wtorek, 30 sierpnia 2022

Kropla drąży skałę.

Młody ksiądz prowadzący swój blog na portalu społecznościowym robi karierę wypowiadając się na problemy, przed którymi stajen coraz więcej wiernych, mających zgryz moralny wybierając rozwiązania nie do końca zgodne z odwiecznymi zasadami Kościoła.

Ostatnio jasno wypowiedział się na temat „problemem” dzieci poczętych przed sakramentalnym ślubem.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że młodzi ludzie zaczynają swoje życie intymne w coraz wcześniejszym okresie i dawno w niepamięć odeszła idea czystości przedmałżeńskiej, kiedy to dziewczyny po prostu informują rodziców, że zamierzają dzielić wspólne lokum z chłopakiem, którego pokochały i oboje pragną od tej chwili być razem tak do końca, a ślub to jednak oddzielny temat, o którym przyjdzie zastanowić się później.

Zasady kościelnej moralności zbladły i stały się czymś w rodzaju reliktu, którego wypełnienie stało się czymś drugoplanowym, bo życie uległo zmianie i stawia przed młodymi inne ważne dla nich wartości.

Czy jest to dobry trend?

Można z tym polemizować, ale to i tak nie zmieni rzeczywistości.

Tak samo nie da się obronić i innych odwiecznych zasad, którymi Kościół żył przez wieki i chcąc nie chcąc musi zrewidować swoje postanowienia dotyczące chociażby związków niesakramentalnych, w których jest obecnie większość wiernych po nieudanych ślubach kościelnych zakończonych cywilnymi rozwodami.

Pewnie, że znaczna część tych nieszczęśników, którym życie się pokopało, po prostu biernie godzi się z tym losem i tylko w trakcie komunii rozdawanej podczas niedzielnego nabożeństwa stają gdzieś w podcieniach świątyni z poczuciem bycia kimś gorszym, przyjmują tę sytuację w milczeniu.

W dalece gorszej psychicznej sytuacji pozostają jednak ci, którym pozostał „głód” Bożego pokarmu i jeżeli do tego muszą się mierzyć z pytającym wzrokiem swoich pociech nie rozumiejących dlaczego rodzic nie przyjmuje komunii, to staje się to nadzwyczaj trudne.

Kościół co prawda coś robi w tej trudnej sprawie dając wiernym rodzaj protezy na ich kłopoty i w coraz łatwiejszy sposób poddaje im możliwość unieważnienia ich dotychczasowego sakramentu, orzekając jego nieważność, ale to tylko zakłamywanie rzeczywistości, z którego póki co korzystają jednostki i to tylko te najbardziej zdesperowane lub będące w „dobrych” stosunkach z kościelnymi prokuratorami.

Trudno się dziwić młodym, że w tak krytycznym stopniu odnoszą się do sakramentu, który w swoim założeniu miałby uświęcić ich miłość będąc jednocześnie rodzajem pułapki mającej w sobie nieodwracalne skutki w przypadku życiowej pomyłki.

Młody kapłan prowadzący swój blog w jasny sposób określił swoją aprobatę dla dzieci poczętych w nieformalnych związkach i trzeba powiedzieć, że wykazał się nie lada odwagą idąc pod prąd kościelnego betonu, który po wielokroć stawia przeszkody chociażby w kwestii sakramentu chrztu dla takich dzieci argumentując swój sprzeciw obawą, że rodzice tychże nie gwarantują im należytego wychowania w wierze.

To kolejny głos Kościoła rozmijającego się z rzeczywistością, broniącego litery prawa nie widzącego poza nim człowieka.

Młyny kościelnych zmian mielą powoli, ale nawet to nie uchroni tej instytucji przed zmianą podejścia do duszpasterskiego problemu wiernych, którzy pragną realizować swoją życiową drogę po swojemu.

Papież Franciszek będąc szefem tej organizacji chyba jak mało kto stara się zauważać ten problem i dlatego podejmował próby wyjścia naprzeciw tym, którzy muszą się z tym mierzyć w swojej codzienności.

Póki co zdaje się przegrywać z tymi, którzy uważają, że powinno wszystko pozostać tak jak było, ale kropla drąży skałę i ostatecznie ją pokonuje.

Kryspin 

środa, 24 sierpnia 2022

 

Kto zawinił?

Młody chłopak, który rozpoczął swoje dorosłe życie, bo dopiero co zakończył edukację na poziomie szkoły średniej, zapytany o swój stosunek do wiary odpowiedział:

-”Na lekcje religii chodziłem z woli rodziców jeszcze w trzeciej klasie liceum, ale z chwilą, kiedy ukończyłem 18 lat i mogłem samodzielnie zdecydować o uczęszczaniu na te duchowe zajęcia, stwierdziłem, że już dosyć!

Nie był to bunt młodego człowieka, który sprzeciwia się wszelkim autorytetom, ale prosta konsekwencja oparta na pewności, iż ksiądz nie miał mi nic do zaoferowania oprócz steku banałów, w które tak do końca i on sam nie wierzył, co było widać gołym okiem, kiedy męczył się naszymi lekcjami i z niecierpliwością spoglądał na zegarek ile jeszcze czasu pozostało do końcowego dzwonka.

W podobnym tonie odbierałem konieczność odstania swojego czasu w trakcie niedzielnych nabożeństw, i jakby na deser moich męczarni, co tydzień musiałem odsłuchiwać infantylnych bajań naszego proboszcza, który za każdym razem zdawał się rozpływać nad swoją erudycją, w której zamiast istotnych treści, pouczał zebranych, że zbawienie to zadanie dla nich, ale jednocześnie coś tak dalece nieosiągalnego dla gnuśnych w swym lenistwie, że może nie warto poświęcać się tej sprawie, bo w ostatecznym efekcie i tak jego głos zdawał się być wołaniem na puszczy.

Pewnie miał trochę racji w swoich zawiedzionych staraniach, ale tak naprawdę nigdy nie znajdował dobrego, krzepiącego słowa nawet dla tych, którzy szczerze starali się być dobrymi chrześcijanami.

Koniec końców to już na szczęście nie jest mój problem, bo od dwóch lat uwolniłem swoje wnętrze od tego uzależnienia i wolę niedzielne poranki przeżywać w domu, w towarzystwie dobrej książki, bądź na rowerze, kiedy napawam się pięknem otaczającego mnie świata.

A czy jest to tylko cud natury, czy obraz wielkości bożego architekta, to już zupełnie mnie nie obchodzi.”

Wydaje się, że niewiele można by dodać do tego, zdawać by się mogło szczerego do bólu, manifestu wolności od wiary młodego człowieka, ale może warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić się czy powód jego odejścia z Kościoła to tylko przejaw otwartości na wiatr laicyzacji, który dotyka coraz więcej, zwłaszcza młodych ludzi, czy jest w tym wszystkim jakieś drugie dno?

-”Z woli rodziców uczęszczałem na lekcje religii...”- mnie zabrakło w tym wszystkim stwierdzenia, że udział w tych zajęciach był naturalnym kontynuowaniem wiary wyniesionej z domu.

-”Ksiądz znużony przekazywaniem treści, w które sam nie wierzył”- Jak wielu duchownych w podobnym tonie traktuje szkolne zajęcia z religii z góry zakładając, że najważniejszym jest zaliczenie kolejnych, do tego płatnych godzin w szkole bez troski, czy potrafią dotrzeć do młodych serc tych, którym winni przybliżyć sens Boga dla ich przyszłego życia.

Na koniec kolejna zmarnowana szansa na duszpasterskie działanie, jakim z pewnością winna być każda homilia.

Co prawda trudno skupić uwagę słuchaczy, kiedy przez ileś lat, co niedziela, zmusza się ich do słuchania tego samego księdza, który niekiedy oddaje się pokusie bajania o niczym, byle mógł odhaczyć kolejne kazanie w swojej duszpasterskiej karierze.

Najtrudniejszym wyzwaniem, przed którym staje każdy ksiądz, kiedy gramoli się na ambonę to to, aby zebrani chcieli słuchać tego, co im pragnie przekazać, zauważył stary kapłan pytany o swój sposób na to, by wierni stawali się aktywnymi odbiorcami kaznodziejskiego przekazu.

-”W kazaniu nie musisz udowadniać zebranym, że jesteś mistrzem mowy, ale o jednym nie możesz zapominać, że jesteś jednocześnie pierwszym słuchaczem treści, którymi zamierzasz docierać do pozostałych.

Nie pouczaj słowami, a staraj się pokazywać w nich dobroć i zrozumienie jakim Bóg obdarza każdego, kto potrafi z ufnością dziecka powierzać mu swoje troski i wątpliwości.”

Tylko tyle i aż tyle.

środa, 17 sierpnia 2022

 

Syndrom samotności powołanych

W związku z tym, że hierarchowie naszego Kościoła, jak każdy śmiertelnik nie są wolni od upływającego czasu, więc i oni po latach posługi przechodzą w stan spoczynku i nabywają statusu biskupów seniorów.

Jeden z dociekliwych i co by nie mówić, osoba mało przyjazna tej grupie społecznej, popełnił ostatnio artykuł, w którym zamierzał przybliżyć czytelnikom dolce vita, jakim rozkoszują się purpurowi emeryci.

Skwapliwie wyartykułował cały wachlarz przywilejów, które niejako z urzędu przysługują emerytowanym biskupom, niezależnie od zasług, czy czynów z przeszłości, którymi nie za bardzo mogliby się pochwalić.

Oprócz emerytury w wysokości 7000 zł, zajmują biskupie pałacyki obsługiwane przez kurialną służbę (najczęściej oddelegowane do takich posług zakonnice), ponadto etat ogrodnika odpowiedzialnego za jakość biskupich mini parczków, gdzie wśród wypielęgnowanych drzew można by schronić się przed wścibskimi spojrzeniami gapiów z sąsiedztwa, a przy letnim skwarze odpocząć w chłodnym cieniu.

Nieodłącznym towarzyszem takiego seniora w purpurowej sutannie winien być wyznaczony do tej roli osobisty sekretarz, już niekoniecznie wyposażony w skórzany terminarz, w którym do tej pory zapisywał harmonogram aktywności swojego pryncypała, bo póki co aktywność hierarchy na emeryturze wyraźnie wyhamowała i teraz młody kapłan musi się mierzyć z zadaniem bycia swoistym przybocznym dla towarzystwa, aby senior nie odczuwał samotności późnego wieku.

Pewnie można by zgodzić się z tym wszystkim, o czym napisał dziennikarz, gdyby cały artykuł nie zionął sensacją, jaką dziennikarz chciał potraktować sprawę, która wcale nie jest czymś wyjątkowym jeżeli analizujemy emerytalne przywileje osób, które zalicza się do świecznika w szeroko rozumianej hierarchii władzy.

Równie dosadny, acz nie koniecznie obiektywny artykuł można by popełnić opisując „ciężkie” życie byłych prominentów władzy, czy grona generałów naszej armii, cieszących się stanem spoczynku, który w ich przypadku obwarowany jest całym wianuszkiem przywilejów do grobowej deski, a nawet poza nią, jeśli podczepić pod nie rodziny tych zacnych emerytów w generalskich mundurach.

Jedna rzecz, którą poruszono w rzeczonym artykule, zwróciła jednak moją szczególną uwagę, to etat sekretarza, aby odpędzić demony samotności mogące doskwierać biskupowi seniorowi.

Syndrom samotności wzrasta wraz z upływającymi latami, w trakcie których człowiek może i potrafił sobie z nim w miarę radzić oddając się pracy, czy innej pasji, które tylko jednak tylko do czasu tłumiłyby wewnętrzny głos domagający się obecności drugiego człowieka obok, aby wszystko to co robimy nabierało głębszego sensu.

Kiedy rozpoczynałem moją kapłańską posługę, nasz biskup przemawiając do grona młodych facetów w sutannach, skazanych na samotność w ludzkim rozumieniu, zapewniał, że nigdy nie będziemy odczuwali tego dyskomfortu, jeżeli będziemy blisko Kościoła, naszej matki i środowiska duchownych tworzącego poczucie kapłańskiej wspólnoty.

Dwa tygodnie po tym biskupim zapewnieniu doszła do nas tragiczna wiadomość, że nasz o trzy lata starszy kolega powiesił się w swoim pokoju na plebani parafii, w której pełnił posługę wikariusza.

Nikt nie urodził się z pragnieniem życia w samotności, więc może warto, aby kościelny system zadbał o to, aby księża, nie koniecznie dopiero na emeryturze i to będąc hierarchą seniorem, byli pod opieką kapelana w randze sekretarza.

Każdy człowiek, także ten w sutannie pragnie obecności drugiego, życzliwego jego sercu człowieka i do tego nie potrzeba dogmatycznych rewolucji, a tylko rozsądnego podejścia do istoty kapłańskiego powołania, które w żaden sposób nie musi być związane ze zgodą na samotność.