środa, 27 lutego 2019

Czy LGBT jest groźne?



Konia z rzędem temu, kto nie wgłębiając się w źródła, chociażby w Wikipedii, bez większych trudności rozszyfrowałby skrót LGBT.
A wypadałoby wiedzieć coś więcej na temat tego, czym bombardują nas w ostatnim czasie media, donosząc o tęczowych inicjatywach.
I tak dowiedzieliśmy się, że Prezydent Warszawy idąc w kierunku równości dla różnorodności w naszym codziennym życiu, zafundował mieszkańcom kolorowy tramwaj, następnie zapowiedział powstanie specjalnych hosteli dla zwolenników LGBT i pewnie podejmie inicjatywę powrotu tęczy na jednym z placów stolicy, bo kiedyś już przecież była.
Kolejnym krokiem w tej szczególnej aktywności miałoby być wprowadzenie do szkół kolejnego przedmiotu, na którym maluchy mogłyby od najwcześniejszych lat zaznajomić się z tym, że ludzie dorośli nie są tacy sami, a tym co ich odróżnia, to sfera seksualności.
No i wszystko wydaje się być zasadnym, bo lepiej wiedzieć, aniżeli później się dziwić i szepcząc w zaufaniu, powtarzając swoim bliskim:
„ A Filip to jest jakiś taki inny, bo nie bawi się z dziewczynkami, a woli chłopców”.
Kiedyś, jak to sam miałem naście lat, pamiętam, że naturalnym było to, że chłopacy bawili się w swoim gronie(kopali piłkę, ganiali po podwórku z kijakowymi karabinami) i nikomu ni przyszło do głowy, że mieliśmy wtedy zaburzony pogląd na swoją seksualność i pielęgnowaliśmy gejowskie zachowania.
Podobnie było z dziewczynami, które spalały kalorie skacząc w gumę i czuły się dobrze w swoim towarzystwie. Lubiły przebywać ze sobą, powierzać sobie dziewczęce tajemnice. A jeżeli przywołać we wspomnieniach częste przypadki, kiedy dziewczyny nocowały u siebie, bo wieczór i noc u koleżanki były dopełnieniem pragnienia bycia razem z przyjaciółką, to teraz byłoby to nie do pomyślenia.
A wszystko przez LGBT, czyli tajemniczy skrót, który warto rozszyfrować, by wiedzieć:
To skrót angielskich słów: Lesbian, Gay, Bisexual i Transgender; co w tłumaczeniu oznacza: lesbijki, geje biseksualiści i osoby o naturze transseksualnej(z przyczyn genetycznych nie akceptujących swojej biologicznej płci)
Choć określenie LGBT pojawiło się w USA w połowie minionego stulecia, to nie odkryło niczego nowego, bo od zarania dziejów ludzie należący do mniejszości seksualnych byli i pewnie będą do końca świata.
Pewnie byli także wśród nas, gdy bawiliśmy się razem mając naście lat, ale to nie zmieniło naszego nastawienia do kolegów, którzy okazali się w dorosłym życiu gejami i taką obrali drogę swojej seksualności.
Sądzę także, że wśród koleżanek, które zawiązały nastoletnie przyjaźnie, nie przekreśliły tego późniejsze wybory Hanki, Joli, czy Magdy, bo w dorosłym życiu pokochały inaczej.
Mój starszy kolega mieszkający obecnie w USA, opowiedział mi kiedyś o kobiecie z kościoła anglikańskiego, która pełniła funkcję kapłańską przy Uniwersytecie Stanforda. Dla nikogo nie było zgorszeniem, że w życiu prywatnym była zdeklarowaną lesbijką i do tego w stałym związku z kobietą.
Później dodał, że nasz Kościół zostaje daleko w tyle za świadomością, iż ludzie w swoich orientacjach seksualnych są różni, ale wszyscy tak samo wierzą, że Bóg ich kocha, a od innych oczekują tylko zrozumienia, że mają także prawo do życia w miłości.
Aby była jasność- nie popieram histerii zwolenników LGBT, ich działań, które mogą tylko wyrządzić wiele zła. Nie popieram „eksperymentów” na małych, delikatnych roślinkach (jakimi przecież są dzieci wkraczające w dorosłe życie, także w sferze seksualnej), ale także boję się bezczynności Kościoła w tych sprawach.
Same protesty Ordo Iuris, czy krzyk (nota bene słuszny) przy próbach niszczenia przez zwolenników LGBT idei Roberta Baden-Powella (twórcy ruchu skautowego), która realizowana jest przez ZHP; to ostry sygnał, aby Kościół podjął rękawicę w tej walce.
Kryspin, 

środa, 20 lutego 2019

Grzechy główne i kardynalne cnoty



Kiedy sięgamy pamięcią do wykutych kiedyś na przysłowiową blachę katechizmowych pouczeń, to wśród nich znajdziemy siedem grzechów głównych: pycha, chciwość, nienawiść, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, no i na koniec lenistwo.
Wśród tych wymienionych ludzkich przywar (grzechów) odnajdujemy te, które w jakimś stopniu zdają się nam bliższe i jesteśmy skłonni się do nich przyznawać.
Bo któż z nas nie uległ choćby sporadycznie pokusie dodatkowego kęsa, gdy zaliczaliśmy biesiadną imprezę i dopiero po zakończeniu uczty stwierdziliśmy, że może za dużo daliśmy pracy naszemu żołądkowi. Trudno, na przyszłość wykażemy się większą powściągliwością i potrafimy powiedzieć (także sobie): nie dziękuję za następny kawałek rozkoszy..
Kolejnym oswojonym grzechem głównym jest zazdrość, która dopada nas niekiedy w absurdalnych sytuacjach: sąsiad kupił nowy samochód, a koleżanka wygląda tak, jakby się jej lata nie imały i nadal wygląda jak swoja córka, gdy nam wiek zaznacza lata, no ale na to możemy zaradzić mniej lub bardziej udaną wizytą u chirurga kosmetycznego, i jakoś powraca nam dobre samopoczucie, a nowe cztery kółka możemy kupić na kredyt, a co tam.
Ostatnio w naszych międzynarodowych relacjach zaliczyliśmy dyplomatyczny zgrzyt, kiedy to wysoki dostojnik państwa Izrael odniósł się do zdarzeń, które dla większości z nas są już tylko historią. Przywołując tragiczne wydarzenia holokaustu, winnymi tychże uczynił także Polaków, którzy (w jego ocenie) dołożyli swoje ręce do zbrodni nazistowskiego okupanta.
Nie mam teraz zamiaru polemizować z tak jednostronnym osądem, ale pozwolę sobie zwrócić uwagę na mowę nienawiści, z jaką ów człowiek dokonał tej swojej oceny: „Zawsze będziemy pamiętać i nikt nam nie zabroni mówi w takim tonie o tamtych wydarzeniach!”
Nienawiść, to wśród siedmiu grzechów głównych matka wszelkiego zła, bo to ona jest początkiem swoistej „reakcji łańcuchowej” i otwiera w człowieku kolejne drzwi, za którymi na swoją, niszczącą wszystko co dobre w człowieku, rolę czekają:
-Dlaczego to mnie spotkało, a nie mojego sąsiada, którego nie lubię (zazdrość)?
-Pewnie, że jestem zły( gniew), że komuś idzie lepiej, choć to mnie winno należeć się szczęście.
-A w czym ja jestem gorszy, kiedy taki ze mnie prawy człowiek( pycha).
-A co tam, skorzystam z okazji, i nic to,że mój zysk owinięty jest w krzywdę drugiego(chciwość)
To wszystko są zatrute owoce nienawiści, której ulegamy tak sami z siebie, ale i wtedy, kiedy otwieramy się na głosy tych, którzy uczynili z niej oręż walki przeciwko innym.
W czasie okupacji nie wszyscy Polacy okazali się aniołami, i nie mam tu na myśli tych, którzy niezależnie od okoliczności zawsze karmią się nienawiścią i są gotowi do wyrządzenia krzywdy innym, chociażby dla sadystycznej satysfakcji, bo takich ludzi i teraz możemy spotkać.
Machina nienawiści, którą karmił się nazizm, zaowocowała strachem i dlatego niektórzy mając do wyboru dalsze życie za donos, uległo.
Co nie znaczy, że zdecydowana większość przeszła pozytywnie tę narzucaną im nieludzką próbę i zachowała godność, choć niekiedy okupioną najwyższą ceną.
To już tylko historia i nikt nie musi dokonywać takich wyborów, ale czy na pewno?
Na szczęście świat(także Polska) nauczony doświadczenie zabezpieczył się przed tym , aby powrócił koszmar czasu, gdy nazizm stworzył filozofię ksenofobicznej nienawiści i gdyby ktoś próbował wskrzeszać takie demony z przeszłości, szybko zapewniłby sobie darmowy wikt za kratami, gdzie miałby czas na przemyślenie swoich chorych pragnień, i dobrze.
Czy możemy więc być spokojni o nasze jutro?
Kiedy czytam internetowe dysputy domorosłych „znawców” politycznej sceny i gdy przerzucam na pilocie kolejne stacje telewizyjne, nieodparcie odnoszę wrażenie, że zioną z nich bardzo podobne (tym z przeszłości) demony, które przesiąknięte są obsesją nienawiści.
Najlepszą obroną przed bezmyślną nienawiścią są cztery kardynalne cnoty, o których także informuje nas katechizm:
Rozsądek, sprawiedliwość, umiar i odwaga.
Tylko tyle, ale i aż tyle, i tego życzmy sobie nawzajem.
Kryspin

środa, 13 lutego 2019

Przygotowanie do życia w miłości


    Gwoli wyjaśnienia. 
Poniższy tekst został przygotowany do publikacji w "Angorze", która będzie miała miejsce w przyszły poniedziałek (18.02.2019 r.), ale odwiedzającym mojego bloga mogę go udostępnić już dziś, co niniejszym czynię. 
     Pewnie już nieco straciły świeżość kolorowe bukiety, które zaledwie kilka dni temu z dumą wręczali zakochani swoim lubym w dniu św. Walentego. Może jeszcze gdzieś się walają ozdobne karteczki, z wydrukowanymi mniej lub bardziej kiczowatymi życzeniami mającymi zastąpić osobiste słowa, którymi zwykle zapewniamy naszą drugą połowę, że nasza miłość nadal jest aktualna, choć słowo: „Kocham” wydaje się jakoś zbyt infantylne i może dlatego tak rzadko pojawia się na naszych ustach.
     Kolejny Dzień Zakochanych został odfajkowany i większość z nas powróciła do rzeczywistości, w której nie bardzo jest miejsce na miłość, bo życie okrutnie domaga się od nas bycia silnymi, rozsądnymi i chłodnymi w podejmowanych decyzjach.
A mnie jest trochę smutno, że tak rzadko w swoich wyborach kierujemy się sercem, spychając jego cichy szept gdzieś na margines naszej codzienności.
Miałem wczoraj długą rozmowę z reżyserem. Spotkaliśmy się, aby omówić ewentualną ekranizację „Zakochanej koloratki”.
     W trakcie dyskusji o przesłaniu, jakie w sobie niesie ta książka, mój rozmówca poddał w wątpliwość, czy miłość, to nadal dobry temat, nadal mogący być „siłą” kinowego obrazu: bo to wszystko już było. Później na potwierdzenie swoich wątpliwości rzucił kilka głośnych tytułów, klasyków gatunku, więc poco tworzyć swego rodzaju kower znanego już tematu?
-A ja chciałbym, aby ta książka stała się lekturą szkolną-odpowiedziałem i zaraz dodałem, aby wyjaśnić memu rozmówcy, dlaczego tak uważam.
-Szkoła jest obecnie popularnym tematem dyskusji, chociażby w kontekście lekcji religii, której sens podważają zwolennicy świeckości naszego państwa.
     Kto ma rację? ...Pozostawię to „mądrzejszym” specom od argumentów: za - lub przeciw.
Szkoła mająca w swych założeniach przygotowanie młodego człowieka do dorosłego życia, realizuje swój program, by edukować przyszłych: robotników, inżynierów, ludzi nauki, wynalazców pchających wózek postępu, i to wszystko jest dobre.
     Pozostaje jednak jeszcze sprawa, którą określiłbym formowaniem duchowej dojrzałości, niemniej ważnej dla przyszłego, dorosłego życia absolwentów. Do tego zaliczyłbym całą gamę przedmiotów humanistycznych :język ojczysty, historia, inne przedmioty poszerzające wiedzę o otaczającym nas świecie, ale i przygotowanie do życia w rodzinie, przygotowanie do życia seksualnego, etyka, czy wreszcie lekcje religii-dla zdeklarowanych wierzących.
     Próżno jednak szukać przedmiotu w tym humanistycznym dziale przygotowania do życia w miłości!
     Czy jest to jednak potrzebnym, bo dzieciakom fundować kolejny przedmiot, kiedy o takich sprawach uczeń może zażywać edukacji poza lekcyjną salą?
     Przecież taką edukację ma w rodzinnym domu, ewentualnie na lekcjach religii, czy chociażby w parafialnej salce, kiedy zaliczy kurs przedmałżeński prowadzony przez zaufaną osobę księdza proboszcza. Do tego wszystkiego cotygodniowe szkolenie z miłości może mieć na niedzielnych nabożeństwach, które opakowane są w miłość Boga do ludzi.
     Obawiam się, że mało skuteczne są te swoiste „korepetycje” z miłości, zważywszy, że 30% młodych zatrzymuje się w deklaracji miłości na poziomie wolnych związków, argumentując swój wybór tym, że rozwodem kończy się ponad połowa małżeństw, nie wspominając już o patologii związków, w których miłość już dawno „wyparowała” i tacy żonkosie są ze sobą tylko przez „zasiedzenie”.
     Dużo jest racji w tych krytycznych głosach, ale to nie rozwiązuje problemu.
     Przygotowanie do życia w miłości, to bardzo ważny aspekt kształtowania przyszłego życia, w którym człowiek bierze odpowiedzialność za tego drugiego, i tu nie chodzi tylko o współmałżonka, ale i o dzieci, owoce ich bliskości. Tylko ludzie żyjący w cieniu miłości potrafią zaszczepić ten dar, jako najlepszy „posag”na przyszłość swoich pociech.
     To także dotyka maluchów, na długo przed tym, kiedy w chwili narodzin pierwszy raz zobaczą uśmiech kochających ich rodziców.
Kryspin

środa, 6 lutego 2019

Konkordatowe dzieci



Luty jest czasem karnawałowych harców, i mnie dopadł ten nastrój beztroskiej radości przy muzyce z lat amerykańskiej prohibicji, kiedy skorzystałem z zaproszenia przyjaciół i razem z nimi wziąłem udział w „Balu gangsterskim”.
Oczywiście była to zabawa maskaradowa; pistolety i karabiny były atrapami, ale już alkohol ( w rozsądnych ilościach) jak najbardziej prawdziwy, co z upływem czasu powodowało, że rozmowy, nawet jeszcze przed chwilą obcych sobie osób, stawały się szczersze.
W trakcie jednej z przerw od parkietowego szaleństwa, stałem się mimowolnym świadkiem dysputy dwojga młodych ludzi.
Tematem ich rozważań nie była moda, czy inne sprawy, którymi ludzie w ich wieku zdają się żyć na co dzień, a polityka. Rozmawiali o „Wiośnie”, nowym podmiocie, który dopiero co pojawił się na scenie naszego politycznego tortu.
-”Nareszcie będzie inaczej i może to jest alternatywa do tej zgranej płyty, a dla wielu młodych i nadzieja, że odejdą do lamusa historii dawne układy.”- stwierdziła młoda kobieta, a jej koleżanka dodała:
-”Nienawidzę …..(tu wymieniła nazwę partii) i mam nadzieję, że wreszcie ich popędzą.”
Nie wytrzymałem i zadałem pytanie:
-Czy aż tak źle wam się żyje w ostatnim czasie? I zaraz zacząłem wyliczać osiągnięcia (także te pro społeczne) obecnie rządzących.
-”Jestem z Podkarpacia, Pan wie, że to bastion …..., ale ja i wielu moich rówieśników nie godzi się na to, że …... tak służalczo klęczy przed Kościołem, dlatego mówimy: Nie!”
Kilka dni po ogłoszeniu „Wiosny” wszyscy „ważni” gracze naszej sceny politycznej zabrali głos starając się oceniać szanse nowej formacji. Zabrakło tylko oceny wywołanych do „tablicy” przedstawicieli Kościoła, który chyba w największym stopniu winien być zaniepokojony większością nowinek, na których „Wiosna” zamierza rozkwitnąć.
-Konkordat i kościelne przywileje do lamusa!
-Podważenie moralnych zasad głoszonych przez Kościół, dla którego wolność aborcyjna, czy zanegowanie małżeństwa, jako wyłącznego związku mężczyzny i kobiety!
To tylko główne bomby, którymi nowa partia zamierza zbroić swoje działa zagłady dawnego układu.
Czy więc milczenie hierarchów, to oznaka pewności, że z szumnych zapowiedzi „Mesjasza” laickiego porządku nic nie wyniknie, czy coś innego jest na rzeczy?
Najgorszym dla Kościoła byłoby przeświadczenie, że już nie takie burze historii targały jego posadami, jak chociażby w czasach komuny, kiedy władze otwarcie prowadziły krucjatę przeciw Krzyżowi, i co: Krzykacze dawnego ustroju odeszli w niepamięć, a Kościół trwa niewzruszony!
Po śmierci Jana Pawła II zrodził się ruch młodych JP II, i to był piękny owoc świętości naszego wielkiego rodaka.
Od tego czasu minęło już jednak wiele lat i teraz dorasta pokolenie „Dzieci Konkordatu”: młodych po szkolnych lekcjach religii, świadków mało „świętych” dokonań przedstawicieli Kościoła, jego umiłowania dostatku i jak to określił już dawno Nauczyciel z Nazaretu:” rozmiłowanych w zajmowaniu pierwszych miejsc w Synagogach”, i zupełnie inaczej widzą swoją przyszłość.
„Dzieci Konkordatu” nie kupują już tego, że jesteśmy narodem tradycyjnie religijnym i uważają, że wcale nie potrzebują Kościoła, by być dobrym człowiekiem, wiedzieć co jest dobrem, a co zwyczajnym świństwem.
Paradoksalnie pojawienie się „Wiosny” może być szansą dla Kościoła, bo z dużą dozą pewności można przewidzieć, że populistyczne hasła „Mesjasza” spłyną w niebyt, niczym wiosenne roztopy.
Ale to wcale nie znaczy, że odwróci to krytyczny trend młodych i ruszą skruszeni pod skrzydła kościelnych guru.
Jeżeli Kościół nie dokona samoograniczenia (także w sprawach Konkordatu), „Dzieci Konkordatu” pozostaną na polu niczyim czekając na kolejnego „Zbawcę” ich oczekiwań, i nie będzie to Kościół!
Kryspin