środa, 27 grudnia 2017

Buta kroczy przed upadkiem


    Skończył się świąteczny czas i tylko wspomnieniem pozostały nam minione dni, gdy wśród najbliższych składaliśmy sobie życzenia pieczętując dobre myśli łamanym opłatkiem, a później, tak niedawno przyrzekaliśmy samym sobie, że wykorzystamy pretekst nowego roku, by coś w naszym życiu zmienić na lepsze, i powróciliśmy do codzienności.
    Pewnie nie będzie potrzeba wielu dni, by ona na nowo obrosła tym wszystkim, od czego (może i ze szczerymi intencjami) chcieliśmy się uwolnić.
   Politycy z pewnością powrócą do swoich okopów nienawiści, a my szarzy zjadacze chleba, odgrzebiemy swoje dawne przyzwyczajenia i będziemy samych siebie tłumaczyć enty raz:” no trudno, już tacy jesteśmy i pozostaje nam tylko zaakceptować swoje słabości..”
   A może warto by było zatrzymać się w życiowym pędzie i zastanowić się właśnie teraz na początku nowego roku: co zrobić, czego uniknąć, jak się zmienić, by kolejny raz nie karmić frustracji, że znowu nam nie wyszło?
   Zasadniczo unikam odniesień do obrazków związanych z życiem politycznym w naszym kraju zostawiając stosowne rozważania dziennikarzom, którzy „zjedli zęby” na analizowaniu tych zagadnień.
   „Ksiądz w cywilu” ma zajmować się sprawami związanymi z Kościołem i wszystkim tym, co mieści się w tym temacie-tak nakreślono mi obszar, w którym mam się poruszać w cotygodniowych felietonach i tego staram się trzymać. Odwołując się do politycznej rzeczywistości, potraktuję ją więc tylko jako tło obrazujące obecną sytuację w naszym Kościele.
   Jeszcze kilka lat sytuacja partii rządzącej w owym czasie wydawała się komfortowa i na tyle niezagrożona, że jej włodarze głośno wyrażali pewność kolejnych lat sukcesów twierdząc:
” Nie mamy z kim przegrać, więc nadal będziemy u politycznych sterów”
„Buta kroczy przed upadkiem” zwykło się mówić i wiele jest w tym stwierdzeniu prawdy, co przełożyło się na rzeczywistość zmian, jakie nastąpiły w naszym politycznym układzie.
   Buta władzy rodzi patologiczną pewność, że nic i nikt nie jest jej wstanie zaszkodzić i to rodzi przyzwolenie najpierw na małe „grzeszki”, a później prowadzi do kompromisu z coraz większymi aferami, które rosną do monstrualnych rozmiarów.
   Kiedyś jednak taki dzban się przelewa i wtedy nawet największy dywan, pod który zamiatało się brudy, nie jest wstanie ich już pomieścić i następuje katastrofa.
   Nasz Kościół załapał się na ten okręt władzy i podobnie obnosi się pewnością siły i nadzieją na kolejne lata „sukcesów” i to musi budzić niepokój.
   W obecnym układzie „przyjaźni” z politycznymi decydentami, hierarchowie zapewnili swojemu poletku jeszcze jeden „prezent”, który można streścić jednym krótkim zdaniem:
Media o Kościele mogą mówić dobrze, albo wcale!
Czyli dywan, pod który dotąd zamiatano brudy, zastąpiono wykładziną, która ma zakryć całą brzydko pachnącą rzeczywistość.
Czy przesadzam?
   W jednym z portali internetowych ( one są jeszcze poza „wykładziną”) doniesiono ostatnio o księdzu, który namawiał do seksualnych igraszek 14 latka, i sprawa mówiąc delikatnie: „cuchnie” kolejną aferą obyczajową z udziałem duchownego.
    Czy to jest tylko incydent, o którym nie warto się rozpisywać, czy jednak sygnał, że pod „wykładziną” jednak coś śmierdzi?
   Milczenie o problemach, brak reakcji kościelnych decydentów, unikanie rzeczywistych działań naprawczych i liczenie na to, że sprawa jakoś tam sama „przyschnie”; nie zwiastują dobrej przyszłości!
   Partia minionej władzy w sondażach poparcia traci coraz więcej, ale nadal nie wyciągnęła wniosków, dlaczego się tak stało i jedynie o czym marzy, to aby wrócił dawny porządek.
On jednak nie wróci(mam nadzieję)


Kryspin,

sobota, 23 grudnia 2017

Betlejem emanuje radością Dobra.

    W przeddzień pamiątki magicznej nocy, gdy Dobry Bóg ofiarował ludziom swoją przyjaźń zsyłając na świat jedynego Syna, pragnę złożyć życzenia wszystkim Przyjaciołom mojego bloga:
    Niech Boży Syn, narodzony w betlejemskim żłobie, napełni Was wszystkich radością dobra, którym jak ciepłym płomieniem, będziecie nieustannie ogrzewać i zmieniać serca wielu ludzi.
Kryspin

   

wtorek, 19 grudnia 2017

Tor przeszkód w drodze do bierzmowania


   „Mam do ciebie pytanie i prośbę zarazem”- usłyszałem w trakcie popołudniowej kawy, którą zaserwowała znajoma w trakcie moich odwiedzin w jej domu.
Często spotykam się z taką formą, chociażby w korespondencji moich czytelników, którzy kierują tą drogą pytania związane ze sprawami wiary i „kłopotów” doświadczanych przez nich w kontaktach z Kościołem.
Nie przypuszczałem jednak, że w trakcie naszego kawowego spotkania moja znajoma wpasuje się w narrację moich czytelników, bo kto jak kto, ale Marylka: przykładna parafianka, systematycznie uczestnicząca w kościelnych praktykach, osoba organizująca corocznie kolacyjkę dla strudzonego duszpasterza kończącego w jej domu kolejny kolędowy dzień, winna być wolna od „kłopotów” mniej gorliwych duszyczek.
A jednak się myliłem, co okazało się, gdy przeszła do sedna:
-„Czy mógłbyś załatwić dla naszej córki bierzmowanie?"- wypaliła głosem pełnym desperacji.
Jej prośba i ton w jakim to powiedziała, zamurowała mnie na chwilę na tyle długą, że Marysia nie czekając na moje pytanie o powód tak dziwnej prośby, przeszła do uzasadnienia.
„Jagoda jest w VII klasie, chodzi na religię w szkole, co niedzielę uczestniczy razem z nami we mszy świętej, systematycznie się spowiada i przyjmuje komunię świętą”
-Nadal nie rozumiem?- wtrąciłem, przerywając wyliczankę kościelnej gorliwości jej pociechy.
Pani domu opuściła mnie na chwilę i wróciła do salonu z plikiem kartek.
„Ksiądz katecheta przekazał naszym pociechom wytyczne Episkopatu w sprawie godnego przygotowania do sakramentu bierzmowania i polecił, aby wszyscy rodzice także zapoznali się z
tymi wymogami”.
Zdenerwowana kobieta przeszła do cytowania wybranych fragmentów, a ja słuchałem w osłupieniu, gdy wyliczała kolejne „sprawności”, które winni nabyć kandydaci na dojrzałych chrześcijan, by dostąpić zaszczytu przyjęcia sakramentu.(swoją drogą jest to ciekawa lektura i dlatego zainteresowanych w/w instrukcją kościelnych decydentów odsyłam do internetu, gdzie ten tekst jest dostępny)
Próbowałem co prawda złagodzić nieco jej poirytowanie, mówiąc, że ten tekst jest przeznaczony dla katechetów, jako pomoc w programie edukacyjnym, ale na niewiele się to zdało.
To było krótkie, kawowe spotkanie i wróciłem z niedosytem do siebie i nawet trochę miałem niesmak, że tak do końca nie uspokoiłem emocji moich przyjaciół, ale ?
No właśnie, już za kilka dni ruszą do naszych domów kapłani pracujący w parafiach z tradycyjną kolędą.
Może warto wykorzystać ten czas?
Odwiedziny duszpasterskie wcale nie muszą być z naszej strony ugrzecznione i podszyte strachem o niewygodne dla nas pytania.
Kolenda to jest także znakomita okazja na zadawanie pytań dotyczących spraw, które nas nurtują, niepokoją, bądź nawet takich budzących nasz sprzeciw.
Na koniec chciałbym naprawić moje zaniedbanie w stosunku do wszystkich czytelników Księdza w cywilu.
Błysk betlejemskiej gwiazdki i radosne:”Bóg się rodzi”....już za nami.
   Przy wigilijnym stole złożyliśmy sobie życzenia, a nasze pociechy rozpakowały już pozostawione dla nich pod choinkami prezenty, dlatego pragnę dołączyć się do tych ciepłych, pełnych dobrych myśli chwil.
   Życzę wszystkim Wam i sobie także, abyśmy mieli wokół siebie mądrych kapłanów-duszpasterzy, którzy ponad pouczanie cenią wartość rozmowy.
   P.S. 
   Tak poza nawiasem chciałbym skierować słowo do proboszcza z mojej parafii, by ( zupełnie niecelowo) nie pominął mojego domu w trakcie tegorocznej kolędy i nie zapomniał, że nadal czekają na niego moje książki, które z pewnością zapomniał odebrać w trakcie minionych odwiedzin.
Kryspin


wtorek, 12 grudnia 2017

Owoce zakazanej miłości


    Już za kilka dni rozbłyśnie gwiazda zwiastująca nadejście magicznej nocy, która pierwsza stała się świadkiem cudu miłości Boga do ludzi.
   Gdybym przygotowywał kazanie na wieczorną pasterkę, pewnie wyliczałbym sprzeczności towarzyszące narodzinom Bożego Syna, przyszłego Zbawiciela, który swój ziemski etap nie rozpoczął w królewskiej komnacie, na łożu wyściełanym atłasowym suknem, ale nad wyraz skromnie: w żłobie dla bydlątek, w skalnej grocie wykutej gdzieś na zboczu porośniętym trawami, na którym pasterze z okolic Betlejem wypasali swoje stada.
   Pozostawię pasterzom parafialnych wspólnot przyjemność wygłoszenia uroczystej Bożonarodzeniowej homilii i zatrzymam się na uniwersalizmie przesłania ukazującego narodziny syna Maryi, bo historia, która wydarzyła się w betlejemskiej stajni, niesie przesłanie dla każdego człowieka, niezależnie od jego religijnych przekonań.
   Dla wierzących to był początek zbratania się z Bogiem, który dla ludzi (zgodnie ze zbawczym planem) narodził się w ludzkim ciele.
   Dla tych, którzy żyją chłodnym racjonalizmem odrzucającym przyszłość poza obecną rzeczywistością, narodziny Jezusa ( tak jak i innych ludzi), to pokaz doskonałości natury, która jest zdolna do stworzenia arcydzieła jakim jest człowiek.
   Każdy człowiek, od chwili poczęcia zasługuje na miano cudu i winien być darzony szacunkiem.
Gdybyśmy przeprowadzili ankietę, wywiad z rodzicami nowo narodzonych dzieci, to na pytanie: „Kim dla nich jest ten maluszek ?”, zdecydowana większość odpowiedziałaby, że:
” To jest owoc ich miłości i spełnienie pragnienia, dzięki któremu ludzkie życie nabiera większego sensu!”
    Nie dla wszystkich i nie wszystkie dzieci są jednak spełnieniem pragnienia.
    Niekiedy dziecko jest kłopotem, „produktem ubocznym” czegoś, co nie ma nic wspólnego z miłością i wtedy w rodzicach nie ma radości, którą zastępuje paniczny strach przed opinią otoczenia, a niekiedy i przed sobą samym.
    Osobną grupę stanowią dzieci, które można by określić „owocami miłości zakazanej”: dzieci poczęte w nieformalnych związkach, owoce małżeńskich zdrad, czy złamania przyrzeczenia celibatu.
Czy w takich przypadkach można wyciągać wniosek, że one są kimś gorszymi?
Z pewnością nie!
    Ale w obiegowej opinii, zakorzenionej od dawna, za takowe uchodzą i najgorsze w tym wszystkim jest to, że Kościół (instytucja w cieniu oddziaływania której żyje większość z nas) temu sprzyja, stygmatyzując dzieci poczęte z „miłości zakazanej”.
    Takie dzieci stają się często kartą przetargową do naprawiania „moralnego, kościelnego porządku”: „Weźmiecie ślub, zalegalizujecie swój związek, to dzieciątko ochrzcimy”, i często to działa!
   W dalece gorszej sytuacji są dzieci- owoce kapłańskiej, „zakazanej miłości”.
   Kościół skazuje je na piętno życia bez ojcowskiej miłości, bo księdzu, który podpadł biskupowi łamiąc przyrzeczenie celibatu, którego owocem jest dziecko, przełożony pogrozi palcem, może nałoży miesiąc pokuty, albo przeniesie na inną parafię i sprawa wydaje się być załatwiona!
A dziecko?
   No cóż....ustanowi się jakąś kwotę, którą ojciec w sutannie będzie wpłacał na rzecz jego wychowania i po sprawie!
   Sprawa nie jest jednak załatwiona i co najgorsze w tym wszystkim, nie jest marginesem w Kościele, bo dotyka dzieci(liczonych w tysiące) żyjących z piętnem „owocu zakazanej kapłańskiej miłości”
   W „Zatroskanej koloratce” napisałem o zatrutych owocach celibatu z nadzieją, że będzie to przyczynek do refleksji nad absurdem tego kapłańskiego przyrzeczenia.
   Może dzieci kapłańskiej „zakazanej miłości” bardziej wykrzyczą ten absurd?

Kryspin

wtorek, 5 grudnia 2017

"...I nie pobłogosławił"


      Byłem kiedyś na imprezie imieninowej u moich przyjaciół. Wśród zaproszonych gości było kilkoro, którzy od lat realizowali się w tzw. sferze budżetowej (dwoje pracowało w szkolnictwie, a jeden był urzędnikiem samorządowym). Pozostali prowadzili biznesy na własny rachunek i z politowaniem współczuli tym, którzy pracując na „państwowym”, narzekali na swój los.
     Mieczysław, facet robiący kasę na śmieciach (właściciel firmy utylizacyjnej), poinstruował zgorzkniałych, że zawsze mogą odmienić swój los i jak to kiedyś powiedział pierwszy Prezydent wolnej Polski:” Powinni wziąć sprawy w swoje ręce”.
    Aby uniknąć zarzutu, że się wymądrza( bo jemu się udało), zaczął kolejno rzucać pomysły, których realizacja miałaby stać się antidotum na problem braku kasy u tych mało zaradnych.
    Gdy ze swoimi radami doszedł do mojej skromnej osoby, na chwilę zawiesił głos, aby zaraz poddać mi pod rozwagę pomysł, który wywołał (nie tylko u mnie) rozbawienie.
-”Załóż swój własny kościół, a kasa będzie spływała niczym rwący wodospad”
    Głupi pomysł-pomyślałem i byłem nawet nieco poirytowany tym, że pozostali goście gremialnie poparli radę Mieczysława.
    Czy jednak ten pomysł (po ludzku rozumując) był tak niedorzeczny, jak go oceniłem?
Z przykrością muszę stwierdzić, że nie, bo bez wielkiego zastanowienia mógłbym rzucić wiele przykładów ludzi, którzy zrobili „biznes” na Panu Bogu. I nie chodzi mi o jakichś guru mających swoje „pięć minut”, gdy stworzyli sekty wyznające bezgraniczne uwielbienie do głoszonych przez siebie absurdów, czy odpustowych kramarzy handlujących w czasie kościelnych uroczystości kiczowatymi wizerunkami świętych.
    Kilka dni temu media relacjonowały obchody rocznicy powstania ogólnopolskiego radia, które codziennie gości w kilku milionach domów polskich katolików.
Ojciec założyciel z nutką nostalgii dzielił się wspomnieniami pierwszych lat powołanego przez siebie dzieła i opowiedział zebranym o spotkaniu z Ojcem Świętym, Janem Pawłem II.
W trakcie audiencji poprosił wtedy o błogosławieństwo przyszłego świętego, w związku z kolejnym pomysłem, jakim miała być katolicka telewizja
Przyznam, że zaskoczyła mnie szczerość, z jaką Ojciec dyrektor poinformował zebranych o reakcji Papieża Polaka na jego prośbę: „....I nie pobłogosławił”
Jeszcze bardziej zdziwił mnie brak jakichkolwiek komentarzy i zastanowienia po tym stwierdzeniu:
....I nie pobłogosławił”!
    Może warto odpowiedzieć sobie na pytanie: Dlaczego Papież, który był tak otwarty na sprawę ewangelizacji, który niejednokrotnie zabiegał o przychylność mediów na sprawy wiary, który cieszył się z powołania do życia katolickiej rozgłośni radiowej i wielokroć błogosławił tym, którzy korzystając z jej pośrednictwa mogli być bliżej Boga; nie pobłogosławił zamierzeniu, które mu przedstawił charyzmatyczny zakonnik?
    Tak sobie myślę, że ten gest(a raczej jego brak) ze strony Ojca Świętego był bardzo wymowny i zbieżny z tym, co wyraził jeden z mich starszych znajomych(84 lata):
„Od lat mam zwyczaj odmawiać codziennie różaniec. Starałem się to robić w kościele, ale od jakiegoś czasu stan mojego zdrowia nie pozwalał mi na wyprawy do świątyni i dlatego postanowiłem modlić się wraz ze słuchaczami katolickiej rozgłośni i tak było przez kilka miesięcy.
Słuchałem prawie codziennie religijnych audycji, ale byłem nimi coraz bardziej zawiedziony, bo więcej było w nich polityki i biznesu nadawców, nieustannie przypominających numery konta, na które powinno się wpłacać ofiary, aniżeli o Panu Bogu.”
„....I nie pobłogosławił”
    Cały czas dźwięczą w moich myślach te słowa i nie wiem dlaczego zaraz potem przypomina mi się Mieczysław z imieninowego przyjęcia:”Załóż swój kościół....
Ale czy dobry Bóg pobłogosławiłby taki pomysł?
Jednak, czy to jest tak naprawdę ważne?

Kryspin