piątek, 31 października 2014

Halloween

    No i zaczęło się!
To kolejna "tradycja"- dyskusja nad teologiczną niepoprawnością importowanego do nas  święta: halloween!
Od czasu otwarcia się nas na świat po transformacji 1989 roku, nieustannie powraca dyskusja nad tym amerykańskim dziwolągiem, który [ w mniemaniu wielu domorosłych "teologów"] jest wymysłem samego diabła!
A tak nam było dobrze, gdy żyliśmy zaściankową pobożnością i nawet celowe mylenie w mediach minionego reżimu święta Wszystkich Świętych z dniem zmarłych, który Kościół celebruje dopiero 2 listopada, jakoś tolerowaliśmy.
Ale zwyczaj radosnego przeżywania dnia 1 listopada, a raczej wigilii święta Wszystkich Świętych, bo halloween przypisany jest dzisiejszemu dniu[31 października], to istna zgroza!
    Księża już w minioną niedzielę i w kolejnych dniach, gdy spotykali się z dzieciakami na szkolnych katechezach, wielokrotnie ze srogą miną informowali maluczkich: że nadchodzące święto to czas wzmożonego działania złego[ diabła], który odrywa nasze myśli od spraw najważniejszych, ostatecznych.
"My, katolicy winniśmy nadchodzące dni przeżywać refleksyjnie, może nawet w zadumie nad prawdą oczywistą, że na tej ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami i każdego człowieczka czeka ten moment, gdy Pan  powołuje go do wieczności! 
Czyli po ludzku- funduje nam śmierć![przepraszam za to dopowiedzenie, ale tak jakoś samo mi się cisnęło na usta]
Zadziwia mnie jednak logika, choć może lepsze byłoby określenie: brak logiki w Kościele w sprawach związanych z dniem 1 listopada i tym, jak godzi się obchodzić to święto!
      Wielokrotnie obserwowałem na naszych cmentarzach Cyganów, którzy w dziwny dla ogółu sposób obchodzą ten dzień przy mogiłach swoich bliskich.
Stawiają stoły, na których pojawiają się potrawy i alkohol, a wszyscy obecni zachowują się jak na biesiadzie i trudno wśród zgromadzonych doszukać się smutku, a często wręcz przeciwnie- ucztują z radością!
No ale "pobożny " katolik przechodzi obok i ze zgorszeniem pomyśli tylko: "Te brudasy to nawet takiego miejsca nie potrafią uszanować; zgroza!"
     No to może inny przykład:
W zakonach kontemplacyjnych, gdzie pobożni bracia[ i siostry także], prowadzą życie polegające na  umartwieniu i modlitwie, gdy umiera jeden z nich, ogłaszają dzień świąteczny i autentycznie się radują!
Jak to więc jest?
     A może te "brudasy" i pobożni braciszkowie mają rację??
Wróćmy do otoczki święta 1 listopada.
     Dziwi mnie, że nasi "nauczyciele" od tego, co wypada i jak powinniśmy przeżywać święto Wszystkich Świętych, jakoś nie piętnują niekończących się szpalerów straganów handlarzy, którzy w tych dniach mają swoje żniwa.
Miliony kwiatów, tysiące ton zniczy i wszelkiego rodzaju kiczowatych ozdób[ często produkowanych daleko od nas, gdzie wykonują je małe rączki chińskich pracowników], jakoś nie sprowadzają gromów oburzenia kościelnych "nadzorców" !
Jeśli ten jarmark jest cacy, to dlaczego wydrążona dynia powoduje tyle emocji?
     Kochani apologeci [obrońcy] tradycyjnych, "naszych" zwyczajów związanych z  1 listopada; tak sobie myślę, że za tym wszystkim stoi prawda zupełnie nie mająca związku z "teologicznymi" aspektami tych dni!
Aby wszystko było jasne, to może wróćmy na chwilę do czasów, gdy po Palestynie chodził Nauczyciel i do jednego zgrzytu, którego był sprawcą, do grandy na dziedzińcu świątynnym!
Powywracał stoły handlarzy i przepędził kupczyków kręcących swoje interesiki przy okazji licznych świąt!
Ale musiał wtedy wkurzyć kapłanów, którzy nie brudząc sobie łapek, kasowali swoją działkę od każdego przedmiotu sprzedawanego w cieniu ołtarza!
No i chyba mam sposób, który zakończy wojnę z haloween!
Może załatwcie "czcigodni" dla.... Kościoła..???, podatek od drążonych dyń i kolorowych szmatek, w które przebierają się rozbawione maluchy w trakcie halloweenowych zabaw i wtedy będzie to bardziej teologicznie poprawne!
Kryspin     



czwartek, 30 października 2014

Po obu stronach życia!

     Wracałem dzisiaj z Poznania drogą obok największej nekropolii tego miasta.
W innym czasie przejazd trasą z niezależnymi pasami ruchu nie sprawiał problemu i pewnie mało kto uświadamiał sobie wtedy, że tuż obok, za kępami drzew i torami kolejowymi, znajduje się miasto umarłych; ale dzisiaj już tak nie było.
     Choć do Wszystkich świętych pozostały jeszcze dwa dni, trudno byłoby nie zauważyć wzmożonego ruchu, zapchanych, prowizorycznych parkingów na  pasach rozdzielających obie  nitki trasy.
Zbliża się ten szczególny czas odwiedzin,spotkań żywych z tymi, którzy, jak to się często określa: "Poprzedzili nas w drodze do wieczności"!
No właśnie, jadąc zastanawiałem się: Ile w tych przygotowaniach jest w nas wiary, a ile tylko poczucia przyzwoitości, że trzeba pielęgnować pamięć przeszłości i może i nam trochę lżej na sercu, gdy karmimy się nadzieją, że kiedyś i na naszym miejscu spoczynku ktoś zapali znicz pamięci i wspomni naszą osobę.
Ktoś kiedyś powiedział: że:" Człowiek istnieje tak długo, jak długo trwa o nim pamięć następnych pokoleń"
Może to i piękna idea, ale mnie jednak bardziej odpowiada  nadzieja spotkania z tymi, których kochałem, i nic to, że już nie ma ich tu obok nas.
Bardziej cieszę się na perspektywę ostatecznego spotkania, aniżeli zwyczajowych odwiedzin miejsc, w których pielęgnuje się pamięć smutnego pożegnania ukochanych.
Nie lubię atmosfery cmentarzy w dniu 1 listopada.
Przypominają one wtedy targowisko, rodzaj giełdy z tłumami upoconych ludków dopieszczających grobowe kwatery stosami kolorowych ozdób, aby nikt broń Boże nie zarzucił im, że zapomnieli o......
No właśnie o kim, a może o czym?
      Lubię cmentarze  powszednich dni, gdy mało się na nich kręci  ludzi, a jeśli są, to przychodzą, aby się spotkać ze swoimi żywymi po tamtej stronie.
      Gdy odwiedzam moją małżonkę na małym cmentarzu na Nowinie, to przychodzę z nią porozmawiać, opowiedzieć jej o tym, czym żyję:
Mówię jej o swoich rozterkach i kłopotach, ale i o radości, której doświadcza moje serce otwarte na miłość!
I powracam potem spokojny do gwaru ulicy wielkiego miasta, bo wiem, że ona nieustannie mnie wspiera i cieszy się moim szczęściem  po tej stronie.
Kryspin



wtorek, 28 października 2014

Chory z nienawiści!

Wczoraj przypadkowo na Facebooku przeczytałem wypowiedź pana Jakuba Wojewódzkiego, który zapałał zaznaczyć swoją chorobę nienawiści.
Najbardziej przykre jest to, że uczynił to strojąc się w piórka współczucia wobec ludzi dotkniętych osobistą tragedią, gdy żegnali swoją mamę i żonę: Anię Przybylską.
Jak dalece musi być podłym człowiek, który w takim traumatycznym dla nich przeżyciu dolewa im jeszcze goryczy?
Nie będę przytaczał tu jego żałosnych wypocin, w których opluwał ich wolę, aby Anię pochować w asyście Kościoła.
Dlaczego tak uczynił...?
Uchodzi przecież za człowieka inteligentnego, nawet błyskotliwego....I taki język ziejący jadem....?
     Kubo, a może w swej zajadłości powinien pan[piszę pan z małej litery, bo jesteś na tyle karłowatym osobnikiem, że nie potrudzę się, aby przestrzegać zasad dobrego smaku] otwarcie tym dzieciom, już na tyle dużym, że mogły świadomie przeżywać ból po stracie mamy; powiedzieć, że powinny ten dzień zapamiętać jeszcze z jednego powodu.
 "Kim jest ten wasz Bóg, który zabrał wam ukochaną?"- takich słów użyłeś etyczny karle!
A czemu wprost im nie powiedziałeś: Skończyło się, zakopali waszą nadzieję i już nie pozostało wam nic!!!!
A może w tobie, marny człowieczku, sumienie krzyczy: Zniszczyłeś w sobie nadzieję i bronisz się nienawiścią do tego, który tak denerwuje twoje wybujałe "ja".
     Żal mi ciebie panie Kubo, bo nawet gdybyś otoczył się przepychem, liftingiem chirurgicznego skalpela, nie zatrzymasz czasu i kiedyś staniesz na miejscu Ani,[ jak zresztą my wszyscy] i pewnie się zdziwisz, albo choćby będziesz udawał zdziwienie, że On jednak jest i wtedy poczujesz się głupio???
Nie to byłoby za mało.....
Kryspin

niedziela, 26 października 2014

Imieninowy stół!

     Pierwsze moje imieniny na wsi!
Od rana oboje z moją Beatką, czyniliśmy przygotowania do popołudniowego spotkania, na które zaprosiłem najbliższych: moje dzieci oraz Hanię, przyjaciółkę naszej rodziny od lat.
Aby uczynić za dość miejscowemu zwyczajowi, nie pominąłem wśród zaproszonych gości sąsiadów, od których często kupuję jajka i drób[nie ma  porównania , gdy ugotuje się rosół z takiego kuraka] .
Poza tym postanowiłem ich zaprosić , bo  to są przemili ludzie i lubię z nimi porozmawiać, gdy spotykam ich niekiedy wracając ze spaceru z Etną.
Ostatnio dodatkowo pokusiłem się o zakup od Romana [sąsiada] świniaka, którego w pobliskiej masarni przerobiono na pyszne specjały, których nie uświadczysz w miejskim sklepie, gdzie kupujemy kiełbasy z "niby świń" [ piszę" niby świń", bo trudno nazwać wiejskim tucznikiem produkt z fermy hodowlanej, w którym więcej jest chemii i innych genetycznych ulepszaczy, aniżeli mięsa z naturalnej paszy i ziemniaków, na których rósł kaban przerobiony teraz  na pyszne kiełbasy roztaczające po całym naszym domu aromat wędzarni ]
     Wyroby ze świniobicia , to był hit wieczornego stołu w trakcie moich imienin, choć, i to trzeba podkreślić: kolację poprzedziła kawa z niemniej pysznym domowym ciastem przygotowanym przez moją ukochaną Beatkę[np: tort z naturalnym ananasem- pychota i niebo w ustach!!!] .
     Przybyłych gości powitaliśmy w dużym salonie, gdzie w narożniku wesoło połyskiwał ogień kominka, a całości nastroju dopełniało masę zapalonych świeczek rozmieszczonych na kandelabrach spowitych kolorowymi kwiatami.
Bardzo zależało mi na tym, aby wszystkim w trakcie tego wieczoru udzieliła się atmosfera ciepła!
Ale nie chodziło mi tylko o to, by poczuli żar z kominka, lecz by odczuli miłe przyjęcie od nas, ucieszonych ich przybyciem.
     Nie będę opisywał potraw suto zastawionego imieninowego stołu, bo zrobiłby się może z tego typowy kulinarny bedeker, a chciałbym przez chwilę zatrzymać się nad tą niezwykłą atmosferą: gdy w naszym domu spotkali się i to pierwszy raz przypadkowi goście[ pomijam tu moje pociechy], do tego w różnym wieku i o odmiennych profesjach; a od samego początku rozmawiali ze sobą przyjaźnie niczym starzy znajomi i nikt nie czuł się niezręcznie i sztywno, co w takim "zestawie" jest nader częstym zjawiskiem, gdy imieninowy wieczór  przeradza się w normalną nasiadówę.
    Odczuwałem i chyba nie tylko ja, że nikt tu nie odprawiał "pańszczyzny" bycia, bo wypada!
Śmiem twierdzić, że wszyscy czuli się przyjemnie i może dlatego nie spoglądali ukradkiem na zegarki, by znaleźć pretekst do szybszego  opuszczenia pozostałych.
Aby była jasność: atmosfery nie podkręcaliśmy nadmierną ilością alkoholu, który niekiedy jest używany jako swoiste spoiwo dla biesiadników!
 Nie w tym przypadku!
Owszem, były toasty zakrapiane dobrymi trunkami, ale z zachowaniem rozsądku i umiaru.
    Po odjeździe naszych gości siedliśmy z Beatką przy  kominku.
Trzymaliśmy szklaneczki whiskacza w rękach i cieszyliśmy się wspomnieniem miłego wieczóru w gronie życzliwych nam osób.
A ja zamarzyłem sobie wtedy, by na kolejnych takich imieninach [ Jej lub moich] to grono powiększyło się o kolejne osoby! [drogie naszym sercom.]
Na koniec pomyślałem sobie, że może kiedyś przy takim stole zasiądą wszyscy ci, których oboje kochamy....?
Tego najbardziej pragniemy i to byłby najmilszy prezent dla nas obojga!
Kryspin

sobota, 25 października 2014

Imieniny!!!

Dzisiaj miałem imieniny!
Jutro napiszę więcej.
Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że mam cudowne dzieci i wspaniałych przyjaciół.
Jutro napiszę więcej!

piątek, 24 października 2014

Świeżość oceanicznej bryzy!

     Nie chciałem pisać dzisiaj niczego przykrego, ale jestem smutny i muszęsię podzielić tym, co mi nie daje spokoju!
    Wczoraj bliska memu sercu osoba otrzymała smsa, w którym osoba niby jej życzliwa stwierdziła:
" Miłość przemija szybko, jak sraczka, a później nie pozostaje już nic!"
Przepraszam w tej chwili wszystkich, których dobry smak obraziło to porównanie, ale pozwoliłem sobie na dosłowne przytoczenie tego wulgaryzmu.
Nie, nie zamierzam polemizować z autorką tego językowego "kwiatka", bo jest mi jej autentycznie żal.
Tak określić najpiękniejsze doznanie, jakim Bóg nas obdarzył, może tylko ktoś, kto nigdy nie doznał tego daru i powtarza określenie, którego pierwszym autorem był niestety jej rodzic przesiąknięty nienawiścią do wszystkiego, co mogłoby choćby o miłość zahaczać!
Dlaczego w niektórych ludziach tyle zła?
Odpowiedź nasuwa się sama...
Może to zwykłe wyrzuty sumienia, które nie pozwalają na spokój tym, którzy kiedyś zdeptali ten dar i teraz  boli ich to, że ktoś może być szczęśliwy kochając?
    Żal mi takich ludzi, którzy w łańcuch nienawiści wplatają kolejne rodzinne ogniwa: Rodzice dzieciom, a one swoim pociechom i  tak dalej powielają zło....
     Miłość jest jak świeża wiosenna bryza nad oceanem, ludzie zgorzkniali, którzy nigdy nie doświadczyli, tego pięknego aromatu , nie zdołają zakrzyczeć prawdy i nigdy nie znajdą zwolenników smrodu kloaki w której siedzą.
A ja, mogę tylko prosić i może wszyscy prośmy tych nieszczęśników, niewolników kloaki nienawiści:
Wyjdźcie na świeże powietrze przesiąknięte miłością!
Ona nie znajduje się na zamkniętej plaży, jest dostępna każdemu, który jej pragnie 
Kryspin    

 

czwartek, 23 października 2014

Czwartkowy poranek może być piękny!

     Czwartek wydaje się nam najgorszym dniem tygodnia.
Gdy do tego dołożymy październikowy ciemny poranek, który wcale nie podrywa nas z ciepłego łóżeczka, to mamy gotowy przepis na nieudany początek dnia.
Dzisiaj jest czwarty dzień tygodnia i odczuwamy już zmęczenie monotonią naszego kieratu codziennej pracy i to dotyka znakomitej większości z nas.
    Pomyślcie: jakże inaczej wstajemy do naszych zajęć w piątek, prawda?
Wtedy budzimy się z myślą pełną radości:
-Jeszcze tylko kilka godzin i dwa dni laby, no i może odeśpimy zaległości minionych rannych przebudzeń[Ilu z nas składa samemu sobie takie przyrzeczenie, prawda?].
Tak sobie przynajmniej obiecujemy i to wystarczy, aby chciało się nam podjąć trud piątkowej  rannej mobilizacji!
Inna sprawa, że w dniach bez obowiązków i tak budzimy się za wcześnie, choć nie musimy....
Zganiamy to na nasz zegar biologiczny, który nastawiony jest w naszej głowie niczym budzik w telefonie.
Gdy go nie wyłączymy go [a często się to zdarza, prawda?] ponawia swoje hałaśliwe przypomnienie co kilka minut .
Mało kto potrafi taki wewnętrzny budzik wyłączyć na wolne od pracy dni i dlatego on działa także w sobotni, czy niedzielny poranek!
     Najgorzej jednak jest się zmobilizować do rannego wstawania, gdy skazani jesteśmy na samotne przebudzenie, gdy otwieramy oczy ze świadomością, że inni jeszcze smacznie sobie mogą pospać.
Trudno nam wtedy o poranny uśmiech i zadowolenie.
Jaka jest więc na to rada i czy jest na to sposób, aby powitać poranne czwartkowe przebudzenie z uśmiechem?
    A może potrzeba by  usłyszeć nam choćby jedno słowo od kogoś nam bliskiego?
Jedno słowo nawet przez telefon, i dotyka nas przyjemna świadomość, że jest ktoś[może nawet daleko,] kto pragnie pocałunkiem powiedzieć :
-Kochanie otwórz oczka, bo dzisiaj jest piękny dzień, kolejny nasz dzień!
I wtedy sercem poczujesz dotyk, muśnięcie ust ukochanego na swoich ustach.
I tak się dzieje, bo dla naszej duszy przestrzeń nie istnieje, to tylko wymysł naszych ciał, które same nie są wstanie przeżyć piękna spotkania z oddali, gdy serce śpi w otchłani niekochania!
     Gdy się kocha i jest się kochanym, każdy poranek, nawet czwartkowy, nawet zabiegany pracą- jest piękny, bo wtedy nie odczuwa się uczucia samotności przebudzenia!
Kryspin








wtorek, 21 października 2014

Śniadanie we dwoje na początek pięknego dnia!

     Piękny jest poranek, gdy rozpoczyna się go we dwoje.
Kawa lepiej smakuje, gdy pijemy ją w towarzystwie ukochanej!
Piękny jest taki poranek, gdy potrafimy przeżyć zachwyt patrząc na  dzikie gęsi przelatujące w regularnym kluczu nad naszym domem i  zdaje nam się, że one nas pozdrawiają majestatycznym trzepotem wielkich skrzydeł  udając się w kierunku swoich żerowisk.
Piękne są doznania, gdy z kuchni dochodzi aromat śniadanka, które z chwile ucieszy nie tylko nasze ciała, ale i dusze!


Życzę wszystkim miłych doznań przy śniadaniu  we  dwoje!
Kryspin

poniedziałek, 20 października 2014

Dywizjon 303!

     Któż z naszego pokolenia nie czytał książki Arkadego Fiedlera:"Dywizjon 303" ...?
Sam wielokrotnie powracałem do tej książki o historii bohaterstwa zwykłych ludzi, którzy z miłości do ojczyzny potrafili w każdym dniu swojej wojennej służby dokonywać rzeczy niezwykłych.
Dobrze, że w naszej historii [ niekiedy tragicznej] pojawiali się ludzie ponadprzeciętni zasługujący na podziw i szacunek, a niekiedy nawet na miano bohaterów !
Przyszło mi teraz do głowy pytanie, z którym pewnie wielu z nas miałoby problem:
Czy ktokolwiek z nas mógłby wymienić nazwiska pilotów z tego najsłynniejszego dywizjonu- 303 ?
Sądzę, że bardzo mało potrafiłoby to zrobić?
A przecież to ludzie, piloci tej bojowej formacji swoim bohaterstwem stworzyli legendę dywizjonu 303!
Ale może i dobrze, że właśnie tak zapamiętaliśmy historię tej grupy niezwykłych ludzi nie wyróżniając nikogo, oddajemy szacunek wszystkim, którzy dokładali swoją "cegiełkę" do tworzenia legendy!
     Wczoraj byłem na podwójnych urodzinach.
Moja synowa świętowała swoje trzydzieste urodziny, a wnusia, trzecie!
Młodzi od miesiąca zamieszkali w nowym, wynajmowanym trzypokojowym mieszkaniu, do którego przenieśli się, bo oczekują na kolejne dziecko- synka, który niebawem ma przyjść na świat!
Najważniejszym akcentem tego podwójnego, wczorajszego święta, na które zaprosili bliskich, był tort z zapalonymi świeczkami.
-"To nasz dywizjon 303 oznajmił Borys[ głowa młodej rodziny] wnosząc na stół czekoladową słodkość, na której paliły się świece w kształcie liczb: 30 i 3 !
     Siedziałem nieco z boku i pomyślałem wtedy, że jest wiele racji w tym niby żartobliwym stwierdzeniu!
Wczoraj byłem w gronie osób, które mają prawo do nazwania się  mianem tej bohaterskiej formacji!
     Borys ze swoją rodziną i wiele im podobnych młodych małżeństw zasługują na szacunek, może inny od legendarnych pilotów wojennego dywizjonu, ale zasługują na uznanie!
Nie jest łatwo być młodą rodziną w naszej kochanej ojczyźnie, zwłaszcza dziś!
    Owszem nasi decydenci, najczęściej w okresach około wyborczych zalewają elektorat potokiem słów, w których rodzina, młoda przyszłość narodu, to najważniejszy priorytet deklarowanych działań!
I co  ?
Minie czas walki o stołki i powróci siermiężna rzeczywistość.
I pewnie nadal młode Polki najwięcej dzieci będą rodzić na Wyspach, a minister Kamysz z dumą będzie mówił o spadku bezrobocia[bo nadal młodzi wyjeżdżają szanowny panie!!!]
Banki nadal będą służyły najbogatszym tworząc bariery "zdolności kredytowej", której nie przeskoczą młode rodziny z umowami śmieciowymi!
No ale buduje się przecież nowe mieszkania i można takowe nawet wynająć zawtóruje minister Szczurek
 [ten od kasy!]
    Borys z bliskimi miesiąc temu podpisał umowę najmu mieszkania od dewelopera i muszą płacić prawie 2000 zł miesięcznie!
Owszem, starali się o kredyt na zakup swojego lokum i wtedy w banku uprzejma pani wyliczyła dla nich koszt miesięczny takowego na 1400 zł -świetnie pomyśleli młodzi z nadzieją.
Po chwili jednak pani sprowadziła ich radość na ziemię:
-"No ale macie dziecko, to niestety obniża waszą zdolność kredytową, a już to, że wasza rodzina się wkrótce powiększy.....no to niestety, nie możemy spełnić waszych marzeń o własnym gniazdku!"
      Jakiż żałosny jest chichot historii!
      Kiedyś młodzi ludzie, aby stać się częścią legendy[pilotami bohaterskich dywizjonów] musieli uciekać do Anglii i tam swoim poświęceniem zasługiwali  na wdzięczność Ojczyzny i ordery, którymi  niestety dopiero prezydent wolnej Polski  odznaczył[ niektórych pośmiertnie, niestety!]  !
To jest kolejna bolesna sprawa naszej historii, gdy bohaterstwo zostało postawione w stan oskarżenia!

W pierwszych latach powojennych, reżim[ komuna] próbował przekreślić zasługi i ofiarę krwi, którą składali  polscy żołnierze walczący na zachodzie.
Na szczęście mamy teraz wolną Polskę i można było nadrobić wstydliwy miniony okres i dobrze!
      Panie Prezydencie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!
     W Polsce dzisiejszej są także takie  "Dywizjony"anonimowych bohaterów, to są młodzi ludzie zakładający rodziny u nas w Ojczyźnie; to młode matki pragnące rodzić i wychowywać dzieci nie na Wyspach, a tu!
     Panie Prezydencie!
     Zbliża się czas reelekcji, ale nie chcę nawet pomyśleć, że Pańska troska o młode rodziny, o polepszenie ich startu[o czym tak często Pan zapewnia], to tylko pustosłowie.
Kryspin


   

niedziela, 19 października 2014

Nigdy nie zostanę politykiem!

-Chcę przedstawić cię mojemu mężowi- zaproponowała Beata po naszym kolejnym spotkaniu.
Zgodziłem się i pojechaliśmy do ich domu.
-Chciałeś poznać mojego przyjaciela- usłyszałem jej słowa, gdy byłem jeszcze na tarasie przed wejściem.
-No to go teraz tobie przedstawię- dokończyła zapowiedź i po chwili dokonała pomiędzy nami prezentacji.
     Jej małżonek, facet trochę młodszy ode mnie, podał mi rękę na powitanie i już tym mnie zaskoczył.
Od pierwszej chwili naszej rozmowy byłem pod wrażeniem opanowania z jego strony.
Przez chwilę poczułem się, jakbym spotkał się z wytrawnym graczem politycznej gry!
Nie okazywał zdenerwowania i nawet starał się być miły. W trakcie rozmowy wypiliśmy po lampce białego wina i w spokojnej, aby nie powiedzieć, miłej atmosferze gawędziliśmy: o tym, czym on się zajmuje, o mojej pracy i o Beatce, przemiłej osobie, która stała się mi bardzo droga, czego także nie omieszkałem mu  powiedzieć.
Przyjmował moje kolejne wypowiedzi z nieodłącznym uśmiechem, co  mnie  zastanawiało coraz bardziej ??
Miałem spotkanie z mężem, czy politykiem- myślałem w trakcie kolejnych spokojnych zdań wypowiadanych przez niego?
     Temat polityki był z resztą jedną z kwestii, którą poruszyliśmy w czasie naszej rozmowy i zdążyłem wywnioskować, że ona[ polityka] jest jego miłością .
Przyznam szczerze, że  on bardzo dobrze wypadał w moich oczach jako człowiek, który [bez zbędnego kadzenia]  medialnie byłby lepszy od wielu "buraków", którzy codziennie irytują miliony przed telewizorami, gdy opowiadają swoje "mądrości" dotyczące najważniejszych spraw dla wszystkich!
Tak, miałem dzisiaj spotkanie z politykiem!
Nasze miłe[ bez ironii] spotkanie było krótkie i powróciłem do swego mieszkania.
Gdy byłem już u siebie, jeszcze długo zastanawiałem się nad tym, czego doświadczyłem niedawno w ich mieszkaniu?
Zachował klasę i.....?
No właśnie....?
Co ja bym zrobił w takiej sytuacji...?- zadałem sam sobie to pytanie
    Wydaje mi się, nawet to wiem!!!
Nie potrafiłbym być tak opanowanym facetem w sytuacji, gdyby moja małżonka, którą kocham, zaproponowała mi spotkanie ze swoim przyjacielem [ nowym właścicielem jej serca] ?
Nie potrafię sobie wyobrazić, abym zachował wtedy spokój, był zimno opanowanym w takim momencie!
     Nie nadaję się więc na polityka, choć wielu moich przyjaciół znając mnie do głębi, wielokrotnie namawiało mnie do przygody z polityką!
Nie potrafiłbym być politycznie obojętnym w sytuacji, gdy waga zdarzenia wymagałaby reakcji.
Gdy kocham i odczuwam zagrożenie tego, co jest mi najdroższe;  podejmuję walkę!
A może dobrze, że nie zostałem i nigdy nie zostanę politykiem!
Kryspin

sobota, 18 października 2014

Nie można zburzyć ruin!

    -"Powiedziałam o nas mojej córce"-Beata oznajmiła mi w czasie naszego trzeciego spotkania.
Zdziwiło mnie to, że tak szybko postanowiła ujawnić bliskim, że w jej życiu nastąpiła istotna zmiana.
-I co na to Twoja Agnieszka?-podjąłem temat przytulając ją do siebie.
Ona spojrzała mi w oczy i z uśmiechem oznajmiła:
-Aga ucieszyła się, gdy powiedziałam jej, że poznałam i pokochałam cudownego człowieka. Pokazałam jej nawet twoją książkę["Zakochaną koloratkę"].
Słuchałem, co mi mówiła i myślałem o tym, jak musiało wyglądać jej małżeństwo, że bez obawy mogła swojej córce powiedzieć:"Pokochałam innego człowieka "
     Los dziwnie prowadzi drogi naszego życia-pomyślałem przez chwilę.
Pokochałem kobietę i kolejny raz staję przed dylematem decyzji:
Czy mam prawo do miłości osoby, która kiedyś komuś innemu przyrzekła miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Czy Beata ma prawo do uczucia, którym mnie obdarzyła?
Pewnie ktoś zgorszony jej niewiernością i mniej lub bardziej otwarcie będzie wyrażał swoje oburzenie....
     A jej córka ucieszyła się?
A może los połączył nas, abym  przywrócił jej uśmiech serca i spełnił pragnienie bycia kochaną?
Pokochałem Beatę od pierwszej chwili  i nie czułem żadnej niepewności: wyrzutów, że nie powinienem burzyć szczęścia rodziny, bliskich i jej samej.
Ale czy w tej rodzinie, czy w jej sercu, było szczęście...?
Jestem pewien, że nie!
Dlatego nie czuję wyrzutów, a wręcz przeciwnie: jestem szczęśliwy, bo ona mnie także pokochała i to czuję całym sobą!
Nie jestem typem faceta, który upaja się swoim zwycięstwem, nie zważając na "zgliszcza" pozostałe po odniesionym sukcesie!
-"Pragnę miłości, pragnę kochać i być kochaną"-Te słowa Beaty, którymi obdarowała mnie po pierwszym naszym całkowitym oddaniu się sobie, uświadomiły mi, że Ona nigdy nie była kochana....
Przez trzydzieści lat był obok niej mężczyzna, mąż , ojciec jej dzieci, ale nigdy nie była kochana......
Nie czuję wyrzutów, że pokochałem Beatę i myślę, bo wiem,że nie zburzyłem szczęścia jej dotychczasowego życia, bo go zwyczajnie nigdy go nie było!
Miałem się o tym jeszcze bardziej przekonać, gdy poznałem jej męża......
CDN
Kryspin

piątek, 17 października 2014

Rentier, to nie rencista!

      Wróciłem ze spaceru połączonego z zakupami w pobliskim[1,5km] sklepie.
Pogoda już dalece jesienna:jest szaro na polach, w niektórych miejscach zalegała jeszcze poranna mgła i tylko stada wróbli całymi gromadami robiły naloty na zielone liście rzepaku, baraszkując w nich z donośnym jazgotem, jakby kłóciły się między sobą, a może prowadziły tylko głośne rozmowy?
Nie znam ich mowy więc trudno mi wypowiadać się na temat charakteru ich zebrania.
     A propos rozmów.
     Od kiedy zamieszkałem w tym[ oddalonym od hałasu wielkiego miasta] wiejskim siedlisku, dostrzegłem, że ludzie tu są bardziej otwarci na rozmowę i przez to nie czuje się chłodu anonimowości.
     Pomyślałem sobie, że oni znakomicie sprostaliby pracy w marketingu i aż dziw mnie bierze, że firmy o takim charakterze od lat budują swoją wielkość na ludziach z ośrodków  miejskich, zupełnie nie próbując zarazić tą szczególną formą zarabiania ludzi z takich miejsc jak to, w którym zamieszkałem, ludzi z wiosek.
Nie myślę teraz o firmach, które posługują się tabunami wyszkolonych sprzedawców biegających od domu do domu i oferujących towary, których nie można kupić w klasycznym handlu boprzy takim charakterze dystrybucji pewnie skupiska miejskie są lepszym terenem do działania.
     Ale przecież na rynku działają firmy, które tworzą obrót towarowy na zasadach czysto MLM-owych [tworzenie sieci klientów poprzez wzajemne polecanie: jedna pani drugiej pani poleca produkt, który sama stosuje] i do tego mają prosty system wynagradzania za polecenia innym konsumentom ich produktów!  Ludzie ze wsi do tego chyba nadają się lepiej, aniżeli ci z dużych miast?
    Jest jeszcze jeden atut  przemawiający za podjęciem próby zaszczepienia w moich nowych sąsiadach idei MLM, to kwestia czasu.
Wieś żyje innym rytmem, spokojniejszym-wolnym od miejskiego zabiegania.
     Niebagatelną kwestią jest także perspektywa finansowych korzyści i tworzenia tzw. dochodu pasywnego!!!
Mało z nas kto wie, że wszyscy jesteśmy przymuszeni do tworzenia dla siebie rezerw na poczet przyszłego dochodu pasywnego.Nasze emerytury nie są niczym innym, jak pasywnym dochodem.
Zupełnie inną kwestią jest to, że jest to system najbardziej niesprawiedliwy, obliczony na to, że nie skonsumujemy należnych nam pieniędzy chociażby z tego powodu, że wielu nie dożywa do emerytury, albo umiera w pierwszych latach przebywania na niej!
Ludzie nieznający zasad budowy sieci konsumenckich[ każdy kupuje tylko dla siebie produkty]  obrzuca błotem firmy działające w systemie MLM i dlatego chciałbym na koniec posłużyć się przykładem takiej firmy podając kilka liczb[ogólnie dostępnych w internecie]
     Jest taka firma MLM o zasięgu ogólnoświatowym, która co roku na pensje[także w formie rentierskiej-nie mylić z czymś, co nasz ZUS określa mianem renty!] wypłaca ponad 6 000 000 000 dolarów dla  1 200 000 współpracowników.
Duża Firma , prawda?
Aby wyobrazić sobie skalę wynagrodzeń i ich wielkość, to 200 000 osób w tej firmie otrzymuje miesięcznie ponad 1500 dolarów na swoje osobiste konta.
Należy przy tym dodać, że spośród tych osób[200 000]- 70 % już nie pracuje aktywnie otrzymując nadal wynagrodzenie z firmy za pracę kiedyś wykonaną[ na rzecz tej firmy]- to jest około 140 000 rentierów[ nie rencistów!!!]
Aby obraz był pełny- z tej liczby[140000] 30% już nie żyje, a pieniądze firma nadal przekazuje ich spadkobiercom[ dzieciom, wnukom]
Zapytacie: co to za firma, która jest tak hojna[a ja powiedziałbym- sprawiedliwa]
I tu  pewnie wielu skrzywi się, gdy powiem: AMWEY!!!![działa na rykach światowych-80 państw od ponad 60 lat]
A teraz, żeby nie było niedomówień: Nie pracuję dla Amweya!!!!, bo......
     To byłby materiał na kolejnego posta, dlatego posłużę się skrótem przykładowym:
Ktoś podejmujący w Polsce dzisiaj współprace z Amweyem jest jak kupujący na giełdzie starego poloneza[pewnie nim trochę pojeździ].
Wolę kupić sobie nowego mercedesa! [jeśli będzie mnie na niego oczywiście stać!]
Takim "mercedesem" wśród firm MLM na dzień dzisiejszy jest Mona Vie!!!
P.S. Informacja dla wszystkich zamieszkałych w miastach: wszyscy możemy stać się rentierami-niekoniecznie czekając do emerytury, czy renty!!!
Kryspin 
     

czwartek, 16 października 2014

Urodzinowe życzenie!

      Dzisiaj mam moje święto- Dzisiaj mam urodziny!
     W naszym zabieganym życiu lata uciekają nam w coraz szybszym tempie i tylko zatrzymując się na chwilę wspomnieniami wracamy do przeszłości przeglądając niekiedy obrazy zachowane w naszej pamięci.
Każdy z nas ma taki album zdjęć przechowywanych w zakamarkach naszych dusz i może przy takiej okazji jak urodziny warto usiąść samemu ze sobą i poprzewracać pożółkłe czasem obrazki z naszego minionego życia?
     Dzisiaj szczególnie pielęgnuję wspomnienia kolejnych urodzin, które przeżywałem.
To może dziwne, ale nie pamiętam swojej osiemnastki, bo może wcale tak uroczyście jej nie obchodziłem? [pewnie nie było wtedy takiej mody...? Nie wiem!].
>Pamiętam za to o wcześniejszych uroczystych dla mnie datach, gdy mama stawiała torcik z zapalonymi świeczkami, a bliscy [bracia i siostra] zasiadali wokół stołu, aby pałaszować kolorowe słodkości.
>Najlepiej pamiętam 40 urodziny przeżywane z moimi bliskimi, gdy od ukochanej małżonki otrzymałem śliczny wisior ze złotą,wygrawerowaną wagą[mój znak zodiaku], a moje dzieci [jeszcze małe] wręczyły mi piękny bukiet z czterdziestu róż.
Ubawiłem się wtedy, gdy dyskretnie podsłuchiwałem ich rozmowę, w której ustalały, kto będzie wręczał tatusiowi kwiaty, a komu przypadnie obowiązek złożenia życzeń!
>Najbardziej okazałe miałem 50 urodziny, na które zaprosiłem całą rodzinę do nowej siedziby firmy, którą prowadziłem i wtedy miałem pyszną zabawę widząc ich zaskoczenie przepychem przyjęcia w pięknych wnętrzach.
>Magiczne urodziny przeżywałem rok później, gdy świętowałem 51 urodziny w San Francisco , gdy tam byliśmy z Romeczką w naszej podróży życia.
>W pamięci pozostaną mi na zawsze 55 moje urodziny, smutne, ostatnie przeżywane z moją ukochaną małżonką.
Gdy składała mi życzenia widziałem w jej oczach smutek świadomości nadchodzącego rozstania, bo  ona to wiedziała[choć ja nie chciałem tego przyjąć do świadomości] Powiedziała wtedy  : "Wszystkiego najlepszego kochany mój"- ale w oczach zamiast iskierek radości miała łzy.

      Dzisiaj przeżywam szczególne urodziny, które obchodzi się tylko raz w życiu: W mojej świątecznej dacie powtarza się 2 x liczba 57! [ narodziny-1957 rok i dzisiaj kończę 57  lat!]
     Gdy teraz siedzę sam ze sobą przeglądając "album" mojej przeszłości, to kolejny raz dziękuję Bogu [losowi] za szczęśliwe życie, które na kartach mojej pamięci zapisały się magią 10000 dni przeżywanej Miłości [ opisałem to w "Zakochanej koloratce"]
     Teraz siedząc sam ze sobą, w dniu szczególnych moich urodzin, ośmielam się przerzucać księgę mojego życia ku przyszłości. Są w niej jeszcze karty niezapisane i tak naprawdę nie mogę powiedzieć, ile ich jeszcze przeznaczył w niej dla mnie Dobry Bóg [los], ale mam nadzieję, że jeszcze coś dla mnie uszykował.
    Na te moje szczególne urodziny otrzymałem najpiękniejszy prezent, a jest nim Beatka, która ofiarowała mi nadzieję, że mogę kolejny raz Kochać i być Kochanym.
Solenizant w takim uroczystym dla siebie dniu ma prawo wypowiedzieć życzenie:
Moim życzeniem i pragnieniem jest to, abym mógł jeszcze raz przeżyć 10000 dni magicznej Miłości i daj mi to, proszę Dobry Boże, niech tak się stanie!!!
Kryspin 

środa, 15 października 2014

Ścieżki losu!

     Po powrocie ze spotkania z Beatką całe popołudnie spędziłem w swoim mieszkaniu i myślami powracałem do tego czasu, gdy byliśmy w magicznej kawiarence.
Położyłem się na tapczanie,  zamknąłem oczy i przeżywałem na nowo każdą chwilę jej bliskości.
I choć bałem się sam przed sobą przyznać, to pokochałem ją od pierwszej chwili.
Drugi raz w swoim życiu przeżywałem tę magię.
    Kiedyś pokochałem nieznajomą o ślicznych i smutnych oczach i choć nic o niej jeszcze wtedy nie wiedziałem, to czułem to całym sobą, że to jest właśnie to.
    Pokochałem wtedy Romeczkę każdym zakamarkiem mojej duszy i nie był to tylko chwilowy zachwyt, rodzaj oszołomienia, które stygnie po jakimś czasie.Wtedy pierwszy raz świadomie odczułem, że to jest magia niesamowitego uczucia.
Podobnie, jak w przypadku ziarenka, które kiełkuje ku słońcu, aby już nieustannie wzrastać w przepiękny  kwiat, tak w mym sercu wzrastała Miłość!
    Dzisiaj przeżyłem to samo.
I odczułem to bardzo świadomie, bo przecież pamiętałem smak tego, co mi kiedyś zostało ofiarowane. Pragnąłem powrotu piękna i ono minie dotknęło!
     Beatka przyjechała do mnie następnego dnia po pracy.
Gdy żegnaliśmy się wczoraj, zaproponowałem jej następne spotkanie w moim domu.
Trochę się wtedy speszyła i pewnie nie wyraziłaby zgody na moją propozycję, gdyby nie szczera prośba z mej strony i zapewnienie, że będę dżentelmenem i nie zrobię nic niestosownego, co mogłoby ją obrazić!
Dodatkowym argumentem przemawiającym za jej odwiedzinami stała się Etna, moja sunia,  weimar, który nie lubił, gdy jego pan zamykał ją samą w pustym mieszkaniu.
Beatka kochała pieski i może to także przekonało ją do decyzji na tak!
     Przygotowałem kawę, ustawiłem kieliszki do szampana i niecierpliwie spoglądałem na zegarek, oczekując na jej przybycie.
-Nareszcie jest!
Delikatnie przytuliłem ją na powitanie i w tej samej chwili opuściła mnie trema niepewności, która jeszcze tak niedawno kołatała się w moich myślach:
-A może nie przyjedzie, a jeśli nawet, to czy będzie tak w pełni zadowolona z mojego pomysłu "domowej randki"?
     Usiedliśmy na kanapie blisko siebie, a Etna nadal przeciągała moment powitania nadstawiając wielką mordę, aby Beatka głaskaniem zaakceptowała jej przyjaźń.
Przez chwilę patrzyłem, jak ona szmera sunię za wielkimi uszami i widziałem, że nie robi tego tylko tak dla świętego spokoju, co mój pies odczuwał rozkosznie pomrukując z zadowoleniem.
-Muszę ci coś powiedzieć- powiedziała  nie przestając szmerać Etny.
- Zamierzałam wczoraj po pracy, przed snem przeczytać kilka stron "Zakochanej koloratki", ale nie mogłam poprzestać na zamierzonej chwili z tą książką z kilku powodów:
Najpierw poryczałam się czytając początek i historię odejścia twojej żony, a później zdębiałam, gdy czytałam o jej mężu Krzysztofie. Nie uwierzysz, ale w trakcie poznawania jakim był człowiekiem, to tak jakbym czytała opis mojego Piotra[męża] .
I na koniec wasza historia z Dębek.....Ja tam jeździłam co roku do ciotki, która tam mieszka.
Przerwała na chwilę i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, by po chwili dodać:
-Nie uważasz, że to jest niesamowite...?
Chwyciłem delikatnie jej dłonie i powiedziałem:
-Beatuś! Nic nie dzieje się bez powodu, a my tego nie rozumiemy, że los, może Bóg, kieruje naszymi drogami i tylko niekiedy jak przez mgłę dostrzegamy zarysy tego planu i mówimy: to niesamowite!
     Spojrzała mi prosto w oczy i zrozumiałem, że pragniemy w tej chwili tego samego:
Nasze usta zbliżyły się do siebie, aby najpierw delikatnymi muśnięciami obdarzać się słodyczą , by później przerodzić się w namiętność całkowitego oddania.
    Zatrzymaliśmy się na chwilę w miłosnym zapomnieniu, nasze pobłyskujące przeżywanym podnieceniem oczy spotkały się i wtedy jednocześnie z naszych ust padły te same słowa: Kocham Cię..........
CDN
Kryspin

wtorek, 14 października 2014

Magiczna kawiarenka!

     Lipcowe przedpołudnie zapraszało do romantycznego spaceru w kierunku magicznych uliczek okalających Stary Rynek Poznania.
Po uliczkach snuli się najczęściej młodzi ludzie, trzymali się za ręce,a w ich spojrzeniach można było dostrzec pragnienie miłości.
    Ten nastrój udzielił się także nam, choć znaliśmy się dopiero przez chwilę, ale oboje odczuwaliśmy ten aromat ludzkich pragnień unoszący się wokół i pragnęliśmy nim oddychać.
Chwyciłem Beatę za rękę i delikatnie poprowadziłem ku naszemu przeznaczeniu.
Zauważyłem, że to sprawia przyjemność nie tylko mnie, bo Beatka raz po raz spoglądała na mnie ciepłym wzrokiem jakby chciała powiedzieć, że i dla niej jest to miłe.
Zatrzymaliśmy się przed kawiarenką z letnim ogródkiem mieszczącym małe stoliczki przed wejściem do środka.
Wszystkie miejsca były jednak zajęte przez tych, którzy podobnie jak my spotkali się, aby prowadzić rozmowy serc.
Weszliśmy do środka, gdzie mieściły się podobne jasne stoliki z małymi wazonikami, w których obok maleńkich świeczek gości witały polne ,kolorowe kwiatki.
Jeż zamierzaliśmy zasiąść przy jednym z nich, gdy młoda dziewczyna, zapewne studentka pracująca jako kelnerka, powiedziała nam, że w głębi lokalu jest jeszcze jeden ogródek  i tam możemy posiedzieć w intymnej atmosferze.
Miała rację, bo po chwili zobaczyliśmy śliczne miejsce, jakby stworzone do spotkań kochanków, gdy potrzebują tylko jednego: ciszy i spokoju przy delikatnej muzyce dobiegającej z sali obok, a oni mogą zasiąść bliziutko siebie trzymając się za ręce.
    W kawiarnianym ogródku przesiedzieliśmy ponad dwie godziny i rozmawialiśmy o naszych przeszłościach, o mojej utraconej miłości i o pragnieniu miłości, które wypełniało serce Beatki.
Na stoliku leżała róża, którą ona raz po raz delikatnie dotykała powtarzając: jaka ona jest piękna i spragniona ożywczej wody.
Młoda dziewczyna po chwili przyniosła nam do stolika wazonik, abyśmy mogli uratować ten śliczny, spragniony kwiat.
Pomyślałem wtedy, że oboje potrzebujemy i pragniemy takiego powrotu życia, choć jesteśmy po różnej przeszłości.
     Obojgu potrzeba nam było tej wody przywracającej życie naszym duszom.
W czasie naszego pierwszego spotkania dałem Beatce "Zakochaną koloratkę", aby na jej kartach mogła poznać mnie bliżej i aby odczuła moje pragnienie, które przyprowadziło mnie tutaj, do magicznej kawiarenki, która stała się miejscem spotkania mojej nowej Miłości.
     Siedzieliśmy długo wpatrzeni w siebie, nasze dłonie prowadziły rozmowę delikatnymi muśnięciami, ciepłym dotykiem i chyba właśnie one pierwsze podjęły dialog zakochanych.
Nagle uświadomiliśmy sobie, że czas naszego spotkania dobiegł końca, bo życie ze swoją prozą domagało się swoich praw i Beatka musiała powrócić do pracy.
Ostatnie chwile we dwoje i pocałunek na pożegnanie, który przerodził się w cudowne zespolenie naszych ust, gdy oboje zapragnęliśmy, aby ta chwila trwała wiecznie.
Później Beatka wtuliła się mocno w moje ramiona, potem spotkanie naszych oczu mówiących to, czego jeszcze nie powiedzieliśmy słowami.
Czy spotkamy się jutro- zapytałem szeptem, a ona najpierw podarowała mi kolejny gorący pocałunek, a później równie cicho dodała:
Tak spotkamy się, pragniemy tego oboje prawda?   

poniedziałek, 13 października 2014

Różana wpadka!

    Pierwsze spotkanie z Beatą uzgodniliśmy na wtorkowe przedpołudnie.
Umówiliśmy się na 11.00 na przystanku tramwajowym przy Placu Wielkopolskim.
Pewnie oboje mieliśmy podobne myśli i to samo pragnienie:
Może to ta osoba, która będzie drugą połową naszej  przyszłości?
Starałem się jednak studzić swoje oczekiwania, bo może zwyczajnie się bałem..... ?
Ale właściwie czego miałbym się obawiać, zganiłem natychmiast swój niepokój!
Muszę potraktować to dzisiejsze zdarzenie jak normalne spotkanie i nie wolno mi uprzedzać przyszłości- nakazałem sam sobie jeszcze rano, gdy szykowałem się do wyjścia
Ani ja jej nie znam, ani ona nie wie o mnie nic- kolejny raz moje myśli próbowały zasiać mi niepokój.
Człowieku, przecież to tylko spotkanie, które nie ma decydować o twojej przyszłości i tak do niego musisz podejść- kolejne zdanie moich myśli, teraz tych spokojniejszych!
Tak....! Tak muszę je potraktować: jako niezobowiązującą kawę- tak przecież sam to określiłem zapraszając Beatę.
     Byłem już niedaleko miejsca naszej pierwszej randki w ciemno i to chyba najbardziej właściwe określenie spotkania nieznajomych, którzy udawali się na nie z jasno określonym celem, gdy ona w krótkim esemsie poinformowała mnie, że  czeka na tramwaj w stronę Placu!
Mam więc trochę czasu na zakup kwiatka w pobliskim kolorowym kramie, pomyślałem uspokojony.
Wchodząc na Plac poczułem inny niepokój, a ściślej mówiąc, tramwaj nr 4 wytaczający się z przystanku uświadomił mi, że ona może już dojechała.
No to by był numer, przeleciało mi przez głowę i w tej samej chwili zobaczyłem Panią [w ciemnych okularach] siedzącą na przystankowej ławeczce!
To musiała być ona...... no i wpadka na maksa!
     Nieznajoma pewnie już mnie rozpoznała, choć byłem od niej jeszcze o kilka kroków. Zastygłem na chwilę w bezruchu jak solny posąg i tylko miałem w głowie jedną myśl: Nie mam kwiatów!!!.
Po chwili zdecydowałem się podejść bliżej, by ją powitać.
 Zrobiłem to z zakłopotaną miną i rozbieganym w panice wzrokiem.
-To my umówiliśmy się dzisiaj, prawda?- wybełkotałem niezgrabnie jak sztubak próbujący sklecić jedno sensowne zdanie na pierwszej randce z dziewczyną.
-Chyba tak, jestem Beata- odpowiedziała z uśmiechem rozbawiona  moim dziwnym zachowaniem.
-To ja na chwilę przeproszę Ciebie, ale muszę jeszcze coś załatwić- wypaliłem z niemniej panicznym tonem i nie czekając na jej reakcję, oddaliłem się szybko w stronę pobliskich straganów.
W mig kupiłem różę u kramarki nieco zaskoczonej moim pośpiechem, bo prawie biegiem powróciłem na przystanek!
Stała nadal w tym samym miejscu.
-No teraz mogę powitać Cię Beatko jeszcze raz, a to, co zdarzyło się przed chwilą, potraktujmy jako coś w rodzaju falstartu- teraz  powiedziałem to wyraźnie, a ona tylko lekko uniosła okulary i wtedy zobaczyłem jej śliczne, zaskoczone, ale i uśmiechnięte oczy!
-Zapraszam na obiecaną kawę, ale wybór lokalu pozostawiam Tobie, śliczna Pani- powiedziałem całując kolejny raz jej  małą rączkę.
CDN
Kryspin


  


niedziela, 12 października 2014

Czy można pokochać kolejny raz?

       Mam prawie 57 lat i nadal chce mi się żyć!
Ponad półtora roku minęło od chwili pożegnania mojej ukochanej i mam za sobą czas żałoby, jak zwykle określa się dni, tygodnie i miesiące, gdy nie dostrzega się słońca, a uśmiech na twarzy pojawia się jak maska skrywająca mrok beznadziei, że może być jeszcze pięknie.
      W "Zakochanej koloratce" opisywałem cudowne doświadczanie miłości, która przezwyciężała przygnębienie niepowodzeń, od których nikt przecież nie jest wolny. Życie nie obdarza nas tylko sukcesami, a wręcz przeciwnie; po słonecznych dniach daje nam czas chłodu nieudanych posunięć, przegranych szans, żalu utraconych nadziei w podejmowanych przez nas działaniach!
"Kochany mój, dzielmy smutki i mnóżmy radości pomiędzy sobą"- często do mnie  powracały w minionych miesiącach słowa mojej ukochanej, która potrafiła przywracać mi nadzieję, podnosić w czasie mojej słabości i tak było.
Ja także karmiłem ją moją siłą spokoju, gdy ona przeżywała swój czas mrocznej beznadziei, czy czas doświadczenia wyroku, który usłyszała w swoje 52 urodziny:"Ma pani raka......"
      To było nasze nieustanne doświadczanie miłości!
Mam prawie 57 lat i nadal pragnę żyć i kochać!
Nie mogę żyć tylko wspomnieniem minionego szczęścia, ale pragnę być na nowo szczęśliwym!
Czy mam do tego prawo?
Romeczka odchodząc powiedziała mi jedno zdanie, które wtedy mnie zabolało, a teraz?
-"Masz być szczęśliwy i masz żyć; dlatego proszę Cię, abyś ułożył sobie życie po moim odejściu!"
     Po odejściu mojej ukochanej, czarnym stanem  mojej duszy stała się samotność, ale jednocześnie dojrzewało we mnie pragnienie przeżycia na nowo Cudu Miłości!
     I tu zrodził się pierwszy, istotny problem:
Przez lata byliśmy z moją ukochaną  dla siebie wszystkim: najlepszymi przyjaciółmi, cudownymi kochankami i szczęśliwymi ludźmi żyjącymi w swego rodzaju "kapsule" i tak na prawdę nic, ani nikt nie był nam potrzebny do tego, abyśmy byli szczęśliwi!
Oboje kochaliśmy dom i jego otoczenie i życie towarzyskie ograniczyliśmy do okazjonalnych odwiedzin znajomych, czy dalszej rodziny.
Naturalnym następstwem tego było to, że mieliśmy owszem grono ludzi, których uważaliśmy za osoby bliskie, ale na pewno nie było  wśród nich przyjaciół!
     Teraz, gdy Jej zabrakło, poczułem samotność człowieka, który nie zbudował sobie czegoś na wzór "awaryjnego planu" i to teraz był mój problem!
Znaleźć i pokochać towarzyszkę wspólnej miłości!
Ale gdzie, jak....?
Ktoś podpowiedział mi:
-"Są portale randkowe, tam zaglądają samotni spragnieni powrotu szczęścia...."
Tak, to jest jakieś rozwiązanie, pomyślałem i zapisałem się na jednym z nich!
Nie do końca przekonywały mnie oferty pań ze stron tego swoistego targowiska, bo wszystkie, albo prawie wszystkie były niczym wytwór reklamowego szablonu: "miła odpowiedzialna, spragniona prawdziwej miłości, szukająca odpowiedzialnego partnera- najlepiej bez nałogów i do tego czułego i rozumiejącego czego najbardziej pragnie kobieta"!
A na końcu- rozwiedziona !
Takie kandydatki z odzysku, pomyślałem.
Małżeństwo, rodzina no i ten, który był przez lata drugą połową ich"miłości".A na koniec niespełnienie odczekiwań, sala sądowa, rozwód i.....samotne życie singielki!
Napisałem jednak kilka maili do pań, które swoim wyglądem i kilkoma sensownym słowami zachęciły mnie do podjęcia takiego dialogu
Nasza internetowa znajomość kończyła się jednak szybko, bo najczęściej im nie pasowało to, aby być kolejną w "łańcuchu "miłości faceta jakoś dziwnego:
Przez 30 lat kochał jedną kobietę i ona też go kochała, a teraz.....
No właśnie, czy potrafi żyć dniem dzisiejszym, pokochać kolejny raz, czy raczej będzie tworzył kopię tej Pierwszej? To dla każdej następnej kobiety byłoby czymś najgorszym!
   Po pewnym czasie zrozumiałem, że moja przeszłość, to że kochałem tak jak mało facetów potrafi, wcale nie budzi nadziei pań "skrzywdzonych" przez los [ mężów],dla których uczucie dorastało jedynie do pasa!
   A może jestem już wspomnieniem romantycznej przeszłości i nic już mnie w tym życiu nie spotka, pomyślałem ze smutkiem i pewnie dałbym sobie spokój z "idiotycznymi" moimi poszukiwaniami, gdyby nie zaczepny mail od kobiety, która otwarcie napisała:" że jest mężatką, i że czuje się niekochana, zaniedbana, oszukana przez męża, który przez 30 lat ich związku pewnie nigdy jej nie kochał!"
Do wiadomości dołączyła trzy zdjęcia i podpisała się imieniem!
   To był mój pierwszy kontakt z Beatą, z którą umówiłem się na niezobowiązującą kawę następnego dnia!
Kryspin

sobota, 11 października 2014

Wybraniec fortuny !!!

     Nie ma chyba człowieka, który nie zaznał w swoim życiu pragnienia fortuny i może dlatego miliony rodaków spieszą co pewien czas do kolektur Lotto skreślając magiczne [w ich przekonaniu] liczby, swoiste  bramy do szczęścia.
     Niektórzy pozostawiają losowi dobór numerków licząc, że przeznaczenie,[ fortuna ]ich wybierze.
Pewnie w mniejszości są ci, którzy ostentacyjnie deklarują, że nie będą uczestniczyć w tej iluzji i nie uiszczą swoistego podatku od marzeń , dlatego nie zagrają nigdy!
    Gdybyśmy przeanalizowali historię szczęśliwców fortuny, to wśród kilkuset lottowych milionerów tylko kilkanaście osób zostało odbiorcami zwiększonego szczęścia [ większej puli: tzw.kumulacji], a chyba tylko cztery osoby w powojennej historii tej gry - wygrało główną pulę dwukrotnie!
    Osobną kwestią jest inna prawidłowość, bo choć nie ma danych procentowo określających dalsze dzieje  lottowych milionerów, to ponoć większość z nich w okresie kilku lat od wygranej, powraca do stanu posiadania sprzed" lottowego szczęścia" [ nieudane inwestycje, bezmyślność itd]!
    To przykre, gdy słyszy się o zmarnowanej fortunie, roztrwonionym majątku, ale dzisiaj nie chcę rozwijać tego tematu, bo ......
 No właśnie!
Jestem wybrańcem fortuny i to do potęgi!
   Pragnę od razu uspokoić wszystkich, którym podniosło się w tej chwili ciśnienie!
Nie, nie trafiłem szóstki w Lotto, ale.?...... Wygrałem o wiele więcej!
Przed laty trafiłem główną pulę, gdy doznałem cudu Miłości!
    To była Romeczka, z którą przeżyłem 10000 cudownych dni![ opisałem to w "Zakochanej koloratce"]
I ktoś teraz mógłby przywołać słowa piosenki:"Ale to już było i nie wróci więcej...."
    Pewnie wielu wybrańców minionego czasu ze smutkiem podpisałoby się pod tymi słowami, wspominając przeszły czas łaskawości "fortuny".
Im pozostaje już tylko wspomnienie i żal.......
A ja jestem wybrańcem fortuny i to do potęgi!
    Na początku dzisiejszego posta przytoczyłem niezwykłość szczęścia  czterech wybrańców, którzy kolejny raz przeżyli zachwyt: Mam, trafiłem szóstkę!
Czy macie świadomość, że wśród lottowych milionerów bardzo niewielu gra dalej po wygranej.
"Nic dwa razy się nie zdarza"- argumentują swoje odejście od zwyczaju wysyłania kolejnych kuponów nadziei! 
    A ja kolejny raz zostałem dotknięty szczęściem i stało się to w tak niesamowitych okolicznościach, ba z całkowitym zaprzeczeniem tego obiegowego stwierdzenia, że: Nic dwa razy się nie zdarza!!!!
    Drugi raz stałem się wybrańcem fortuny, która ponownie postawiła dla mnie przeżycie Cudu Miłości i zrobiła to w niemniej fascynujący sposób!
   W kolejnych dniach opowiem Wam o niesamowitych okolicznościach mojego poznania z Beatą, z którą [mam taką nadzieję], los da mi przeżyć kolejne 10000 dni szczęścia!
Kryspin


czwartek, 9 października 2014

Na "kocią łapę!"

       Przed laty mieszkaliśmy w kamienicy i zajmowaliśmy lokal na drugim piętrze.
Uzupełnieniem naszej rodziny,[ a może bardziej stosownym byłoby określenie,] członkiem naszej familii był pies Edi: mały mieszaniec, którego  otrzymaliśmy od znajomych.
Kundelek przybłąkał się do nich, gdy wypoczywali w leśnej głuszy.
Wraz ze swoim "braciszkiem"błąkał się po leśnych ostępach w poszukiwaniu ludzkiej miłości.
Nie miał miłych wspomnień co do ludzkich uczuć, bo choć był jeszcze szczeniakiem , doznał już wiele krzywd  od osób bez serca[ był podtapiany w wiejskim stawie, gdy dzieciaki czerpały "radość"z zabawy, kto dalej odrzuci małą kuleczkę w brudne bajoro.
      Miał jednak szczęście, że trafił na Elę i Tomka, wrażliwych młodych ludzi kochających zwierzęta i wrażliwych na ich los.
Nie mogli zostawić nieboraka u siebie, bo już posiadali dwa psy i kota, a mieszkanko z dwoma małymi pokoikami i tak nie było dość obszerne, zważywszy, że mieszkało tam czworo ludzi[Oni i dwóch małych synków ]
      Nie wahaliśmy się, gdy zaproponowali nam, abyśmy przygarnęli tego leśnego przybłędę i tak przez ponad czternaście lat żył z nami jako pełnoprawny członek naszej rodziny.
Piszę pełnoprawny, bo rodzinę rozumiem jako związek miłości, a on pokochał nas i my jego!
Często, przez lata naszego wspólnego przebywania zadawaliśmy sobie z małżonką pytanie: Dlaczego ten pies nas tak kocha?
I dochodziliśmy do wniosku: może kocha nas za to, że go przygarnęliśmy, może za pełną michę i łakocie, którymi nasze dzieciaki go nieustannie rozpieszczały, może jeszcze za spacery....?
I pewnie było w tym dużo racji, ale zdarzyło się coś, co pogłębiło nasze wnioski.
      W naszej kamienicy na poddaszu mieszkał samotny pijaczek, menel, który często powracał na chwiejnych nogach do swego lokum, a obok niego zawsze biegł mały kundelek- śliczny puchaty piesek..
Pijany menel często kopał go niemiłosiernie wchodząc po schodach, jakby chciał go ukarać za to, że jest z  nim.
A mały kundelek i tak biegł krok w krok za swoim właścicielem i tylko próbował machać ogonkiem, jakby chciał powiedzieć: "Kocham ciebie, pomimo wszystko"....
Pamiętam, ze po jednym z takich ekscesów poszedłem do jego  meliny i zagroziłem: że skuję mu mordę, jeśli jeszcze raz zobaczę jak poniewiera tego nieboraka.
Poskutkowało!
Już nigdy nie zauważyłem, aby tak bezceremonialnie znęcał się nad swoim towarzyszem.
Mnie jednak ten obraz uświadomił jeszcze coś:
Wtedy pojąłem tak naprawdę, że pies potrafi kochać  za nic, albo pomimo.....
       Teraz narażę się miłośnikom kotów, ale wolę psy, aniżeli koty[ aby była jasność: miałem kota i kocham te zwierzaki]
Tylko pies potrafi pokochać za nic i będzie wierny "miłości", a kot?
On kocha miejsce i do niego się przyzwyczaja, a "miłość" do opiekuna?
No może jest to rodzaj uczucia, ale na jego warunkach i z ograniczeniami, które zwierzak wyznacza!
Już wielokrotnie pisałem, ze ludzie powinni uczyć się od otaczającego nas świata i od zwierząt i nadal tak myślę!
      W ciągu minionych paru dni wszyscy żyliśmy przedwczesną śmiercią Ani Przybylskiej i chyba wszyscy podzielamy pogląd[ powielany przez media]: Szkoda tak młodej, pięknej , milej, zdolnej aktorki; kochającej matki trójki maluchów itd.
Oczywiście podzielam smutek tego odejścia i potrafię zrozumieć ból bliskich, bo sam coś takiego tak niedawno przeżywałem.
Ale nie o tym chciałem porozmawiać.
Zirytował mnie wpis na facebooku, gdzie jedna z pań napisała:" Ania Przybylska w ostatnich dniach przybliżyła się do nieba, bo pożegnała się z bli8skimi i zapragnęła zalegalizować swój nieformalny związek z ojcem swoich dzieci ..."
     Napisała to osoba, która Anię znała pewnie tak jak ja i nie wiem, jakie ma prawo wyrokować o odległości tamtej "od nieba" i wyciągać wniosek, że pragnienie ślubu w ostatnich chwilach życia było aktem wiary!
Droga pani o mentalności bereciku z moheru!
Aktem zawierzenia wobec Stwórcy osoby odchodzącej z tego świata jest sakrament chorych, bo on  to został ustanowiony dla wierzących!!!
Rozumiem więc, że intencją fecebookowiczki było zaznaczenie: że tylko osoby w związku sakramentalnym mogą liczyć na niebo!!!
       O zgrozo....nie wiem, czy chciałbym w wieczności przebywać w miejscu, gdzie "przepustką" jest tylko sakramentalne "tak" i nic więcej!
No właśnie !
     A może, aby zasłużyć sobie na niebo, trzeba jeszcze coś.....może tu na ziemi potrzeba Kochać!
I tu dochodzimy do problemu związków na "kocią łapę": zwiążków partnerskich czy jak byśmy jeszcze inaczej chcieli je nazwać!
Wielokrotnie pewnie już słyszeliśmy odpowiedź na pytanie: Dlaczego żyjesz w związku bez ślubu?
-Bo nie muszę mieć papierka, bo nie potrzebuję skrępowania, bo ludzie po ślubach się rozwodzą, bo ........
-Takie czasy, taka moda itd.....
      Powrócę na chwilę do pierwszej części naszego dzisiejszego spotkania:
      Tak sobie myślę: że związku sakramentalnego[ chodzi o katolików], czy zalegalizowanego tylko w USC[pozostali] unikają osoby o naturze KOTA- bo podobnie jak on, zostawiają dla siebie margines niezależności, strefy zastrzeżone, ścieżki swojej życiowej filozofii.
Kot jednak nie potrafi kochać do końca i nawet gdyby osoba w "wolnym związku" mówiła wielokrotnie::     " To nasza wspólna decyzja, nasz wybór"- to jest to nieprawdą.
Osoby o wnętrzu  kota nie potrafią kochać i nie powinny krzywdzić drugiej strony w nieformalnym związku !
      A co jeśli spotkają się autentycznie dwie osoby o takim kocim wnętrzu?
Wtedy mamy układ, ale nie ma tam miłości[ no może tylko miłość do siebie samego i nic ponad to!]
     Na szczęście zdecydowana większość z nas ma wnętrze PSA- on potrafi kochać za nic i bez reszty!
     Ania Przybylska pragnęła sformalizowania związku nie dlatego, że nagle odczuła taką potrzebę, albo obawiała się, że nie będzie miała "biletu wstępu" do nieba; ona zawsze tego pragnęła, bo Kochała!
     A jeśli już [droga pani w moherowym bereciku], chcemy mówić, kto[ ile metrów, kilometrów, czy innych wartości] jest blisko nieba, to zważmy, że miarą bliskości.Boga.....jest Miłość!
Nie wystarczy tylko sakramentalne "Tak", bo kiedyś będziemy rozliczani  z Miłości!
Kryspin




środa, 8 października 2014

Kamień oskarżenia!

     W punkcie handlowym, który świadczył usługi na jednym z wielkomiejskich osiedli pracowały trzy kobiety.
Właściciel placówki nie darzył ich zaufaniem i każdego dnia zagryzał wargi zastanawiając się, w jaki sposób personel go oszukuje, bo pewnie tak robi, myślał nieustannie i miał uzasadnienie swojej niepewności.
I wcale nie chodziło o to, że panie były nieuczciwe, przeciwnie.
    Pan Mieciu Dorsz [imię i nazwisko tego małego kapitalisty] nie był skończonym matołem i wiedział, że pensje w jego klepie urągają przyzwoitości. Kiedyś nawet po pijaku powiedział zdanie, które wzbudziło w nim samym obawę, a nawet przerażenie:
"Jak to dobrze, że wokół nieustannie nakręca się temat bezrobocia, bo przez to mogę te idiotki zatrudniać za psie pieniądze, a one nawet nie pomyślą, że są naiwnymi niewolnicami!"
     Na trzeźwo pan Mieciu każdego dnia przypominał przy byle okazji, że jest bezrobocie, a on jest "dobroczyńcą" dla nich, pomimo, że one okazują mu tak mało wdzięczności!
    Pan Dorsz w swoim braku wiary w ludzką uczciwość posuwał się do żałosnych rzeczy :
Kontrolował wszystko, aby chronić swój interes.
Wyrywkowe przeglądanie zawartości torebek pracownic  na zapleczu, gdy one przebywały za ladą, sprawdzanie śniadań, czy broń Boże nie okradają dobroczyńcy lokując pomiędzy kanapkami kawałek sera, czy kiełbasy skradzione ze sklepowej lodówki, stały się normalnością.
To było jednak trudne do udowodnienia, bo kiełbasa, to kiełbasa i nie ma przy plasterku metki:"Od pana Miecia".... Ale jeśli pani Krysia ma w kanapkach szynkę zbyt drogą, na którą normalnie nie powinno być ją stać, no to już powód do zapalenia czerwonej lampki ostrzegawczej w mózgownicy podejrzliwego Dorsza!
Granicę bezczelności pan Mieciu przeszedł poniedziałkowego wieczoru, gdy zwyczajowo po zamknięciu sklepu przetrząsał kieszenie fartuchów sklepowych pracownic
No nareszcie zdobył dowód: W kitlu Mileny znajdował się banknot 50 złotowy!
A więc mam! Milena kradnie i już teraz nie wyprze się, pomyślał zadowolony, jakby otrzymał niespodziewany prezent!
Nie mógł się już doczekać następnego dnia, gdy zamierzał zrobić coś na kształt procesu pokazowego i normalnie cieszył się przyszłym triumfem i miną obwinionej, na której będzie mógł poużywać sobie przy "publiczności"[ pozostałych pracownicach, dla których będzie to przestroga na zakusy podobnej niegodziwości!]
-Pani Mileno- zatrzymał pracownicę w korytarzu obok pokoju socjalnego.
-Proszę o powrót do waszego pokoju, bo chciałbym wyjaśnić przykrą sprawę, powiedział tonem rozkazującym.
Pozostałe panie zaskoczone nagłym wtargnięciem szefa zasiadły przy obskurnym stoliku oczekując na nową rewelację>
-Pani Milena ukradła w sklepie pieniądze i schowała je w kitlu, a później zapomniała ukryć złodziejski łup no i sprawa się rypła- Dorsz dokończył oskarżycielską mowę i spojrzał po zebranych.
-Mówi pan o 50 zł, panie kierowniku- wtrąciła się Krysia.
Mieciu już zamierzał potwierdzić, gdy zdziwiony powiedział odruchowo:
-A skąd pani wie, że chodzi o 50 zł?
-Bo to pieniądze, które oddałam Milenie.
-Pożyczyła mi na życie w ubiegłym tygodniu, a wychodząc wcześniej oodałam jej, gdy ona jeszcze była na sklepie- wyjaśniła spokojnie Krystyna.
-No taaak- przeciągnął pan Mieciu- no to do pracy moje panie- zakończył.
I pewnie kolejny raz jego niemiłe zachowanie odeszłoby w niebyt, gdyby nie sama Milena.
Ona jedyna nie opuściła pokoju i jednocześnie zatrzymała w pół kroku swego pracodawcę.
-Panie Dorsz!
Mam już dosyć tej chorej inwigilacji, przeszukiwania naszych rzeczy, zaglądania w kanapki i Bóg wie jeszcze czego.
Uważa nas pan za osoby, którym nie należy się szacunek za ciężką pracę płacąc nam głodowe pensje i uważa pan, że to jest normalne?
Dorsz rozdziawił tłustą gębę i nie mógł wypowiedzieć oni jednego słowa myśląc jedynie, jaka ta Milena jest bezczelna i pewnie po chwili wykrzyczałby w jej kierunku:"Dosyć tego jest pani zwolniona", gdyby nie dalsze jej słowa!
-Panie Mieczysławie, nie oczekuję przeprosin, bo pan nawet nie wie, że takie słowo istnieje.
Od tego miesiąca otrzymam od pana nową umowę i podwyżkę pensji o 30%!
-A gdyby panu przyszedł do głowy pomysł pozbycia się mnie, to niech pan najpierw pomyśli o tych wstydliwych tajemnicach, o których wolałby pan nie informować innych ludzi, urzędów kontroli i tak dalej!
Teraz spokojnie wstała i skierowała się na stanowisko przy kasie sklepowej!
Mieciu jeszcze długo stał w pokoju socjalnym i twego dnia już nie pojawił się w sklepie.
Przyszedł dopiero na zamknięcie i gdy już prawie wszyscy opuścili lokal, w drzwiach zatrzymał Milenę:
-Proszę jutro wejść rano do mojego biura, mam dla pani nową umowę i podwyżkę!
       Tak mi się wydaje, że bardzo wielu z nas ma w zakamarkach naszych dusz wstydliwe wspomnienia naszej niegodziwości i zanim będziemy chcieli dokonać "sądu" nad innymi, wejrzyjmy w siebie i może przypomni się nam, historia z Biblii: "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień!" 
Kryspin

poniedziałek, 6 października 2014

Śniadaniowa celebracja!

      Gdy siadam rano do śniadania, zwłaszcza w świątecznym dniu, bardzo często przypominam sobie film:"Kate i Leopold", a szczególnie ich pierwsze śniadanie we współczesnym Nowym Jorku.
Mógłbym wielokrotnie oglądać tę scenę pierwszego śniadania głównych bohaterów, którzy za sprawą portalu czasu spotkali się we współczesnym Nowym Jorku.
Leopold [ Hugh Jackman], arystokrata z minionego czasu przeżywa szok obserwując zabieganą Kate [Meg Ryan], dla której poranny posiłek to strata czasu, dlatego połyka coś w pośpiechu by po chwili wybiec do zwariowanego świata.
Według Leopolda każdy posiłek powinna poprzedzać "celebracja" począwszy od samego przygotowania, aż po samo jedzenie [ powinno to być świadomym czasem przemyśleń i refleksji] i tylko wtedy ma sens i sprawia człowiekowi przyjemność.
No tak, powtórzymy za Kate:
Takie celebracje można było pielęgnować kiedyś, gdy świat jakoś wolniej się kręcił, a teraz trzeba nieustannie mierzyć się z czymś na kształt wyścigu: kto lepiej , szybciej, dalej....
Może i prawda?
Chcemy, czy nie; staliśmy się uczestnikami tego głupiego wyścigu i uciekają nam dni, byle do piątkowego popołudnia, byle zaznać chwili oddechu....
      Mam świeżo w pamięci wczorajszy poranny, świąteczny posiłek i odczuwam zadowolenie, że właśnie tak wyglądał i wcale nie chodzi mi o obfitość stołu, a coś co określiłbym czymś na kształt celebracji!.
Taka uroczysta forma jest szczególnie ważna, gdy zamierzamy go spożyć w towarzystwie osoby, która zajmuje bardzo ważne miejsce w naszym sercu i chcemy to zaakcentować także przy stole.
     Z taką motywacją zabrałem się więc do tworzenia "dzieła", które już nie było tylko zwykłym śniadaniem, a czymś o wiele ważniejszym. Przystroiłem więc talerze zieloną sałatą, plasterki pomidora poukładałem w szpalery,a  na nich cebulka i szczypta pieprzu. Obok porcji warzyw plasterki aromatycznej szynki, a całość "zimnej" części talerzy dopełniła, uprzednio zrobiona przez ukochaną osobę, sałatka jarzynowa, która trafiła na czarne, błyszczące talerze obok wędliny.[pewnie sałatka mogłaby pozostać w półmisku z lodówki, ale uformowana w kule przystrojone zieloną pietruszką jakoś bardziej pobudzała nasze kubki smakowe]
Ostatecznym dopełnieniem dekoracji śniadaniowego dzieła była  jajecznica przyrządzona na spokojnym ogniu. No i to wszystko!
A właśnie: Jeszcze coś do picia!
Poranna kawa była już po przebudzeniu więc teraz sok pomidorowy w pięknych pucharkach stał się uzupełnieniem stołu.
      Teraz można było już spokojnie zasiąść do posiłku i delektować się nim w ciszy niedzielnego poranka.
Gorąco zachęcam każdego z was, abyście choćby raz po raz zafundowali sobie takie świadome celebrowanie posiłku i to nie tylko od święta!
Myślę, że taka chwila zatrzymania w tym szaleńczym biegu naszego życia jest nam wszystkim potrzebna i to nie tylko od święta!.
    W salonie mojego domu, w rogu stoi duży kominek, który zimą  ogrzewa wszystkie pokoje.
Kominek to taki swoisty "antyk", niby przeżytek, ale jakże modny!
Niekiedy montowany jest tylko dla ozdoby, gdy cały ciężar ogrzewania złożony zostaje na kaloryfery, czy ogrzewanie montowane w płytach podłogowych, ale i tak w odpowiednim miejscu on także jest!
Niektórzy "nowocześni" właściciele stawiają kominki elektryczne, gazowe i mówią wtedy sami do siebie: To wygoda i oszczędność czasu.
A ja wolę jednak samemu rozpalać drewienka, później dokładać grube szczapy i patrzeć na taniec ognia, który odgrywa przed zapatrzonymi w płomienie szczególny spektakl.
Uwielbiam wtedy zasiąść obok trzymając w dłoni lampkę wina; patrzeć w zadumie i chłonąć piękno żywego ognia.
Kryspin

sobota, 4 października 2014

Zostań finansowym celebrytą !

       Zabrakło świeżego chleba i musiałem zaplanować spacer do sklepu, który na mojej wsi oddalony jest od mojego siedliska o dwa kilometry.
Połączę to ze spacerem dla Etny, pomyślałem szykując się do drogi.
Nie bardzo miałem ochotę na taką "wyprawę" po jeden bochenek, a gromadzenie zapasów w mojej sytuacji nie ma większego sensu, no ale mus, to mus!
Kilkadziesiąt metrów od mojego domu przed bramą dużego gospodarstwa spotkałem kobietę, która oczekiwała, jak się od niej dowiedziałem,na przyjazd sklepu.
     Na wiosce ludzie są bardziej otwarci na rozmowę i dlatego po wymianie zwyczajowego :dzień dobry, zatrzymałem się na chwilę, aby zamienić z nią kilka słów.
Taka zwyczajna sąsiedzka rozmowa, jakbyśmy się znali od zawsze.
     Dla mnie nie było istotnym, ile mają hektarów, że hodują świnki, a prosięta  kupują po jedenaście zł. Najistotniejsze było to, że wcale nie muszę drałować kawał drogi, aby kupić potrzebny mi produkt.
     Pomyślałem sobie, jakie to proste- w rozmowie przekazała mi informację, której oczekiwałem, nie wiedząc nawet o sobotnich odwiedzinach obok mnie objazdowego sklepu.
     Przedwczoraj pisałem o Mona Vie wspominając wpis faceta, który stosuje ten dodatek żywnościowy dla swojego zdrowia. 
W jego przypadku też ktoś przekazał mu informację, że coś takiego w ogóle istnieje, a on zdecydował o zakupie, bo stwierdził, że jest mu potrzebny ten produkt.
    Gdy przed laty pierwszy raz spotkałem się z fenomenem MLM [multi level marketingu, co w polskim tłumaczeni określa się marketingiem wielopoziomowym], tak do końca nie zrozumiałem tego fenomenu.
Jest to obrót towarowy, sprzedaż z polecenia, albo inaczej [i to chyba właściwsze określenie: zakup z polecenia!]
W systemie MLM Firma  wykorzystuje to, że ktoś mówi innemu o towarze, [usłudze], bo sam z niego korzysta i jest zadowolony i tak tworzy się rosnąca grupa klientów!
Fantastyczna forma docierania do odbiorców towarów bez kosztownej kampanii reklamowej, zatrudnianiu celebrytów, którzy każą sobie słono płacić za krzywy uśmiech, najczęściej nieszczerej zachęty!
      Sąsiadka z gospodarstwa, którą spotkałem przy drodze przekazała mi informację w trakcie naszej rozmowy i tak po prawdzie, pani z samochodowego sklepu powinna jej podziękować za nowego klienta i pewnie zrobiłaby to, gdyby słyszała naszą wcześniejszą rozmowę.
     Powróćmy teraz do Firmy rozprowadzającej towar w systemie MLM [Tak jak Mona Vie]
Wielu "znawców", którzy wiedzą lepiej, bo szwagier lub inny domorosły ekspert od wszystkiego im to powiedział, zajmują jednoznaczne stanowisko na  NIE!
To piramida, wykorzystywanie naiwnych, okradanie maluczkich, sposób wymyślony przez cwaniaków, aby inni na nich pracowali i nabijali im kabzy!
A mnie się wydaje, ba-jestem tego pewny!!!:  MLM jest najbardziej godziwym sposobem wynagradzania ludzi, którym Firma płaci za polecanie jej produktu!!!
Czyni to zarówno wobec współpracowników, którym płaci za "kampanie promocyjną"[ zarobki nie podlegają ograniczeniom], ale także klientom, konsumentom produktu bądź usługi, którym zwraca część[ aż do pełnej kwoty] kosztów poniesionych na zakup towaru!
To wszystko za polecenie, za kilka słów zadowolonego klienta!
-"A wie pani, ile ta aktorka dostała za to, że reklamuje telefon, serek, tabletkę....."
_"no tak moja droga sąsiadko, ale ani mnie ani pani nikt nie da pieniędzy, choćbyśmy  się bardzo starały, bo nie jesteśmy:celebrytkami!"- odpowiada ze smutną miną.
I to kolejny atut MLM: W takiej firmie możesz zarabiać jak celebryta!!!!
    Znam takich ludzi w MLM i jedno co ich różni od telewizyjnych celebrytów, to to, że ich sukces finansowy nie rodzi się z układów, szczęścia, poparcia "królika"; a z normalnej pracy polegającej na mówieniu- polecaniu!!!
Może dlatego chcę się zajmować Mona Vie, mówić o tym, co jej produkty mogą dać bardzo wielu ludziom, a Firma za moje słowa mi zapłaci!
Jeśli myślisz poważnie o profilaktyce swojego zdrowia, lub szukasz sposobu na dodatkowe dochody dla Twojego budżetu!!! Zadzwoń do mnie!
Tel: 507 877 445
P.S. Proszę także o tel. od" lepiej wiedzących", porozmawiajmy....... Bardzo lubię rozmawiać!
Kryspin 







czwartek, 2 października 2014

Poranne Kocham bez słów!

     Kolejny poranek przywitał nas jesiennym chłodem, ale dzisiaj znów słońce ogrzeje nasz dzień!
Nawet ranna rosa otulająca październikową zieleń wydaje się miła i daje nadzieję, gdy w sercu mamy radość!
     Piękne są poranki, gdy podajesz kawę ukochanej i patrzysz jak powraca z zaspanej nocy i uśmiechem dziękuje ci za to, że po prostu jesteś obok i dajesz jej pewność szczęścia.
To nic, że za chwilę w pośpiechu rozejdziecie się do swoich zajęć, że może będziecie oddaleni obowiązkami. To wszystko nic, gdy przez cały dzień karmić się będziecie wspomnieniem pięknego przebudzenia obok ukochanej osoby.
     Najgorsze są poranki smutne i to nie tylko dla tych, którzy budzą się w samotności.
Mogą one być także bardzo szare dla  żyjących obok siebie, gdy brakuje rannego uśmiechu i miłości, a jedyne, co wypełnia powietrze, to irytacja przyzwyczajenia i monotonia związku.
Wtedy nawet śniadanie jest mdłe, a gorąca, poranna kawa ma posmak napoju ze stacji benzynowej, który kupujemy z automatu  i wypijamy nie wiedząc właściwie po co?
    Życzmy sobie tylko ciepłych poranków, takich pogodnych pierwszych godzin kolejnego dnia i starajmy się przeżywać je ze świadomą miłością do[ tej, tego] człowieka, który jest obok, który jest nasz!
   Po takim rannym Kocham, które wypowiadamy bez słów , cały dzień będzie w słońcu, choćby na zewnątrz była plucha i zacinający deszcz!
Kryspin

 

Mona Vie- czy profilaktyka prozdrowotna jest czymś złym?

     Kiedyś, dawno temu kupiłem wymarzony samochód, który był mi bardzo potrzebny do pracy.
Do chwili zakupu autka cały towar do stołówki szkolnej,[ którą prowadziłem jako ajent] przynosiłem na własnych plecach.
     Ileż było radości, gdy zgrabny peugeot lśnił srebrzystym lakierem ciesząc serca całej naszej rodzinki.
Byłem wtedy mało zapobiegliwym właścicielem tego cacka i zaniedbałem pierwszą zasadę, której nie wolno bagatelizować przy zakupie używanego samochodu: zmień pasek rozrządu, niezależnie od tego, jak wygląda, bo ....No właśnie nieszczęście dopadło mnie niespodziewanie.
    Wjeżdżałem na działkę z prędkością 5 km na godzinę i nagle usłyszałem dziwny odgłos spod maski.
Diagnoza mechanika była jednoznaczna i bezlitośnie trafna: Pękł pasek rozrządu no i naprawa silnika wyniesie równowartość jednej trzeciej kwoty zakupu autka.
To była dla mnie bardzo bolesna lekcja, gdy pieniądze odłożone na wakacyjny wyjazd dla całej rodziny poszłyyyy....
    Od tego zdarzenia już zawsze pilnowałem terminów, okresowych napraw i koniecznych wymian [olej, płyny, filtry itd], których domagał się samochód, aby odwdzięczać mi się bezawaryjną pracą!
Później w trakcie "męskich" rozmów na tematy motoryzacyjne, [które chyba są najczęstszym tematem "eksperckich" porad facetów] zawsze wspominałem, z tonem przestrogi, moje przykre doświadczenie z paskiem rozrządu!
Gdy teraz wspominam tamto zdarzenie i naukę, jaka mi zapadła w świadomości, to przychodzi mi  refleksja, że szybko nabieramy "mądrości" i zapobiegliwej troski o rzeczy, które nabywamy: samochody, domy, sprzęt komputerowy i inne gadżety[ niekiedy nie są one nam nawet nam do życia niezbędne] i dbamy o nie, pamiętamy o ich "potrzebach"!
     A co z naszym najważniejszym mechanizmem, który służy nam od pierwszej chwili naszego życia aż po jego kres: naszym ciałem?
    Trzy lata temu, gdy kolejny raz poszukiwałem swojego sposobu na życie, zaproszono mnie na spotkanie firmy, która na na nasz rynek wprowadzała właśnie preparat o nazwie Mona Vie!
Prowadzący prelekcję zachwalał zalety mieszanki soków jako swego rodzaju panaceum na wszelkie dolegliwości, z którymi prędzej, czy później będzie musiało zmierzyć się nasze ciało.
    To ma sens, pomyślałem wtedy i gdy prelegent dodał jeszcze, że promując ten preparat można dobrze zarabiać; postanowiłem zająć się  szerzeniem profilaktyki zdrowego odżywiania!
    Przez ponad rok pozyskiwałem do idei Mona Vie coraz to nowych klientów i współpracowników i interes się kręcił.
Dodatkowo zaliczałem kolejne "spędy" w luksusowych ośrodkach szkoleniowych, gdzie liderzy firmy nieustannie podgrzewali zapał szaraczków,[ takich jak ja], kodując w naszej świadomości, że także przed nami droga do dobrobytu stoi otworem, trzeba tylko trochę czasu i wytrwałości.....
Ale później nastąpiło "zmęczenie materiału"- zapał ostygł i posypało się grono "nawiedzonych", zmatowiały nasze marzenia i odszedłem w niebyt nie widząc już celu, który zdawał mi się tylko fatamorganą,  jak oaza na pustyni, która często jest tylko mirażem rozpalonego słóońcem umysłu wędrowca spragnionego cienia i łyku chłodnej wody!
I pewnie nie powróciłbym do idei Mona Vie, gdyby nie internet i opinie na temat tych produktów, które jeszcze przecież tak niedawno gloryfikowałem i z uporem maniaka próbowałem mówić o ich "cudownych" właściwościach każdemu!
W trakcie przeglądania opinii internautów zauważyłem, że wielu krytycznie odnosi się do tych produktów:
A to: że są za drogie, że nie pomagają, że to wszystko, to jedna wielka ściema, że firma powstała tylko po to, aby "golić" naiwnych itd....
Wśród wielu wpisów zauważyłem jeden, który mnie zastanowił:
Swoją opinię zamieścił tam starszy facet: Lat 71.
Na wstępie zaznaczył, że nie jest dystrybutorem Mona Vie, ani żadnej innej firmy oferującej produkty prozdrowotne i zaraz potem przedstawił listę firm i produktów, które aplikuje sobie systematycznie w ramach profilaktyki prozdrowotnej!
Nie omieszkał podać także kwot, jakie przeznacza na zakupy tych produktów co miesiąc[ zaznaczając, że jest majętnym człowiekiem i stać go na to.] Miesięcznie wydaje 600- 700zł.
Na koniec dodał, że grono jego znajomych wydaje podobne kwoty, lub większe, ale na kuracje w szpitalach i na zakupy leków zapisywanych przez lekarzy specjalistów.
A on?
Jak sam określił:
-Jest zdrowy, w świetnej kondycji i uważa, że te pieniądze, które wydaje każdego miesiąca na zakup wymienionych przez siebie suplementów diety, to najlepsza inwestycja i zysk, którego nie sposób wycenić!
    To skłoniło mnie do powrotu do Mona Vie, do produktów, które zamierzam stosować, jako dodatek w mojej diecie, bo podobnie uważam jak ten internauta: to najlepsze inwestycja i zysk dla mojego organizmu!
I jeszcze coś, dlaczego Mona Vie?
Ktoś wtrąci, no może i te soki nie są najgorsze, ale jakie drogie....
No właśnie- cena zakupu jednej butelki to ponad 100 zł, drogo?
Mam pytanie: a gdyby to było 50 zł?, jeszcze za drogo?
A gdybyś mógł pić za darmo ? No teraz głupio by było ponowić w/w zarzut, prawda?
Dlatego wybieram Mona Vie, bo i mnie też nie stać na zakupy w cenie 100zł, nawet 50 zł też byłoby trudne dla mojego budżetu, ale gdy mogę nie płacić za zakup, to nic mnie nie tłumaczy, sam siebie nie mogę "usprawiedliwić", prawda?
   P.S. I tak na koniec mam prośbę do tych wszystkich "przeciw":
   Picie Mona Vie nie jest obowiązkowe, nawet dbanie o swoje zdrowie też nie jest obarczone kodeksem karnym więc nikt nic nie musi.
   A może taki atak z wyszukiwaniem haków, to nic innego jak próba usprawiedliwienia się przed sobą samym?
Pewnie tak, ale jest jeszcze coś:
Jeśli swoim " nie, bo nie"; zrobisz "krecią" robotę zniechęcając kogoś do autonomicznej decyzji na "tak", to bierzesz odpowiedzialność za to[ być może także za jego zdrowie], a to już jest Twoje moralne obciążenie !
Kryspin



środa, 1 października 2014

Kolczatka

     Mieszkam na wsi z moim towarzyszem, wyżłem weimarskim.
Mój pies nieustannie zażywa raju i swobody, której tak niedawno jeszcze nie miał żyjąc w miejskiej matni.
Oprócz ogromnej działki ma do dyspozycji ogromne pola sąsiadów, pobliski las z pięknym jeziorem i nieograniczaną możliwość wycieczek do zagród sąsiadów, aby przywitać się każdego ranka z ich pieskami i inną udomowioną zwierzyną .
    Etna jest w miarę posłusznym psem i do tego mądrym. Na wołanie swojego pana wraca  i po przygodach poranka wraca do domowego azylu i jest szczęśliwa.
Niekiedy wychodzimy poza nasze gospodarstwo, choćby po to, aby zrobić potrzebne zakupy w sklepie oddalonym o półtora kilometra .
To taki dłuższy spacer, w czasie którego część trasy mój towarzysz musi odbywać na uwięzi smyczy.
To jest konieczne na wiejskiej drodze, po której śmigają samochody.
Ona to wie, że potrzebuje ograniczenia dla swoje żywiołowej natury i dlatego z pokorą poddaje łeb w objęcia obroży i smyczy.
Nie jest to zniewolenie i ona to wie, choć niekiedy zwierzęcy temperament  bierze górę, [a może to także pragnienie smakołyku, który otrzymuje po mojej wizycie w sklepie] i wtedy nawet na smyczy ciągnie niemiłosiernie[ a jest to silne zwierzę o wadze prawie 50 kg] i mamy kłopot.
Obserwujący nas na takim spacerze mieli z pewnością niezły ubaw, gdy wyglądaliśmy jak bohaterowie z filmu "Poszukiwany, poszukiwana", gdy Marysia zaliczała spacer z olbrzymim dogiem, który  wyprowadzał ją na spacer  szarpiąc niemiłosiernie.
    Aby rozwiązać problem zastosowałem kolczatkę zamiast zwykłej skórzanej obroży.
To przecież okrutne, pomyślałem w pierwszej chwili oglądając "narzędzie psich tortur "
Zaraz jednak dotarło do mnie, ze taka obroża,[takie ograniczenie "wolności" dla psa] nie jest średniowiecznym narzędziem wymyślonym przez sadystycznego kata, a mądrym narzędziem "dyscypliny", powstrzymującym bezmyślny psi żywioł.
Założyłem Etnie kolczatkę, która wcale nie krępowała jej szyi i nie sprawiała bólu.
W czasie spaceru mój pies tylko na początku ruszył jak zwykle niczym  strongman mierzący się z ogromną ciężarówką przytroczoną pasami do jego barków.
Po chwili i lekkim pisku zrozumiała, ze odczuwa lekkie ukłucie szyi i pojęła, że nie sprawia jej bólu spacer, który uwielbia, a bezsensowne szarpanie i przestała bezmyślnie ciągnąć .
Nareszcie spacer przestał być dla nas  koszmarem[ ją do tej pory bolała podduszana obrożą szyja, a mnie tarmoszony bark i ręka, w której trzymałem smycz]
Teraz  ona i ja czerpiemy przyjemność ze wspólnej drogi na końcu której jest sklep, w którym robię zakupy. Etana w drodze powrotnej dumnie kroczy z chrupiącą bułką trzymaną w uśmiechniętej mordzie.
Taka kolczatka[ ograniczenie] wcale nie musi zadawać bólu, pomyślałem.
Może nie tylko psy powinny mieć" kolczatki"? Może i nam, ludziom taka swoista obroża służyłaby ?
Pewnie Tak!
Kryspin