wtorek, 25 października 2022

 

Nigdy nie dokonam aktu apostazji

Pewien piosenkarz, który obecnie przeżywa swoje pięć minut bycia sławnym, przynajmniej na naszym estradowym podwórku, w mediach społecznościowych ogłosił wszem i wobec, że zamierza dokonać aktu apostazji, czyli oficjalnego wypisania się ze wspólnoty Kościoła.

Pewnie w niektórych kręgach zyska poklask, że zdecydował się na ten krok i jeszcze przez jakiś czas będzie się o tym mówiło.

A mnie zupełnie nie obchodzi, czy ktoś, nawet znany, realizuje swoje bycie w Kościele, czy decyduje się z niego wyjść, bo to jest zupełnie prywatna sprawa i obnoszenie się ze swoją wiarą, czy z jej brakiem, nie powinno być przyczynkiem do publicznych manifestacji, chyba że komuś zależy na szukaniu pretekstu do dyskusji na jego temat.

Uzewnętrznianie swojej prywatności w przypadku osób aspirujących do miana person publicznych odbieram jako rodzaj niepokoju w nich samych, że może ich pięć minut jest zbyt mało widoczne i za wszelką cenę usiłują podgrzewać pamięć fanów ich artystycznych dokonań.

Panie Dawidzie, Kościół po pana decyzji wcale nie będzie słabszy i nadal będzie trwał, bo jego istotą są korzenie w wielkości założyciela tej instytucji, w której trwanie może być tylko szansą dla tych, którzy w Chrystusie widzą nadzieję na przyszłość wybiegającą daleko ponad te kilkadziesiąt lat, kiedy jest im dane gościć na tym ziemskim padole.

Ostatnio kilkoro z czytelników moich cotygodniowych felietonów zarzuciło mi, że pomimo tego, iż już od tak dawna wyszedłem z kościelnych, hierarchicznych struktur, to nadal jest we mnie dusza księdza i jestem z tego powodu zbyt mało krytycznym w stosunku do Kościoła jako takiego.

Jakby z chęci uwiarygodnienia swoich zarzutów przytaczają znane nazwiska osób z podobną do mojej przeszłością, jak chociażby były Jezuita prof. Obirek, czy znany poznański teolog, który po przejściu „do cywila” przybrał nazwisko Polak, jako zdecydowanych przeciwników wspólnoty założonej przed Chrystusa.

Pragnę poinformować, że nie zamierzam aspirować do tego grona ekspertów od krytyki wszystkiego, co związane jest z Kościołem, bo różni nas chociażby to, że nigdy nie dokonałem aktu apostazji, a choć odchodząc z kapłańskich struktur „zapracowałem” sobie na kościelną karę suspendy, to jednak nie odrzuciłem w sobie wiary i nadal czuję się częścią tej instytucji założonej przez Zbawiciela na początku naszej ery.

Po drugiej stronie czytelniczych opinii pojawiają się jednak i takie głosy, że z tej samej przyczyny (mojej przeszłości) dalece niestosownym zdaje się być to, że jednak wielokrotnie wyrażam swój krytyczny stosunek wobec tych, z którymi wiąże mnie wspólna, kapłańska przeszłość.

W trakcie jednego ze spotkań autorskich starsza kobieta zadała mi pytanie, czy nie żałuję, że odszedłem z kapłańskich struktur?

Odpowiedziałem wtedy bez wahania, że nie!

Zaraz potem wyjaśniłem jej, dlaczego:

-Głęboko wierzę w to, że Odwieczny w stosunku do mojej osoby także ma swój plan.

Będąc księdzem w cywilu mogę być głosem tych, którzy pozostając w szeregach kapłańskich z zasady są pozbawieni możliwości wyrażania swoich krytycznych opinii wobec narosłej w tej instytucji patologii.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że hierarchia nie lubi krytyki ze strony szeregowych kapłanów, o czym przekonali się ci, którzy ośmielili się mieć krytyczny osąd w sprawach dotyczących Kościelnych realiów.

Można w tym miejscu wspomnieć chociażby ks. Adama Bonieckiego, który otrzymał karę milczenia, mając „czelność” niezależnego myślenia.

Będąc księdzem w cywilu mogę być także głosem tych szeregowych wiernych, którym z zasady odbiera się prawo do zadawania niewygodnych pytań w kwestiach, które przecież także i dla nich, jako integralnej i ważnej części tej instytucji, im przysługują.

Pewnie już zawsze będę krytycznym wobec patologii w Kościele, ale nigdy nie skorzystam z apostazji, jako formy manifestacji swojego niezadowolenia.

Kryspin

wtorek, 18 października 2022

 

Medice cura te ipsum

Głośnym echem w sieci skutkowało ostatnio nagranie, które udostępnił jeden z proboszczów w sumie nie największej parafii z diecezji Pelplińskiej. Użył on tego środka komunikacji, aby upublicznić swoją frustrację po corocznym liczeniu wiernych uczestniczących w niedzielnej mszy.

Kiedy podał dane, z których wynikało, iż tylko nieco ponad 28% wiernych spełniło swoją coniedzielną powinność, zaraz przeszedł do krytycznej oceny ich postawy jednoznacznie apelując do ich sumień:

-” Opamiętajcie się i w swoich sumieniach odpowiedzcie sobie dlaczego jest u nas tak źle, że wasza gorliwość w sferze praktyk religijnych stawia naszą parafię nawet poniżej średniej diecezjalnej”.

Na reakcję sieci nie trzeba było długo czekać, bo zaraz pojawiły się krytyczne głosy, ale pewnie ku zaskoczeniu nobliwego prałata, skierowane zostały pod jego adresem, jako praprzyczynę takiego wyniku.

I chyba coś w tym jest, bo choć miejscowy proboszcz okazywał swoje przygnębienie tak niską frekwencją swoich owieczek w kwestii chrześcijańskiej gorliwości, to jednak sam sobie zdawał się nie mieć nić do zarzucenia.

Zupełnie niedawno byłem świadkiem dyskusji, którą prowadzili w swoim gronie „porządni” katolicy, którzy otwarcie uznali, że bardzo wiele zależy od księży albo zachęcających swoim nastawieniem do uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach, albo wykonujących krecią robotę, kiedy wręcz zniechęcają wiernych do spełniania zobowiązań wynikających z wiary.

Nie pozostało mi nic innego, jak podzielić ich wnioski i wtedy przyszedł mi na myśl proboszcz małej, wiejskiej parafii (700 dusz), który od wielu lat odmawiał swojemu biskupowi, kiedy ten jego kościelny zwierzchnik wielokrotnie proponował mu przejście na inną, lepszą placówkę.

Znam osobiście tego zacnego kanonika i dane mi było przegadać z nim wiele godzin, kiedy także wyrażałem swoje zdziwienie, że nie skorzystał z możliwości zmiany, a przecież mógł.

-”W mojej parafii znam wszystkich po imieniu, odwiedzam rodziny, które potrzebują pomocy i to nie tylko w kwestiach materialnych, ale także kiedy wyczuwam, że w ich domostwach zagnieździł się jakiś kryzys i sami nie mogą sobie z nim poradzić.

Często „wpraszam” się na rodzinne uroczystości i wtedy dzielę z nimi radość, że narodziło się dziecko, albo solenizant obchodzi imieniny w gronie najbliższych.

Każdy z parafianin, który kończy 18 lat i wkrcza w dorosłość, otrzymuje ode mnie prezent w postaci maszy świętej odprawianej w jego intencji, i wtedy przed domówką przychodzą do kościoła często z zaproszonymi na tę imprezę gośćmi.

Oni wszyscy są moją parafialną rodziną, więc jak mógłbym ich opuścić?”

W trakcie naszych rozmów zapytałem gospodarza o frekwencję na niedzielnych liturgiach sprawowanych w jego parafii.

Z uśmiechem odpowiedział mi, że w corocznym zestawieniu, które przesyła do władz kurialnych, podaje liczbę, budzącą niedowierzanie przełożonych, bo wychodzi na to, że w kościele bywa ponad 90% wiernych .

-”Oczywiście to nie są tylko owieczki z mojego stadka, bo w okresie letnim ilość obecnych w naszym wiejskim kościółku zasilają działkowicze z okolicznych ROD-ów, ale tak się dziwnie składa, że wielu z nich w okresie jesiennozimowym, często przemierzając wiele kilometrów, melduje się w naszej świątyni, aby razem z nami przeżywać niedzielne spotkanie z Chrystusem eucharystycznym”.

-”Opamiętajcie się” wybrzmiewają mi w pamięci słowa sfrustrowanego prałata i myślę sobie, że dobrze by było gdyby skierował je nie tylko do siebie, ale także i do tych kapłanów, którzy swoim krecim nastawieniem skutecznie zniechęcają swoje owieczki do systematycznych spotkań z Chrystusem w trakcie niedzielnych nabożeństw.

I na koniec może warto pamiętać starą zasadę medycyny:”Medice cura te ipsum”, od tego warto zaczynać każde działanie.

Kryspin

wtorek, 11 października 2022

 

Bielmo” Kardynała.

Dosłownie wczorajszego ranka odebrałem maila od czytelnika, który nie kryjąc niepokoju, zachęcał mnie, abym obejrzał kolejny (czwarty) felieton śledczy emitowany w jednej ze stacji komercyjnych pod zagadkowym póki co tytułem :”Bielmo”.

Przyznam, że byłem pełen sceptycyzmu co do niezwykłości tego programu, bo jak nadmienił mój mailowy rozmówca, poruszane w nim były  sprawy pedofilii w Kościele, i uznałem, że może już dosyć rozważań nad tą „trumną”, kiedy wiele ciekawszych tematów zasługuje na uwagę.

Ale co tam, w końcu uległem ciekawości i włączyłem o wyznaczonej godzinie telewizor, by samemu ocenić czy felieton wart był mojego czasu.

No i okazało się, że warto było poświęcić trochę wieczoru, aby chociażby wsłuchać się w relacje świadków tych ciemnych spraw, które w efekcie doprowadziły jedną z diecezji amerykańskich do bankructwa.

Indagowani uczestnicy w sposób wiarygodny przedstawiali bagno pochłaniające tamtejszy Kościół, kiedy w pedofilskie afery, i to nie tylko w formie tuszowania zaangażowani byli najwyżsi dostojnicy hierarchicznego gremium.

I na tym można by zakończyć pozytywy tego programu, gdyby nie nachalna narracja prowadzących zmierzająca do tego, by tym smrodkiem ubabrać także legendę Jana Pawła II.

Skrzętnie eksponowali jego wizyty w rzeczonej diecezji i z dużym niedomówieniem pozostawili fakt, że do grona honorowych członków doradczego gremia zaprosił późniejszego bohatera pedofilskich ekscesów i nic to, że Papież mógł być zwyczajnie nieświadomym jego mrocznych zakamarków, jak i nie musiał mieć pojęcia o podobnych wyczynach hierarchów pełniących wtedy rolę gospodarzy, kiedy dopiero w 2016 roku pojawiły się pierwsze przesłanki o ich niechlubnych poczynaniach.

Mając to wszystko na względzie odniosłem wrażenie, że sprawa ofiar księżowskich chuci tak naprawdę miał być tylko tłem do otwartego ataku na pamięć Papieża Polaka.

Logicznie rzecz ujmując należałoby nadmienić, że Jan Paweł II zwyczajnie był odcinany od szemranej wokół prawdy i w tym wszystkim rodzi się pytanie, kto stał za tym bielmem, które roztoczono wokół niego.

Odpowiedź jest oczywista, ze tym rozsiewającym mgłę uniemożliwiającą trzeźwy osąd roztaczał nie kto inny, jak najbliższy współpracownik, czyli wtedy jeszcze w randze prałata ksiądz Dziwisz.

Jaki miał w tym cel? I tu odpowiedź jest prosta.

Do legendy już należą dwie skłonności tego późniejszego krakowskiego hierarchy.

Pierwszą z nich to niezaspokojona żądza pieniędzy i dlatego wszem i wobec było wiadomo, że przychylność Papieża wiodła przez kieszeń jego pomagiera.

Wobec takiego nastawienia taka „niedoskonałość” jak pedofilskie skłonności ni jak nie przeszkadzały w załatwieniu sobie krzesełka w pobliżu Papieża, i tak sam Następca Św. Piotra dawał się wpuszczać w tę ohydną grę.

Tego mi zabrakło w rzeczonym felietonie, ale przecież realizującym to dziennikarskie śledztwo nie chodziło o złapanie „króliczka”, kiedy można było poranić o wiele grubszego zwierza.

Może przy tej okazji warto by było wspomnieć o drugiej pasji emerytowanego już kardynała, ale w tym wypadku trzeba by cofnąć się w latach, kiedy załatwił sobie godność z kardynalskim kapeluszem.

Publiczną tajemnicą także jest to, że wymógł ją grożąca Benedyktowi XVI, iż może ujawnić kłopotliwe sprawy Kościoła, przy których pedofilia to tylko zabawa niegrzecznych chłopców w sutannach.

To, że nie żartował, dowiódł już wcześniej łamiąc wolę umierającego Jana Pawła II o niepublikowaniu jego prywatnych zapisków, które opublikował krótko po jego śmierci.

O tych sprawach także zapomnieli redaktorzy „Bielma”

Ciągle mam, może naiwną nadzieję, że Kościół oczyści się w prawdzie, niezależnie od tego ilu jeszcze będzie do historii musiało odejść takich kardynałów.

Kryspin

wtorek, 4 października 2022

 

Poznałem Pana U

Kilka lat temu miałem wątpliwą przyjemność spotkania z redaktorem naczelnym antyklerykalnego tygodnika „Nie”.

Do tej rozmowy doszło na zaproszenie pana U, który w trakcie mojej wizyty zaproponował mi możliwość współpracy w sprawach, na których się znałem chociażby ze względu na moją przeszłość, kiedy byłem czynnym pracownikiem Winnicy Pańskiej, czyli katolickiego Kościoła.

Nasze spotkanie od początku przebiegało w miłej atmosferze aż do chwili, kiedy gospodarz zapytał mnie wprost, czy jestem gotowy do kreowania czarnego PR Kościoła, bez oglądania się na prawdę.

To zakończyło naszą rozmowę, kiedy odpowiedziałem wprost, że nie zamierzam się babrać w moralnym bagnie dla kilku złotych nagrody.

Właściciel tygodnika zapalił kolejnego papierosa i z cynicznym uśmiechem podsumował nasze spotkanie: ”Widzę, że oboje zmarnowaliśmy czas, choć ja nie żałuję tych chwil, bo za tymi drzwiami jest aż nadto chętnych, którym są obce moralne dylematy, którymi pan karmi swoją naiwność.”

Nic nie trwa wiecznie i długie życie pana U zakończyło się kilka dni temu.

Jego gwardia przyboczna, która przez lata kreowała historię Kościoła przedstawiając go w nieustanych oparach mniej lub bardziej prawdopodobnych skandali, doznała syndromu opuszczonych dzieci i otwarcie zaczęli się zastanawiać się nad tym, co będzie dalej z dziełem założyciela.

Pewnie tygodnik przetrwa, bo przecież już od jakiegoś czasu pan U był tylko honorowym naczelnym i pozostało mu się tylko cieszyć, że przez lata wyhodował równych jemu łowców sensacji, ludzi pozbawionych jakichkolwiek skrupułów, dla których liczył się tylko efekt ubabrania przeciwnika.

Antykościelne pismo przetrwa także dlatego, że przez lata wyhodowało sobie wierne grono czytelników, którzy swoje rzeczywiste lub subiektywne żale do Kościoła chętnie potwierdzali czytając „rewelacje” o swoich proboszczach żyjących z biednych staruszków, czy hierarchach opływających w zbytki, kiedy wszystkim doskwierał niedostatek kryzysu.

A że przy tej okazji nabijali kieszeń pana U to nic, i nikogo nie zgorszyło to, że błyskotliwy cynik

już w 2004 roku zagościł na liście 100 najbogatszych naszych rodaków, kiedy jego majątek oszacowano na 120 milionów złotych.

Tygodnik przetrwa także dlatego, że sam Kościół przez lata ciąle dostarczał mu sensacyjnego paliwa, kiedy to co rusz wychodziły na jaw kolejne skandale go dotyczące.

Hierarchowie, proboszczowie i szeregowi kapłani póki co zdają się żyć w błogim przekonaniu, że jedno pismo, nawet tak zjadliwe jak tygodnik antyklerykałów nie będzie wstanie naruszyć potęgi tej instytucji, bo kilkadziesiąt tysięcy nawiedzonych żalem czytelników takiego czytadła to przecież mały margines, którym nie warto się przejmować.

Trochę racji w tym jest, jeżeli po drugiej stronie można się posiłkować danymi statystycznymi, które nieustannie zaliczają nas do narodów twardo stających przy wierze, ale?

Rzeczywistość jednak skrzeczy i jeżeli spojrzeć chociażby na religijne praktyki Polaków, to coraz bardziej puste kościelne ławy w czasie niedzielnych nabożeństw, spadająca liczba dzieciaków uczestniczących w zajęciach z religii, czy moda na niesakramentalne związki młodych, którzy otwarcie deklarują, że dla szczęścia sakrament w kościele jest im niepotrzebny; to musi niepokoić.

Pan U w rozmowie ze mną proponował mi tworzenie czarnego PR Kościoła bez względu na prawdę i to było wstrętne.

Ubolewam jednak, że sam Kościół robi zbyt wiele, aby auto kreować ten czarny pijar swoim oderwaniem od prawdy, zastępując ją co najwyżej milczeniem o sprawach, które nie przynoszą mu chluby.

Jedynie droga prawdy, nawet tej niewygodnej daje szansę na oczyszczenie i otwiera nadzieję.

Kryspin