Jak czarny bumerang, wraca w dyskusjach toczonych w świetle kamer, problem aborcji.
Niektóre środowiska próbują zbić kapitał polityczny na odrażającym procederze, w którym pewna grupa ludzi uzurpuje sobie prawo do decydowania o życiu bądź śmierci poczętych dzieci.
Gorliwcy liberalnego poglądu, że póki malec nie ujrzy światła dziennego, to o jego być albo nie być powinna decydować tylko kobieta["mój brzuch, moja sprawa"] nawołują do zbiorowych marszy, aby pokazać siłę tłumu podobnych im!
Zwolennicy aborcyjnego liberalizmu powołują się na nieoficjalne statystyki, według których obecne obostrzenia w tym względzie i tak są fikcją, bo nielegalnych "zabiegów" i tak jest bardzo wiele[mówi się o kilkudziesięciu tysiącach rocznie]
Na tle tego rozkrzyczanego tłumu bardzo cicho wybrzmiewa głos obrońców życia poczętego i jeśli już bywa słyszalny, to nie do końca wypowiadają go ci, którzy z racji wielu, lub stanu[ przedstawiciele Episkopatu] wydają się najbardziej "zainteresowani".
Kilka dni temu przypadkowo zobaczyłem fragment jakiejś polskiej telenoweli i trafiłem akurat na scenę rozmowy dwóch młodych kobiet.
Jedna z nich leżała na łóżku szpitalnym[była w widocznej ciąży], a druga rozmawiając z nią, prosiła, aby nie pozbyła się tego dziecka, które w niej było. Na koniec powiedziała, że sama kiedyś zdecydowała się na ten krok i teraz do końca życia pewnie będzie żyła ze świadomością nieodwracalnego zła, które będzie ją prześladowało tym wspomnieniem!
Tak sobie myślę, że może potrzeba by było , aby osoby[które liberalne aktywistki liczą w dziesiątki tysięcy] odważyły się zabrać głos o tym, co przeżywają po....
I może dobrze by było, gdyby stworzono punkty informacyjne, swego rodzaju poradnie, w których nie jakaś podstarzała matrona, czy duchowny w sutannie, ale kobiety po takim traumatycznym doznaniu, zdecydowały się rozmawiać z młodymi dziewczynami, które często pozostają same ze swoim strachem.
A może w w trakcie lekcji wychowania seksualnego[ o które tak zabiegają niektóre środowiska] także znalazłby się czas na takie spotkanie?
Utopia?
A może wcale nie?
Kryspin
wtorek, 27 września 2016
środa, 21 września 2016
Nie mogę, a może nie chcę?
W zabawnym skądinąd filmie:"Ile waży koń trojański", bohaterka w rozmowie z kierowniczką Domu Pracy Twórczej poprosiła tamtą o udzielenie informacji o jej znajomym, z których bardzo chciała się spotkać.
Napuszona swoją "władzą" pani kierownik odpowiedziała jej, że nie może takiej informacji jej udzielić!
Bohaterka filmu nie dawała za wygraną i zadała kolejne pytanie:"Nie może pani, czy nie chce?"
Zapytana zmierzyła ją wzrokiem i odpowiedziała:"A czy to jest jakaś różnica?"
*
Napisała do mnie zdesperowana kobieta, która ponad dwadzieścia lat temu poślubiła mężczyznę innej wiary[sama jest katoliczką!] Ich ślub odbył się w kościele małżonka, czyli w świetle prawa kościelnego nie doszło pomiędzy nimi do zawarcia sakramentalnego małżeństwa!
Schody dla tej kobiety zaczęły się w czasie, gdy ich latorośl miała przystąpić do pierwszej komunii świętej!
Proboszcz postawił warunek: Będzie sakramentalny ślub, będzie komunia, w przeciwnym wypadku:Nie!
Choć pożycie tychże małżonków z różnych powodów nie układało się, więc decyzja o powiedzeniu sobie sakramentalnego:tak, nie miała sensu, ale ze względu na córeczkę i jej radość z przyjęcia Pana Jezusa, zdecydowali się na ten krok!
Nastąpił swego rodzaju "kompromis", który jednak nie trwał długo, bo po kilku miesiącach ich związek się rozpadł definitywnie i zakończył się cywilnym rozwodem!
Ojciec dziewczynki poszedł w swoją stronę; zawarł w swoim kościele kolejny związek małżeński i cieszył się nową żonką!
Kobieta[mama córeczki] poznała nowego pana, z którym była szczęśliwa i oboje kochali jej dziecko, ale teraz oni zamknęli sobie drogę do niedzielnej komunii, jako osoby żyjące wg Kościoła, na kocią łapę.
I nie byłoby problemu, gdyby pogodzili się z tym, ale ?
No właśnie na ich nieszczęście, oboje byli wierzącymi ludźmi i sprawa możliwości karmienia się Ciałem Chrystusa nie była im obojętna, a nawet bardzo im zależało na pełnym uczestnictwie w sakramentalnym życiu!
Aby wyprostować sobie drogę do Pańskiego Stołu, udali się do Kurii, no i prawidłowo!
Tam jednak dopiero zaczęły się schody, choć ksiądz sekretarz Trybunału przyjął ich podanie, ale zaraz po tym wręczył im listę rzeczy, których spełnienie uznano za konieczne, aby nad sprawą się pochylić: kilkudziesięciu świadków; także były małżonek i teściowie oraz pokaźne grono osób, do których nie mieli żadnego dostępu itd!
To ich załamało i tylko bezradnie rozłożyli ręce, wiedząc, że przez lata nie będą wstanie sprostać tym wymogom!
Czy Kuria nie mogła postąpić inaczej, czy nie chciała?
Myślę, że w tym i w wielu innych przypadkach Kościół, może dla podkreślenia swojej powagi, a może ze zwykłego braku empatii, albo co uważam za najgorsze, ze zwykłego nie chce mi się, stawia przed szeregowymi wiernymi kłody trudne do pokonania!
A w tym rzeczonym przypadku wystarczyło przecież przesłuchać jednego świadka: proboszcza, który postawił ich pod ścianą:"Będzie ślub, będzie komunia!" i na pierwszej rozprawie kurialny trybunał dowiedziałby się, że tego sakramentu wcale nie było, bo został zawarty pod przymusem!
Kryspin
Napuszona swoją "władzą" pani kierownik odpowiedziała jej, że nie może takiej informacji jej udzielić!
Bohaterka filmu nie dawała za wygraną i zadała kolejne pytanie:"Nie może pani, czy nie chce?"
Zapytana zmierzyła ją wzrokiem i odpowiedziała:"A czy to jest jakaś różnica?"
*
Napisała do mnie zdesperowana kobieta, która ponad dwadzieścia lat temu poślubiła mężczyznę innej wiary[sama jest katoliczką!] Ich ślub odbył się w kościele małżonka, czyli w świetle prawa kościelnego nie doszło pomiędzy nimi do zawarcia sakramentalnego małżeństwa!
Schody dla tej kobiety zaczęły się w czasie, gdy ich latorośl miała przystąpić do pierwszej komunii świętej!
Proboszcz postawił warunek: Będzie sakramentalny ślub, będzie komunia, w przeciwnym wypadku:Nie!
Choć pożycie tychże małżonków z różnych powodów nie układało się, więc decyzja o powiedzeniu sobie sakramentalnego:tak, nie miała sensu, ale ze względu na córeczkę i jej radość z przyjęcia Pana Jezusa, zdecydowali się na ten krok!
Nastąpił swego rodzaju "kompromis", który jednak nie trwał długo, bo po kilku miesiącach ich związek się rozpadł definitywnie i zakończył się cywilnym rozwodem!
Ojciec dziewczynki poszedł w swoją stronę; zawarł w swoim kościele kolejny związek małżeński i cieszył się nową żonką!
Kobieta[mama córeczki] poznała nowego pana, z którym była szczęśliwa i oboje kochali jej dziecko, ale teraz oni zamknęli sobie drogę do niedzielnej komunii, jako osoby żyjące wg Kościoła, na kocią łapę.
I nie byłoby problemu, gdyby pogodzili się z tym, ale ?
No właśnie na ich nieszczęście, oboje byli wierzącymi ludźmi i sprawa możliwości karmienia się Ciałem Chrystusa nie była im obojętna, a nawet bardzo im zależało na pełnym uczestnictwie w sakramentalnym życiu!
Aby wyprostować sobie drogę do Pańskiego Stołu, udali się do Kurii, no i prawidłowo!
Tam jednak dopiero zaczęły się schody, choć ksiądz sekretarz Trybunału przyjął ich podanie, ale zaraz po tym wręczył im listę rzeczy, których spełnienie uznano za konieczne, aby nad sprawą się pochylić: kilkudziesięciu świadków; także były małżonek i teściowie oraz pokaźne grono osób, do których nie mieli żadnego dostępu itd!
To ich załamało i tylko bezradnie rozłożyli ręce, wiedząc, że przez lata nie będą wstanie sprostać tym wymogom!
Czy Kuria nie mogła postąpić inaczej, czy nie chciała?
Myślę, że w tym i w wielu innych przypadkach Kościół, może dla podkreślenia swojej powagi, a może ze zwykłego braku empatii, albo co uważam za najgorsze, ze zwykłego nie chce mi się, stawia przed szeregowymi wiernymi kłody trudne do pokonania!
A w tym rzeczonym przypadku wystarczyło przecież przesłuchać jednego świadka: proboszcza, który postawił ich pod ścianą:"Będzie ślub, będzie komunia!" i na pierwszej rozprawie kurialny trybunał dowiedziałby się, że tego sakramentu wcale nie było, bo został zawarty pod przymusem!
Kryspin
czwartek, 15 września 2016
„Przekażcie sobie znak pokoju”
No i znowu się narobiło!
Na słupach ogłoszeniowych,
przystankach autobusowych i innych miejscach naszych miast pojawiły
się kolorowe plakaty dwóch dłoni złączonych w geście powitania.
Całość opatrzono wezwaniem:
„Przekażcie sobie znak pokoju!”, aby było ciekawiej, medialnym
patronatem akcję objęły znane redakcje katolickich pism i to
wydawało się słuszne, bo przecież wezwanie żywcem pochodziło z
apelu, który w czasie każdej mszy kieruje kapłan do zgromadzonych,
bezpośrednio przed rozdawaniem Ciała Eucharystycznego.
No i wszystko wydawało się ok. ale
tylko do czasu, aż rzecznik KEP [Konferencja Episkopatu Polski]
poinformował, że ten plakat jest:Be!
Gdyby nie stanowcza reakcja księdza
rzecznika, to pewnie większości nie przyszło by do głowy, że on
promuje wartości gejowskie, namawia do homoseksualizmu, gloryfikuje
akty homoseksualne jako moralnie dobre i jakby tego było mało,
zachęca do podważania istoty małżeńskiego związku: tego
właściwego, czyli męsko-damskiego
A całość wniosków została
wyciągnięta z małego szczegółu, na który większość owieczek
katolickiego Kościoła nawet by nie zwróciła uwagi:
Na plakacie lewą rękę oplata
kolorowa bransoletka w kolorach tęczy , a te barwy niektórym
dociekliwym kojarzą się ze środowiskiem osób o innej od
powszechnie akceptowanej orientacji seksualnej, czyli z gejami!
O wiele lepiej dla poprawnie
zorientowanych[seksualnie] prezentuje się prawa dłoń opasana
różańcem i od razu widać, kto jest po właściwej stronie w
kwestii moralności!
No i się narobiło.
Według badań uczonych [o różnych
orientacjach seksualnych], w naszym kraju jest od 5 do 10% osób,
które są gejami, homoseksualistami, kochającymi inaczej, aby nie
używać innych, mało przyjemnych określeń ich preferencji w
kwestii spraw intymnych!
W parafiach, w których znak pokoju
wierni przekazują sobie skinieniem głowy, to pół biedy, ale w
tych, gdzie zebrani podają sobie rękę, to już zgroza! A nuż
wśród stojących obok znajdzie się taki człowiek z kolorową
bransoletką, to może pobożnej duszyczce zburzyć cały spokój i
to bezpośrednio przed przyjęciem Pańskiego Ciała.
A mnie się wydaje, że nie
powinniśmy dać się zwariować w kwestii, kto jest porządny, a
kto be. Może powinniśmy mniej zaglądać ludziom do ich sypialni, a
oceniać ich z tego jakimi są dla innych.
A mnie się podoba samo przesłanie:
„Przekażcie sobie znak pokoju” i wcale nie gorszy mnie w nim
kolorowa bransoletka, ani nie wywołuje świętego zadowolenia
różaniec oplatający tą drugą dłoń.
Najważniejsze, że one mówią: Nie
potępiam cię i jesteś mi kimś bliskim!
„Pokój z tobą”!
W niektórych wspólnotach
parafialnych, zebrani w trakcie mszy świętej kończą ceremonię
przekazania sobie tego znaku chrześcijańskiej jedności właśnie
tymi słowami i może tylko trochę żal, że nie zawsze wypowiadają
je szczerze.
Niezależnie z czyjej inspiracji
pojawiły się te kolorowe plakaty na ulicach naszych miast, to może
i za przyczyną medialnego, ale i tego kościelnego szumu wokół
nich, wyniknie coś dobrego?
Może ci stojący po tej
„właściwej[prawej]stronie” moralności, z większą
świadomością podadzą swoją rękę do zgody [pokoju] drugiemu
człowiekowi i to nie tylko w czasie niedzielnej mszy, ale także w
codziennych relacjach z bliźnimi!
A doszukiwanie się drugiego dna,
stawianie wątpliwości co do czystości intencji tej drugiej strony,
to na pewno nie służy dążeniu do jedności, a przecież o nią
najbardziej zabiegał Chrystus w swoim nauczaniu.
Kryspin
poniedziałek, 12 września 2016
Konkubinat, lekarzu ulecz samego siebie!
Przed kilkoma laty odwiedziłem
mojego kursowego kolegę.
On już wtedy był szacownym
proboszczem w nowo budowanej parafii i z tego powodu miał w
perspektywie nagrodę, w postaci godności kanonickiej, którą po
kilku latach otrzymał.
Wtedy, gdy odwiedziłem go
pierwszy raz, był jeszcze normalnym księdzem w czarnej sutannie i
może dlatego przyjął mnie z serdecznością i poświęcił mi
sporo ze swego czasu. Wspominaliśmy dawne dzieje i trochę
plotkowaliśmy o naszych wspólnych znajomych, kapłanach. Gdy
zapytałem go o kolegę, który z woli biskupa zarządzał sąsiednią
parafią, mój znajomy proboszcz uśmiechnął się i powiedział:
„A on ma się całkiem
dobrze, ma na plebani panią, która co trzeba zauważyć, pracuje w
urzędzie samorządowym, a na probostwo wraca tylko po południu, ale
i tak zajmuje się naszym kolegą jak dobra żona: ugotuje, zadba o
czystość, a i przypilnuje, by ten nie za często zaglądał do
szklanych naczyń z perlistym napojem i ogólnie jest dobrze!
Swoją relację zakończył uśmiechem
i podsumował:
„No co by tu nie mówić, to w
jego przypadku mamy do czynienia z nieformalnym konkubinatem i tak to
trzeba określić....Ale nikomu to nie przeszkadza, więc jest ok”
No tak, w tej chwili pewnie oczy
przecierają cywile, którym Kościół odmówił prawa do życia
sakramentalnego: do spowiedzi i komunii św., tłumacząc, że osoby
żyjące w nieformalnych związkach, a także te w związkach
niesakramentalnych- same wykluczyły się z pełni prawa w Kościele
i basta!
Dziwi mnie „logika” uczonych
teologów, którzy definiując związek nieformalny, za kluczowe
przyjęli wspólne gospodarstwo domowe niegodziwców!
Idąc tym torem rozumowania:
Ktoś kto mieszka u rodziców i
systematycznie zachodzi do wybranki swojego serca, która także
pomieszkuje o swoich bliskich, no i spędza u niej[w osobnym pokoju]
prawie codziennie po kilka godzin i jak możemy się domyślać, nie
zajmują się w tym czasie odmawianiem pobożnych modlitw, to nie ma
do czynienia z nieformalnym związkiem?
Czyli: Raz po raz spowiedź, a że
te same grzechy się powtarzają, to przecież można złożyć to na
karb ludzkiej ułomności, słabej woli i po sprawie.
Z „czystym” sumieniem można
przystąpić do Pańskiego stołu i ?
No właśnie, i następnie można
wrócić do codziennych miłych chwil sam na sam!
I tu rodzi się pytanie:
A gdzie postanowienie poprawy, o żalu
za grzechy popełnione nie wspominając?
Przecież to są konieczne warunki
dobrej spowiedzi, ważnej, takiej która gładzi grzechy i przywraca
stan łaski uświęcającej!
Kolega Anioł z „Alternatyw 4”
z największym wzburzeniem piętnował mieszkańców bloku, którzy
wdawali się w nieformalne związki.
Blokowy cieć odkrywszy ten proceder,
z odrazą informował pozostałych, że:
„Ci niegodziwcy nawet razem jedli
i to jeszcze jak jedli!”
Komedia w śmieszny sposób
ukazywała absurdy naszej rzeczywistości, ale kościelna wykładnia
dotycząca nieformalnych związków także trąci farsą!
A gdyby tak, wzorem niektórych
wrażliwych owieczek, które nie przystępują do komunii świętej,
uznających swoją winę bycia w nieformalnym związku, podobnie
zachowaliby się kapłani ?
Ksiądz przystępujący do
sprawowania ofiary eucharystycznej winien być w stanie łaski
uświęcającej [czyli po uczciwej spowiedzi, z zachowaniem pięciu
warunków ważności sakramentu pokuty !]
Obawiam się, że mogłoby się
tak zdarzyć, iż w wielu naszych świątyniach zamiast niedzielnej
mszy, mogłyby co najwyżej odbyć się nabożeństwo pokutne?
A może byłoby to dobre, bo
uczciwe zapewne!
Kryspin
poniedziałek, 5 września 2016
Powołanie do życia samotnego, to rzadki dar!
Na początku mojej seminaryjnej
drogi[po pierwszym roku], w czasie wakacji z przyjaciółmi
pojechaliśmy do Bieniszewa.
Kilkanaście kilometrów od Konina,
wśród lasów poszliśmy leśną dróżką, by u jej kresu
zobaczyć, otoczony białym murem klasztor Kamedułów.
W obrębie tej historycznej budowli
znajdował się kościół, którego wnętrze było przedzielone
masywną, drewnianą kratą, poza którą ludzie ze świata nie mieli
wstępu. Ta część świątyni była przeznaczona dla mnichów
przebywających na terenie klasztoru. Zakonnicy, jak nas poinformował
jeden z nich, mieszkali w małych domkach rozsianych w pobliżu
budynku świątyni.
Te małe budowle były pustelniami, w
których poza surowymi pryczami, drewnianym stolikiem i niezbyt
wygodnym krzesłem, nie było nic więcej.
Gdy dowiedzieliśmy się, że mnisi
praktycznie przeżywają swoje życie w milczeniu[poza wspólnie
wypowiadanymi słowami modlitw] i nawet w czasie wspólnie
spożywanych, bardzo skromnych posiłków, przestrzegają tej reguły,
to nas trochę zmroziło.
Po kilku godzinach przyglądania
się ich niezwykłemu życiu, wracaliśmy leśną drogą do
cywilizacji i wtedy wszyscy stwierdziliśmy to samo: „Ja bym tak
nie potrafił!”
Powołanie do życia w samotności
i rezygnacja z wszystkiego, jest czymś wyjątkowym i niewielu jest
ludzi, którzy takiego daru doświadczają!
Potwierdzają to dane o liczbie
ojców i braci tego jednego z najsurowszych zakonów w Polsce.
Obecnie jest zaledwie kilkunastu mnichów żyjących w dwóch
klasztorach na terenie Polski. Kandydatów do takiego powołania jest
także niewielu, bo zaledwie kilku na przestrzeni ostatnich lat.
*
Po zakończonych wakacjach
powróciłem do seminaryjnych murów, ale często wracałem
wspomnieniami do obrazów z Biniszewa.
Nasz świat „powołanych”, był
zupełnie inny i nawet namiastka klasztornej reguły, jaką było
silentium religiosum [ święte milczenie, nakazane od godziny 21.00
do śniadania następnego dnia] respektowaliśmy z przymrużeniem
oka.
Często zastanawiałem się, jakie
to moje, nasze kapłaństwo będzie w przyszłości i wtedy
najbardziej obawiałem się samotności!
Pomimo, że nasi przełożeni
wielokrotnie wbijali nam do głów, że ksiądz nigdy nie odczuwa
samotności,, bo jego rodziną jest parafia i wspólnota współbraci
w kapłaństwie; to jednak nie łagodziło obaw.
Sześć lat seminaryjnego
przygotowania do życia w samotności nie realizuje szczytnych
założeń:
Prawie dwustu facetów przez 365 dni
w roku było ciągle razem[ przez 24 godziny na dobę!] i później,
po święceniach taki konsekrowany młodzieniec trafił na plebanię,
gdzie na parterze rezydował proboszcz, niekiedy zramolały, stary
zgred, który o wspólnocie kapłańskiej już dawno zapomniał, a
młodego księdza traktował jako wyrobnika, który powinien przejąć
większość duszpasterskich posług za swojego przełożonego i
tyle!
A młody kapłan próbując
zagłuszyć strach samotności i rzucał się w wir duszpasterskich
zajęć, wieczorem siadał przed telewizorem bądź przerzucał
kolejny raz książkę już wielokrotnie przeczytaną, a jeśli miał
szczęście, że kolega z roku pracował w pobliskiej parafii,
wsiadał w samochód i go odwiedzał.
To jeden ze sposobów oszukania
samotności, ale ile razy można rozmawiać o swoich szefach,
nieżyciowych facetach, którzy swoje samotności zagłuszyli
poczuciem władzy i pragnieniem mamony już tak dawno, że nie
potrafili zrozumieć tych młodych w koloratkach.
A później, w kolejnym etapie
ucieczki od samotnych wieczorów, następuje ożywienie życia
towarzyskiego, odwiedziny u zaprzyjaźnionych parafian i tak dalej...
Powołanie do życia samotnego, to
wielki dar i wyjątkowo rzadki.
Zastanawiam się, czego w ludziach
Kościoła, decydujących o narzuconej [celibatem] samotności
kapłanów, jest więcej: świętej naiwności, czy zwyczajnej
hipokryzji?
Kryspin,
piątek, 2 września 2016
"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"
Przed kilkoma dniami zapowiadałem inaugurację mojej książki: "Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd". Dzisiaj mój wydawca przesłał mi projekt okładki, którą chciałbym Wam przedstawić.
Wielu czytelników, którzy poznali "Zakochaną koloratkę-10000 dni"oraz "Zatroskaną koloratkę-Pasterze i najemnicy", z niecierpliwością oczekuje na tę niezwykłą książkę, która pod koniec października trafi do księgarń.
Dzięki możliwości wcześniejszego zamówienia[ w formie przedsprzedaży] za 29.90 zł [Promocyjna cena z dedykacją autora], będziecie mogli poznać wstrząsające świadectwa bohaterów "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd" jako pierwsi[kilkanaście dni przed premierą!]
Tel: 536 425 831 lub mail:kryspinkrystek@onet.eu
Zadzwoń, albo napisz, aby zamówić książkę!
Wysyłek będziemy dokonywali wg kolejności zamówień!
Pozdrawiam Kryspin
Wielu czytelników, którzy poznali "Zakochaną koloratkę-10000 dni"oraz "Zatroskaną koloratkę-Pasterze i najemnicy", z niecierpliwością oczekuje na tę niezwykłą książkę, która pod koniec października trafi do księgarń.
Dzięki możliwości wcześniejszego zamówienia[ w formie przedsprzedaży] za 29.90 zł [Promocyjna cena z dedykacją autora], będziecie mogli poznać wstrząsające świadectwa bohaterów "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd" jako pierwsi[kilkanaście dni przed premierą!]
Tel: 536 425 831 lub mail:kryspinkrystek@onet.eu
Zadzwoń, albo napisz, aby zamówić książkę!
Wysyłek będziemy dokonywali wg kolejności zamówień!
Pozdrawiam Kryspin
Subskrybuj:
Posty (Atom)