wtorek, 24 kwietnia 2018

Higiena duszy



    Gdyby w kościołach ustawiono urny, do których wierni mogliby wrzucać zapisane postulaty dotyczące ich oczekiwań w kwestii zmian, których oczekują, pewnie zrobiłby się z tego ciekawy materiał dla uczonych teologów i tych, którzy będąc na szczytach kościelnej władzy, mieliby o czym dyskutować.
     Póki co nigdzie nie zauważyłem takowych, a jedynymi puszkami w kościelnych podcieniach są tylko te, do których bogobojni parafianie mogą wrzucać datki na potrzeby wspólnoty.
    Ale dobre i to, pewnie skwitowałby taki uczynek niejeden proboszcz, tłumacząc, że w ten sposób realizują piąte przykazanie kościelne nakazujące dbałość o potrzebujących.
    Życie nie znosi próżni i może dlatego wielu czytelników Księdza w cywilu zaadoptowało mojego maila na taką „urnę”, do której wrzucają swoje zapytania, a niekiedy także oczekiwania zmian w kościelnych nakazach i zakazach, które wcale nie przybliżają ich do nadziei zbawienia, a co najwyżej utrwalają w nich permanentne poczucie winy.
     „Od pewnego czasu omijam niedzielne msze i do kościoła zachodzę wtedy, gdy jest w nim cicho i wtedy siadam w ławie i czuję bliskość Boga, który mówi, że mnie kocha i to sprawia, że czuję się dobrze.
Kiedyś nauczono nas na lekcjach religii, że msza święta, to uczta, na którą zaprasza nas Zbawiciel.
Mnie jednak nie odpowiada to, że zaraz od wejścia słyszę, że jestem grzesznikiem i niegodnym tego zaproszenia, więc zwyczajnie omijam taką „imprezę”.
     Przyznam, że i mnie nie buduje ciągłe przypominanie tego, że jesteśmy grzesznikami, a na tym niestety Kościół buduje szkielet naszej wiary.
     Pomijam już kwestię Sakramentu Chrztu, w którym według nauki Kościoła dokonuje się obmycie z grzechu pierworodnego, bo to możemy przyjąć na wiarę, że tak jest i basta.
     Problem zaczyna się później, gdy warunkiem przyjęcia Ciała Chrystusa Eucharystycznego jest stan łaski uświęcającej.
     Niby kiedyś, gdy przygotowywano nas do I Komunii, ksiądz na lekcji religii zakodował nam, że : stan łaski uświęcającej, to wolność od brudu grzechu śmiertelnego i potrzeba nam sakramentu spowiedzi, by takowego „pskudstwa” się pozbyć!
I tu rodzi się problem!
     Grzech śmiertelny i sakrament pojednania (inaczej zwany sakramentem pokuty), czyli spowiedź, jako swego rodzaju pralka wybielająca brudy naszej duszy, a może proszek zabijający zło zżerające jej życie?
„Dlaczego w Kościele nie ma spowiedzi powszechnej, bez konfesjonału i mówienia na ucho księdzu swoich przewinień?”
„Nie chodzę do spowiedzi, bo moje grzechy przedstawiam Bogu w bezpośredniej rozmowie i nikt nie jest mi potrzebny do tego”
„Co z tego, że ksiądz odpuka komuś w konfesjonale, gdy ten później robi to samo?”
     To kilka głosów z mojej mailowej „urny”, na które staram się odpowiadać indywidualnie, ale problem jest.
     Nie lubimy spowiedzi, jako sakramentu, a Kościół zdaje się rozumieć niechęć swoich owieczek, bo w drugim Przykazaniu Kościelnym wyznaczył minimalizm z nim związany:
-Raz do roku masz się spowiadać !
Podobne minimum występuje w kolejnym Przykazaniu nakazującym przyjęcie Chrystusa w Eucharystii także jeden raz (tak około Wielkanocy)”
     Przyznam, że nie wiem o co w tym wszystkim chodzi?
Bo na pewno nie jest to wyraz troski o zbawienie duszyczek!
     Kiedy małe dziecko ma pierwsze mleczaki, mądry rodzic zabiera je do gabinetu stomatologicznego (aby przyzwyczaić je, że tam jest ktoś, kto mu pomoże ) oraz kupuje mu szczoteczkę do zębów i pastę, by w nim wyrobić nawyk higieny.
    Później, gdy maluch dorośnie, będzie wiedział, że warto szczotkować zęby codziennie, a gdy zajdzie potrzeba, odwiedzić dentystę, by cieszyć się swoim uśmiechem do późnej starości.
Kryspin, Ksiądz w cywilu

wtorek, 17 kwietnia 2018

"Kochaj i czyń co chcesz"



     Zadzwonił do mnie znajomy z pytaniem:
-”Czy czerpanie rozkoszy z seksu jest grzechem- a jeśli nie ( zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II, na które powoływał się stawiający to pytanie); to czy z tego należy wyciągnąć wniosek, że także seks pozamałżeński nie jest niczym złym?”
    Później poinformował mnie, że w gronie przyjaciół właśnie rozmawiają na temat stanowiska Kościoła w tej kwestii i wobec różnicy zdań, postanowili zaciągnąć opinii „eksperta”( czyli mnie) od tego: co grzechem jest, a co nie, w tej materii.
    W krótkich słowach wyjaśniłem, że Papież mówiąc o rozkoszy z intymnego pożycia, miał na myśli małżonków, co nie uprawnia do wyciągania wniosku, iż każdy akt seksualny (także ten pozamałżeński) ze swej natury jest bezgrzeszny.
    Czyli mówiąc krótko: Według nauki Kościoła Katolickiego każde pozamałżeńskie współżycie jest moralnie czymś złym, czyli grzechem!
    W tym miejscu warto przypomnieć sobie co jest istotą grzechu.
Samą definicję tego nichlubnmego czynu podaje Katechizm Kościoła Katolickiego, który mówi, że:
    ” Grzech jest wykroczeniem przeciw rozumowi, prawdzie, prawemu sumieniu; jest brakiem prawdziwej miłości względem Boga i bliźniego z powodu niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr. Rani on naturę człowieka i godzi w ludzką solidarność. Został określony jako "słowo, czyn lub pragnienie przeciwne prawu wiecznemu" (Św. Augustyn, Contra Faustum manichaeum, 22: PL 42, 418; św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, I-II, 71, 6)”.(KKK1849).
W kolejnym punkcie (KKK1850) uściśla, że:
Grzech jest obrazą Boga. Grzech przeciwstawia się miłości Boga do nas i odwraca od Niego nasze serca. Grzech jest więc "miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga" (Św. Augustyn, De civitate Dei, 14, 28).”
     Oczywiście to nie wszystkie punkty KKK w tej materii i w tym momencie zadaję pytanie: Po co spisano tyle prawniczo-filozoficznych zawiłości, które nawet kapłanom muszą utrudnić zdefiniowanie tego, co jest grzechem ( nie wspominając o dzieciakach wkuwających te frazy, by zaliczyć egzamin pierwszokomunijny)? „Miłość siebie, posunięta aż do pogardy Boga”- to najkrótsza definicja grzechu i jeżeli byśmy tylko to zapamiętali z zawiłości, jakimi karmi nas KKK, to może uniknęli byśmy wątpliwości, co jest grzechem, a co nim nie jest.
    Ten sam św. Augustyn, na którego przemyśleniach Kościół oparł naukę o istocie grzechu, jest autorem jeszcze jednego ważnego zdania (będącego powtórzeniem nauki Chrystusa o najważniejszym przykazaniu: Przykazaniu miłości do Boga i bliźniego):
-”Kochaj i czyń co chcesz”; i wszystko jasne.
Kryspin

wtorek, 10 kwietnia 2018

Papież nie wszystko może?



    Dwoje młodych ludzi poznało się zupełnie przypadkowo, gdy uczestniczyli w szkoleniu wyjazdowym, które organizowała ich firma.
    Po zajęciach, gdy przewidziany był czas wolny, wykorzystywali go na wspólne spacery i rozmawiali nie tylko o łączącej ich pracy, ale i o osobistych sprawach, które nie zawsze były naznaczone sukcesami.
    On po kilku latach nieudanego związku był po rozwodzie i tylko sporadycznie odwiedzał swoje dzieci, bo była żona, ułożywszy sobie życie z nowym partnerem, nie życzyła sobie, aby się z nimi spotykał.
   Ona była wolną osobą, nie licząc kilku miesięcy wspólnego zamieszkiwania z Leszkiem, w którym się zakochała i wiązała nadzieję na dalsze wspólne życie; ale ten związek okazał się nieporozumieniem, bo jej ukochany będąc z nią, nie stronił od skoków w bok, a tego nie umiała zaakceptować, i się rozstali.
    Teraz oboje poczuli, że bardzo lubią przebywać ze sobą i po pewnym czasie postanowili rozpocząć wspólne życie.
    Ślub (cywilny) wzięli po kilku miesiącach, a po roku cieszyli się śliczną dziewczynką, która zniewoliła ich od pierwszych chwil, gdy przyszła na świat.
    „I potem żyli długo i szczęśliwie”- tymi słowami można by zakończyć historię miłości tych dwojga ludzi „po przejściach”, gdyby nie to, że oboje byli wierzącymi i praktykującymi katolikami.
    Pierwszy raz zostali sprowadzeni na ziemię, gdy odwiedził ich kapłan przy okazji kolędy.
    Wizyta była nawet miła, ale tylko do chwili, gdy wielebny zapytał o sakramentalny ślub.
-„Niestety nie mamy z powodu przeszkody-byłem już raz żonaty”-odpowiedział małżonek.
    Ksiądz zrobił minę, jak po szklance cytrynowego soku i po chwili łypiąc w kierunku dziecinnego łóżeczka, oznajmił:
-”Mam nadzieję, że chociaż rodziców chrzestnych znajdziecie odpowiednich, bo czymże zawiniło to dzieciątko, żeby pozbawić je dobrych, wierzących rodziców..... chrzestnych?”
-”Dobrych i odpowiednich rodziców chrzestnych”- powtórzył młody ojciec, gdy zostali sami z ukochaną i malutką córeczką.
    To był następny zgryz i cały wieczór zastanawiali się nad tym, kogo poprosić:
-Anka z pracy- ale ona od trzech lat mieszka ze Sławkiem i ślubu nie mają, bo utracili by zasiłek na małego Antosia.
-Jarek; ale on był ostatni raz w kościele w czasie swojej pierwszej komunii.
-Wiola i Heniek, byli rozwodnikami i także się nie nadawali.
-Witek mógłby być. Był kawalerem, do tego jeszcze niedawno czynnie udzielał się w kościele jako lektor!
-„On byłby dobry i odpowiedni”- swierdził ojciec malutkiej iskierki, którą pragnęli ochrzcić.
-”Ale on zmienia dziewczyny jak rękawiczki i rzadko nocuje we własnym łóżku”- stwierdziła zaniepokojona mama maleństwa.
-”Jest wolnym człowiekiem i jak sam mi kiedyś powiedział, że nigdy nie miał kłopotu z odpukaniem przy konfesjonale, bo obiady zjada z własnego talerza”.
    Odbył się chrzest ich pociechy, bo znaleźli „dobrych i odpowiednich” rodziców chrzestnych.
I tylko pozostał im niesmak i trochę żal, że Kościół surowo ptraktował tylko ich, bo kiedyś popełnili błąd, a teraz pokochali choć tego im nie wolno było zrobić.
    Ostatnio zobaczyli „światełko w tunelu”, gdy Papież zaaprobował w oficjalnym liście:”Amoris Laetitia” inicjatywę części biskupów wnioskujących o dopuszczenie do sakramentów takich „gorszych”wierzących jak oni.
     Po pierwszej radości znowu kubeł zimnej wody, bo ksiądz powiedział im, że:
- „Tylko nielicznym i pod sztywnymi warunkami ta furtka będzie otwarta, a oni z pewnością przez nią się nie wślizgną do sakramentalnego edenu!”
-”Czyżby Papież się pomylił? A może on wcale nie wszystko może?”-pomyślał ze smutkiem ojciec małej iskierki.
Kryspin

wtorek, 3 kwietnia 2018

Co ludzie powiedzą?



    Kiedy przeżywamy szczególny dla nas dzień: imieniny, rocznicę naszych urodzin (jeżeli takowe chcemy obchodzić?), czy jakiś inny osobisty sukces, odwiedzają nas bliscy, by uczestniczyć w naszej radości.
   Oprócz zwyczajowych życzeń (nie wnikając na ile szczerych), najczęściej jako dodatek, wręczają nam jakiś drobiazg, którym dodatkowo pragną sprawić nam radość.
   Osobiście należę do tej grupy ludzi, którzy lubią te dni i zawsze wtedy z radością przyjmuję gości, zwłaszcza gdy ich odwiedziny są podyktowane szczerością, a to się zwyczajnie czuje.
   Niektórzy jednak nie lubią takich spotkań i nawet otwarcie o tym mówią :
-„Nie obchodzę imienin....... nie widzę powodu, aby cieszyć się z tego, że znowu mi przybył kolejny rok...... nie potrzebuję klakierów mojego sukcesu, bo sam do niego doszedłem i zwyczajnie mi się należał.”
   Jest jeszcze grupa osób, którzy otwarcie nie deklarują takiego sprzeciwu, choć wcale nie cieszą się z takich „osobistych okazji”, i wtedy odwiedziny gości traktują jak swoisty „dopust Boży”, godząc się na imprezę, którą najczęściej ktoś im organizuje, bo tak wypada.
   Podobne rozterki przeżywają niekiedy ludzie związani ( tylko metryką chrzcielną) z Kościołem.
Dwoje młodych ludzi, po krótkim okresie znajomości, postanowiło zamieszkać ze sobą i tak już trwa to od kilku lat.
   Pewnie nadal by im to nie przeszkadzało, bo przecież nie oni jedyni tak żyją, gdyby nie presja, którą przy każdej okazji wywierają na nich rodziciele, pytając:
-”Kiedy zalegalizujecie waszą miłość?”
-”Ale przecież my się kochamy i nie potrzebujemy potwierdzenia naszego uczucia!”
Odpowiedziało by wielu młodych w ich sytuacji; ale nie oni.
    I nie dlatego, że podzielają potrzebę zachowania zgodnego z katolicką doktryną, która sakramentalny związek uznaje za konieczny, by miłość dwojga mogła się fizycznie spełnić.
    Ich Tak, wyklepane przy kościelnym ołtarzu, nie wynika z potrzeby wiary, a jest tylko przekalkulowanym słowem: dla świętego spokoju, aby znajomi nie mieli tematów do plotek, a i dla perspektywy korzyści, bo przyszły teść jako gorliwy katolik, nie poskąpi kasy dla młodych, zważywszy że zależy mu na dobrych relacjach z proboszczem.
    Czysty biznes dla wszystkich, bo zainwestowane pieniądze i tak pozostaną w rodzinie.
No i na tym najczęściej kończy się ich przygoda z wiarą, bo zaspokoili oczekiwania gawiedzi niczym aktorzy odwalający chauturę i koniec.
    I tak jest do czasu, gdy będzie potrzeba zorganizować kolejną kościelną „imprezę”- chrzciny owocu ich ludzkiej miłości.
   Ale spoko (ulubione określenie życiowych luzaków!), teraz już nie muszą się stresować taką drobnostką.
    Wystarczy wizyta w kancelarii parafialnej, kasa na potrzeby kościoła i można już czynić przegotowania do sakramentalnej imprezy.
    Starannie dobrani rodzice chrzestni (najlepiej by byli z kasą ) i jeszcze inni bliscy, którzy także nie poskąpią „prezentów” dla maluszka, no i może być nawet przyjemnie.
    Później czekają jeszcze kolejne święte przerywniki naszej życiowej mnotoni: pierwsza komunia, a na koniec posiłek po pogrzebie, gdy w gronie rodzinnym można powspominać kochanego zmarłego.
    Ślub, chrzciny, pierwsza komunia, to piękne doznania wiary, które winniśmy świętować.
    One na zawsze będą naszymi szczególnymi dniami i pozostaną w naszej pamięci na zawsze.
Jeżeli jednak sakrament małżeństwa, czy uroczystość chrzcielna naszego dziecka, byłyby tylko teatralnymi rekwizytami ze spektaklu odegranego dla gawiedzi, na zawsze będą budzić niesmak i współczucie.
Kryspin