Pamiętacie swój czas dzieciństwa, gdy nad głową waszego łóżeczka mama zawieszała obrazek z Aniołem Stróżem?
Pamiętam tako obrazek w moim pokoju, na którym ludowy artysta namalował dwoje dzieci stojących nad urwiskiem, a za nimi, bliziutko stał anioł z wielkimi skrzydłami. Ten Boży posłaniec pilnował ich wyprawy przez niebezpieczną okolicę, gdy jeden fałszywy krok, albo podmuch nieprzyjaznego wiatru, groziły im tragedią!
Często patrzyłem przed zaśnięciem na te dzieci i wtedy pytałem, czy każdy człowiek ma takiego Bożego pomocnika?
Moja mama siadała wtedy przy mnie i trzymając mnie za rękę, z uśmiechniętymi oczami mówiła:
-Dobry Bóg każdemu człowiekowi, w chwili narodzin przydziela takiego opiekuna i on zawsze przy nas jest i będzie zawsze przy tobie.
Później jej twarz spoważniała, ale była nadal pogodna dobrocią jej matczynej miłości:
-Kiedyś, gdy będziesz już duży, dorosły, a mnie zabraknie przy tobie, to pamiętaj, że będę pomocnikiem twojego Anioła Stróża i razem z nim będę się tobą opiekowała .
Minęło wiele lat od tamtej, naszej wieczornej rozmowy i w chwilach, gdy jest mi źle, uświadamiam sobie, że nawet w trudnych sytuacjach: gdy zdrowie już nie do końca nam sprzyja, gdy na naszej drodze pojawiają się źli ludzie, którzy karmią się cudzym nieszczęściem i są gotowi posunąć się do każdej nikczemności, aby nam zaszkodzić; wtedy przypomnijmy sobie, że i nad nami zawsze czuwa Anioł Stróż z kochającymi nas pomocnikami.
Kryspin
czwartek, 23 czerwca 2016
czwartek, 16 czerwca 2016
Kobieta kapłanem? A dlaczego nie?
Dlaczego kobieta nie może zostać
księdzem?
Wielokrotnie słyszałem to
pytanie, które w kontekście żeńskiej duchowości[widzimy to gołym
okiem w czasie kościelnych nabożeństw!] wydaje się uprawnione.
Gdybyśmy prześledzili najstarsze
doniesienia o początku Chrystusowego Kościoła, to widzimy, że od
pierwszej chwili, czyli Wielkiego Czwartku, gdy Nauczyciel z
Nazaretu ustanowił sakrament Eucharystii, w Wieczerniku zasiedli z
Nim tylko mężczyźni-Apostołowie!
Ale czy jest to do końca prawdą? Kto
szykował wieczerzę? To było zajęcie kobiet tamtego czasu!
O wyłącznie męskim składzie
biesiadników Wieczernika wiemy z relacji zapisanych w Ewangeliach.
Autorzy tych ksiąg spisali historię Jezusa po kilkudziesięciu
latach na podstawie relacji świadków tych zdarzeń [Łukasz od św.
Pawła, a Marek od św. Piotra ]
Tylko Mateusz i Jan spisali swoje
wspomnienia!
No i tu trochę mijamy się z prawdą,
bo tak do końca nie wiemy, kto gęsie pióro maczał w inkauście,
gdyż w tamtym czasie piśmiennych było niewielu.
Przyjmijmy, że jakiemuś skrybie
świadkowie Jezusowych dziejów podyktowali swoje wspomnienia i z
tego powstały zapisy przez raczkujący Kościół uznane jako księgi
kanoniczne[jedyne do zaakceptowania]!
Zauważmy jednak, ze to wszystko działo
się na Bliskim Wschodzie, prawie dwa tysiące lat temu!
Trudno wtedy byłoby sobie wyobrazić,
że ktoś wpadłby na pomysł, aby swoje wspomnienia, ze spotkań z
Mistrzem, opowiedziały niewiasty, które w tamtej kulturze po dziś
dzień chodzą kilka kroków za mężczyzną i zabrania się im
odzywać w jego obecności!
Ale wracając do początków, to
nawet na kartach Ewangelii[pomimo, że to były wyłącznie męskie
relacje] nie dało się pominąć roli kobiet w otoczeniu Chrystusa.
Nie potrzeba odwoływać się do tej
najważniejszej, Jego Matki, by stwierdzić, że w wielu wypadkach
one lepiej odpowiadały na jego nauczanie. Były odważniejsze[nie
bały się trwać pod jego krzyżem, gdy uczniowie spanikowani
uciekli i pochowali się ]
W poranek Zmartwychwstania były
pierwszymi, które zastały pusty grób Mistrza.
Pewnie, że w większości zajmowały
się zadaniami, które kobietom przydzielono w tamtych realiach:
prały, sprzątały, szykowały posiłki, ale i przy tej okazji, były
blisko Nauczyciela i słuchając Jego nauki, przechodziły swoiste
Seminarium Duchowne.
Uczniowie, którzy z racji
przynależności do rodzaju męskiego, zaklepali sobie pierwsze
miejsca przy Chrystusowym stole, wcale nie górowali duchowym
rozwojem nad pobożnymi niewiastami.
Marii Magdalenie wystarczyło dobre
słowo Mistrza, aby zmieniła swoje życie, bo pokochała Go bez
reszty i blado na jej tle wypada Piotr, który choć został
naznaczony [tak twierdzą Ewangelie] na tego, który miał utwierdzać
innych w wierze, był długo chwiejną chorągiewką i trzy razy w
panice wykrzyczał:”Nie znam tego człowieka!”
Tak naprawdę nie wiem, dlaczego
sakrament kapłaństwa jest zarezerwowany tylko dla mężczyzn?
Autorytety: Jan Paweł II, a ostatnio i
Papież Franciszek, na tak zadane pytanie podobnie odpowiadają:
„Bo
Jezus był mężczyzną i na Apostołów powołał samych mężczyzn.
Tak głosi Tradycja i koniec dyskusji!”
A ja teraz zapytam: Czy Jezus mógł
wtedy zrobić inaczej? Czy w świecie mężczyzn mógł wychylić się
i utworzyć kobiecy oddział Apostolski?
-No, nie mógł! I każdy to samo
stwierdzi!
Ale to wcale nie uprawnia do
wyciągania wniosku, że nie wolno zmienić tradycji, bo wtedy równie
dobrze można by zarzucić Kościołowi jej złamanie chociażby w
kwestii celibatu ? Chrystus powołał przecież żonatych facetów,
aby byli pierwszymi uczniami[ z jednym tylko wyjątkiem- bezżennym
Janem], a w nauczaniu Apostołów czytamy, że biskup powinien być
mężem jednej żony!
Czy Tradycja Kościoła w tej kwestii
jest mniej święta?
Już niebawem prezydentem USA może
zostać pierwsza kobieta, a jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu jej
poprzedniczki nie miały nawet prawa wyborczego!
Ale świat dojrzał do zmian i
zrozumiał, że kobieta[tak samo jak mężczyzna] będąc
człowiekiem, zasługuje na równość praw!
Kiedyś słyszałem stwierdzenie,
że gdyby światem polityki rządziły kobiety, to on byłby lepszy!
A może Kościół z kobietami -
kapłanami byłby też lepszy? Może byłby bliższy nauce Chrystusa?
Tego nie wiem, ale z pewnością nie
burzyłby Tradycji, a już na pewno nie byłby wbrew woli Zbawiciela!
Kryspin
środa, 8 czerwca 2016
Pieczeń z żubra!
Jest taka mała miejscowość na
zakręcie drogi, przez którą przejeżdżają podróżni zmierzający
do obranego gdzieś celu. Za oknami swoich aut widzą ścianę lasu i
nieco z boku pyszniący się misterną architekturą, neogotycki
pałacyk otulony pięknym parkiem.
To dla wielu wystarczający powód, aby
zatrzymać się na chwilę i pooddychać pięknem przeszłości. A
gdy na miejscu dowiadują się, że ten las porastający okolicę,
skrywa jeszcze inną atrakcję, nie są wstanie odmówić sobie
zachwytu podziwiania stada dumnych żubrów, o których do tej pory
myśleli, że tylko Białowieża jest ich królestwem.
Pośrodku miejscowości stoi
kościół z czerwonej cegły a nieco z boku budynek plebani.
Do tej parafii przed dwudziestoma laty
władze diecezji skierowały młodego wówczas księdza, aby
opiekował się, powierzoną mu przez biskupa, parafialną trzódką.
Przez lata ksiądz zakochał się w
tym miejscu jego posługi, a i parafianie polubili prostotę i
charyzmę pobożnego kapłana.
Duszpasterz nie tylko dbał o
duchowy rozwój owieczek, ale także troszczył się o wizerunek
kościoła i jego otoczenia:Naprawiał, remontował, wprowadzał
udogodnienia dla niepełno sprawnych, by korzystając z zamontowanych
podjazdów, mogli w drodze do świątyni omijać niedogodne dla ich
kalectwa schody.
Ksiądz proboszcz uwielbiał spotykać
swoich wiernych nie tylko w kościelnych murach i dlatego był
częstym gościem pobliskiego parku, gdzie w wolnym czasie zażywając
spacerów zatrzymywał się na kilka słów rozmowy ze spotykanymi
wiernymi.
Był to uśmiechnięty i pogodny
kapłan, zarażający innych miłością do wszystkiego, co piękne,
bo jak często mówił:”Należy uśmiechać się do pięknych dzieł
naszego Stwórcy!”
Wrażliwość swego wnętrza uwiecznił
na kartkach zapisanych wierszami wydał nawet tomik poezji, co było
kolejnym powodem do dumy jego parafian!
Na nieszczęście wiernych i
proboszcza, uroki tego miejsca odkrył także jego przełożony:Ksiądz
biskup, ordynariusz diecezji.
Hierarcha także polubił spacery po
parkowych alejkach i w wolnych chwilach wsiadał w samochód by po
kilkunastu minutach zażywać przyjemnych chwil odpoczynku w parku.
Raz nawet spotkał go tam ksiądz
proboszcz, który w tym samym czasie przemierzał alejki.
Obaj byli zaskoczeni niespodziewanym
spotkaniem, ale to gospodarz pierwszy opanował zdziwienie i po
wymianie kilku grzecznościowych zdań, zaprosił dostojnego gościa
na plebanię.
Zbliżała się pora obiadu i był to
znakomity pretekst do ugoszczenia przełożonego.
Ten jednak odmówił, tłumacząc się
nawałem pracy i obiadem, który czekał na niego w rezydencji.
Tak naprawdę nie zamierzał zaszczycić
gospodarza swoją obecnością, bo u niego posiłki były takie
jakieś skromne[co zapamiętał po ostatniej wizytacji], a do tego po
prostu nie lubił tego księdza!
Biskup nie każdemu jednak
odmawiał zaszczytu wspólnego posiłku, co wielokrotnie
wykorzystywał proboszcz z innej parafii. Jak przystało na
diecezjalnego duszpasterza myśliwych, w trakcie obiadów z
ekscelencją u niego zawsze na stole była smaczna dziczyzna!
Do tego wszystkiego był w bardzo
zażyłych stosunkach z hierarchą i mógł zawsze liczyć na jego
przychylność.
Miał co prawda raz po raz jakieś
zatargi z wiernymi w parafii, którzy niejednokrotnie żalili się na
jego pazerność i butę wobec owieczek, ale co tam!
Łaska biskupa była ponad to
wszystko, dlatego ordynariusz pomyślał sobie, że przyjaciel od
myśliwskich specjałów dobrze by pasował w otoczeniu tej parafii.
Co prawda pieczeni z żubra nie
zaserwuje, bo te rogacze są pod ochroną, ale miło by było kończyć
spacerek po pięknym parku przy stole ze smaczną dziczyzną.
To wystarczyło do podjęcia decyzji o
roszadach personalnych w kilku parafiach!
A co z dotychczasowym
duszpasterzem?
Jemu można zaproponować nową parafię
i aby nikt nie zarzucił ordynariuszowi bezduszności- najlepiej dać
mu dwie propozycje, niech sobie wybierze!
Ekscelencjo: A może przy
podejmowaniu tak ważnych decyzji inne kryteria [nie tylko to, że
się kogoś lubi] winny decydować w doborze kandydatów na pasterzy
wspólnot parafialnych?
Może warto pozostawić tak jak jest?
Może warto posłuchać głosu wiernych i nie zabierać i niszczyć
tego co dobre dla ich wspólnoty?
A dziczyzna na stole wiernego sługi i
tak będzie nadal czekała, bo on zawsze będzie pracował na
przychylność swojego przełożonego, taka jego natura!
Kryspin
P.S. Podobieństwo miejsc i osób o których piszę, jest przypadkowe, choć może nie do końca?
sobota, 4 czerwca 2016
Lednica 2016!
Jest niedzielny poranek i na Polach Lednickich rozpościera się mglista cisza.
Jeszcze kilka godzin temu było tam zupełnie inaczej.
Mieszkam blisko i dlatego byłem mimowolnym świadkiem tego masowego przeżywania misterium wspólnoty [nie koniecznie wiary!] młodych ludzi, którzy w minioną sobotę, od samego rana ściągali z najodleglejszych zakątków, by być razem.
Teraz pewnie docierają zmęczeni do swych rodzinnych domów i przez najbliższe godziny będą odsypiać to spotkanie.
Inni uczestnicy Lednicy, którzy przybyli tam z bardziej przyziemnych pobudek: wszelkiej maści kramarze, mali gastronomicy, zwijają swoje kramiki i pewnie jeszcze nie oddają się objęciom Morfeusza, licząc zyski z jednodniowego biznesu.
Wielebni Ojcowie Dominikanie, przed skłonieniem na białych poduszkach swych szumiących od głośnej muzyki głów, pewnie jeszcze rozpamiętują to, co się wydarzyło i robią podsumowanie, czy podołali zadaniu i czy impreza była kolejnym "sukcesem"?
A ja siedzę sobie patrząc w ciszę Lednicy i zastanawiam się, ile z tego wczorajszego zapału [także zapału wiary] pozostanie w sercach młodych uczestników tej masowej imprezy?
Piszę celowo"imprezy", bo wczoraj, gdy z moimi pieskami odbywałem spacer po wiejskich dróżkach okalających teren tego już 20-tego spotkania młodości, miałem nieco mieszane uczucia, gdy mijały mnie grupki uczestników wyposażonych w butelki z piwami.
Przez chwilę, gdyby zapomnieć o intencji ich przyjazdu, pomyślałbym, że udają się na koncert rockowy lub na mecz ulubionej drużyny piłkarskiej.
A może w tym jest zawarty urok Lednicy, że gromadzi wszystkich?
Pozostaję z nadzieją, że to jest także siła tego miejsca i ci, którzy tam dotarli nawet tylko po to, by zaliczyć kolejną, rozrywkową imprezę, powrócili z niej trochę w inni, może bardziej świadomi, może lepsi wobec drugiego człowieka?
Kryspin
Jeszcze kilka godzin temu było tam zupełnie inaczej.
Mieszkam blisko i dlatego byłem mimowolnym świadkiem tego masowego przeżywania misterium wspólnoty [nie koniecznie wiary!] młodych ludzi, którzy w minioną sobotę, od samego rana ściągali z najodleglejszych zakątków, by być razem.
Teraz pewnie docierają zmęczeni do swych rodzinnych domów i przez najbliższe godziny będą odsypiać to spotkanie.
Inni uczestnicy Lednicy, którzy przybyli tam z bardziej przyziemnych pobudek: wszelkiej maści kramarze, mali gastronomicy, zwijają swoje kramiki i pewnie jeszcze nie oddają się objęciom Morfeusza, licząc zyski z jednodniowego biznesu.
Wielebni Ojcowie Dominikanie, przed skłonieniem na białych poduszkach swych szumiących od głośnej muzyki głów, pewnie jeszcze rozpamiętują to, co się wydarzyło i robią podsumowanie, czy podołali zadaniu i czy impreza była kolejnym "sukcesem"?
A ja siedzę sobie patrząc w ciszę Lednicy i zastanawiam się, ile z tego wczorajszego zapału [także zapału wiary] pozostanie w sercach młodych uczestników tej masowej imprezy?
Piszę celowo"imprezy", bo wczoraj, gdy z moimi pieskami odbywałem spacer po wiejskich dróżkach okalających teren tego już 20-tego spotkania młodości, miałem nieco mieszane uczucia, gdy mijały mnie grupki uczestników wyposażonych w butelki z piwami.
Przez chwilę, gdyby zapomnieć o intencji ich przyjazdu, pomyślałbym, że udają się na koncert rockowy lub na mecz ulubionej drużyny piłkarskiej.
A może w tym jest zawarty urok Lednicy, że gromadzi wszystkich?
Pozostaję z nadzieją, że to jest także siła tego miejsca i ci, którzy tam dotarli nawet tylko po to, by zaliczyć kolejną, rozrywkową imprezę, powrócili z niej trochę w inni, może bardziej świadomi, może lepsi wobec drugiego człowieka?
Kryspin
"Musimy o tym mówić!"- fragment "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"
*
Minął
kolejny rok mojej iluzji spokoju. Jednak każdego dnia bałem się,
że wśród przypadkowo spotkanych ludzi, znajdzie się ktoś, kto
powie:
„Ja
ciebie znam i słyszałem o twoich koszmarach na plebani!”
-Bałem
się tego każdego dnia, aż do chwili, gdy jedna rozmowa uwolniła
mnie od strachu.
Było
to 7 kwietnia - początek ciepło zapowiadającej się wiosny.
Do
późnego wieczora łaziłem po ulicach i cieszyłem się świeżym
powietrzem po dopiero co spadłym deszczu. Nie chciało mi się
wracać do czterech ścian mojej samotni i do domu przyszedłem
dobrze po dwudziestej drugiej.
Zaraz
po powrocie zamierzałem wziąć prysznic i się położyć i wtedy
odezwał się dzwonek mojej komórki. Wyświetlił mi się nieznany
numer i jak zawsze zamierzałem odrzucić to połączenie, ale
pomyliłem klawisz i usłyszałem znajomy głos.
To
był Jurek Maciejewski z mojej rodzinnej miejscowości.
On
przed laty także doświadczył „przyjaźni” księdza proboszcza
i przez kolejne lata dochodził do normalności, będąc stałym
klientem poradni zdrowia psychicznego.
Jego
historia była podobna do mojej.
Przed
laty, będąc na studiach, poznał dziewczynę, z którą się
ożenił.
Ich związek przetrwał jednak tylko niecały rok i zakończył
się rozwodem.
Od
tego momentu wrócił do rodzinnego domu i przez kolejne lata
mieszkał z matką. Długo był praktycznie na jej utrzymaniu. Nie
pracował i nawet nie szukał jakiegokolwiek zajęcia, choć skończył
studia i był dobrze zapowiadającym się nauczycielem historii.
*
Teraz
zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie i chwilę rozmowy.
Gdybym
nie słyszał determinacji w jego głosie, pewnie bym się nie
zgodził, bo wiedziałem o czym miałaby ta rozmowa być, a na to nie
miałem ochoty i siły.
On
pewnie także to wiedział i może dlatego tym bardziej nalegał.
W
końcu się zgodziłem!
Przyjechał
następnego dnia i przegadaliśmy całe popołudnie.
Opowiedział
mi ze szczegółami swoją historię plebanijnej „przyjaźni”.
Później
mówił o latach traumy, nieudanych próbach powrotu do normalnego
życia, niezliczonych sesji terapeutycznych, które tak naprawdę
nic nie zmieniły. Wraz z upływem lat było tylko gorzej i dlatego
zadzwonił do mnie, czując, że to może być jego droga ocalenia.
Także
opowiedziałem mu swoją historię i nic to, że była ona tak bardzo
podobna do jego doświadczeń. Ja tego potrzebowałem, czułem to,
że muszę wyrzucić z siebie to wszystko...
Podobnie
jak on, ja także wielokrotnie trafiałem na kozetkę psychologa, czy
psychiatry i tam mówiłem o tym, ale za każdym razem efekt,
podobnie jak u Jurka, był mizerny, żeby nie powiedzieć- żaden!
Tego
wieczoru po naszej rozmowie obaj zrozumieliśmy, że to jest to!
Nam
było potrzeba właśnie takiej oczyszczającej wzajemnej spowiedzi
naszej krzywdy.
Wtedy
narodził się nam pomysł powołania stowarzyszenia, które mogłoby
służyć innym, takim samym ofiarom skrzywdzonym przez ludzi w
sutannach....
Od
ponad dwóch lat spotykamy się cyklicznie na czymś w rodzaju
mitingów. Za każdym razem w innym mieście spotykamy się ze sobą, aby
mówić o sukcesach i porażkach w drodze do normalności.
Każdy
z nas jest na innym etapie swojego piekła.
Niektórzy
dopiero wyszli z tej matni, inni mają już bagaż lat, ale nadal zmagają
się z koszmarami wspomnień.
-Co miesiąc spotykamy się w małych kręgach, podobnie jak anonimowi alkoholicy.
-Może
to mało stosowne porównanie, ale oni także odnajdują siły na
codzienną walkę o normalność, mówiąc o swoim przeszłym
koszmarze....
Kryspin
czwartek, 2 czerwca 2016
"Karmię was tym, czym sam żyję!"[św. Augustyn]
„Do Kościoła przestałam
chodzić, bo nie mogłam słuchać kazań o polityce, pieniądzach,
albo o tym, że jestem grzesznikiem i tylko w nieskończonej dobroci
Stwórcy mogę mieć nadzieję, że kiedyś ominie mnie
piekło...[czytelniczka Angory]
Pierwszą część każdej[także
niedzielnej] mszy stanowi Liturgia słowa.
Składa się z fragmentów Pisma
świętego, które wiernym przybliża czytający je przedstawiciel
wspólnoty.
I tu zaczynają się „schody”, gdy
do przybliżania biblijnych historii zostaje poproszony lektor. Co
prawda w szkole podstawowej uczniowie zaliczają czytanie ze
zrozumieniem, to jednak wielokrotnie ta czynność wykonywana w
trakcie mszy nie ma nic wspólnego z takim czytaniem.
Słuchacze narażeni są na odbiór
bełkotu, lub monotonnego potoku słów i ani o jotę nie przybliża
im to istoty treści.
Nieco lepiej sprawa się ma, gdy
dochodzi do czytania Ewangelii. Zwykle czyni to kapłan celebrujący
nabożeństwo lub diakon asystujący we mszy świętej.
Po tym wszystkim następuje
kulminacja tej części niedzielnego spotkania, gdy ksiądz staje na
mównicy[kiedyś była to ambona] i wygłasza kazanie!
No i tu, przynajmniej dla mnie rodzi
się problem, bo w potoku mniej lub bardziej kwiecistych zdań[jest
to zależne od tego, czy Bozia obdarzyła księdza darem
przemawiania, czy też nie], rozmywają się najważniejsze
przesłania z Ewangelii, czyli słowa Chrystusa zapisane przez
świadków jego nauczania.
„Nie słucham kazań, bo są
nudne!”-to częsty głos uczęszczających na niedzielne
nabożeństwa!Większa część uczestników niedzielnych
mszy[wiernych] przyjmuje kryterium czasu twierdząc, że kazanie było
dobre, bo krótkie!
A treść, przesłanie...? To już
interesuje nielicznych zebranych!
No i efekt jest taki, że 90%
wiernych nie słucha kazań, a na pytanie zadane bezpośrednio po
wyjściu z kościoła: o czym było homilia, odpowiadają lapidarnie,
że o Panu Bogu!
Większa część uczestników
niedzielnych mszy [wiernych] przyjmuje kryterium czasu twierdząc, że
kazanie było dobre, bo było krótkie! A treść, przesłanie ?- To
już interesuje nielicznych zebranych!
Są dwa rodzaje homilii, które
przyprawiają słuchaczy o ziewanie:
1- Kazanie erudyty- Kapłan wychodzący
na mównicę[dawniej była to ambona] z góry zakłada, że ma
monopol na wiedzę i do tego mieni się ekspertem od wielu dziedzin:
a- znawca Biblii i do tego egzegeta
Pisma świętego. Taki kaznodzieja nie odpuści sobie, by słowo po
słowie nie powtórzyć dopiero co przeczytany fragment Ewangelii,
ale z odpowiednim, teologicznym komentarzem!
b- oczytany, znawca literatury
wszelakiej:świeckiej i tej duchowej[ze szczególnym uwzględnieniem
cytatów z Jana Pawła II, bo to jest w modzie]. Taki kapłan lubuje
się w cytatach, którymi podpiera słowa Chrystusa, jakby one
straciły na wartości przez upływ czasu, gdy te nauki rozumieli
prości[aby nie powiedzieć prymitywni analfabeci] rybacy i
pracownicy winnic.
2- Kazanie obarczone cierpieniem:
W tym przypadku niedzielne męki
przeżywają parafianie, gdy ich duszpasterz jest od wielu lat z nimi
i wena dawno go opuściła, dlatego powraca do ulubionych przez
siebie tematów, niezależnie od okoliczności!
Święty Augustyn[Doktor
Kościoła] powiedział znamienne słowa, które może winny być
zawsze w głowie tych, którzy stają na mównicy kościelnego
zgromadzenia:”Karmię was tym, czym sam żyję”!
Kapłan żyjący wiarą nigdy nie czyni
z ambony mównicy rodem z politycznego wiecu, ani miejscem
biznesowego mitingu, gdzie mamona staje się głównym tematem.
Ks. Tischner wygłosił kiedyś
kazanie, które trwało minutę. W niedzielę Zmartwychwstania
powiedział:”Dzisiaj Chrystus Zmartwychwstał...Wierzysz w to...?
Ja wierzę!!!”
I to wystarczyło, by przekazał
słuchaczom całą istotę przesłania Bożej tajemnicy i
największego daru dla wierzących, jakim był triumf Chrystusa nad
grzechem!
„Karmię was tym, czym sam żyję”!
Kazanie kapłana, nawet tego,
który nie jest mistrzem erudycji, nigdy nie będzie nudne, gdy
będzie głosem człowieka wiary!
I takich życzmy sobie księży, abyśmy
ziewaniem i spoglądaniem na zegarek nie zabijali nudy w czasie
niedzielnych homilii!
Kryspin
Subskrybuj:
Posty (Atom)