sobota, 27 września 2014

Logika psychiatryka!

      W czasie dochodzenia do komunistycznego "raju" władze w krajach, gdzie "biblia" Marksa, Engelsa i Lenina była przewodniczką w jedynie słusznej drodze do szczęścia wszystkich maluczkich[gdy jednocześnie wmawiano im, ze to oni: robotnicy i chłopi dzierżą ster władzy!], ludzi zagrażających [inaczej myślących] izolowano w "sanatoriach", gdzie personel chodził w białych fartuchach, a drzwi nie miały klamek!
     Jaka szkoda, że obecnie w takich "sanatoriach" nie czekają miejsca dla współczesnych "chorych" kandydatów do szczególnej terapii.
Nie byłoby trudno takich  znaleźć w grupach świecznikowych naszego państwa!
Może kilka przykładów:
>Pani Premier proponuje koleżance pracę w ministerstwie za marne 15000zł miesięcznie i do tego z perspektywą użerania się z mediami i nieustannym stresem krytyki niezadowolonych członków opozycji.
-"Kochana moja, ja obecnie zarabiam trzy razy tyle[42000 zł miesięcznie] w zarządzie PKP i mam święty spokój, a za przejazdy też nie płacę- tak mogłaby i powinna odpowiedzieć koleżanka, prawda?
I co?
W myśl zasady-Premierowi się nie odpowiada, Pani z zarządu PKP mówi:" Cieszę się, zgoda"![ aby było efektowniej, pani  kandydatka na ministra /ministrę/ z radością przeznacza 514000 złotych"słusznej" odprawy na sierotki, a niech i one się cieszą!]

Niech każdy odpowie sobie sam: która z tych pań mogłaby być  kandydatem do leczenia w w/w sanatorium!
       Kolejny przykład: doradca na dworze ustępującego Premiera pewnie ze smutkiem patrzył na perspektywę przyszłości.
Przecież jego pan nie zabierze go ze sobą do Brukseli, bo tam mu nie będzie potrzebny ekonomista, a ten na dobrych obyczajach i nauce angielskiego się nie zna. 
Wierny sługa "małego Putina" nie pozostaje jednak "sierotą"bez wdzięcznej pamięci swego dobroczyńcy.
To takie proste:
Jeden telefon do prezesa Orlenu i ten posłusznie wymyśla stanowisko w radzie nadzorczej naftowego molocha.
To przecież tak niewiele kosztuje: dodatkowe krzesło [wygodny fotel] dostawi się przy ogromnym stole i te marne 230000 zł miesięcznie nie zrujnuje firmy, prawda?
I tu znowu sprawdza się powiedzenie "klasyka"-Premierowi się nie odmawia!
No i teraz mamy zgryza, kto z tego grona powinien trafić na "leczenie": wybierzcie sami!
A tak na koniec:
Może to wcale nie szpital psychiatryczny jest tym miejscem, gdzie powinni odbywać "kurację" niektórzy ludzie naszego politycznego świecznika?
A wnioski pozostawiam wam i sobie...... do zdrowej oceny!
Kryspin

piątek, 26 września 2014

Czy Kościół jest jeszcze komuś potrzebny?

     Wczoraj odwiedziłem starego przyjaciela, którego nie widziałem od trzydziestu lat.
Znalem go jeszcze z czasu, gdy przebywałem sześć lat w seminarium, a on był moim profesorem muzyki.
W tamtym czasie dał się  poznać[ mnie i moim rówieśnikom,] jako mądry pedagog i przyjaciel młodych kandydatów do posługi kapłańskiej.
     Umówiłem się, aby podarować Księdzu Profesorowi[ teraz już szacownemu kanonikowi] egzemplarz "Zakochanej koloratki", na jej kartach opisuję między innymi jego spotkania z bohaterami zdarzeń sprzed lat.
Nadal mieszka w budynku obok Seminarium, w tym samym mieszkaniu i wygląda  prawie tak samo jak kiedyś i gdyby nie białe włosy i sylwetka nieco pochylona przebytą chorobą, to można by zapomnieć o upływie czasu.
Może dlatego przez chwilę przemknęło mi przed oczami wspomnienie, gdy jako młodzi kandydaci do służby Bożej, z uśmiechem witaliśmy każdy nowy dzień i za każdym razem z radością spotykaliśmy się z księdzem Ryszardem.
     Cały teren Seminarium położony  jest w dolinie na tyłach Katedry.Nadal wygląda znajomo: ta sama bujna zieleń, alejki spacerowe w szpalerach zielonych żywopłotów i monumentalny gmach w oddali.
No jednak nie wszystko jest identyczne z moimi wspomnieniami, bo obok starego budynku wyrosło ogromne gmaszysko, chyba dwa razy większe od tego, w którym przebywałem ponad trzydzieści lat temu.
Gdy wysiadłem z samochodu, zdziwiła mnie cisza i pustka tego terenu.
Może to jeszcze okres wakacyjny dla studentów, pomyślałem przerywając moją zadumę i udałem się na umówioną kawę.
W trakcie naszej rozmowy zapytałem gospodarza: ilu jest obecnie studentów w uczelni i otrzymałem krotką odpowiedź:
-coś około trzydziestu- poinformował mnie Stary Profesor.
-Tak, ale ilu jest wszystkich- ponowiłem pytanie sądząc, że On mówi o jednym roczniku[ w moim okresie studiów było nas ponad 180 osób]
-no wszystkich jest około trzydziestu -ponowił odpowiedź.
-Takie czasy, ten zawód nie cieszy się już popularnością- dokończył ze smutkiem w oczach, który próbował ukryć pod wymuszonym uśmiechem.
Nie chciałem dalej drążyć tematu, ale mój gospodarz wyraźnie nie miał nic przeciwko temu i nawet sam prowokował do kolejnych zdań.
-Kościół nie umie wyciągać wniosków, nie uczy się na sygnałach, które niesie świat- powiedziałem poważnie i uzmysłowiłem sobie, że moja kolejna książka:"Pasterze i najemnicy" będzie bardzo na czasie i dlatego podzieliłem się z nim informacją, jakie kwestie chcę w niej poruszyć!
-Wiesz co- przerwał mi, jakby chciał pokazać,że podziela moje zdanie uważając, że Kościół poszedł w minionych latach w dziwnym kierunku, który z nauczaniem Chrystusa ma bardzo mało wspólnego.
- jestem na emeryturze i niekiedy myślę sobie, ze gdybym przy Katedrze postawił sobie mały domek z tektury, z małym okienkiem,przez które rozdawałbym turystom kartki Ewangelii, to pewnie po godzinie z pałacu Prymasowskiego, albo z Seminarium, byłby telefon na Dziekankę[szpital psychiatryczny w Gnieźnie] i zabraliby mnie na leczenie.
-Powiem więcej- dodał:
-Gdyby Jezus pojawił się w katedrze i nauczał i swoje słowa potwierdzał cudami, pewnie przegnaliby go jako nawiedzonego szarlatana.-dokończył jakby sam do siebie z głosem rezygnacji człowieka nie z tego czasu.
      Po chwili wyszedłem od Profesora, bo szykował się do świętowania 100 lecia katedralnego chóru.
Na zewnątrz myślałem o tym, czy Kościół już nikomu nie jest potrzebny, czy jego czas mija?
Kościół musi powrócić na tory ewangelicznej pokory, pomyślałem patrząc na zionące pustką gmaszysko obok starego budynku.
Gigantomania, buta i zadufanie, brak zdolności wyciągania wniosków, to główne "grzechy" polskiego Kościoła!
Czy Kościół jest potrzebny dzisiejszemu człowiekowi?- powróciło do moich myśli kolejny raz to samo pytanie, na które chciałem sam sobie odpowiedzieć! 
     Gabinety psychoanalityków, tabuny psychiatrów nie załatwią sprawy.
Na Zachodzie Europy o tym już się przekonali i dlatego po okresie zeświecczenia odradza się w ludziach zachodu potrzeba odnowy Ducha, ale tam brakuje kapłanów !
A co nas czeka?
Może ja nie doczekam tego czasu, ale obawiam się, że moim wnukom o Bogu naukę będzie głosił kapłan o ciemnym kolorze skóry.[ i taki wniosek nie jest to przejawem rasizmu z mojej strony]
Może tak będzie?
A może się mylę?
Nie wiem !
Kryspin



czwartek, 25 września 2014

Układ zamknięty!

     Zawsze z przyjemnością oglądałem filmy z Romanem Wilhelmim.
Wspominając jego role szczególnie lubię dwie: Anioła z "Alternatywy 4" i Dyzmy z "Kariery Nikodema Dyzmy". Role bardzo do siebie podobne, śmieszne i smutne zarazem.
     W "Alternatywach 4" spotykamy człowieka  "układu " z małej pipidówy, któremu powinęła się noga i ląduje na czymś w rodzaju wygnania, jako cieć w warszawskim blokowisku.
     Anioł nie poddaje się jednak w swoich "chorych" marzeniach o karierze i dlatego większość czasu poświęca na przemyślenia: jak powrócić na "salony", do kogo się podczepić, komu służyć, aby na nowo stać się człowiekiem "układu" i w jakimś sensie mu się udaje, gdy zostaje kierownikiem osiedla.
Zrealizował swoje plany "kariery".
       Jeszcze bardziej" fascynuje" mnie "Kariera Nikodema Dyzmy",  nieudacznika, który z grajka w podrzędnej knajpie staje się człowiekiem sukcesu, członkiem "układu zamkniętego", który  niczym winda w superwieżowcu winduje go błyskawicznie na szczyty władzy!
Obu bohaterów łączy jedno: obaj weszli do "układu zamkniętego", choć w różny sposób.
      Anioł przez wybujałe ego prowincjonalnego aparatczyka, który nad uczciwą pracę stawiał nieustanne  "podczepianie" się i pozyskiwanie "łaski" ludzi z układu i nie przepuszczał żadnej okazji, aby dać się im zapamiętać[ scena na klatce schodowej, gdy wraca na półpiętro, aby naprawić swoją gafę, by pokłonić się Winnickiemu, a inaczej mówiąc, by ten zapamiętał, kto go szanuje]
     Dyzma do" układu zamkniętego" dostaje się przypadkowo znajdując zaproszenie na raut elit władzy, a później jest już z górki.
Bezczelność do granic chamstwa no i ludzie z "układu zamkniętego", których fascynuje facet,  potrafiący rozpychać się łokciami i do tego ośmielił się być arogancki w stosunku do figury "układu".
W jednym i drugim przypadku "karier"widzimy jedno: nie potrzeba uczciwie pracować, by zdobyć uznanie !
Ba nie potrzeba mieć nawet podstawowych kwalifikacji, wykształcenia, by zrobić KARIERĘ!
"Układ zamknięty"[to określenie zapożyczyłem z głośnego filmu emitowanego u nas niedawno] funkcjonuje i ma się dobrze, ale.....?
No właśnie!
      Gdy wspominam  czas, gdy pracowałem w firmach ubezpieczeniowych[ kilku w mojej przeszłości] to tam spotkałem fenomen" układu" , gdy przez długi czas nie mogłem pojąć, że stanowiska dyrektorów oddziałów obejmowali stale ludzie z jakiegoś "klucza", a ściślej rzecz ujmując była to ekipa zmieniająca firmy   [ z powodu miernych efektów swojej pracy, nie mówiąc już o działaniach podlegających pod zarzuty prokuratorskie], ale zawsze na poziomie dyrektorów oddziałów, lub o zgrozo, awansujących do centrali Firmy na jeszcze bardziej lukratywne funkcje!.-ale o tym "fenomenie" napiszę innym razem.
Osobnym przykładem dziwnego "klucza "są trenerzy naszych piłkarzy!
Facet nie spełnia oczekiwań w jednym klubie ekstraligi i po chwili realizuje się w innym, za te same, albo lepsze pieniądz- dziwne prawda?
    No ale to już nie nasza sprawa, bo i w firmach ubezpieczeniowych i w klubach są Prezesi, właściciele, którzy wykładają własną kasę na tych nieudaczników z "układów"[dyrektorskich, trenerskich] i nic nam do tego! No może trochę żal, że mamy taką ligę, jaką mamy[ ale skoro ludzie chodzą na mecze i płacą bilety za miernotę.....? No to trudno.....]
     Mnie przeraża inny "układ zamknięty", ten który kręci się na szczytach naszej władzy!!!!
>Premierem  dużego państwa europejskiego, jakim jest Polska, zostaje prowincjonalna lekarka, która szlifowała przez lata swoją "karierę" niczym Anioł z serialu- nie jest ważne przygotowanie, ważna wiernopoddańcza miernota, coś na kształt służby panu Tuskowi![gdyby choć raz w ciągu minionych lat okazała, że jest osobą myślącą- pewnie już by była na aucie przychylności "małego Putina"]
Gdyby spojrzeć na osoby, które sobie Pani Premier dobrała, moglibyśmy kolejny raz przeżywać
"śmiech "serialowych karier Pana Romana Wilhelmiego.
Ktoś powie,przykłady:
-Minister zdrowia- buc[no może lekarz] z karetki pogotowia !
-Minister Spraw zagranicznych- facet nieznający języków obcych o wyglądzie wiejskiego karczmarza!
-Minister spraw wewnętrznych- katechetka, której największym atutem jest znajomość z Panią Kopacz!
       Może już wystarczy, choć można by wymieniać kolejne ministerstwa w takim samym tonie!
Śmieszne? 
Może....?
Ale tylko wtedy, gdy zapomni się, że nie jesteśmy w sali kinowej, w której zasiadamy wygodnie w fotelach, by przez dwie godziny bawić się do łez komedią!

Kryspin
 



środa, 24 września 2014

Aktywa i pasywa!

     W czasie, gdy zaliczałem okres edukacji, do głów wtłaczano nam: że miarą postępu, rozwoju państwa jest zmniejszający się procent ludzi zajmujących się rolnictwem!
W tamtym czasie byliśmy jeszcze krajem rolniczo- przemysłowym, o czym informowano nas w tzw.Rocznikach Statystycznych, mądrych książeczkach zawierających info o ilości produkcji w każdej dziedzinie aktywności, od ilości wyprodukowanych i skupionych buraków cukrowych do liczby dzieci narodzonych na polskiej ziemi w minionym roku.
     Nasi nauczyciele, niczym dzisiejsi eksperci z makro ekonomii, informowali nas o perspektywach i trendach koniecznych, aby nam wszystkim i naszym następcom żyło się lepiej.
Jak mantrę powtarzali: że postęp rozkwita się w miastach, w produkcji molochów: typu Nowa Huta, kopalnie Śląska i Zagłębia, dumne stocznie na Wybrzeżu i liczne zakłady produkcyjne w innych ośrodkach miejskich dających zatrudnienie milionom.
    Wizja raju stanie się rzeczywistością, gdy tylko odwrócimy tendencję i staniemy się krajem: przemysłowo- rolniczym, wieścili" mądrzy"!
Prosta definicja dochodzenia do szczęścia, prawda?
    Od czasu, gdy za przyczyną moich mentorów, poznawałem w jakim kierunku musi kroczyć nasze życie, aby niczego już nam nie brakowało, minęło kilkadziesiąt lat i choć już zestarzałem się nieco, przyznaję:  mieli rację, choć nie do końca!
Przeszliśmy okres dochodzenia do zmiany makroekonomicznej tendencji w naszej rzeczywistości i staliśmy się krajem przemysłowo- rolniczym!
      Huraaaa!
Czyli co, dotarliśmy do naszej "Ziemi obiecanej'!
      Nasze miasta wypiękniały, betony zastąpiła kostka pozbrukowa, koszmarne osiedla mieszkaniowe z blokami przypominającymi ogromne łoże fakira[bloki niczym gwoździe na przygotowanej płycie sterczały tworząc obraz zwany blokowiskami] zostały zastąpione ekskluzywnymi osiedlami [najczęściej zamkniętymi i strzeżonymi i nic to, że przez ledwo człapiących emerytów w śmiesznych uniformach- czymś na  kształt mundurów], na deser centra handlowe opasające obrzeża  naszych aglomeracji, no i jeszcze prestiżowe dzielnice, w których wyrosły fantazyjne posiadłości zamieszkiwane przez tych, którym życie dało najwięcej!
Piękne są nasze miasta, w których czuje się zapach zmian, konsumuje się owoce postępu.
No może ten zachwyt byłby mniejszy, gdyby powróciły zapomniane Roczniki statystyczne, bo wtedy oprócz samozadowolenia poczulibyśmy chyba trochę niepokoju?
Gdy media niekiedy, trochę wstydliwie informują nas o tzw deficycie budżetowym, to nie bardzo umiemy to usłyszeć, a już na pewno nie chce nam się o tym myśleć!
Deficyt: zadłużone miasta, państwo- a co to nas obchodzi, zdajemy się uspakajać samych siebie!
A my?
Nasze życie opasaliśmy także deficytem:
Dom, mieszkanie w kredycie na 30 lat!
Samochód[ nowy] w kredycie na 8 lat!
Studia w kredycie na 4 lata!
Wczasy za granicą w kredycie na 2 lata!
A jeśli brakuje nam gotówki, na każdym rogu ulicy bank, lub inne firmy oferujące pieniądz: Tylko bierz i nic to, że za kolejnym rogiem czeka komornik albo jakiś windykator: karuzela życia się kręci!
Człowiek lubi posiadać, czuć się ważnym, zaspokajać swoje pragnienia i brnie w pasywa!
       Kiedyś byłem na szkoleniu mądrego ekonomisty, który uświadomił mi, że wiele rzeczy, którymi się otaczamy, to nasze pasywa, które owszem, są przyjemne, ale nie tworzą bezpieczeństwa ekonomicznego, a niekiedy powodują zadyszkę płynności finansowej i w skrajnych okolicznościach prowadzą do bankructwa!
     Ta sama rzecz, którą posiadamy, może być aktywem lub pasywem!
Aktywem będzie samochód, który wozi nas do pracy, ale to samo auto staje się pasywem, gdy jego głównym zadaniem staje się zaspakajanie naszej zachcianki i używamy go tylko do przejażdżek poza miasto!
Oczywiście posiadanie pasywów nie jest niczym nagannym, ale staje się uciążliwym, gdy koszty utrzymania takowych nas przytłaczają powodując jakże znany nam stres: "Skąd mam na to wszystko brać, albo ile jeszcze godzin mam się zaharowywać, aby to wszystko spiąć w moim budżecie?"
     Człowiek ma pragnienia: samochodu, lepszego samochodu, domu, większego domu......itd.
No i dobrze,ale tylko wtedy gdy potrafimy w naszych marzeniach zachować umiar i rozsądek i nie tworzymy sami sobie nadmiernego deficytu[ kredytowego zadłużenia ponad możliwości!]
A ja?
Niejednokrotnie popadałem w pokusę życia w deficycie, a jakże!
Ale człowiek powinien się uczyć na własnych błędach i może z błędów innych wyciągać wnioski!
A jeszcze lepiej uczyć się od życiowo mądrzejszych !
       Jeszcze tak niedawno oglądałem w salonach piękne fury, nowe, pachnące luksusem samochody i marzyłem sobie o sprawieniu takiego i może los celowo "chronił" mnie przed takim zakupem[zwyczajnie nie miałem kasy i możliwości kredytowej] i nie nabyłem luksusowego pasywa!
     Mieszkam teraz na wsi i przypominam sobie czasy, gdy i rolnicy oddawali się fali pragnienia posiadania luksusowych pasywów.
Dawało się to zauważyć w niedzielne przedpołudnie, gdy przed wiejskimi kościółkami parkowały  pachnące świeżością lakieru polonezy kupione po kampanii buraczanej i nic to, że w stajni przy korytach nadal mieliły  owies  koniki.
Wtedy niedzielę miały  dzień odpoczynku, by w tygodniu nadal służyły do ciężkiej pracy, gdy ciągnąc pług, wyorywały kolejne fundusze na zakup wymarzonych przez rolnika pasywów..
A jak jest teraz?
Zdaje się, że teraz możemy się uczyć od tych samych rolników ekonomicznej mądrości:
Jeden przykład z gospodarstwa obok mojego siedliska
Pan Roman ma 12 hektarów ziemi.
Gospodarstwo małe jak na dzisiejsze czasy, ale na podwórzu stoją trzy ciągniki, choć jeden pewnie by mu wystarczył na pracę na tak małym areale, a on ma trzy?
Obserwowałem jego codzienną pracę:
Nie biegał, aby odczepiać i zaczepiać zmieniane narzędzia, maszyny rolnicze, a przesiadał się tylko z traktora na traktor i oszczędzał w ciągu dnia masę czasu i sił.
Mądre i wygodne, pomyślałem!
On wspaniale zarządza swoim czasem i unika stresu, zabiegania i jest stale zadowolony.
Później  obserwowałem i innych sąsiadów, którzy podobnie jak Roman zorganizowali sobie pracę bardzo mądrze z wykorzystaniem postępu,[ nowe maszyny ułatwiające wszystkie prace].
Otoczyli się aktywami [niekiedy bardzo drogimi], ale one pracują dla nich i tworzą nową "sielankę" wsi.
A co z niedzielą, pomyślałem i przeszedłem się wokół wiejskiego kościółka wypatrując wypasionych fur [tego można by oczekiwać mając w świeżej pamięci traktory za kilkaset tysięcy, który orzą pola rolników] i tu moje zaskoczenie,,,,,
W przytłaczającej większości przed świątynią stały  autka już nieco leciwe, a z pewnością nie mające nic wspólnego ze szpanem polonezów sprzed trzydziestu lat.
Po chwili z kościoła[ po niedzielnej mszy ]wyszli spokojni, zadowoleni z życia ludzie i wtedy przypomniałem sobie obrazek spotykanych  na parkingu przed centrum handlowym niedzielnych zakupowiczów!
Ujrzałem wtedy spoconych, umęczonych klimatyzowanymi wnętrzami sklepów klientów  popychających metalowe, wypełnione po brzegi pasywami wózki!
 I do tego wszystkiego ten  ich wyraz twarzy....l?
Nie było w nich beztroski i spokoju, a raczej ciągłe napięcie i wzrok niepewności.
Może już w tamtej chwili, gdy pakowali [do swych lśniących nowością leasingowych lub nabytych w kredycie samochodów] te kolejne pasywa, zastanawiali się po co im to wszystko?
      Kochani: zapraszam was na wieś i nie tylko na wczasy w gospodarstwie agroturystycznym, ale po naukę!
Może zrozumiecie lepiej: czym są aktywa i pasywa i jak ważną rzeczą jest równowaga pragnień i rozsądku?
Ja to zrozumiałem, czego i wam życzę!
 Kryspin
  

wtorek, 23 września 2014

Kto nie lubi, a kto nienawidzi szczęścia?

      Wczoraj powiedziałem, że jestem szczęśliwy, bo kocham i jestem kochany!
Dzisiaj chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami dotyczącymi zazdrości i nienawiści!
      Tak: nie lubimy myśleć o szczęściu: zwłaszcza wtedy, gdy ono przechodzi   obok nas, a my jakoś go nie doświadczamy.
Czujemy wtedy smutek panny z  potańcówki, która grzeje ławę w rogu wiejskiej remizy, gdy wymarzeni kandydaci do kolejnego tańca zapraszają dziewczynę obok niej!
Nieszczęśnica myśli wtedy ze łzami w oczach: "Czym ona zasłużyła sobie na takie powodzenie, gdy ja jestem przecież niczego sobie, a tatuśko ma tyle świń i hektary w ilości powodującej zawrót głowy u niejednego łowcy wiejskiego posagu?
Dlaczego więc ona, a nie ja?"
Od takiej frustracji już tylko krok do złości i wtedy zaczyna się:
"Ta zdzira w ogóle siebie nie nie szanuje, a do twego......"
No właśnie tu następuje tworzenie fabuły do "scenariusza" -pisanego  niechęcią!
      >Jeśli doświadczasz szczęścia, przygotuj się na "scenariusz" pisany niechęcią i to przez najbliższych, bo ci z oddali będą co najwyżej kibicami, słuchaczami sensacji!
Tak powstają plotki życiowych "frustratów", którzy swoje niepowodzenia życiowe, pretensje, że los pominął ich w chwili, gdy rozdawał "szczęście"; wyładowują poprzez szerzenie nieprawdy o tych, którym się "udało"!
     >Jeśli doświadczasz szczęścia, to bój się innej grupy: ludzi karmiących się nienawiścią!
To grupa nieszczęśników, którym należy najbardziej współczuć!
Kim więc oni są?
Najkrócej określić ich można jako osoby nierozliczone ze swoim sumieniem!!!!
       Kiedyś w ich oku zagościła "ewangeliczna belka", gdy swoim postępowaniem zafundowali sami sobie traumę krzyczącego własnego sumienia: "popełniłeś zło, niegodziwość, zbrodnię ....., ale możesz uwolnić się od mego wyrzutu, ale uznaj swoją winę, żałuj i napraw krzywdę"-a człowiek nie podejmuje trudu, nie współpracuje ze swoim sumieniem licząc, że ta okropna "belka" jakoś sama zaniknie, może z czasem zmurszeje i wypadnie; a ona nadal tkwi w "oku" jego duszy przekreślając jakąkolwiek szansę na prawdziwe szczęście!
To jest największe nieszczęście osób nierozliczonych ze swoją[ niekiedy bardzo ciemną] przeszłością i wcale nie doznają ulgi nawet wtedy gdy zaczynają okupywać pierwsze ławy w kościele tworząc iluzję "dobrego katolika"!
       Taka osoba niczym potępieniec[ osoba przebywająca w piekle swojej beznadziei] skorzysta z pierwszej okazji, by jadem nienawiści zaatakować szczęście! 
       Taki człowiek opętany nienawiścią nie waha się przed tworzeniem najgorszych oszczerstw, by ranić szczęście i wtedy na "widowni" znajduje "klakierów", którzy z podobnymi "belkami "w swoich oczach, karmią się na uczcie 'nienawiści", na którą skwapliwie przybywają!
       To boli najwięcej, bo taki jad rozbryzgują najczęściej osoby, które wydawały nam się takie bliskie, które obdarzaliśmy miłością, to niestety boli!
Co nam więc pozostaje oprócz żalu?
Pozostaje nam współczucie i nadzieja, że Dobry Bóg nie zamyka swojej miłości przed nikim i nie chce:"...Śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i żył...."
Kryspin


poniedziałek, 22 września 2014

Moja definicja szczęścia!

       Po kilkunastu latach transformacji tylko wspomnieniem mojego i starszego pokolenia pozostał czas, gdy wszystko zdawało się towarem deficytowym, a sklepy kojarzyły się nam z pustymi półkami, na których towar nigdy nie zagrzewał miejsca, bo w biegu, prawie nie dotykając sklepu, znajdował nabywcę, który zdawał się być szczęśliwcem, rodzajem zdobywcy paradującego z trofeum pośród tych niemających tyle szczęścia lub determinacji, aby wystać papier toaletowy, czy paczkę kawy!
      Dobrze, że zakończył się ten czas absurdu, gdy kazano nam się cieszyć z kubańskich niby pomarańczy, czy wyrobów czekoladopodobnych [dla młodszych: pomarańcze z Kuby w smaku przypominało rozmiękłe drewno,a wyroby imitujące czekoladę smakowały jak margaryna zabarwiona na brązowo].
jesteśmy wdzięczni, że opadła żelazna kurtyna, runął mur berliński i świat stał się jakby bliższy.
Teraz do woli możemy się pławić w wolności, podróżować za kilka złotych tanimi liniami lotniczymi na krańce Europy, a ci bardziej obdarzeni kasą i fantazją, mogą wylegiwać się na białym piachu Malediwów  w czasie, gdy u nas śnieg i zadymy okropnej zimy, która jakoś po staremu obdarza nas mrozem.
Staliśmy się nowocześni, otwarci na zdobywanie wszystkiego, co za pieniądze można sobie kupić!
       To nic, że teraz pracujemy po kilkanaście godzin na dobę! To nic, że niekiedy nie mamy czasu na widzenie naszych dzieci, którymi całymi dniami zajmują się dziadkowie, bo ich dzieci muszą się dorobić!To nic, że w rodzinach brakuje mężów z powodu tygodniowych, miesięcznych czy kwartalnych wyjazdów za "chlebem"!
      To wszystko nic, bo przecież tak trzeba: dla chleba z masełkiem, lepszym masełkiem , po które wypada pojechać na sąsiednią ulicę droższym, nowszym samochodem, z piękniejszego domu na prestiżowym osiedlu, gdzie nieustannie rozgrywane są "igrzyska": kto więcej, lepiej, w większym luksusie!
A może warto by zatrzymać się na chwilę i odpowiedzieć sobie samym: Po co żyjesz ?
      Ktoś powie teraz, że podejmuje trud, ciężką pracę, wyrzeczenie i niewygody, aby zapracować na szczęście swoje i swoich najbliższych, aby im [młodym] kiedyś było lepiej.
      Czym jest szczęście[ Możemy przewertować setki tomów z rozprawami filozoficznymi, aby tam odnaleźć odpowiedź na to pytanie], ale pewnie i tak nie wyczerpiemy definicji twego, czym jest szczęście?
Dla każdego pewnie jest ona inna, choć na pytanie, czego w życiu pragniesz najbardziej, większość bez namysłu odpowie: SZCZĘŚCIA!!!
Przy promocji "Zakochanej koloratki" często zadaję przyszłemu czytelnikowi to samo pytanie:
Czego pragniesz w życiu?
Wśród wielu odpowiedzi jedna zdecydowanie przeważa: Pragnę miłości!
Może więc w tym zawiera się szczęście?
Będę wdzięczny za wasze głosy: Co według was jest szczęściem i czego wam potrzeba, abyście określili siebie jako szczęśliwych!
Dla zachęty, odpowiem jako pierwszy:
Dla mnie szczęście, to kochać i być kochanym prawdziwą, wielką miłością!
Aby była jasność!:
        >Nie mam luksusowego samochodu[nawet nieluksusowego też nie mam!],
        >mieszkanie wynajmuję[nie dorobiłem się majątku w nieruchomościach],
        >nie posiadam nabrzmiałego konta w banku[ nienabrzmiałego też nie mam];
A jestem szczęśliwym człowiekiem, bo kocham i jestem kochany cudowną miłością!
Kryspin
P.S.
W zaufaniu wam powiem, że bardzo wielu ludzi mi zazdrości, ale czego?
No właśnie tego, o czym napisałem na końcu!
Pozdrawiam wszystkich szczęśliwych i tych nieszczęśliwych także
Kryspin   

sobota, 20 września 2014

Przygotowanie do życia z miłością!

      Telewizja ma wielką moc!
Z tym stwierdzeniem nikt nie dyskutuje, bo wszyscy mamy świadomość, że media,[ wśród których telewizja wiedzie prym,] są czwartą, a może nawet pierwszą władzą!
Świat idzie z postępem i nie mamy na to wpływu.
      Kiedyś władzą był senior rodu, który przy ognisku rozpalonym przed czymś, co dziś określilibyśmy domostwem, zasiadał w gronie bliskich i przekazywał im swoje rady, doświadczenie życiowe,pouczał , dyscyplinował i miał posłuch w gronie tych, którzy wierzyli jego mądrości.
      Następne pokolenia powielały ten model pozyskiwania i przyjmowania mądrości dla swoich celów, aby dobrze żyć.
      Później zaczęły się tworzyć grupy wpływające na pozostałych, mniej wyrywnych w potrzebie dzielenia się swoją mądrością, a może mniej odczuwający potrzebę posiadania władzy nad innymi i zaczęły brylować w społecznościach osoby o cechach przywódczych, które jednocześnie uzurpowały sobie prawo do narzucania pozostałym swojego widzenia świata, w którym to oni wiedzą lepiej.
      Tak narodziły się klany władzy, decydentów nadających sobie tytuły książąt, królów faraonów itd.
Obok tychże "ambitnych" homo sapiens, niemalże równolegle rozrastała się grupa osób, które uważały, że dla podkreślenia swojej pozycji warto podpierać się jeszcze kimś ponad masą współplemieńców i dlatego powoływali mitycznych nadludzi, bogów uwierzytelniających ich prawa do rządzenia tłumami.
Przez wieki grupy kapłanów[ osób bliskich tym najczęściej wymyślonym mitycznym władcom świata] stali się drugą, a później nawet pierwszą władzą w konfrontacji z ziemskimi decydentami!
       Kolejnym obozem władzy ludzkich dusz stał się Kościół, choć na swoją pozycję musiał pracować przez wieki, od okresu, gdy był małą organizacją "buntowników" zachwyconych swym przywódcą Chrystusem, dla którego gotowi byli składać daninę swojej krwi,gdy ginęli w czasie prześladowań pierwszych wieków!
Później było już tylko "lepiej"!
Krew przelewano[ a jakże], ale była to już krew tych, którzy nie potrafili zrozumieć, że trzeba z pokorą poddać się tworowi, który przez setki lat stał się niekwestionowaną pierwszą władzą!
      I oto w tak największym skrócie dochodzimy do naszych czasów, gdy na tron wdzierają się kolejni chętni do rządu dusz!
Czy media stają się dziś nową religią, czy czaka nas zmierzch Kościoła, po którym pozostanie tylko wspomnienie i stopniowo obracające się w ruinę monumentalne budowle, które po wiekach nawiedzać będą pokolenia nowych homo sapiens w towarzystwie niby ludzi, może androidów przewodników?
      Mam nadzieję, że nie bo....!
No właśnie: od niepamiętnych czasów[ przynajmniej od okresu pana Darwina] używamy dla siebie określenia homo sapiens- istota myśląca! 
To jest nadzieja na to, że nie pogrążymy się w kolejnym okresie poddaństwa nowej władzy, niezależnie czym lub kim ona będzie się podpierała.
Następną nadzieją, którą zauważam i to jest moim zdaniem największe bezpieczeństwo dla nas ludzi, to to, że człowiek oprócz myślenia, racjonalnego pojmowania rzeczywistości, ma jeszcze jedną piękną cechę: człowiek ma serce i potrafi je używać!
Nie myślę tu o tym, ze jest to zwykła pompa tłocząca krew, ale jest ono czymś więcej!
I tu dochodzę do sedna naszego dzisiejszego spotkania i wytłumaczenia, dlaczego tak długo dochodzę do tego, co mógłbym powiedzieć i bez tego wstępu!
      Przez kolejne telewizyjne stacje[ nastąpiła zmiana i już temat pedofili ustępuje pierwszeństwa] prowadzona jest dyskusja na temat wieku, w którym nasze pociechy powinny dowiedzieć się co to jest seks i do czego oprócz siusiania służą wiadome narządy u chłopca i dziewczynki.
I tu czwarta [może nawet i pierwsza władza] wypełnia nam czas i umysły poglądami dwóch stron:
Po lewej- zwolennicy edukacji seksualnej prawie od pieluch.
Tę opcję reprezentują najczęściej znane "osobistości", rodzaj celebrytów amoralności!
Pozwolę  sobie wymienić kilka nazwisk:
Pani Nowicka- vice Marszałek Sejmu, a prywatnie i z wewnętrznego przekonania pierwsza krzewicielka idei aborcyjnej na masową skalę,
Pani dr Kazimiera Szczuka- zdeklarowana lesbijka [proszę nie myśleć, że jestem homofobem, ale ona sama o tym mówi]
Pan, którego nazwiska nie pamiętam[radny z Warszawy o ciemnej karnacji, znany z tego, iż jest aktywnym krzewicielem małżeństw homoseksualnych]
Na miły Bóg, miejcie trochę pokory i nie wypowiadajcie się w sprawach, które was nie dotyczą, nie zabierajcie głosu w sprawie rządu dusz naszych dzieci!
       Po drugiej stronie barykady pan dr Terlikowski i inni przedstawiciele społeczności katolickich.
I tu uczciwie powiem, że ta grupa ma większe prawo do zabierania głosu na temat wychowania dzieci[chociażby dlatego, że je mają!]
Ale, no właśnie znowu ale!
       Wasz głoś jest zaszufladkowany i odbierany, atakowany, niekiedy obśmiewany[ pan Kuba Wojewódzki- naczelny pajac grup wrogich jakimkolwiek wartościom] jako słowa Katolików zniewolonych ramami narzuconymi przez organizację, do której należycie!
       Wyobraźcie sobie, ze w naszym społeczeństwie są wierzący, niewierzący, liberałowie hedoniści, moralni purytanie i wszelkie inne nacje wyznające swoje kanony moralności i co?
A do szkół trafią dzieci tych wszystkich grup o odmiennym podejściu do sprawy płciowości i ????
Przygotowanie do życia w rodzinie, przygotowanie seksualne- to najczęściej przewijające się tematy i propozycje aktywności w edukowaniu naszych pociech w sprawach ważnych, z którymi będą się spotykać w czasie swojego całego życia.
Niekiedy odnoszę wrażenie, że te dwie antagonizujące się strony podzieliły człowieka na pół:
Jedni uznali, że ośrodek decyzyjny odpowiedzialny za zachowania mieści się gdzieś od pasa w dół i tylko to powinno być tematem rozważań i nauki, a druga grupa widzi człowieka od szyi w górę i tam odnajduje adresata edukacji w sprawach intymnych.
A mnie się wydaje, że jedni i drudzy zapominają o środku człowieka,o jego sercu, gdzie symbolicznie postawiliśmy domek dla "Księżniczki " noszącej Tytuł: Miłość!
Może warto by nasze dzieci edukować właśnie w tym kierunku:
Może szanowni decydenci pomyślicie, niezależnie od waszych obozów wpływów, że Miłość jest najważniejsza!
Wnioskuję aby wprowadzono i realizowano przedmiot nauczania: Przygotowanie do życia z miłością!!!!
Słaby, pojedynczy głos nic nie znaczy,to prawda!
Proszę więc was wszystkich, którzy podzielacie taki pogląd: przyłączcie się do mnie i niech nas będzie wielu, coraz więcej: Postulujemy- niech nasze dzieci, my sami także; edukujmy się do życia w miłości i z miłością[także w sprawie seksu, który bez miłości jest tylko prymitywnym  rodzajem zaspokojenia naszego fizis!]
Kryspin
P.S.Jeśli podzielasz ten pogląd, prześlij ten post swoim znajomym!


piątek, 19 września 2014

"Obiad powinien zawierać deser!"

      Dzisiaj podzielę się z Wami fragmentem mojej kolejnej książki, która nie ma jeszcze tytułu, choć powstało już kilkadziesiąt stron zawiłej historii pragnienia powrotu szczęścia, które można odnaleźć tylko kochając i będąc kochanym!
...."Do mieszkania przy Wojskowej zapukał "Kosa", facet o wyglądzie, który nie zachęcał do otwarcia drzwi, nie wspominając o zaproszeniu go do środka.
Łysy Kark z widocznymi tatuażami wylewającymi się spod rozpiętej koszuli i fioletowa kropka przy oku, do tego umięśniony tors i ciuchy odpowiednie dla nastolatka; to wszystko nie pasowało do faceta po pięćdziesiątce.
Ksywa:"Kosa" też nie budziła dobrych skojarzeń przy przedstawieniu.
-Sie masz Roberto- wykrzyczał od progu i przystąpił do powitania żywcem przypominającego sceny z filmu o zwyczajach mafii lub czegoś co można zaobserwować w zachowaniach typów z półświatka.
 -Sie ma Darek, jak mnie tu znalazłeś- odpowiedział mu Robert z widocznym zażenowaniem spowodowanym niespodziewaną wizytą.
Po chwili przystąpił jednak do prezentacji kolegi Jerzemu, który stał  nieco z tyłu.
-To jest Kosa, mój kolega z piaskownicy można by rzec, to znaczy: dorastaliśmy na tym samym osiedlu i jeszcze coś.....
Zawiesił głos z lekkim uśmiechem:
-Oboje mieliśmy żony , baletnice - dokończył nadal szczerząc zęby.
-Sory brachu, ale nie przyszedłem do ciebie, abyś mi przypominał ten niemiły epizod, który dla mnie już dawno jest zamkniętą kartą- Kark odpowiedział z grymasem skrywanym pod krzywym uśmiechem
-Ale  zdaje się, że teraz i ty możesz powiedzieć o sobie, że wyzwoliłeś się z Renaty.-Powiedział poklepując Roberta po ramieniu, by po chwili dodać:
-No i dobrze, że wreszcie zmądrzałeś- dokończył rozsiadając się w fotelu.
  Jako gospodarz mieszkania Jerzy zaproponował kawę, na którą Kosa z pełnym luzem przystał w stylu stałego bywalca szemranego lokalu i tak też to odczuł Jerzy, bo przez chwilę poczuł się jak kelner,któremu klient wyraził niedbale aprobatę na polecone danie.
Teraz Kark od razu przeszedł do monologu, jakby kompletnie nie interesowało go to, dlaczego Robert wylądował na "wygnaniu", dlaczego Renata wyrzuciła go z domowych pieleszy enty raz, jak będą wyglądały kolejne dni  życia jego kolegi;to wszystko zdawało się dla Kosy mało istotne, i wcale po takie informacje do nich przybył.
-Wiedziałem, że prędzej czy później spotka ciebie to samo, co ta moja kurwa zrobiła ze mną stary- rozpoczął z miną człowieka doświadczonego życiem.
-Ale nie masz się co przejmować, bo teraz będziesz nareszcie wolny, a do ruchania dziwek jest na pęczki!- wygłosił swoją kwestię i zaciągnął się papierosem wyraźnie zadowolony z siebie i jakby na potwierdzenie swych słów opowiedział im o ostatnim swoim doświadczeniu, gdy na zapleczu hotelowej knajpy,[ a konkretnie w toalecie] zaliczył małolatę, która jak podkreślił:
"obsłużyła go jak najlepsza kurwa!"
Jerzy siedział naprzeciwko Łysola i cały czas odczuwał  on mówił to wszystko ze względu na niego, aby pochwalić się swoimi możliwościami, których[ w mniemaniu Kosy] mogliby pozazdrościć mu faceci wv jego wieku, nie wyłączając gospodarza!
-No widzisz przyjacielu- Jerzy odezwał się, gdy tamten zabrał się do lekko już przestudzonej kawy
-Nie mogę pochwalić się takimi historiami jak ta, którą tak obrazowo nam opowiedziałeś- zawiesił głos na chwilę, aby zaraz dodać:
-I to z prostego powodu...
-Bo nigdy nie ruchałeś takiej sztuki-Kark wtrącił z uśmiechem triumfu, który cały czas malował się na jego łysej gębie.
Jerzy w tym momencie pomyślał, że on jest bardzo podobny do Mussoliniego, który podobnie układał usta w charakterystyczny grymas zadowolenia z samego siebie po wygłoszonym dopiero co przemówieniu.
Rozbawiło go to porównanie tym bardziej, gdy w wyobraźni zobaczył obraz dyndającego na szubienicy Ducze, gdy dopadli go jego rodacy wymierzając sprawiedliwość za zbrodnie, których się dopuścił
-I to z prostego powodu- powtórzył zdecydowanym głosem zamykając usta  Kosy, który zamilkł
-Przez wszystkie lata, przez ponad trzydzieści lat miałem tylko jedną kobietę, którą kochałem- kolejny raz zawiesił głos nie spuszczając jednocześnie wzroku z milczącego teraz gościa
-Kiedyś mój kuzyn, trochę starszy od ciebie, zaproponował mi "rajd" po burdelach, których był stałym bywalcem.
Mial podobne wspomnienia do tych, o których przed chwilą opowiadałeś.
Zaoferował mi nawet, że pokryje koszty wszelakich "przyjemności",  a ja odmówiłem.....
-No i zrobiłeś błąd, bo nie wiesz, co cię ominęło- Kosa kolejny raz wtrącił bezczelnie.
-Powiem teraz tobie, co powiedziałem wtedy Stefanowi- Jerzy kontynuował, jakby nie słyszał głupiego wtrętu Łysola:
-Wtedy powiedziałem mu grzecznie, ze dziękuję, bo mam to wszystko: Piękną żonę, która ma tylko dla mnie cudowne ciało, jest mi najlepszym przyjacielem i niesamowitą kochanką!
Przerwał na chwilę i przybliżył się do Kosy, aby patrząc mu prosto w oczy dodać:
-Jednego mu nie powiedziałem i przez lata nie dawało mi to spokoju...
-Stefan wtedy był w twoim wieku, ale ty wyglądasz lepiej od niego. On do tego miał duży brzuch i dziury po zębach, które stracił prowadząc bujne życie!
Był  jednak równie stary jak my i po jego opowiadaniach miałem zawsze jeden obraz.....Jerzy kolejny raz zawiesił głos nabierając powietrza jak przed ktoś wysiłkiem.
-Przez wiele dni prześladował mnie obraz młodych, pięknych dziewczyn, które po spotkaniu z takim typem jak Stefan pewnie lądowały w kiblu i zwyczajnie rzygały na samo wspomnienie tego, co przeżyły.
Skończył mówić, ale cały czas patrzył na Kosę, kory nie odzywał się przez dłuższą chwilę i nawet głupawy uśmiech w stylu Mussoliniego jakoś nie chciał mu powrócić, a swoje zmieszanie próbował skryć nerwowo kręcąc zapalniczką przesuwając ją między palcami
-No nie porównuj mnie do bezzębnego penera, bo chyba wyglądam inaczej niż on..?
-Broń Boże, nie porównuję cię do niego, bo nie mam nawet prawa tak uczynić.
-Gdy wspominam to, to myślę także o sobie, bo chyba jesteśmy w podobnym wieku, prawda?
-I powiem tobie, że te3ż jestem normalnym facetem!
Jeszcze bardziej zbliżył się do Kosy, by kontynuować:
-Gdy siadam do obiadu, oprócz schabowego do pełni rozkoszy smaku potrzebuję deseru, bez którego posiłek jest mi niepełny.
-Gdybym intymne spotkanie z kobietą miał sprowadzić tylko do seksu bez uczucia, to właśnie tak bym się czul, jak przy obiedzie bez deseru!
-I jeszcze jedno.....To musi być słodki akcent; a staje się on taki tylko wtedy, gdy kobieta odczuwa to samo, czyli tez mnie kocha!
-No może masz trochę racji-Kosa skomentował jego słowa, ale powiedział je tak cicho, jakby mówił je tylko do siebie......
        Do końca spotkania ich gość nie wracał już do samochwalczych wypowiedzi w stylu macho i nawet ograniczył ilość wulgaryzmów, które do na początku spotkania mnożył niczym przecinki w zdaniu......"
Moi drodzy, chciałbym, aby ten fragment zapoczątkował naszą rozmowę na temat wagi miłości w naszym życiu i tak sobie myślę, że może dobrze by było, aby młodzi ludzie na progu dorosłości nie zadowalali się "Obiadem bez słodkiego deseru"
Kryspin



środa, 17 września 2014

Pasterz i najemnik!

      Każdego ranka pijąc poranną kawę na tarasie mojego wiejskiego siedliska spoglądam w kierunku monumentalnych budowli  na lednickich polach postawionych przez Ojca Jana
Pogasły już światła potężnych reflektorów strzegących ten teren każdej nocy i pewnie kolejna zmiana dozorujących te mury strażników udała się na spoczynek, a pracownicy[ woluntariusze] kręcący się po terenie każdego dnia, jeszcze śpią.
Może tylko ludzie dozorujący stado osłów zamieszkujących gustowne stajnie[ pobudowane lekko na uboczu Centrum] udali się do oślich apartamentów, aby zająć się zwierzyną.
Poza tym cisza i spokój.
Można by rzec:Sielanka kolejnego dnia i ta cisza wypełniająca dziesiątki pomieszczeń, w których nie słychać gwaru, bo nikogo nie ma.
Nawet piękny dom św. Augustyna posadowiony obok głównego gmachu, jest cichy i tylko info na drzwiach mówi: że jest to teren prywatny[ może to ostrzeżenie dla przypadkowego gapia, zagubionego turysty, by nie mącił spokoju tego miejsca]
Ta willa, która bardziej pasowałaby do osiedla vipów  na podwarszawskim osiedlu, także zionie cichą pustką, bo jej mieszkaniec rzadko w niej przebywa, zabiegany w kolejnych inicjatywach, by pozyskiwać środki na nowe inwestycje swojej wizji.
W tym miejscu przypomina mi się scena z Ewangelii, gdy do Jezusa podszedł młodzieniec i zapytał: "Mistrzu, co mam zrobić, abym zbliżył się do Królestwa Niebieskiego?"
Nauczyciel z Nazaretu odpowiedział mu wtedy: "Sprzedaj wszystko co masz, rozdaj ubogim i pójdź za mną!"
Biblia mówi o reakcji tego młodzieńca :"Odszedł ze smutkiem, bo miał wiele bogactw....!"
To jest ta "łyżka dziegciu", o której napisałem kilka dni temu, gdy pozwoliłem sobie stwierdzić, że jakoś nie pragnę poznać drugiego "Wielkiego "mojego sąsiada!
Może to kwestia bliskości od siebie dwóch posiadłości, ale patrząc na puste, potężne zabudowania otaczające Rybę III Tysiąclecia, gdzie tylko słychać niekiedy głosy osłów leniwie pasących się na ogrodzonym terenie; powracam myślami do obrazu "Patrii" i jej fundatora, który oddał wszystko na rzecz fundacji pozostawiając dla siebie mały pokoik do pracy i swoistego azylu od świata i przeszłości, gdy był "ulubieńcem fortuny"!
W życiu nic nie dzieje się bez powodu, powtarzam sobie od pewnego czasu i dlatego cieszę się, że zamieszkałem na tym "odludziu", bo kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że muszę  podzielić się z innymi moją kolejną książką, która już jest i czeka tylko na narodziny w drukarni.
Po "Zakochanej koloratce", książce o tym, że niekiedy trzeba poświęcić wiele, aby otrzymać wszystko; musi ukazać się także ta druga: "Pasterze i najemnicy"!
      Przygnębia mnie to, że kolejny raz spotykam się w Kościele z przykładem "Najemnika", który w cieniu Chrystusowej nauki, buduje swoją ambicję i dostatek!
     Ale jednocześnie odczuwam radość, że dane mi jest spotkać człowieka, który jest "Pasterzem"[choć nawet nie nosi kolorowej sutanny i  nie jest kapłanem]  
Kryspin


Poznałem Wielkiego Człowieka II - doświadczenie Hioba!

       Biblijna przypowieść o Hiobie, dziecku szczęścia, który stał się obiektem "eksperymentu wierności" zdaje się powtarzać w historii wielu ludzi i przykłady można by mnożyć!
Gdy na podjeździe do mojego siedliska witałem Michała pokonującego ostatnie metry drogi ku naszemu spotkaniu, pomyślałem wtedy właśnie o Hiobie.
Nie myślałem w tamtej chwili o przeszłości mojego gościa, nie zastanawiałem się nad okrucieństwem losu, który zabrał mu dawny splendor, a zobaczyłem człowieka, który całym sobą mówił, że: Człowiek dopóki potrafi przełamywać przeciwności][także własne ograniczenia] i się im nie poddaje, jest na drodze do prawdziwej wielkości!
Na moje pytanie, dlaczego nie poinformował mnie o braku możliwości skorzystania z samochodu, odparł zwyczajnie:"To nie byłoby zgodne z moimi zasadami, a taka mała niedogodność nie może być wytłumaczeniem odstąpienia od zasad!"
W pierwszej chwili próbowałem zaoponować, bo dwa kilometry, których pokonanie zajęło mu ponad godzinę, same mówią o wysiłku, na jaki się zdobył, aby dochować wierności własnym zasadom!
Życie tego fascynującego człowieka mogłoby posłużyć jako temat do niejednej książki, czy filmu, ale on nie zabiega o to, a nawet jest przeciwny temu, by stać się bohaterem i nie daj Boże,do tego jeszcze osobą budzącą współczucie[ może dlatego zdecydowanie odmawiał już wielokrotnie łowcom okazji, aby zrobić karierę niesamowitym tematem!
Jednego Michał jednak nie może zrobić!
Nie może zatrzymać machiny, którą wprowadził w ruch powołując "Patrię", niezwykłe miejsce rozlokowane na kilkudziesięciu hektarach ziemi nieopodal Lednickich Pól ze słynną Bramą III Tysiąclecia[Rybą]
Tak sobie myślę, ze Michał stworzył wielkie dzieło, które powinno dotykać wrażliwości każdego człowieka! Bo nie można przechodzić obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia, a gdy dotyczy to małych dzieci, to szczególnie winniśmy odczuwać coś w rodzaju zobowiązania, aby zrobić wszystko, by powrócił na ich małych twarzyczkach uśmiech i nadzieja. 
       W trakcie naszego drugiego spotkania mój Gospodarz wspomniał, ze miał szczęście znać blisko Jana Pawła II i może dlatego jego zachwyt nad tym tak bliskim nam Świętym, sprawił coś, co można by nazwać nowym narodzeniem Michała.
       Papież Polak jeszcze tak niedawno był Bożym Idolem,  Duchowym Celebrytą, który w swej aktywności Pasterza Owczarni Chrystusa budził podziw milionów, ale najpiękniejszą naukę pozostawił nam w swoim  cierpieniu!
Cierpienie, choroba; osoba dotknięta "złym losem" nie powinna wzbudzać u zdrowych ludzi tylko litości!
Tak myślę, ze Michał sobą i swoim dziełem pragnie innym ukazać, że cierpienie, niedoskonałość ludzkiego ciała może być dla innych, tych"zdrowych"czymś w rodzaju szansy na wzrastanie w człowieczeństwie.
       Może nie każdy podołałby doświadczeniu Hioba i może Bóg tylko nielicznych tak doświadcza, aby inni mogli z tego wyciągać naukę, że niekiedy droga do wielkości prowadzi przez cierpienie!
Gdybym spotkał Michała sprzed lat, pewnie cieszyłbym się ze znajomości z człowiekiem, który z racji najwyższych piastowanych stanowisk, budził by mój podziw!
Jestem dumny, że poznałem tego człowieka teraz, bo spotkałem prawdziwie Wielkiego Człowieka!
Kryspin

 

wtorek, 16 września 2014

Poznałem Wielkiego Człowieka!

       Był dzieckiem szczęścia i tytanicznej pracy!
Najpierw studia, później przepustką do kariery stał się jego umysł, znajomość języków obcych i kilku ludzi, którym los podarował otwarte drzwi do karier politycznych.
      Wtedy i on miał swoje "pięć" minut, gdy przez kilka lat obrastał w podziw środowiska, realizował się w kluczowych resortach będąc od[powiedziałbym za przyszły obraz Polski.
Jeszcze długo można by wymieniać listę Jego osiągnięć, sukcesów, ale to można wszystko przeczytać w archiwalnych doniesieniach prasowych, gdy dociekliwi dziennikarze przypomnieli sobie o nim, gdy świat mu się zawalił.
Zasłabł przy biurku w ministerstwie, później działania lekarzy ratujące mu życie i diagnoza po rozległym wylewie nie dająca nadziei:Jeśli przeżyje, będzie rośliną!
Przez pół roku w śpiączce, później trzy lata bez mowy, z niedowładem prawej strony ciała.
Jak by tego było mało, pozostawia go żona zabierając prawie cały majątek jednego z najbogatszych Polaków tamtego czasu.
I tu trzeba by napisać, że od tego czasu Michał się narodził po raz wtóry i można by teraz rozpocząć kolejną wyliczankę sukcesów jego nowej aktywności, determinacji i uporu w tworzeniu nowego dzieła, które paradoksalnie z większą dozą prawdopodobieństwa sprawi, że będzie zapamiętany na długo! [niezależnie od tego, ile czasu dane mu będzie pokonywać słabnące, doświadczone cierpieniem ciało, aż przyjdzie kres, tak jak to dotyka każdego z nas]
Ciesze się, że los sprawił, że poznałem Michała, a stało się to krótko po mojej przeprowadzce do tej leśnej głuszy.
Wiedziałem co prawda, że za sąsiada będę miał twórcę idei Ryby III tysiąclecia, ojca Jana i to już może człowieka ekscytować.
Być sąsiadem medialnego zakonnika i może nawet go spotkać na porannym spacerze wśród szumiących pól.
Nie dane mi było jednak na  razie dostąpić "zaszczytu" takiego spotkania i po woli tracę nie tylko nadzieję, ale i ochotę na takowe[ale o tym później-może jutro!]
      Ciesze się że poznałem Michała i stało się to w okolicznościach trochę zaplanowanych[ nie przeze mnie]
Znajomy odwiedzając mnie pochwalił się, że zna mojego sąsiada: że jest to człowiek, który wiele może i warto byłoby, aby dostał twoją książkę"Zakochaną koloratkę"
.Zgodziłem się przekazać za jego pośrednictwem książkę z dedykacją i po dwóch dniach otrzymałem telefon od fundatora "Patrii"[fundacja na rzecz pomocy dzieciom dotkniętym kalectwem umysłowym i fizycznym, będącym jednocześnie mieszkańcami domów dziecka]
Pan Michał zaprosił mnie na kawę i rozmowę do siebie[i tu nie jestem ścisły w określeniu:"do siebie", bo spotkaliśmy się w budynku Fundacji, a nie w jego prywatnym domu!]
Od razu ujął mnie swoją osobą i skromnością człowieka wielkiej kultury, wiary i niezłomnych zasad!
O tym, że moje pierwsze wrażenie nie było tylko pozornym wnioskiem, przekonałem się już po dwóch kolejnych dniach, gdy zaprosiłem go do siebie z rewizytą.
Umówiliśmy się na czternastą u mnie.
Z obawy oto, że może mieć trudności z lokalizacją mojego wiejskiego siedliska, wyszedłem przed dom na droge, aby wskazać właściwy wjazd na posesję.
Nie nadjeżdżał jednak żaden samochód, choć zbliżała się wyznaczona godzina umówionego spotkania.
Poczułem niepokój, o słowność gościa, gdy w pewnej chwili przerodził się on w moje szczere zdumienie i zakłopotanie.
W oddali drogi majaczyła postać wolno krocząca w moim kierunku i gdy ten człowiek podszedł  dostatecznie blisko, zauważyłem z jakim trudem stawia kolejne kroki zmuszając oporną nogę, aby pokonywała kolejne metry szosy.
To był Michał, szedł pieszo ponad dwa i pół kilometra pokonując słabość kalectwa, które podarował mu los trzynaście lat temu!
Cdn!
Kryspin

  .

niedziela, 14 września 2014

Beczka miodu z posmakiem dziegciu!

       Dzisiaj jest niedziela! Powitała mnie piękną, no właśnie?
Letnią, czy już wczesnojesienną pogodą? Powitanie słonecznego poranka celebruję kawą,która smakuje wybornie na tarasie, gdy wokół panuje jeszcze senna cisza wiejskiego krajobrazu.
Dzisiaj nawet wielkie drzewa rosnące nieopodal mojej działki są spokojne i melodia, którą wczoraj wygrywały szumem liści na wieczornym wietrze, dzisiaj zdaje się być tylko cichym refrenem.
Patrzę na rozległe pola,tak niedawno jeszcze wtórujące melodią żółtych łanów zbóż, a teraz są ciche i odpoczywają przed jesienno zimowym czasem.
W oddali majaczą zabudowania Centrum Spotkań Młodzieży Lednicy.
Kilka lat temu jedynym akcentem tego terenu była Brama Ryba, przez którą w Trzecie Tysiąclecie przeszły tłumy młodych ludzi zaproszonych na tę symboliczną uroczystość przez twórcę idei powrotu do chrześcijańskich korzeni, ojca Jana-charyzmatycznego Dominikanina.
Bezdyskusyjnie ten boży animator zasługuje  na szacunek,gdyż pociągnął za sobą tłumy i zaszczepił umiłowanie szczytnych wartości w serca tak wielu osób, które są u progu swoich dorosłych wyborów!
I za to należy mu się "szacun", jak to określa pokolenie młodzieży Lednicy, ale....No właśnie do tej "beczki miodu", którym oblewają Ojca Dominikanina jego zwolennicy, niestety wpadają łyżki "dziegciu"!
Tą zadrą na dopieszczonej przez zakonnika idei, jest sam teren wokół Ryby III Tysiąclecia!
Z ofiarności wiernych Kreatywny wizjoner pobudował nowoczesne, monstrualne budynki, w których raz do roku tętni życie sztabu pracującego nad przygotowaniem corocznej masówki, a przez kolejne miesiące cały teren zionie pustką, której nie są wstanie wypełnić nieliczni woluntariusze zajmujący się sprzedażą książek dla pojedynczych turystów.
Dzisiaj jest niedziela, dzień, gdy spotykamy się w kościołach z.....? No właśnie z kim się dzisiaj spotykamy w naszych świątyniach?
Z kapłanem, ze znajomymi, z rodziną ?
A może powinniśmy spotkać się tam z Chrystusem ?
To przecież udajemy się na spotkanie z Nim!
Wczoraj przez chwilę byłem w miejscu, które znajduje się zaledwie o kilkaset metrów od imponujących zabudowań centrum ojca Jana, w Krainie Uśmiechu, jak ją nazwali ludzie z fundacji Patria!
Tam spotkałem Chrystusa, choć na miejscu nie było kapłana,a tylko grupki rozbawionych dzieci wraz z wrażliwymi opiekunami.
To nic, że część dzieciaków poruszało się nieporadnie, niekiedy na rowerkach trójkołowych, bo ich nóżki po porażeniu mózgowym nie mogły im służyć do biegania. To nic, że nieporadnie próbowały na kole garncarskim lepić wazony, a palce powykrzywiane chorobą nie pomagały im w tym, aby ich dzieła były zgrabne.
To wszystko nic wobec uśmiechu na ich twarzach, radości bycia tam wśród życzliwych im osób.
Tam czuło się, że był z nimi ktoś jeszcze....On, Jezus! I dzielił z nimi uśmiech, tak jak kiedyś w Palestynie, gdy dzieciaki garnęły się do Jego kochającego serca.
Może na dzisiaj wystarczy, o "dziegciu " w beczce miodu u"ucznia"świętego Dominika napiszę jutro, by nie psuć pięknego wspomnienia wczorajszego spotkania w Krainie Uśmiechu!
Kryspin

sobota, 13 września 2014

Opinie o "Zakochanej koloratce

       Już ponad czterystu czytelników zapoznało się z "Zakochaną koloratką" i z wielkim zaciekawieniem zbieram opinie na temat tej lektury.
Przyznam, że po odebraniu książek z drukarni, poczułem radość i niepewność, które występowały jednocześnie:
Radość, że już jest w moich rękach i niepewność, jak będzie odbierana przez czytelników?
Obawiałem się, że to moje "dziecko", które powstało jako terapia po stracie najbliższej mi osoby, wcale nie musi być interesujące dla osób, których historia bohaterów "Zakochanej koloratki" wcale nie musiała zaciekawić.
Moje mniemanie, że warto ukazać innym, iż w życiu niekiedy warto poświęcić wiele, aby otrzymać wszystko, wcale nie musiało spotkać się z zaciekawieniem innych.
Kolejną obawą, z którą się zmagałem, to opinia, że teraz książek już nikt nie czyta, a jeśli dołoży się do tego autora nieznanego, to w imię czego ktoś miałby wydawać ;pieniądze na zakup książki?
Moje obawy nie mogły jednak zdusić mojego przeświadczenia, że ta książka powinna trafić do jak największej liczby czytelników i nadal tak uważam, bo nie jest to tylko prosta opowieść o miłości, która nie miała się zdarzyć, a gdy już zaistniała, powinna obumrzeć zduszona negacją świata, który zdawał się gremialnie mówić: Nie!
Spośród  osób, które poznały "Zakochaną koloratkę" wielu wyraziło swą opinię o niej.
Z dumą i ulgą jednocześnie muszę przyznać, że tylko jedna osoba stwierdziła, że:" nie kręcą ją takie klimaty, a w miłość to ona i tak nie wierzy".
Kilkudziesięciu czytelników powiedziało natomiast, że przeczytało historię jednym tchem.
Pozwolę sobie zacytować kilka opinii:
Jedna z czytelniczek zadała mi pytanie:"Czy każdy mężczyzna kończący seminarium potrafi tak kochać? Bo jeśli tak, to może wszyscy faceci powinni zaliczyć pobyt w murach tej uczelni?
Świadek Jehowy przyznał: ":Zasadniczo to ja książek nie czytam, ale tę przeczytałem w trzy dni w drodze do pracy i sam jestem zdumiony, że można w życiu przeżyć tak piękne uczucie i teraz mogę powiedzieć, że historia bohaterów "Zakochanej koloratki" uświadomiła mi, jak ważnym w życiu każdego człowieka powinna być miłość!"
Ortodoksyjny "katolik": "Jeśli spotkałbym tę książkę w księgarni, to ze względu na tytuł i okładkę, nie kupiłbym jej.
Poleciła mi ją jednak znajoma i dlatego chciałbym ją przeczytać i mieć[ gdy mówił tę opinię, poznał treść tylko pierwszych stron, bo przyjaciółka nie pożyczyła mu swego egzemplarza ]
Kilka koleżanek z oddziału kardiologii szpitala w Poznaniu postanowiło kupić wspólnie ksiązkę, którą zamierzały przeczytać kolejno.
Gdy doszło do zakupu, pozostała jedna, gotowa zapłacić za zakup, pozostałe stwierdziły, ze:" tak właściwie, to ich nie interesują takie klimaty i nie poświęcą kasy na zakup!"
Gdy koleżanka przyniosła na oddział swój egzemplarz, jej przyjaciółki przechwyciły książkę i wyrywają ją sobie.
Właścicielka stwierdziła żartobliwie,że:"Obawia się, iż książka powróci do nie w kawałkach!"
Kochani!
Te opinie osób w różnym wieku, różnych profesji, utwierdzają mnie w przekonani, iż "Zakochana koloratka" powinna trafić do bardzo wielu odbiorców i dlatego zrobię wszystko, aby nastąpił kolejny etap jej życia: pułki księgarni, by szersze grono czytelników poznało jej treść!
I niech tak będzie!
Kryspin

piątek, 12 września 2014

Zapach żniw u wujka Sewera

       Kiedyś określałem siebie Kibicem życia, gdy lubiłem zatrzymywać się w zabieganiu miasta, by przez chwilę pomyśleć, jaki ma sens ta ciągła gonitwa wokoło?
Teraz też dopadają mnie te refleksje, gdy jestem z dala od tego zgiełku, gdy kolejny dzień obudził mnie  spokojem wiejskiej ciszy.
Pierwszy  zachwyt wiejskim klimatem przeżyłem dawno temu, gdy rodzice zafundowali mi wakacje u wujka na wsi.
Dzieciak z miasta przez cztery tygodnie oddychał powietrzem przesiąkniętym zapachem żniw, dojrzewającego zboża, które po ścięciu stawiane było w rzędy mendli, jak nazywali je miejscowi.
      Początek żniw miał swój ceremoniał, coś w rodzaju misterium, które wszyscy przeżywali.
Wujek Seweryn pierwsze kłosy obciął sierpem, a jego żona, moja ciocia sprawnie zawiązała z nich pierwszy snopek.
Po tym początku dopełnionym słowami:"w Imię Boże zaczynamy zbiór zboża, z którego powstanie chleb nasz powszedni" gospodarz odłożył stary sierp, aby zastąpić go kosą, którą kolejny raz dopieścił kamienną osełką, aby jeszcze sprawniej służyła do ścinania kolejnych łanów żółtych główek z napęczniałym kłosami ziaren.
Dobrze naostrzona kosa służyła do przygotowania miejsca dla snopowiązałki, maszyny ciągnionej przez karego i kasztankę, piękne konie będące chlubą wujka.
Ta maszyna, która w czasie pracy wypluwała związane snopki, była synonimem postępu i przed pół wiekiem wcale nie była tak powszechnie używaną maszyną na polach szumiącymi łanami dojrzałego zboża.
Jako młodego chłopaka z miasta interesowało mnie każde narzędzie rolnicze, które dane mi było zobaczyć  przy pracy na polu.
Mniej postępowi rolnicy w tamtym czasie korzystali ze żniwiarki, maszyny która tylko przy pomocy drewnianych łopat oddzielała porcje skoszonego zboża i w ślad za nią musiały podążać kobiety, które snopki wiązały ręcznie, używając do tego słomy uplatanej w rodzaj naturalnego wiązania.
Wujek szedł z postępem, dlatego niektórzy sąsiedzi trochę mu zazdrościli, ale to nie przeszkadzało wszystkim we wzajemnej pomocy.
      Gospodarz mający snopowiązałkę kosił pole sąsiada, a tamten w ramach wdzięczności pomagał w stawianiu mendli i w ten sposób praca szła sprawnie i żaden kłos na polach się nie marnował.
To był przyjemny widok, gdy jak okiem sięgnąć, na polach stały rzędy snopów wygrzewających się w lipcowym słońcu, by ziarna były suche i dorodne.
      Po kilku dniach tą całą "zbożową armię" trzeba było zebrać i zwieść do stodoły, by tam snopy doczekały do młócki.
Teraz rumaki zaprzęgano do wozu drabiniastego, na którym ustawiano gigantyczne sterty przeschniętego zboża, by ostrożnie przewieść je na miejsce do przepastnej stodoły mieszczącej się obok obory, gdzie mieszkały krowy,kolejna duma wujka.
Gdy załadowano ostatni wóz ze snopami, odczuwało się znowu coś w rodzaju święta i wszyscy z radością podążali w ślad za wolno kroczącymi rumakami zaprzężonymi  w ten środek transportu.  One chyba także wyczuwały tę wyjątkową chwilę kończącą pierwszy etap żniw.
Domownicy w tym dniu pod wieczór zasiedli na ławie przed domem, aby zażywać odpoczynku po ciężkiej pracy popijając schłodzone kwaśne mleko, a starsi chłopacy w  tym czasie z nadzieją patrzyli w kierunku gospodarza, który dla "dorosłych" przyniósł z małej ziemnej piwniczki gąsior głogowego wina, aby wszyscy pospołu mogli wypić toast podziękowania za szczęśliwe zbiory!
Taki obraz żniw zapamiętałem z czasu, gdy byłem jeszcze małym ksykiem, który zapamiętał to do dzisiaj i myśląc o tym dawnym przeżyciu nadal czuję zapach tamtej wsi, przesiąknięty aromatem dojrzałego zboża.
Kryspin.
P.S. Jutro podzielę się z wami kolejnymi moimi wspomnieniami z wakacji u wujka Sewera!.    

środa, 10 września 2014

Głos ciszy!

        Poranek w mojej wiejskiej samotni powitał mnie mgłami unoszącymi się nad polami.
Pogoda dzisiaj mało zachęcająca do przebudzenia.Powietrze przesiąknięte jest nocnym deszczem i słonko schowane gdzieś za chmurami zdaje się jeszcze spać.
Zaparzyłem  ranną kawę i przysiadłem na drewnianej ławie wyciosanej z olbrzymiego pnia.
Napawam się jej aromatem i spokojem ciszy otaczającej mnie ze wszystkich stron.
Słuchanie ciszy, tego nie doświadczałem w mieście, gdzie budził mnie klekot tramwajów hałasujących niemiłosiernie.
Tu słyszę ciszę!
       Pies leniwie przemierza zakamarki zielonego ogrodu, jakby chciał sprawdzić, czy kwiaty i zielona trawa obudziły się już do nowego dnia....
Kawa smakuje wybornie i daje ukojenie, jakby powielała spokój ciszy i jest mi dobrze....
      Myślę przez chwilę o porankach w mieście, o szumie ulicy,skulonych przechodniach, którzy nawet w pogodny, słoneczny dzień wydają się przemarznięci i przygnębieni koniecznością nieustannego pośpiechu i perspektywą kolejnych godzin, gdy będą "więźniami" swoich miejsc pracy, towarzystwa niekoniecznie życzliwych osób, namolnych interesantów...
No tak, powie ktoś teraz: Mądralo, ale takie jest życie, trzeba pracować, podejmować nieustanny kierat, zakładać na siebie jarzmo[rodzaj uprzęży nakładanej na zwierzęta przy ciężkiej pracy, którą wykonują ofiarując swoją siłę dla dobra człowieczej pracy], aby pchać do przodu machinę postępu.
No właśnie: człowiek sam sobie zakłada uprzęż, aby robić często to, czego nie chce.
Chodzimy do pracy, której nie cierpimy, po co?
Dla lepszego samochodu, którym i tak nie mamy czasu jeździć dla przyjemności, dla większego mieszkania, w którym przecież tylko padamy zmęczeni po całym dniu biegania, dla lepszej przyszłości.....?
Nie namawiam broń Boże do tego, aby porzucić swoje obowiązki, nic nie robić, oddawać się lenistwu; nic z tych rzeczy.
Może tylko proszę: posłuchajcie ciszy, zatrzymajcie się choć na chwilę w tym pędzie, wejdźcie w azyl swojej "wsi", niezależnie, czy mieszkacie w blokowisku, czy przy ruchliwej ulicy krzyczącego miasta!
       Mieszkam na wsi i wcale nie pragnę błogiego lenistwa, ale karmię się spokojem ciszy, aby podejmować wyzwania, które stawia przede mną każdy dzień i robię to.
Wieś nie jest oazą dla nierobów, niebieskich ptaków. Widzę to obserwując rolników i ich pracę.
Tak, to ludzie ciężkiej pracy, ale wyczuwam w nich także spokój ciszy, której nawet gwar podwórka ze zwierzętami domagającymi się porannego posiłku[świnki rozkosznie kłócą się przy korytach z jedzeniem] jakoś nie mąci.
Pewnie za chwilę siądą na traktory, aby dokończyć wczorajszej pracy przy orce tłustej ziemi.
Piękna jest ziemia gdy żelazne lemiesze odkrawają soczyste skiby naszej żywicielki.
Orane pole kojarzy mi się z przygotowywaniem posiłku, gdy mama kroiła skiby pachnącego chleba, aby przygotować dla wszystkich smaczne śniadanie.
Teraz jest na wsi taki właśnie czas: Jesienne prace polowe są przygotowaniem "posiłku", bo przecież na wiosnę tak przygotowana ziemia zaszumi łanami zbóż i kolejny raz będziemy przeżywali radość pachnącego chleba z nowych zbiorów!
Wieś wydaje się spokojna, jakby czas tu płynął wolniej....?
A może tak powinno być....Aby czas płynął wolniej.....?
Posłuchajmy razem ciszy....może tak powinniśmy zrobić....Może wtedy w naszych sercach zagości uśmiech szczery....? Może nasz czas popłynie wolniej, a to przecież nasze największe pragnienie.....
Kryspin

Mieszkam na wsi!

         Od trzech tygodni mieszkam na wsi!
To kolejna zmiana w moim życiu i nawet zastanawiałem się, czy aby ostatnia?
Ludzkie życie przebiega okresami zmian, moje także
Mam prawie 57 lat i ktoś mógłby powiedzieć, że to trochę późny czas na takie decyzje, a ja uważam inaczej.
Przez ponad trzydzieści lat mieszkałem w mieście i może już dosyć?
         Zmiana, to także czas na zastanowienie, ocenę minionego okresu, dochodzenia do wniosków.
Niekiedy nasze zmiany są powodowane decyzjami istotnie zmieniającymi nasze dotychczasowe życie, kierujące je na nowe tory, fundujące nam podróż w nieznane...
        Pierwszą istotną moją zmianą była decyzja o odejściu ze stanu kapłańskiego i związek z kobietą, którą pokochałem ze wzajemnością i przeżyliśmy 10000 cudownych dni wzrastając w "zabronionej miłości", którą długo było nam oswajać świat, który nie tolerował takich decyzji i długo nie chciał kibicować naszemu uczuciu.
A my byliśmy szczęśliwi sobą i tym, że w zmieniającej się wokół codzienności potrafiliśmy cieszyć się z tego, że potrafimy pokonywać małe i większe kłopoty razem.
Od półtora roku pozostałem sam, bo tak chciał los, który zadecydował za nas i uczynił nam "zmianę", której najbardziej nie chcieliśmy.
       Od trzech tygodni mieszkam na wsi!
Tak sobie myślę, że ta decyzja o moim nowym miejscu zamieszkania jest wyrazem pragnienia zmiany połączonej z nadzieją, którą noszę w sobie:
Nie chcę odejść na ślepy tor, rodzaj życiowej bocznicy, której tory wegetują wspomnieniem pociągu, żelaznej maszyny już nigdy nie mającej pieścić ich swymi kołami.
      Gdy niekiedy myślałem o cichej wsi, oddalonej od zgiełku miejskich ulic, zawsze tworzyłem sobie obraz sielankowego stanu, gdzie czas płynie wolniej, a pośpiech miasta zdaje się daleki, prawie nierealny.
Tak myślałem, ale chyba się myliłem?
Od trzech tygodni odkrywam inny obraz miejsca, które obrałem sobie na moje życie po "zmianie"
Rzeczywiście, doświadczam innego odbioru czasu, nie odczuwam zabiegania miasta, smrodu spalin karawany samochodów przemierzających zatłoczone ulice, prawie biegu ludzi z pochylonymi głowami i dzikimi oczami rozbieganymi w trosce o zdobycie uprzywilejowanej pozycji w wyścigu "szczurów" etatowego zatrudnienia...
Od trzech tygodni mieszkam na wsi i zaczynam rozumieć, że ta zmiana była mi potrzebna, abym na nowo odkrywał nadzieję, że los kieruje mnie ku ciekawej przyszłości.
        Tak na koniec dzisiejszego spotkania, chciałbym przeprosić, za okres milczenia przez kilka tgygodni.
Obiecuję poprawę i czuję, że moje nowe otoczenie będzie sprzyjało w odkrywaniu ciekawych przemyśleń, którymi chcę się z wami dzielić.
Kryspin
.