Zdarzają się sytuacje, które w
człowieku skutkują wspomnieniem czegoś podobnego, co dane mu było
przeżyć w przeszłości.
Mnie do takiego wspomnienia minionego
czasu sprowokował film Smarzowskiego „Kler”.
Nie będę się silił na recenzję
tego obrazu, i to z prostego powodu, bo tego filmu jeszcze nie
widziałem.
Znam go jedynie z publicznych
zapowiedzi i kampanii w mediach społecznościowych, które już od
dobrych paru tygodni zapowiadały pojawienie się tego filmu na
ekranach polskich kin.
Do tego, zupełnie niedawno było o nim
głośno na naszym rodzimym festiwalu filmowym, gdzie dzieło
Smarzowskiego (choć nie zdobyło statuetki ryczącego lawa), dostało
nagrodę publiczności, przez wielu uznawaną za najważniejsze
wyróżnienie.
Gdyby do tego dołożyć tasiemcowe
kolejki ustawiające się przy kinowych kasach (bilety w
przedsprzedaży rozeszły się w mig i pierwsze wolne foteliki na ten
film można rezerwować dopiero na połowę grudnia!), to można
stwierdzić, że „Kler”już odniósł sukces!
Nie wszyscy jednak z takim
entuzjazmem wypowiadają się na temat tej produkcji. W niektórych
mediach obrońcy nieskazitelnego wizerunku Kościoła poddają ją
ostrej krytyce, jako wątpliwej wartości dzieło, które powstało
tylko po to, by mu zaszkodzić i szargać święte wartości, tak
ważne dla ogółu Polaków.
I tu przypomniałem sobie, że
kiedyś osobiście odebrałem podobną ocenę, którą wyraził mój
seminaryjny (trochę ode mnie starszy) kolega.
W jednym z minionych felietonów
pisałem o spotkaniu z nobliwym obecnie kanonikiem, który chciał
poznać treść „Koloratek”. Po trzech dniach od moich odwiedzin,
jednak odesłał mi książki z informacją, że ich nie będzie
czytał, bo napisałem je w złej intencji: „By opluwać księży i
szkodzić Kościołowi!”
Nie musiałem wtedy długo czekać,
by uświadomić sobie, że nie był to tylko jednorazowy odruch
sprzeciwu „zgorszonego” kapłana, bo po kilku dniach inny ksiądz
(także mój dawny kolega) poinformował mnie, że władze kościelne
zakazały księżom czytania moich książek i jednocześnie
zaleciły, by wiernym także sugerować wstrzemięźliwość co do
ich lektury.
Idąc tym tokiem rozumowania, pan
Smarzowski także popełnił swój film w złej intencji, co zdają
się potwierdzać wszyscy ci, którzy rozpętali kampanię sprzeciwu
wobec „Kleru”, choć Kościół oficjalnie milczy i próżno
szukać jakiegokolwiek stanowiska hierarchów w tej kwestii.
I to musi zastanawiać?
Reżyser tego obrazu sam o sobie
mówi, że jest daleko od Kościoła i nawet określa siebie jako
człowieka niewierzącego, ale zdecydował się na pokazanie pewnych
patologii, które dotykają tę instytucję, bo widzi w nich zło w
czystej postaci.
To musi boleć i w takim
kontekście zaklinanie rzeczywistości, czy marginalizacja problemu,
z którym Kościół musi się zmierzyć, nie załatwi sprawy.
W ramach ochrony „dobrego
imienia” religijnych wartości, na które powołują się
przeciwnicy „Kleru”, w wielu miastach radni zdecydowali, że w
ich kinach ten obraz nie będzie rozpowszechniany, bo jak uznali:”Nie
pluje się na Matkę”(Matka-Kościół)
I znowu ośmielę się stwierdzić,
że to nic nie da, bo za chwilę w punktach sprzedaży kolorowych
brukowców ten film będzie dostępny dla setek tysięcy chcących go
obejrzeć.
Po cichej cenzurze moich książek
ośmieliłem się skierować (za pomocą „Księdza w cywilu”)
apel do hierarchów, by lekturę „Koloratek” zalecili kapłanom i
wiernym także, ale nie doczekałem się żadnej reakcji.
Kiedyś, za czasu mojej młodości,
przy kinach istniały DKF (dyskusyjne kluby filmowe) i po seansach
niektórych dokonań ekranowych, odbywały się panele dyskusyjne nad
ich przesłaniem.
Może warto by było przy
parafiach reaktywować (choćby tylko na ten jeden film) takie kluby,
by w szczerej rozmowie zastanowić się nad przesłaniem „Kleru”,
a później wnioski płynące z takowej dyskusji, przesyłać do
tych, którzy najbardziej winni dbać o to, by nikt nie „opluwał
Matki”, także ( a może przede wszystkim) ci, którzy stali się
pierwowzorami fabularnych bohaterów tego obrazu.
Kryspin