie trudne....Ty urodziłaś się z jednym punktem Apgara, Borys z dwoma, i pomyślałam wtedy,i przez kolejne lata zastanawiałam się nad tym, czy ma  to jakieś znaczenie. Patrzyłam, jak dorastacie, i stale miałam w myślach chwile waszych narodzin. Ciągle nawiedzało mnie to samo pytanie: dlaczego tak musiało być? Teraz myślę, że dałam wam życie i darzyłam was miłością od pierwszej chwili i przez cały okres waszego dorastania może właśnie po to, abyście teraz mogli oddać mi to samo w mojej chorobie....."["Zakochana koloratka"]
       Ten fragment książki relacjonuje smutek odejścia mamy moich dzieci, gdy ich złączone dłonie mówiły słowa, których nie byli wstanie powiedzieć wtedy, gdy ściśnięte w smutku gardła uwięziły słowa, ale ten dotyk mówił wtedy wszystko.
      Cudowne oddawanie miłości, którego doświadczali nieustannie od pierwszej chwili ich życia i w tym ostatnim momencie sprawiło, że w ich zapłakanych oczach pojawiło się słońce!
       Kochane dzieci! 
       Niezależnie od tego, czy jesteśmy jeszcze mali, czy lata zaznaczyły  bielą nasze skronie, pomyślmy z wdzięcznością o naszych mamach, niezależnie od tego, gdzie teraz są!
Mama zawsze jest i trzyma dla nas paczuszkę miłości, którą nieustannie nam daje!
Dziękuję Ci mamo za to że jesteś i zawsze będziesz miłością dla nas!!!!
Kryspin

Fucha za 50000 zł!

         Ponad 1200 kandydatów do objęcia 51 foteli w Europarlamencie rozpoczęło o godzinie 7.00 nerwowe zagryzanie rąk i obserwuje ponad 27 tysięcy lokali , w których szeregowa masa społeczeństwa ma im załatwić upragnioną fuchę za kilkadziesiąt tysięcy.
         Kandydaci na europosłów w trakcie kampanii obiecywali wszystko, co moglibyśmy sobie wymarzyć, choćby to było pragnienie rozkapryszonego bachora, który żąda gwiazdkę z nieba.
Potrafię to nawet zrozumieć, bo pragnienie tak wielkie, niezależnie, czy realne, pcha człowieka  do absurdu zapewnień.
Ale legitymowanie tych bzdur przez ich patronów, to jak próba wyłudzenia kredytu bankowego.
Przez podstawione osoby z marginesu nazywane pieszczotliwie "słupami" grupa cwaniaków próbuje skroić firmę pełną szeleszczącej waluty!
W takim przypadku takimi "biznesowymi" zajmuje się prokuratura i prowadzi śledztwo w sprawie o podejrzenie przestępstwa.
        Zastanawiam się, czy w odruchu obywatelskiej troski o prawdę w naszym życiu politycznym, nie zgłosić takiego podejrzenia do organów ścigania.
Ktoś powie: przecież to tylko słowa, zapewnienia nie powodujące szkody, a jedynie rozbudzające niespełnione oczekiwania.
        Nie będę argumentował i wyliczał wymiernych materialnych szkód, których doświadczamy od tych panów i pań, którzy bez podstawowej empatii i poczucia służby zawłaszczają przestrzeń życia politycznego, aby z niego czerpać tylko dla siebie: niewiele, albo nic nie dając innym.
Niewymiernym, ale równie wielkim, a może niepomiernie większym złem są szkody moralne, których nie sposób przeliczyć na złotówki.
        Zawiedzione nadzieje, frustracje społeczeństwa przekładają się na obraz naszej rzeczywistości, której odbiciem będzie dzisiejsza frekwencja przy urnach[ 25% w porywach i to w większości pójdziemy z przyzwyczajenia, a nie z przekonania i potrzeby] i szarość "chorego' kraju, z którego ucieka kto może i  pragnie wyjechać nawet ten, kto tego nie uczyni: bo już za póżno, bo obawa nowego! Wśród  "specjalistów" od politycznego zarządzania naszymi marzeniami o przyszłości daje się tylko niekiedy słyszeć ciche zapewnienie:
Poprawi się kiedyś, za kilkanaście lat, no może za kilkadziesiąt.lat!
Optymistycznie, prawda?
Idżmy do Europy, tam jest lepiej - nie wierzycie w to???
To zapytajcie o to tych szczęśliwców, którzy zasiądą w jednym z 51 foteli w Brukseli!.
Warto pracować za granicą!

sobota, 24 maja 2014

Prezent dla naszej dojrzałości

        Gdy przychodzi ten dzień, młody człowiek z uśmiechem, zapraszając grono przyjaciół, najbliższych, wkracza w upragnioną dorosłość.
W naszej kulturze przyjęło się, że ten próg ustalono na osiemnaste urodziny.
Otrzymujemy dowód osobisty, najbliżsi pomagają nam w organizacji przyjęcia tzw: "Osiemnastki" i nasze życie nabiera nowej jakości.
        Obrzęd  wprowadzenia w dorosły świat jest uniwersalny i można powiedzieć odwieczny:
Każda religia, grupa etniczna, krąg kulturowy takowe posiada i w mniej lub bardziej uroczysty sposób celebruje inicjację  dorosłości.
Wspólnota Kościoła nie jest w tym względzie wyjątkiem i  nazywa ten obrzęd bierzmowaniem.
Bierzmowanie, to bardzo ważny sakrament! 
W obrzędzie celebrowanym przez biskupa Bóg wprowadza młodego człowieka w krąg dorosłości wiary.
       Przypominam sobie moje bierzmowanie poprzedzone cyklem nauk prowadzonych w naszym kościele parafialnym .
W sobotnie popołudnie przyjechał do naszej wspólnoty ksiądz biskup i w mało zrozumiałym dla nas[nastolatków] obrzędzie, udzielił nam sakramentu.
       Pamiętam z tej uroczystości kilka akcentów, na które może niewielu zwróciło wtedy uwagę.
Na początku rytuału odbyło się przedstawienie kandydatów do sakramentu, którego dokonał nasz proboszcz prosząc hierarchę, aby obdarzył nas tym darem.
Biskup zadał jedno pytanie, czy jesteśmy gotowi na przyjęcie darów Ducha Świętego i po potwierdzeniu przez naszego duszpasterza skierował się wzdłuż nawy głównej świątyni, aby powtarzając słowa przewidziane rytuałem przekazać nam moc sakramentu.
Zewnętrznym znakiem dopełnienia ceremonii było dotknięcie każdego z nas ręką szafarza i trochę nas wtedy to śmieszyło, bo wyglądało to jak policzkowanie, gdy ręka biskupa lądowała na naszej twarzy.
I póżniej.....?
       No właśnie, póżniej raczej już nic. 
Nie było uroczystego przyjęcia wśród najbliższych i jedyne, co pozostało, to świadomość, że w księgach parafialnych odnotowano udzielenie nam sakramentu.
Ten wpis był szalenie istotny, bo jego "ważność" odczuwali ci, którzy zamierzali po latach zawrzeć związek małżeński i brak bierzmowania wielokrotnie  stawał się przeszkodą.
Może to był argument, że w uroczystości mojego dnia sakramentu dojrzałości w szpalerze oczekujących na dotknięcie dłonią biskupa stało kilkanaście dorosłych osób jakoś mało pasujących do trzynastolatków z siódmej klasy.
Wtedy tego nie rozumiałem i zdziwienie było jedynym odczuciem i chyba nie tylko moim.
       Sakrament dojrzałości  chrześcijańskiej jest tak mało "celebrowany", przez to przechodzimy nad nim tak bardzo zwyczajnie, bez podniecenia chwilą i ogromem darów, które otrzymujemy od Trzeciej Osoby Boskiej.
       Nasze dzisiejsze spotkanie i rozmowa na temat sakramentu bierzmowania nie jest powtórką z nauki katechizmu i dlatego nie zamierzam bawić się w wyliczanie darów    zawartych w sakramencie dojrzałości chrześcijańskiej, bo pewnie  skutek byłby taki sam jak przed laty: chwila przypomnienia i kolejny okres niepamięci.
      Moi drodzy: tak sobie myślę, że niezależnie od tego, ile minęło czasu od tamtego dnia, gdy [może nawet lekko przymuszeni] otrzymaliśmy dar, rodzaj posagu na dorosłe życie, to warto zatrzymać się na chwilę i może teraz powrócić i podejść do tej zapakowanej paczuszki, którą dał nam w prezencie Ten, który obiecał, że zawsze będzie blisko naszego życia i aby nam było łatwiej w podejmowaniu naszych dorosłych decyzji, dał nam dary Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania.
Jeszcze jedno!
       Niezależnie od tego, jak wygląda nasze życie obecnie, jak daleko nasza droga jest w tej chwili od Niego i nawet gdybyśmy zaklinali się: że nie chcemy z Nim mieć już nic wspólnego i nawet gdybyśmy wierzyli: że wiara, to bzdura  ciemnej przeszłości, nawet gdybyśmy uroczyście odbyli manifestację publicznej apostazji[ wypisania się ze wspólnoty wierzących]; to ta Boża "paczuszka" pozostaje w nas  bez prawa"reklamacji" i  ten Boży Dotyk będzie w nas już na zawsze!
       Może potrzeba tylko pociągnąć za ozdobną kokardkę naszej pamięci i czerpać z darów, które otrzymaliśmy kiedyś w chwili sakramentu bierzmowania!
Miłego dnia życzę:Wam i sobie. 
Kryspin




czwartek, 22 maja 2014

Bieg masowy ludzkości

       Dzisiaj, zgodnie z wczorajszą zapowiedzią, zapraszam do szczególnej Galerii:
Wejdziemy w świat misterium- tajemnic Chrystusa!
       Zauważmy, że nie mówimy: tajemnic Kościoła, bo sakramenty nie są "własnością" tej instytucji, a samego Boga, który Kościołowi zlecił jedynie pośrednictwo rozdawania Jego łask.
      Celowo użyłem określenia misterium, bo tajemnicą niezrozumiałą dla śmiertelnych jest sposób oddziaływania Stwórcy na nas, powołanych do życia z Nim i to nie tylko tu na ziemi, ale dalej, w wieczności!
      Czym więc są sakramenty i czy są niezbędne w naszym biegu do mety, na której czeka na każdego uczestnika Organizator tych" zawodów" z nagrodą.?
      Życie każdego człowieka[mówimy tu o całej ludzkości, o tych ponad 7 miliardach populacji zamieszkujących całą ziemię] to jest bieg w kierunku wiecznego przeznaczenia.
       Jasno sobie powiedzmy, że w tym masowym "maratonie" uczestniczą różne zespoły, drużyny:
-koalicja "drużyn" chrześcijańskich:katolicy, prawosławni, protestanci.
-muzułmanie
-wyznawcy buddyzmu z wszystkimi odmianami
-drużyny animistycznych wierzeń ludów prymitywnych
-małe grupy osób we wszelkiego rodzaju grupach wyznających wiarę w to, że śmierć nie jest kresem wszystkiego.
W tym masowym biegu biorą udział także osoby, które otwarcie deklarują swoją niewiarę:
-wszelkiego rodzaju grupy agnostyczne
-także zdeklarowani ateiści.
Absolutnie każdy człowiek staje się uczestnikiem Bożego biegu przez sam fakt narodzin!
       Powróćmy do naszego teamu.
       Kościół Katolicki[ jak pewnie i inne "drużyny"] głosi, że tylko on jest najlepiej przygotowany do tego, aby zwyciężyć "Boski maraton" i przez wieki ta agitacja była u żródeł tzw ewangelizacji, poszerzania "drużyny" o nowych członków.
Niekiedy nie były to sposoby, którymi po czasie można się chwalić[wspomnijmy chociażby krwawe niesienie krzyża  mieszkańcom nowo odkrywanych lądów i wszelkiego rodzaju nacjom podbijanym przez katolików]
       Ale dosyć historii, bo nie po to umówiliśmy się w naszej Galerii!
       Na trasie naszego biegu[ katolików] Bóg rozstawił coś w rodzaju punktów wsparcia, a Kościół został powołany, aby obsługiwać nas podając nam te "wspomagacze" - sakramenty.
       Pierwszym z nich jest sakrament chrztu, który jest najistotniejszym i niezbędnym darem najczęściej otrzymywanym w czasie, gdy rozpoczynamy nasze "zawody".
To jest szczególny dar i jednocześnie naładowanie mocą, która wychodzi[ tak określano  sakramenty w pierwszych wiekach historii Kościoła i to jest najlepsze oddanie istoty tych Bożych darów]
Chrzest jest jednocześnie sakramentem uniwersalnym, który występuje w wielu wierzeniach i to zrozumiałe, że każda "drużyna" pragnie wspomożenia od samego startu.
       Bóg przykłada wielką wagę do tego pierwszego daru, dlatego ułatwił możliwość jego uzyskania do granic zrozumienia.
Aby nastąpił cud przekazania "mocy, która wychodzi", potrzeba tylko dwóch elementów:
Potrzeba wody i człowieka, który nam posłuży jako szafarz[ udzielający jest tu trochę nieszczęśliwym określeniem i wolę użyć słowa pośrednik przekazania Bożego daru]
       Uroczystość w świątyni jest obrzędem ważnym dla nas, rodziców, chrzestnych i innych zgromadzonych, abyśmy mogli dzielić radość Boga z poszerzenia "drużyny" w naszym masowym biegu.
Dla maluszka, który doznaje" mocy, która wychodzi" jest to zupełnie obojętne[mówię o miejscu i okolicznościach] i waga chrztu w sytuacjach nadzwyczajnych: jak choćby chrzest w szpitalu, gdy zachodzi  obawa o życie nowo narodzonego, jest tak samo ważny!
Po co więc póżniej, gdy mija zagrożenie, udajemy się do kościoła?
Jeśli wsłuchamy się w słowa szafarza, to usłyszymy:"Jeśli nie jesteś ochrzczony....."
       Sakrament chrztu jest jednorazowym darem i nie można go powtarzać, bo on pozostaje jako niezmazalne znamię jak koszulka z numerem biegacza.
Nasza obecność w kościele jest ważna dla nas!
Każdorazowo możemy wtedy wspomnieć swój moment otrzymania naszego"numeru", to także chwila przypomnienia, że nasz bieg stale trwa i to powraca świadomość trasy, naszego uczestnictwa w zawodach, których ziemski kres będzie tam, gdzie Bóg wyznaczył dla nas metę.
       Wytrwałości dla każdego z nas w czasie tych szczególnych zawodów, w których wszyscy uczestniczymy!
Kryspin

Zaproszenie do Galerii

       Kochani!
       Blog, który publikuję jest czymś w rodzaju stolika w  kawiarni, do którego zapraszam przyjaciół, aby podzielić  się z nimi moimi przemyśleniami,  wiedzą, którą kiedyś sobie przyswoiłem [ a zrobił się z  tego spory magazyn.]
       W tej chwili przyszły mi na myśl magazyny renomowanych galerii, obiektów muzealnych, które gdzieś w niedostępnych miejscach gromadzą eksponaty, które z braku przestrzeni wystawowej, zalegają w piwnicznych schowkach i stają się zaprzeczeniem celu i intencji ich pozyskania.
       To odczuwam i trochę mnie to irytuje , gdy zwiedzając galerię. 
Uświadamiam sobie, że być może eksponowane dzieła nie dorastają do pięt tym, które spoczywają w pobliżu, ale zwiedzający nigdy ich nie zobaczy, bo....?
No właśnie: tak wiele "Bo" staje nam na drodze do poznania prawdziwego piękna, artystycznej wartości bo:
 - kustosz, niby znawca sztuki jest po prostu niedoukiem, albo ma specyficzne poczucie estetyki i innym chce bezczelnie wmówić, że tylko jego punkt widzenia jest słuszny, albo jego działanie podyktowane jest złą wolą[ choć boję się posądzać go o takie perfidne działanie....ale?]
        Nie jestem ekspertem od wystaw w muzeach i mogę tylko zachwycać się tym, co mi pokazano, albo mogę wychodzić z ekspozycji z niedosytem i pytaniem o te dzieła, które z niezrozumiałych dla mnie powodów, nie trafiły na galeryjne ściany.
       Jestem człowiekiem, który wiele lat swego dorosłego życia poświęcił na poznanie spraw Kościoła, wiary, prawd metafizycznych[ przekraczających sprawy doczesne, fizycznie sprawdzalne] i mogę siebie uważać za kogoś, kto może zabierać głos na w/w sprawy.
       Może nie określę siebie mianem eksperta, bo to miejsce zostawiam dla tych, którzy na swoich ścianach zawieszają certyfikaty i tytuły naukowe z dziedziny filozofii i teologii[ choć nie zawsze jest to równoznaczne z pokorą badacza {vide prof Bartoś, były Dominikanin}i w swoim przekonaniu, dotarli do granic niepoznanego i odkryli to, co jest nieodkrywalne, rozgryżli  tajemnicę, która ze swej natury jest czymś przekraczającym logikę ludzkiego poznania; ale to ich problem braku pokory prawdziwego przyjaciela mądrości!
       Powróćmy jednak na nasze podwórko i spróbujmy przejść przez "ekspozycję galerii Kościoła".
Zapraszam do tej "wycieczki", bo mamy wszyscy bilet wstępu[jest nim pierwszy sakrament, który otrzymaliśmy już dawno i to w czasie, gdy nasza świadomość odczuwała tylko potrzeby naszego brzuszka, co z regularnością zegarka obwieszczaliśmy naszej mamie, wrzeszcząc zapamiętale], to sakrament chrztu!
      Galeria, do której poznania was zapraszam, to "wycieczka " po sakramentach Kościoła.
Teraz ktoś stwierdzi:
"Człowieku, a co ty możesz nowego powiedzieć mi o sprawach, które już dawno wtłaczano mi w nudnych lekcjach religii, na które chodziłem często z przymusu, ale jestem nareszcie dorosły i swoją świadomość mam!"
      OK: szanuję każde zdanie i nie ma przymusu zaliczanie tej "wycieczki", ale serdecznie zapraszam, bo może w prezentowanych kolejny raz eksponatach, razem dojrzymy to, czego nie udało nam się dostrzec do tej pory:  
-bo może "przewodnik" nie tak nam przedstawił istotę wielkości eksponatu[sakramentu], a może byliśmy wtedy jak grupa licealistów z małego miasteczka, którą w ramach ukulturalniania, przywieziono do Opery.
Rozparci w fotelach widowni, manifestacyjnie ziewając w czasie arii solisty operowego, oczekiwali na przerwę, aby w kuluarach zaliczyć nielegalne piwko i tylko te 15 minut antraktu pozostało im w pamięci na lata i więcej nic!
       Zapraszam do tej wycieczki, której etapy omówimy w kolejnych postach tego bloga.
Zapraszam także tych, którzy nie mają biletu, lub w swoim życiu schowali go tek głęboko, że nawet nie wiedzą, czy jeszcze jest gdzieś w kieszeniach naszej dusz, bo tak często przeprowadzaliśmy pranie naszej świadomości, że być może już z niego pozostały tylko strzępy.
       W zaufaniu powiem wam, że znam wpuszczającego i przymknie oko przy wejściu!
No cóż : Przyjemnych doznań przy zwiedzaniu galerii Kościoła!
Do spotkania jutro przy wejściu!
Kryspin

środa, 21 maja 2014

Jestem człowiekiem!

      Do naszego Sejmu wpłynął wniosek obywatelski o dopuszczenie legalnego pozyskiwania środków na własne utrzymanie z kradzieży[ inaczej mówiąc, kradzież na własny użytek, w miarę rozsądku nie powinna podlegać karze!].
      Pod wnioskiem podpisała, się wymagana liczba obywateli [wśród 38 milinów rodaków nie byłoby trudno znależć wystarczającą liczbę złodziei, a do tego zawsze znajdą się tacy, którzy złożą podpis, bo zawsze tak robią, bez zastanowienia]
      Partia X otwartością swoich posłów, którym zawsze jest po drodze, gdy można pokazać się  choćby z kontrowersyjnym, czy zgoła idiotycznym wnioskiem, to zrobią to z uśmiechem; wniesie projekt pod obrady izby.
      Kolejna grupa społecznych "reformatorów" przytaszczyła kartony pełne list poparcia dla ustawy o dopuszczeniu przemocy fizycznej w domach rodzinnych.
Uściślając, aby mężowie[i żony] cierpiący na przypadłość alkoholową, mogli swoje frustracje braku forsy na butelkę, wyładować na małżonku, a w szczególnych przypadkach i na dzieciach: forma rozładowania frustracji do dowolnego wyboru: wyzwiska, ciosy otwartą ręką, niekiedy pięścią...
      A może skrzykną się dewianci, pedofile i też zbiorą podpisy pod wnioskiem mniejszości?
      Na całe szczęście, wysoka Izba przed głosowaniem nawet najbardziej dziwnych wniosków, kieruje je do specjalistów, grupy prawników, którzy swoją pracę rozpoczynają od ustalenia: czy wniosek nie jest sprzeczny z prawem i czy nie narusza dobra kogokolwiek.
      Oczywiście, nie muszę uświadamiać komukolwiek, że przytoczone wyżej przykłady są całkowicie zmyślone i nigdy nie trafią pod obrady Wysokiej Izby [ choć ostatnich moich słów nie jestem pewien!]
      Pomijając niedorzeczność tych przykładów łączy jedna cecha kardynalna:
Takie działania naruszyłyby dobro osób trzecich:
-kradzież zawsze krzywdzi okradzionego!
-bicie w rodzinie i inne formy przemocy krzywdzą najbliższych
-zamysły dewiantów wprowadzone przez nich w czyn, określamy zbrodnią na dzieciach i słusznie!  
      Nie trzeba kończyć studiów prawniczych, by wiedzieć, że działanie, które krzywdzi inną osobę, jest zabronione.
To nie jest wymysł: grupy religijnej, stowarzyszenia, czy jakiej innej grupy nieformalnej ; a jest zawarte w prawie naturalnym.
Prawo naturalne jest żródłem wszelkiego prawa i każda osoba uznana za dorosłą [ w naszej kulturze mowa o kimś, kto ukończył 13 rok życia] i jest uznana za zdrową; musi stosować się do prawa naturalnego i je przestrzegać!
      Teraz coś z historii naszego Sejmu:
      W latach 60-tych kolejny raz pod obrady wniesiono wniosek dotyczący aborcji na życzenie!
      Wśród 460 posłów tylko jeden ośmielił się nie poprzeć ustawy, ale nie zagłosował przeciw, a jedynie wstrzymał się od głosu!
Jan Dobraczyński, pisarz związany ze środowiskami katolickimi[ autor pięknej książki"Cień Ojca"], na trybunie sejmowej pokajał się i wytłumaczył swoją nieprawomyślność: "Jestem katolikiem, dlatego nie mogę głosować za tą ustawą"...
Jestem człowiekiem, dlatego nie popieram aborcji, bo takie prawo wiąże się z krzywdą, której doznaje człowiek: to słowa, których zabrakło wtedy w jego wystąpieniu!
      Mały człowiek mieszkający pod sercem kobiety, jeszcze nie potrafiący mówić, krzyczeć, bronić się,  jest jednak  człowiekiem od samego początku!!!
      Kochana mamo! 
Jesteś mamą dla swego dziecka o wiele wcześniej, aniżeli pierwszy raz na ręku będziesz trzymała swoje maleństwo.
      Wiele kobiet w ciąży mówi jakie to dziwne i piękne odczucie, gdy czują bicie małego serduszka istoty noszonej w tej naturalnej kołysce i nigdy nie słyszałem, aby mówiły wtedy: "mój płód, moja zygota, mój zarodek,,,,"
      Panowie Posłowie i Panie Posłanki!
      Do Sejmu weszliście, aby nadzorować prawo, ludzkie prawo, nie kościelne, nie partyjne, ale ludzkie z jego żródłem: prawem naturalnym!
      Nie próbujcie zbijać swojego kapitału, budowania poparcia wszelakich grup, które w mniej lub bardziej otwarty sposób, często używając argumentu: "Mnie wszystko wolno, bo żyję w wolnym kraju...Mój brzuch, moja sprawa itp.
      A tak na koniec!
      Zadziwia mnie zestaw krzewicieli wolności "brzucha kobiet":
      Przedstawiciele gejowskich i lesbijskich środowisk- przecież was ten "problem " nie dotyczy!
      Lewicowe agitatorki, które już dawno nie noszą w sobie "kołysek" i tylko to, co mi teraz przychodzi do głowy i aż boję się takiej myśli: może te puste kołyski są ubabrane krwią, ludzką krwią i wasze sumienie próbujecie zagłuszyć histerycznym krzykiem i wmawiacie sobie i innym:"ale to był tylko płód, a krew? No cóż......
      Panowie i Panie Posłowie! 
      Może zrobicie coś, aby każdej kobiecie, zwłaszcza tej, która czuje się opuszczona, wykluczona, bez zrozumienia najbliższych, przeżywająca szok beznadziei; podać pomocną dłoń w której będzie nadzieja, bo, póki co najczęściej trzymacie w niej wizytówką ginekologa, który rozwiąże ich "problem".
      Tak uspokojeni w kawiarence sejmowej popijacie kawę i myślicie sobie: To problem jej i ginekologa, nie nasz.
      Tak sobie marzę, abyście w takiej chwili, gdy  wasza ręka wyciągnie się po to aby nacisnąć przycisk śmierci w głosowaniu za  "wolnością brzuchów kobiet" pokryła się krwią, ludzką krwią!
Jestem człowiekiem i dlatego nie mam prawa do krzywdzenia człowieka, nawet tego najsłabszego!
Kryspin

Ostatni dar !

         "Siedzę w fotelu i przeżywam kolejny raz ostatnie chwile, które dane nam było przeżywać wspólnie ostatni raz.
Przesuwają się przed moimi oczami obrazy naszych ostatnich wspólnych minut i doświadczam dziwnego ukojenia.
          Nie odczuwam bólu, a ogarnia mnie dziwny spokój; rodzaj wyciszenia, gdy przecież powinienem wyć z rozpaczy!
Zamiast krzyku śmiertelnie zranionej duszy, doświadczam stanu spokoju wdzięczności Tobie.
Tak, trwam w stanie wdzięczności Tobie za to, że obdarzyłaś mnie darem współuczestniczenia w Twoim misterium przejścia.
Myślę  o dwóch największych doświadczeniach każdego człowieka:
Narodziny i umieranie!
         Tak różne i tak podobne i tak ważne, najważniejsze doświadczenia każdego człowieka!
         Początek naszej drogi życia zaczyna się najczęściej w szpitalnej  sali i wtedy zaleca się rodzicom, aby był to w miarę możliwości poród rodzinny.
Lekarze mówią, że takie narodziny są najlepszą formą, gdy oboje rodzice razem współuczestniczą w tym radosnym cudzie i to jest piękne.
         Te same szpitale, świadkowie narodzin, wspólnego przeżywania początku życia; są świadkami smutnych odejść, często samotnych śmierci.
         Ci sami lekarze, którzy niekiedy w sali obok zachęcają do wspólnego przeżywania porodów, niby w humanitarnym odruchu poddają nam możliwość wyboru, którego i ja doświadczam, gdy lekarka oznajmia:
-Pan niech zadecyduje, czy żona na te ostatnie dni ma wrócić do szpitala, czy ma odejść w domu...
I żadnej sugestii, co należy zrobić....?
Jakby się bała powiedzieć, że w tej najważniejszej chwili, jedynym właściwym miejscem dla każdego człowieka jest jego dom, miejsce wśród najbliższych!
         Może warto uświadomić sobie, jak wielką wartością, także dla najbliższych jest zaszczyt bycia razem i współprzeżywania tego smutnego cudu przejścia..."
        Dzisiejszy fragment "Zakochanej koloratki" umieściłem na początku tekstu, bez wprowadzenia, przygotowania się na trudny dla każdego temat śmierci osoby bliskiej.
        Może tak musi być, bo rzeczywiście trudnym, a może nawet niemożliwym jest przygotować się na przeżywanie, albo raczej współprzeżywanie tajemnicy odejścia osoby bliskiej.
        Nikt nie lubi tematu śmierci, ja także; ale ona jest i dotyka każdego i dotknie każdego z nas.
       Gdy w kwietniu 2005 roku odchodził Jan Paweł II, świat wstrzymał oddech i każdy, kto mógł kierował się w kierunku Placu Św.Piotra, aby choć z oddali uczestniczyć w misterium odchodzenia człowieka niezwykłego, kochanego przez wszystkich.
Byli tam, aby czerpać z daru świętego męża, tak to odczuwali.
On w czasie swojego odchodzenia kolejny raz przekazywał im dar miłości, którą przepojone było jego życie.
        Szkoda, że boimy się śmierci, unikamy możliwości otrzymania ostatniego daru od osoby, z którą nas w ciągu minionych chwil łączyło tak wiele.
        Nie lubimy śmierci, umierania i może dlatego oddaliśmy te ostatnie chwile szpitalom, ośrodkom paliatywnym, hospicjom, które odwiedzamy na chwilę i wychodzimy z pytaniem: Kiedy?
Potrafimy nawet usprawiedliwić taki stan rzeczy: zabieganiem, pracą, a niekiedy po prostu szukamy usprawiedliwienia naszej decyzji i mówimy:
-Nie potrafię patrzeć na cierpienie, zwłaszcza, gdy chodzi o osobę kochaną!
-Tam są fachowcy, potrafią uśmierzyć ból choroby, a co ja miałbym zrobić?
        Może pomyślmy przez chwilę z pozycji hospicyjnego łóżka, wejdżmy w sytuację tego, kto godzinami wpatruje się w sufit obcego pokoju i zwyczajnie odczuwa strach!  
Leży sam wśród innych, tak samo samotnych "podróżnych" oczekujących na swój ostatni pociąg!
Leży, czeka i tylko niekiedy przenosi się  myślami do osób, które tak niedawno były małymi dziećmi, a on trzymał je na kolanach i świat był wtedy dla nich rajem, bo czuli ciepło miłości.
-Ale on, ona już nie ma świadomości, nie poznaje nawet najbliższych więc chyba jest mu wszystko jedno, gdzie spędzi ostatnie chwile?-  próbujemy kupić sobie spokój, ukojenie.
        Nie chcę moi drodzy, abyście uznali mnie za radykała, który przekreśla sens szpitali, hospicjów i innych inicjatyw wrażliwych ludzi, którzy często z potrzeby wielkiego serca potrafią służyć swoją miłością w takich miejscach.
        Nic z tych rzeczy i chylę czoła przed ich poświęceniem! 
Chciałbym jednak, abyśmy wszyscy i każdy z nas z osobna pomyśleli , gdy staniemy przed koniecznością decyzji: jak ma wyglądać ostatni czas naszej  ukochanej osoby ?
Zróbmy wtedy wszystko, aby to misterium przejścia było dla niej najlepsze!
        Parafrazując słynne powiedzenie księdza Twardowskiego, ośmielę się zaapelować:
Kochajmy ludzi przed ich odejściem, ze świadomością, że nasze wzajemne pożegnanie dokonuje się w czasie, gdy oni jeszcze żyją, a pogrzeb na który taszczymy olbrzymie wieńce z  napisem:"ostatnie pożegnanie" to tylko wspomnienie czasu, który już minął!
       Nie bójmy się chwil odchodzenia naszych najbliższych i odbierzmy je jako czas szansy: na słowa, gesty, decyzje, którymi możemy ostatni raz powiedzieć:Kocham Cię!

Kryspin

poniedziałek, 19 maja 2014

"10 lat świetlnych!"

         Polska rzeczywistość stale mnie zadziwia!
Ostatnio z ekranów telewizorów oprócz idiotycznych programów wyborczych zachęcających szarą masę do przyłożenia ręki do totalnej ściemy wyborczej, najbardziej irytował mnie klip z fajerwerkami akcentującymi naszą dekadę w Unii Europejskiej.
         Sprawnie zrobiony spot reklamowy skojarzył mi się z moimi kulinarnymi zainteresowaniami, a  konkretnie z zupą , którą zaradne gospodynie domowe nazywają: "Dookoła ogródka".
Prosty przepis na zjadliwe danie: przechadzasz się po ogródku i zbierasz warzywa tam posadzone, myjesz[dla higieny] , wrzucasz do gara i gotowe!
Aha! jedna uwaga: Prawdziwym powodem dumy gospodyni są warzywka przez siebie wyhodowane!
Wtedy zupa jest smaczna i tania i to podnosi uznanie dla jej twórczyni!
         Polska to dziwny kraj!
         Polska to także kraj cudu ekspresowego kapitalizmu żywo przypominającego przepis wyżej przytoczony!
Starczyło dwadzieścia pięć lat na stworzenie fortun, wykreowanie elit władzy i bajecznego dostatku dla wybranych.
Kryterium kariery nie obejmowało mozolnej pracy, zdobywania wiedzy, nieprzeciętnych zdolności, a ważne było i nadal jest: być znajomym "królika"!
         Pierwsze piętnaście lat polskiego turbo kapitalizmu to okres tworzenia "grup przyjaciół z boiska"
Historycy określają to nieśmiało "uwłaszczeniem nomenklatury", "grupą trzymającą władzę" itd.
         Kilka przepisów na smakowite kąski polskiego ekspresowego kapitalizmu:
         1/Przepis na kamienicznika!
Kilka lat temu poznałem starego komucha/emeryta, który w czasie PRL-u był naczelnikiem dzielnicy w jednym z miast wojewódzkich/
Tak niechcący, przy okazji dołożył sobie do emerytury/ponad 7000 zł/ zakup biurowca, którego stał się właścicielem i jedyne, co nie pozwalało mu uśmiechać się w pełni to to, że nie zakupił tego drugiego, większego[ choć mógł to zrobić, ale zaniedbał i kupił budynek znajomy z tego samego urzędu] 
         2/ Przepis na nową szlachtę!
Polskie PGR-y, kiedyś chluba socjalistycznej idei zniszczenia indywidualnego rolnika, pod koniec minionego okresu miały pecha. Nagle państwowe latyfundia zaczęły przynosić gigantyczne straty i nic nie chciało rosnąć na rozległych połaciach, żyznych w minionych latach, a nagle :mizeria!
Trzeba więc było pozbyć się problemu i przystąpiono do procesu tworzenia przetargów dzierżawy i dziwnym trafem zawsze wygrywali je byli dyrektorzy, którym tak nie szło poprzednio.
Teraz stawali się Panami dzierżawcami, by po krótkim czasie pójść o krok dalej i kupić włościa.
Przez kilka lat w szybkim tempie powstała[ odrodziła się] klasa właścicieli ziemskich.
Prawda, że ekspresowe nadrabianie historii?
Następnym krokiem będzie pewnie uchwała naszego Sejmu powołująca tytuły szlacheckie, a dla wybranych może nawet miano magnata, a co tam.
Mają szlachtę i książąt Anglicy i inni w Europie, dlaczego nie mamy mieć i my.!
          3/Przepis na mecenasa oświatowy, przyjaciela mądrości!
Naród chce się edukować, więc trzeba nowych szkół.
Z wojska na wcześniejszą emeryturę wybrał się podoficer i tak z braku zajęcia założył sobie szkołę wyższą.
Teraz już nikt nie mówi o nim pogardliwie "trep", a panie kanclerzu.
Na przyjęcia urodzinowe zjeżdżają teraz jego dawni przełożeni, nawet generałowie; uśmiechają się delegacje profesorów wdzięcznych za możliwość dorobienia sobie do pensji z macierzystych uczelni i tylko ci bardziej "zaprzyjażnieni" ośmielają się,[ mrużąc jedno oko] poklepywać go poufale po plecach popijając z nim drogi koniak w odnowionym z pietyzmem pałacu, którego, a jakże on w tej chwili stał się oficjalnym właścicielem.
Można? Można!
       Moi drodzy!
       Polska to dziwny kraj, w którym przez ostatnie dziesięć lat nasz kapitalizm przyspieszył jeszcze bardziej, jak głosi reklamówka z telewizji i nic to, że ktoś na niej zarobił miliony/ konkretny koszt o którym  poinformowały media, to 7 milionów zł/, a co tam!
Nic to, że ten kraj przypomina żywo obrazki z "Ziemi obiecanej", choć Żeromski w całym swym geniuszu nie wymyśliłby obrazów, których my doświadczamy w blasku fajerwerków kiczowatego spotu o 10 latach świetlnych naszego hiper szybkiego kapitalizmu.
W tym szalonym pędzie niekiedy zdarzają się zgrzyty, wyłażą na jaw mniej lub bardziej bezczelne afery, ale to przecież nic takiego.
Mówi przecież przysłowie: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą!
        To da się przecież załatwić i jeśli już trzeba, to niech ta sama telewizyjna papka dociera do gawiedzi, ku uspokojeniu ciemnej masy:
Chcecie krwi? Proszę bardzo i mamy proces ministra, który odpowiada przed sądem za to, że przyjął[ o zgrozo] w formie łapówki[ być może] zegarek!
         A nikt nie chce zauważyć, że ma przecież o wiele większe" zasługi", bo to on  nadzorował chociażby budowę najdroższych w Europie dróg [ trudno mówić autostrad] i robił to tak troskliwie, że zaraz po ich otwarciu zapewnił ciągłość robót dla ekip remontowych.
         Minister, człowiek pracowity; przysłużył się także naszym kolejom. 
A co tam, niech naród chociaż poogląda luksus zachodu w Pendolino za kilka miliardów euro[to się nsazywa,mieć gest!] i nic to, że szybkość podróży obecnie jest mniejsza , aniżeli pięćdziesiąt lat temu, gdy pulmany ciągnęła lokomotywa!
         Może więc jednak nie do końca jesteśmy dziwnym krajem?
A może nasza  sprawiedliwość ma rację ganiąc ministra za zegarek, miernik czasu[ czas, to pieniądz] !
Może minister, który ma taki piękny miernik czasu, powinien odpowiedzieć choćby za to, że podróż naszymi kolejami dziś na trasie Warszawa- Gdańsk jest o pięć minut dłuższa, aniżeli przed wojną?
A niech tam, niech naród ma uciechę, ukarzmy frajera za zegarek, skoro był tak głupi, że mankiety koszuli sprawił sobie zbyt krótkie i nie zakrył cacka!
         Powrócę do Żeromskiego i jego"Ziemi obiecanej" i smutno mi, że sen o bogactwie zakończył się pożarem i przygnębia mnie to, że ofiarami tej tragedii stali się ci najbiedniejsi, ludzie bez układów, szara masa, która pozostała na zgliszczach, bo zaradni sobie zawsze poradzą[ choćby dzisiaj w wygodnych fotelach europarlamentu!]
Polska to dziwny kraj!
        Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal wierzą, że może będzie lepiej.
P.S. Będzie lepiej , kiedyś!
Kryspin

"Galerianki"

Moi drodzy!
       Z góry przepraszam, że tekst, który powstanie, nie spełni waszych oczekiwań!
       Nie, nie będziemy rozmawiać o małolatach, współczesnych "Lolitach", które w czasie pomiędzy szkołą, a rodzinnym domem, poświęcają się szczególnej pracy w centrach handlowych.
       Pozostaniemy jednak w tych dzisiejszych "świątyniach" ludzkich spotkań, no może nie z duchowością w sensie metafizycznym, ale przecież niekiedy sami mówimy:
"Idę połazić po galerii handlowej, aby popieścić oko i nakarmić ducha estetycznych pragnień, a może i coś kupić, aby poczuć psychiczne oczyszczenie.
Centra handlowe, które opasały nasze miasta są niczym wroga armia ze średniowiecza, która stosuje zasadę oblężenia i tak długo będzie ją stosować, aż zdoła przełamać opór naszego rozsądku i wciśnie nam ostatni krzyk mody!
       Mnie przychodzi jeszcze jedno skojarzenie związane z samą nazwą: " galeria"
Często dopada mnie obraz okrętu z przeszłości, gdy pod pokładem niewolnicy zakuci w kajdany, siłą mięśni wprawiali te morskie potwory w ruch, w czasie śmiertelnych bitew morskich..
       Dzisiejsze galery przybrały kształty gustownych butików, w których radość zakupów realizują żony, kochanki i Bóg wie kto jeszcze, ale jest jedno co łączy klientki takich przybytków: zasobny portfel, złota karta i opasłe konto bankowe.
       Współczesne "patrycjuszki" i po drugiej stronie "galernica", ekspedientka [ a raczej asystentka, doradca klienta, czy jak tam właściciel galery ją określa], która jest na "pokładzie" po to aby służyć, zachęcić, sprzedać....
       Czy wiecie jakie wykształcenie mają "galerianki " z butików?
Ponad 70% ukończyło studia, ponad 80% mówi minimum jednym językiem obcym i pracują na galerze z ciągłym, jak mantra powtarzanym poleceniem:"uśmiechaj się, bądż miła, jesteś wizytówką sklepu, a jeśli jest ci nie po drodze, to już inne czekają na twoje miejsce..."
       Kiedyś galernik na okręcie pracował przykuty do wiosła za miskę nie zawsze świeżej strawy i na deser otrzymywał porcję batów ciesząc się, że przeżył kolejny dzień i tylko niekiedy udawało mu się zobaczyć słońce, gdy przydzielano go do mycia pokładu.
       Dzisiaj jest o niebo lepiej, ale czy jest to prawda?
       10-12 godzin w murach ze sztucznym oświetleniem, często wśród chemicznych wyziewów, z zapłatą, która starcza na skromne zakupu w Biedronce i do tego, na deser nieustanna świadomość przegranych marzeń o tym, że dyplom ze studiów głęboko teraz schowany do szuflady w wynajętym  pokoju, miał otworzyć im drzwi  do lepszego życia; taka rzeczywistość musi budzić frustracje, prawda?
       Teraz odezwą się głosy skierowane do autora tego bloga:
"Facet, zdecyduj się!
Piszesz w poprzednim poście, że nie zachęcasz do wyjazdu po lepsze życie, a zaraz po tym piszesz o beznadziei tych, którzy zostają w tym "chorym" kraju!"
       Jakie więc jest rozwiązanie tego węzła gordyjskiego? 
       Podtrzymuję zdanie, że nie wszyscy na emigracji odnajdą spokój i radość, bo i tam niekiedy będą odczuwać frustracje "galerników".
Dopadnie ich ta świadomość zwłaszcza wtedy, gdy ich  wymarzony"raj" będzie zamknięty w ciasnym zmywaku u chińczyka w londyńskim city.
       Moje drogie asystentki sprzedaży w butikach, chylę czoła przed waszą pracą i proszę was o jedno:
       Zachowajcie swoją dumę i nie oskarżajcie samych siebie o bezsens lat spędzonych na wkuwaniu skryptów, obowiązkowych lektur, bo to jest wasze bogactwo, do którego nigdy nie dorosną niektóre wasze klientki, nawet gdyby miały platynowe karty płatnicze. 
Nie dorosną nawet wtedy, gdy z poczuciem beztroski, tak od niechcenia, wydadzą w waszym sklepie[ waszym miejscu pracy] jednorazowo kwotę waszego rocznego zarobku, to i tak wielokrotnie nie dorosną.
Poczucie własnej wartości rodzi dumę i wolność!
        Dla was zaś,  drodzy klienci mam inną prośbę:
        Zauważajcie, że po drugiej stronie lady jest osoba zasługująca na szacunek i życzę wam, abyście niekiedy odczuli trochę pokory, bo o wartości człowieka nie stanowi wielkość bankowego konta, a głębia jego wnętrza.
Jej nie kupicie nawet w najbardziej wysmakowanym salonie, a paradoksalnie otrzymujecie ją za darmo w kontakcie z uprzejmym doradcą w butiku.
       Życzę miłych doznań w czasie zakupów i uśmiechu zadowolenia po obu stronach lady!
Kryspin