czwartek, 23 czerwca 2016

Wierzę w Anioła Stróża i jego pomocników!!!!

Pamiętacie swój czas dzieciństwa, gdy nad głową waszego łóżeczka mama zawieszała obrazek z Aniołem Stróżem?
     Pamiętam tako obrazek w moim pokoju, na którym ludowy artysta namalował dwoje dzieci stojących nad urwiskiem, a za nimi, bliziutko stał anioł z wielkimi skrzydłami. Ten Boży posłaniec pilnował ich wyprawy przez niebezpieczną okolicę, gdy jeden fałszywy krok, albo podmuch nieprzyjaznego wiatru, groziły im tragedią!
Często patrzyłem przed zaśnięciem na te dzieci i wtedy pytałem, czy każdy człowiek ma takiego Bożego pomocnika?
Moja mama siadała wtedy przy mnie i trzymając mnie za rękę, z uśmiechniętymi oczami mówiła:
-Dobry Bóg każdemu człowiekowi, w chwili narodzin przydziela takiego opiekuna i on zawsze przy nas jest i będzie zawsze przy tobie.
Później jej twarz spoważniała, ale była nadal pogodna dobrocią jej matczynej miłości:
-Kiedyś, gdy będziesz już duży, dorosły, a mnie zabraknie przy tobie, to pamiętaj, że będę pomocnikiem twojego Anioła Stróża i razem z nim będę się tobą opiekowała .
    Minęło wiele lat od tamtej, naszej wieczornej rozmowy i w chwilach, gdy jest mi źle, uświadamiam sobie, że nawet w trudnych sytuacjach: gdy zdrowie już nie do końca nam sprzyja, gdy na naszej drodze pojawiają się źli ludzie, którzy karmią się cudzym nieszczęściem i są gotowi posunąć się do każdej nikczemności, aby nam zaszkodzić; wtedy przypomnijmy  sobie, że i nad nami zawsze czuwa Anioł Stróż z kochającymi nas pomocnikami.
Kryspin

 

czwartek, 16 czerwca 2016

Kobieta kapłanem? A dlaczego nie?

Dlaczego kobieta nie może zostać księdzem?
     Wielokrotnie słyszałem to pytanie, które w kontekście żeńskiej duchowości[widzimy to gołym okiem w czasie kościelnych nabożeństw!] wydaje się uprawnione.
Gdybyśmy prześledzili najstarsze doniesienia o początku Chrystusowego Kościoła, to widzimy, że od pierwszej chwili, czyli Wielkiego Czwartku, gdy Nauczyciel z Nazaretu ustanowił sakrament Eucharystii, w Wieczerniku zasiedli z Nim tylko mężczyźni-Apostołowie!
     Ale czy jest to do końca prawdą? Kto szykował wieczerzę? To było zajęcie kobiet tamtego czasu!
O wyłącznie męskim składzie biesiadników Wieczernika wiemy z relacji zapisanych w Ewangeliach. Autorzy tych ksiąg spisali historię Jezusa po kilkudziesięciu latach na podstawie relacji świadków tych zdarzeń [Łukasz od św. Pawła, a Marek od św. Piotra ]
Tylko Mateusz i Jan spisali swoje wspomnienia!
     No i tu trochę mijamy się z prawdą, bo tak do końca nie wiemy, kto gęsie pióro maczał w inkauście, gdyż w tamtym czasie piśmiennych było niewielu.
Przyjmijmy, że jakiemuś skrybie świadkowie Jezusowych dziejów podyktowali swoje wspomnienia i z tego powstały zapisy przez raczkujący Kościół uznane jako księgi kanoniczne[jedyne do zaakceptowania]!
Zauważmy jednak, ze to wszystko działo się na Bliskim Wschodzie, prawie dwa tysiące lat temu!
Trudno wtedy byłoby sobie wyobrazić, że ktoś wpadłby na pomysł, aby swoje wspomnienia, ze spotkań z Mistrzem, opowiedziały niewiasty, które w tamtej kulturze po dziś dzień chodzą kilka kroków za mężczyzną i zabrania się im odzywać w jego obecności!
     Ale wracając do początków, to nawet na kartach Ewangelii[pomimo, że to były wyłącznie męskie relacje] nie dało się pominąć roli kobiet w otoczeniu Chrystusa.
Nie potrzeba odwoływać się do tej najważniejszej, Jego Matki, by stwierdzić, że w wielu wypadkach one lepiej odpowiadały na jego nauczanie. Były odważniejsze[nie bały się trwać pod jego krzyżem, gdy uczniowie spanikowani uciekli i pochowali się ]
W poranek Zmartwychwstania były pierwszymi, które zastały pusty grób Mistrza.
Pewnie, że w większości zajmowały się zadaniami, które kobietom przydzielono w tamtych realiach: prały, sprzątały, szykowały posiłki, ale i przy tej okazji, były blisko Nauczyciela i słuchając Jego nauki, przechodziły swoiste Seminarium Duchowne.
Uczniowie, którzy z racji przynależności do rodzaju męskiego, zaklepali sobie pierwsze miejsca przy Chrystusowym stole, wcale nie górowali duchowym rozwojem nad pobożnymi niewiastami.
Marii Magdalenie wystarczyło dobre słowo Mistrza, aby zmieniła swoje życie, bo pokochała Go bez reszty i blado na jej tle wypada Piotr, który choć został naznaczony [tak twierdzą Ewangelie] na tego, który miał utwierdzać innych w wierze, był długo chwiejną chorągiewką i trzy razy w panice wykrzyczał:”Nie znam tego człowieka!”
     Tak naprawdę nie wiem, dlaczego sakrament kapłaństwa jest zarezerwowany tylko dla mężczyzn?
Autorytety: Jan Paweł II, a ostatnio i Papież Franciszek, na tak zadane pytanie podobnie odpowiadają: 
„Bo Jezus był mężczyzną i na Apostołów powołał samych mężczyzn. Tak głosi Tradycja i koniec dyskusji!”
     A ja teraz zapytam: Czy Jezus mógł wtedy zrobić inaczej? Czy w świecie mężczyzn mógł wychylić się i utworzyć kobiecy oddział Apostolski?
-No, nie mógł! I każdy to samo stwierdzi!
     Ale to wcale nie uprawnia do wyciągania wniosku, że nie wolno zmienić tradycji, bo wtedy równie dobrze można by zarzucić Kościołowi jej złamanie chociażby w kwestii celibatu ? Chrystus powołał przecież żonatych facetów, aby byli pierwszymi uczniami[ z jednym tylko wyjątkiem- bezżennym Janem], a w nauczaniu Apostołów czytamy, że biskup powinien być mężem jednej żony!
Czy Tradycja Kościoła w tej kwestii jest mniej święta?
     Już niebawem prezydentem USA może zostać pierwsza kobieta, a jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu jej poprzedniczki nie miały nawet prawa wyborczego!
Ale świat dojrzał do zmian i zrozumiał, że kobieta[tak samo jak mężczyzna] będąc człowiekiem, zasługuje na równość praw!
Kiedyś słyszałem stwierdzenie, że gdyby światem polityki rządziły kobiety, to on byłby lepszy!
     A może Kościół z kobietami - kapłanami byłby też lepszy? Może byłby bliższy nauce Chrystusa?
Tego nie wiem, ale z pewnością nie burzyłby Tradycji, a już na pewno nie byłby wbrew woli Zbawiciela!
Kryspin

środa, 8 czerwca 2016

Pieczeń z żubra!

      Jest taka mała miejscowość na zakręcie drogi, przez którą przejeżdżają podróżni zmierzający do obranego gdzieś celu. Za oknami swoich aut widzą ścianę lasu i nieco z boku pyszniący się misterną architekturą, neogotycki pałacyk otulony pięknym parkiem.
To dla wielu wystarczający powód, aby zatrzymać się na chwilę i pooddychać pięknem przeszłości. A gdy na miejscu dowiadują się, że ten las porastający okolicę, skrywa jeszcze inną atrakcję, nie są wstanie odmówić sobie zachwytu podziwiania stada dumnych żubrów, o których do tej pory myśleli, że tylko Białowieża jest ich królestwem.
     Pośrodku miejscowości stoi kościół z czerwonej cegły a nieco z boku budynek plebani.
Do tej parafii przed dwudziestoma laty władze diecezji skierowały młodego wówczas księdza, aby opiekował się, powierzoną mu przez biskupa, parafialną trzódką.
Przez lata ksiądz zakochał się w tym miejscu jego posługi, a i parafianie polubili prostotę i charyzmę pobożnego kapłana.
     Duszpasterz nie tylko dbał o duchowy rozwój owieczek, ale także troszczył się o wizerunek kościoła i jego otoczenia:Naprawiał, remontował, wprowadzał udogodnienia dla niepełno sprawnych, by korzystając z zamontowanych podjazdów, mogli w drodze do świątyni omijać niedogodne dla ich kalectwa schody.
Ksiądz proboszcz uwielbiał spotykać swoich wiernych nie tylko w kościelnych murach i dlatego był częstym gościem pobliskiego parku, gdzie w wolnym czasie zażywając spacerów zatrzymywał się na kilka słów rozmowy ze spotykanymi wiernymi.
Był to uśmiechnięty i pogodny kapłan, zarażający innych miłością do wszystkiego, co piękne, bo jak często mówił:”Należy uśmiechać się do pięknych dzieł naszego Stwórcy!”
Wrażliwość swego wnętrza uwiecznił na kartkach zapisanych wierszami wydał nawet tomik poezji, co było kolejnym powodem do dumy jego parafian!
     Na nieszczęście wiernych i proboszcza, uroki tego miejsca odkrył także jego przełożony:Ksiądz biskup, ordynariusz diecezji.
Hierarcha także polubił spacery po parkowych alejkach i w wolnych chwilach wsiadał w samochód by po kilkunastu minutach zażywać przyjemnych chwil odpoczynku w parku.
Raz nawet spotkał go tam ksiądz proboszcz, który w tym samym czasie przemierzał alejki.
Obaj byli zaskoczeni niespodziewanym spotkaniem, ale to gospodarz pierwszy opanował zdziwienie i po wymianie kilku grzecznościowych zdań, zaprosił dostojnego gościa na plebanię.
Zbliżała się pora obiadu i był to znakomity pretekst do ugoszczenia przełożonego.
Ten jednak odmówił, tłumacząc się nawałem pracy i obiadem, który czekał na niego w rezydencji.
Tak naprawdę nie zamierzał zaszczycić gospodarza swoją obecnością, bo u niego posiłki były takie jakieś skromne[co zapamiętał po ostatniej wizytacji], a do tego po prostu nie lubił tego księdza!
Biskup nie każdemu jednak odmawiał zaszczytu wspólnego posiłku, co wielokrotnie wykorzystywał proboszcz z innej parafii. Jak przystało na diecezjalnego duszpasterza myśliwych, w trakcie obiadów z ekscelencją u niego zawsze na stole była smaczna dziczyzna!
Do tego wszystkiego był w bardzo zażyłych stosunkach z hierarchą i mógł zawsze liczyć na jego przychylność.
Miał co prawda raz po raz jakieś zatargi z wiernymi w parafii, którzy niejednokrotnie żalili się na jego pazerność i butę wobec owieczek, ale co tam!
    Łaska biskupa była ponad to wszystko, dlatego ordynariusz pomyślał sobie, że przyjaciel od myśliwskich specjałów dobrze by pasował w otoczeniu tej parafii.
Co prawda pieczeni z żubra nie zaserwuje, bo te rogacze są pod ochroną, ale miło by było kończyć spacerek po pięknym parku przy stole ze smaczną dziczyzną.
To wystarczyło do podjęcia decyzji o roszadach personalnych w kilku parafiach!
    A co z dotychczasowym duszpasterzem?
Jemu można zaproponować nową parafię i aby nikt nie zarzucił ordynariuszowi bezduszności- najlepiej dać mu dwie propozycje, niech sobie wybierze!
    Ekscelencjo: A może przy podejmowaniu tak ważnych decyzji inne kryteria [nie tylko to, że się kogoś lubi] winny decydować w doborze kandydatów na pasterzy wspólnot parafialnych?
Może warto pozostawić tak jak jest? Może warto posłuchać głosu wiernych i nie zabierać i niszczyć tego co dobre dla ich wspólnoty?
    A dziczyzna na stole wiernego sługi i tak będzie nadal czekała, bo on zawsze będzie pracował na przychylność swojego przełożonego, taka jego natura!
Kryspin 
P.S. Podobieństwo miejsc i osób o których piszę, jest przypadkowe, choć może nie do końca?

sobota, 4 czerwca 2016

Lednica 2016!

     Jest niedzielny poranek i na Polach Lednickich rozpościera się mglista cisza.
Jeszcze kilka godzin temu było tam zupełnie inaczej.
Mieszkam blisko i dlatego byłem mimowolnym świadkiem tego masowego przeżywania  misterium wspólnoty [nie koniecznie wiary!] młodych ludzi, którzy w minioną sobotę, od samego rana ściągali z najodleglejszych zakątków, by być razem.
Teraz pewnie docierają zmęczeni do swych rodzinnych domów i przez najbliższe godziny będą odsypiać to spotkanie.
     Inni uczestnicy Lednicy, którzy przybyli tam z bardziej przyziemnych pobudek: wszelkiej maści kramarze, mali gastronomicy, zwijają swoje kramiki i pewnie jeszcze nie oddają się objęciom Morfeusza, licząc zyski z jednodniowego biznesu.
     Wielebni Ojcowie Dominikanie, przed skłonieniem na białych poduszkach swych szumiących od głośnej muzyki głów, pewnie jeszcze rozpamiętują to, co się wydarzyło i robią podsumowanie, czy podołali zadaniu i czy impreza była kolejnym "sukcesem"?
     A ja siedzę sobie patrząc w ciszę Lednicy i zastanawiam się, ile z tego wczorajszego zapału [także zapału wiary] pozostanie w sercach młodych uczestników tej masowej imprezy?
Piszę celowo"imprezy", bo wczoraj, gdy z moimi pieskami odbywałem spacer po wiejskich dróżkach okalających teren tego już 20-tego spotkania młodości, miałem nieco mieszane uczucia, gdy mijały mnie grupki uczestników wyposażonych w butelki z piwami.
Przez chwilę, gdyby zapomnieć o intencji ich przyjazdu, pomyślałbym, że udają się na koncert rockowy lub na mecz ulubionej drużyny piłkarskiej.
     A może w tym jest zawarty urok Lednicy, że gromadzi wszystkich?
     Pozostaję z nadzieją, że to jest także siła tego miejsca i ci, którzy tam dotarli nawet tylko po to, by zaliczyć kolejną, rozrywkową imprezę, powrócili z niej trochę w inni, może bardziej świadomi, może lepsi wobec drugiego człowieka?
Kryspin 

"Musimy o tym mówić!"- fragment "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"

*
      Minął kolejny rok mojej iluzji spokoju. Jednak każdego dnia bałem się, że wśród przypadkowo spotkanych ludzi, znajdzie się ktoś, kto powie:
Ja ciebie znam i słyszałem o twoich koszmarach na plebani!”
-Bałem się tego każdego dnia, aż do chwili, gdy jedna rozmowa uwolniła mnie od strachu.
Było to 7 kwietnia - początek ciepło zapowiadającej się wiosny.
Do późnego wieczora łaziłem po ulicach i cieszyłem się świeżym powietrzem po dopiero co spadłym deszczu. Nie chciało mi się wracać do czterech ścian mojej samotni i do domu przyszedłem dobrze po dwudziestej drugiej.
Zaraz po powrocie zamierzałem wziąć prysznic i się położyć i wtedy odezwał się dzwonek mojej komórki. Wyświetlił mi się nieznany numer i jak zawsze zamierzałem odrzucić to połączenie, ale pomyliłem klawisz i usłyszałem znajomy głos.
     To był Jurek Maciejewski z mojej rodzinnej miejscowości.
On przed laty także doświadczył „przyjaźni” księdza proboszcza i przez kolejne lata dochodził do normalności, będąc stałym klientem poradni zdrowia psychicznego.
Jego historia była podobna do mojej.
      Przed laty, będąc na studiach, poznał dziewczynę, z którą się ożenił. 
Ich związek przetrwał jednak tylko niecały rok i zakończył się rozwodem.
Od tego momentu wrócił do rodzinnego domu i przez kolejne lata mieszkał z matką. Długo był praktycznie na jej utrzymaniu. Nie pracował i nawet nie szukał jakiegokolwiek zajęcia, choć skończył studia i był dobrze zapowiadającym się nauczycielem historii.
      *
     Teraz zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie i chwilę rozmowy.
Gdybym nie słyszał determinacji w jego głosie, pewnie bym się nie zgodził, bo wiedziałem o czym miałaby ta rozmowa być, a na to nie miałem ochoty i siły.
On pewnie także to wiedział i może dlatego tym bardziej nalegał.
W końcu się zgodziłem!
       Przyjechał następnego dnia i przegadaliśmy całe popołudnie.
Opowiedział mi ze szczegółami swoją historię plebanijnej „przyjaźni”. 
Później mówił o latach traumy, nieudanych próbach powrotu do normalnego życia, niezliczonych sesji terapeutycznych, które tak naprawdę nic nie zmieniły. Wraz z upływem lat było tylko gorzej i dlatego zadzwonił do mnie, czując, że to może być jego droga ocalenia.
     Także opowiedziałem mu swoją historię i nic to, że była ona tak bardzo podobna do jego doświadczeń. Ja tego potrzebowałem, czułem to, że muszę wyrzucić z siebie to wszystko...
Podobnie jak on, ja także wielokrotnie trafiałem na kozetkę psychologa, czy psychiatry i tam mówiłem o tym, ale za każdym razem efekt, podobnie jak u Jurka, był mizerny, żeby nie powiedzieć- żaden!
      Tego wieczoru po naszej rozmowie obaj zrozumieliśmy, że to jest to!
Nam było potrzeba właśnie takiej oczyszczającej wzajemnej spowiedzi naszej krzywdy.
     Wtedy narodził się nam pomysł powołania stowarzyszenia, które mogłoby służyć innym, takim samym ofiarom skrzywdzonym przez ludzi w sutannach....
Od ponad dwóch lat spotykamy się cyklicznie na czymś w rodzaju mitingów. Za każdym razem w innym mieście spotykamy się ze sobą, aby mówić o sukcesach i porażkach w drodze do normalności.
Każdy z nas jest na innym etapie swojego piekła.
Niektórzy dopiero wyszli z tej matni, inni mają już bagaż lat, ale nadal zmagają się z koszmarami wspomnień.
-Co miesiąc spotykamy się w małych kręgach, podobnie jak anonimowi alkoholicy.
-Może to mało stosowne porównanie, ale oni także odnajdują siły na codzienną walkę o normalność, mówiąc o swoim przeszłym koszmarze....
Kryspin

czwartek, 2 czerwca 2016

"Karmię was tym, czym sam żyję!"[św. Augustyn]


     „Do Kościoła przestałam chodzić, bo nie mogłam słuchać kazań o polityce, pieniądzach, albo o tym, że jestem grzesznikiem i tylko w nieskończonej dobroci Stwórcy mogę mieć nadzieję, że kiedyś ominie mnie piekło...[czytelniczka Angory]
Pierwszą część każdej[także niedzielnej] mszy stanowi Liturgia słowa.
Składa się z fragmentów Pisma świętego, które wiernym przybliża czytający je przedstawiciel wspólnoty.
I tu zaczynają się „schody”, gdy do przybliżania biblijnych historii zostaje poproszony lektor. Co prawda w szkole podstawowej uczniowie zaliczają czytanie ze zrozumieniem, to jednak wielokrotnie ta czynność wykonywana w trakcie mszy nie ma nic wspólnego z takim czytaniem.
Słuchacze narażeni są na odbiór bełkotu, lub monotonnego potoku słów i ani o jotę nie przybliża im to istoty treści.
      Nieco lepiej sprawa się ma, gdy dochodzi do czytania Ewangelii. Zwykle czyni to kapłan celebrujący nabożeństwo lub diakon asystujący we mszy świętej.
      Po tym wszystkim następuje kulminacja tej części niedzielnego spotkania, gdy ksiądz staje na mównicy[kiedyś była to ambona] i wygłasza kazanie!
No i tu, przynajmniej dla mnie rodzi się problem, bo w potoku mniej lub bardziej kwiecistych zdań[jest to zależne od tego, czy Bozia obdarzyła księdza darem przemawiania, czy też nie], rozmywają się najważniejsze przesłania z Ewangelii, czyli słowa Chrystusa zapisane przez świadków jego nauczania.
„Nie słucham kazań, bo są nudne!”-to częsty głos uczęszczających na niedzielne nabożeństwa!Większa część uczestników niedzielnych mszy[wiernych] przyjmuje kryterium czasu twierdząc, że kazanie było dobre, bo krótkie!
A treść, przesłanie...? To już interesuje nielicznych zebranych!
      No i efekt jest taki, że 90% wiernych nie słucha kazań, a na pytanie zadane bezpośrednio po wyjściu z kościoła: o czym było homilia, odpowiadają lapidarnie, że o Panu Bogu!
Większa część uczestników niedzielnych mszy [wiernych] przyjmuje kryterium czasu twierdząc, że kazanie było dobre, bo było krótkie! A treść, przesłanie ?- To już interesuje nielicznych zebranych!
     Są dwa rodzaje homilii, które przyprawiają słuchaczy o ziewanie:
1- Kazanie erudyty- Kapłan wychodzący na mównicę[dawniej była to ambona] z góry zakłada, że ma monopol na wiedzę i do tego mieni się ekspertem od wielu dziedzin:
a- znawca Biblii i do tego egzegeta Pisma świętego. Taki kaznodzieja nie odpuści sobie, by słowo po słowie nie powtórzyć dopiero co przeczytany fragment Ewangelii, ale z odpowiednim, teologicznym komentarzem!
b- oczytany, znawca literatury wszelakiej:świeckiej i tej duchowej[ze szczególnym uwzględnieniem cytatów z Jana Pawła II, bo to jest w modzie]. Taki kapłan lubuje się w cytatach, którymi podpiera słowa Chrystusa, jakby one straciły na wartości przez upływ czasu, gdy te nauki rozumieli prości[aby nie powiedzieć prymitywni analfabeci] rybacy i pracownicy winnic.
2- Kazanie obarczone cierpieniem:
W tym przypadku niedzielne męki przeżywają parafianie, gdy ich duszpasterz jest od wielu lat z nimi i wena dawno go opuściła, dlatego powraca do ulubionych przez siebie tematów, niezależnie od okoliczności!
      Święty Augustyn[Doktor Kościoła] powiedział znamienne słowa, które może winny być zawsze w głowie tych, którzy stają na mównicy kościelnego zgromadzenia:”Karmię was tym, czym sam żyję”!
Kapłan żyjący wiarą nigdy nie czyni z ambony mównicy rodem z politycznego wiecu, ani miejscem biznesowego mitingu, gdzie mamona staje się głównym tematem.
Ks. Tischner wygłosił kiedyś kazanie, które trwało minutę. W niedzielę Zmartwychwstania powiedział:”Dzisiaj Chrystus Zmartwychwstał...Wierzysz w to...? Ja wierzę!!!”
     I to wystarczyło, by przekazał słuchaczom całą istotę przesłania Bożej tajemnicy i największego daru dla wierzących, jakim był triumf Chrystusa nad grzechem!
„Karmię was tym, czym sam żyję”!
Kazanie kapłana, nawet tego, który nie jest mistrzem erudycji, nigdy nie będzie nudne, gdy będzie głosem człowieka wiary!
I takich życzmy sobie księży, abyśmy ziewaniem i spoglądaniem na zegarek nie zabijali nudy w czasie niedzielnych homilii!
Kryspin