wtorek, 27 grudnia 2016

Puste miejsce przy wigilijnym stole

      Patrząc na tę parę nieboraków można by jednym krótkim zdaniem skwitować ich sytuację:
Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie!
      Ona na ostatnich nogach, on bezradny wobec obcego tłumu, który wypełniał uliczki Betlejem.
To senne zazwyczaj miasteczko, zagubione w prowincjonalnej Palestynie, teraz zrobiło się gwarne za przyczyną dekretu Cesarza Rzymu, który nakazał spis swoich poddanych.
     Dla miejscowych ten dekret okupanta nawet był korzystny, bo mogli zarobić sporo grosza od przyjezdnych. Przybywający musieli kupić coś do jedzenia, a ci z odleglejszych stron musieli tez gdzieś przenocować, dlatego nawet skromne lepianki, które normalnie miejscowym służyły jako domostwa, teraz zmieniły się w gospody z miejscami do spania.
     No i jedyny kłopot dla miejscowych, to grupa takich podobnych tym dwojgu: biedaków w znoszonych tunikach, które bardziej przypominały łachmany żebraków, aniżeli ludzkie odzienie.
Czy można więc się dziwić odpowiedziom na ciche pytanie o lokum dla potrzebującej kobiety, która lada moment miała urodzić?
„Nie ma dla was miejsca”- słyszał enty raz jej małżonek i z coraz mniejszą wiarą ponawiał kolejny raz pytanie.
Nadzieję odbierały mu także spojrzenia odmawiających, bo za każdym razem w ich oczach widział to samo. Choć pewnie nikt mu tego głośno nie powiedział, to zawsze to czuł : „Nie pasujecie do naszego poukładanego świata, jesteście chodzącym kłopotem, a my cenimy sobie spokój i dobre życie”
Tylko nieliczni, a może właściwie tylko jeden z miejscowych zdobył się na gest współczucia i wskazał swoją stajnię dla bydła, gdzie pozwolił im przeczekać chłodną noc.
Sam pewnie wrócił do swojego świata, zasiadł w gronie przyjaciół i biesiadował. No i może tylko przez moment przypomniał sobie o tych dwojgu czując dumę, że zachował się po ludzku robiąc dla nich aż tyle, gdy inni tyle razy odprawili ich z kwitkiem.
*
Za nami kolejne wspomnienie tamtej niezwykłej nocy.
     Jak co roku zaliczyliśmy bożonarodzeniową wigilię w gronie najbliższych. Po sutej kolacji z chrupiącym złocistą skórką karpiem i słodkością upieczonych ciast, po chwilach radosnych wzruszeń, gdy składaliśmy sobie życzenia łamiąc się opłatkiem, no i po rozpakowaniu prezentów oczekujących pod zieloną choinką, wieczorem udaliśmy się na nocną Pasterkę.
     Za nami święta Bożego Narodzenia i może teraz, przy okazji nawiedzin kościelnych żłóbków, trochę się wstydzimy za mieszkańców tamtego Betlejem Czujemy się nieswojo, że było w nich tak mało serca i miłości.
Bóg tamtej grudniowej nocy przyszedł do ludzi, a oni na to spotkanie wybrali dla Niego bydlęcą stajenkę!
Od wielu lat nasze media dumnie informują o wrażliwości naszych serc przed kolejnymi świętami. Co roku organizuje się akcję szlachetnej paczki i wylicza się kolejne rekordy hojności darczyńców, którzy w marketach wypełniają kosze z produktami spożywczymi dla biednych. Na kilka dni przed 24 grudnia w wielu naszych miastach organizowane są zbiorowe wigilie dla bezdomnych i samotnych, których w wyznaczonych do tego celu halach obsługują wolontariusze, a restauratorzy w setkach kilogramów licytują, kto więcej dla tych nieboraków przygotował pierogów i smażonej ryby serwowanej później w plastikowych talerzykach układanych rządami na długich, pokrytych ceratą stołach. Do tego jeszcze kolęda płynąca z głośników i można z poczuciem dumy powrócić do swoich domów.
     Od lat, gdy media pokazują urywki z tych wigilijnych masówek, zawsze pozostaje mi w pamięci obraz smutnych oczu tych biesiadników. Nie ma w nich radości, bo ta zbiorowa wigilia uświadamia im, że czas ich święta już się skończył.
     Jest taki piękny bożonarodzeniowy zwyczaj, że przy wigilijnym stole pozostawiamy jedno wolne miejsce. Kiedyś mówiło się, że przeznaczone jest dla wędrowca, który niespodziewanie zapukałby do naszego domu w tym wyjątkowym dniu.
Może powinno nam być trochę głupio, że to krzesło zazwyczaj pozostaje puste....?
Kryspin

wtorek, 13 grudnia 2016

Świętowanie pamięci 13.12.1981 w stylu KOD-u

Miałem wtedy 24 lata i żyłem pod seminaryjnym kloszem, kiedy w trakcie śniadania do refektarza wbiegł Ojciec Duchowny i z przerażeniem poinformował nas, kleryków, że wprowadzono stan wojenny na terenie całego naszego kraju.
Słuchaliśmy tego w osłupieniu nie do końca rozumiejąc, co się stało. Po dłuższej chwili zaczęliśmy zastanawiać się, kto nas napadł i co tak na prawdę oznaczały te słowa:stan wojenny?
Później, gdy po kilku dniach rozjechaliśmy się do rodzinnych domów, pierwszy raz doświadczaliśmy przejawów tego dziwnego czasu: przepustki na przejazd, kontrole na ulicach i dworcach kolejowych oraz szeptane nowiny, które ludzie powtarzali za rozgłośnią Wolna Europa, która informowała o ofiarach w kopalni Wujek, o internowanych w więzieniach i strachu, który siała komunistyczna propaganda, by naród się bał.
Pamiętam z tego czasu jeszcze coś....Kościoły pełne rozmodlonych ludzi i gromki śpiew na końcu nabożeństwa:"Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!"
Minęło 35 lat od tamtego traumatycznego czasu i mamy wolność!
Trochę jestem zdziwiony, że tego dzisiejszego dnia nie przeżywamy jednak w zadumie i refleksji.
Zamiast tego, przez ulice naszych miast przetaczają się manifestacje niezadowolonych, krzyczących ludzi!
W komercyjnej stacji redaktorzy prześcigają się w pokazywaniu niezadowolonych i raz po raz poddają im mikrofony, by wyraziły swoje poglądy.
Przyznam , że się uśmiałem, gdy jedna z manifestujących uzasadniła swoje przybycie na wiec KOD-u tym, że nie może oglądać swojego ulubionego filmu[Ida] i tak w ogóle jest przeciw PIS-owi, który mówi jej jak ma żyć!
Aby nie było: Nie jestem zwolennikiem żadnej opcji politycznej i daleko mi do poglądów partii obecnie rządzącej, ale też nie po drodze mi z panem Kijowskim, którego partie opozycyjne kreują na trybuna ludowego niezadowolenia.
A tak na koniec: Kochani protestujący, cieszmy się wolnością, bo gdybyście chcieli sobie pokrzyczeć 35 lat temu, to pewnie później robilibyście sobie okłady na plecach, obolałych po milicyjnych pałkach!
Kryspin


.

niedziela, 11 grudnia 2016

Księża odchodzą po cichu!

      Byłem na piątym roku mojej drogi ku kapłaństwu, gdy przełożeni powierzyli mi wygłoszenie homilii w trakcie tak zwanej niedzieli powołaniowej. Do małej, wiejskiej parafii pojechało wtedy kilkunastu kleryków z Ojcem Duchownym naszego seminarium na czele.
     Lubiliśmy takie wyjazdy, bo mogliśmy wtedy spotkać się z życzliwymi ludźmi, którzy po skończonym nabożeństwie gościli nas w swoich domach na uroczystym obiedzie, co przy bardzo skromnym seminaryjnym menu, było przyjemną odmianą.
Niedziela powołaniowa w swym założeniu miała przybliżać zwykłym wiernym potrzebę troski o nowych pracowników Winnicy Pańskiej, czyli kapłanów.
      Kościół w tej wiosce był położony na skraju miejscowości i zaraz za ogrodzeniem z czerwonej cegły rozciągały się pola, na których(był wtedy koniec czerwca) ścieliły się dywany dojrzewających zbóż.
Ten widok zainspirował mnie do zmiany zakończenia przygotowanego wcześniej kazania i dlatego odwołałem się wtedy do słów Chrystusa, który z troską powiedział do uczniów:” Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało!”(Łk 10,2)
      To był piękny czas, gdy byliśmy młodzi, pełni zapału i wiary w sens powołania do kapłańskiej służby.
Później jednak zaczęła się proza kapłańskiej rzeczywistości i decyzja:odchodzę!
      Ponad trzydzieści lat minęło od tego dnia i świat się zmienił, ale kapłańskie odejścia nadal są ciche. Decyzje podejmowane w samotności i często z piętnem wstydu, że zawiodłem!
Może byłem szczęściarzem, ale nigdy nie miałem poczucia, że zawiodłem i może dlatego potrafię otwarcie o tym mówić?
      Przez lata doszedłem do przekonania, że nie powinienem wstydzić się podjętej wtedy decyzji, bo dzięki temu zachowałem w sobie przyzwoitość!
Księża odchodzą po cichu!
      Kilka dni temu spotkałem się z moim starym księdzem profesorem, który w swoim dorobku ma wielu znamienitych kapłanów, z hierarchami chodzącymi w purpurach włącznie.
Ze smutkiem stwierdził, że jego znamienity wychowanek( jeden z najwyższych godnością hierarchów polskiego Kościoła) ponad dwa lata temu obiecał spotkać się ze swoimi dawnymi wychowawcami(pozostało ich trzech żyjących), ale jakoś do tej pory nie znalazł na to czasu!
„Ale on żyje w innym świecie i szczelnie jest chroniony od rzeczywistości”- zakończył stary profesor.
      Od dłuższego czasu zmniejsza się systematycznie liczba kandydatów do kapłańskiej posługi i jest coraz mniej chętnych do pracy w Winnicy Pańskiej!
Jeżeli do tego dołożyć(niestety nie ma oficjalnych danych), że ponad 30% podejmuje decyzję:Odchodzę, to trzeba byłoby się tym martwić czcigodni włodarze polskiego Kościoła!
Niż demograficzny, laicyzacja czy:” Antykościelna propaganda, której celem jest walka z Kościołem, która objawia się chorobliwym tropieniem grzechów kapłańskich i nagłaśnianiu ich w mediach”(głos znanego hierarchy), nie tłumaczą tego zjawiska!
     A może trzeba by „wroga” poszukać bliżej siebie, na „kościelnym podwórku” i skończyć z życiowym „matriksem”?
     A tak na koniec czcigodni członkowie Episkopatu, (jako prosty ksiądz, i do tego w cywilu, nie mam innej możliwości) chciałbym zaproponować, abyście uczynili lekturą obowiązkową dla kapłanów moje książki:”Zakochaną, Zatroskaną i Zaufaną koloratkę”, może po ich przeczytaniu nie wyciągaliby wniosków, jaki wyraził jeden z księży dziekanów, który nie czytając ani słowa z tych książek, stwierdził, że:”mocno szkalują-Kościół, kapłaństwo i kapłanów!”
     Księża odchodzą po cichu i choć może nigdy nie znajdą odwagi, by powiedzieć prawdę o przyczynach tych trudnych decyzji, to może warto zastanowić się, dlaczego je podejmują?
Kryspin

wtorek, 6 grudnia 2016

Chrystus nie był politykiem, ani biznesmenem!


     Gdyby Chrystus miał w sobie choć trochę z dyplomaty, pewnie historia Kościoła miałaby mniej drastyczny początek.
Pewnie wcale nie musiałby zdarzyć się Wielki Piątek i drzewo hańby, jak określano krzyż, nigdy by nie stało się symbolem nowej religii.
     Nauczyciel z Nazaretu nawet nie musiałby układać się żydowskimi dostojnikami [Annaszem, Kajfaszem i innymi zwolennikami starego porządku], bo im zwyczajnie nie opłacało się popieranie zamysłów jakiegoś nawiedzonego proroka, który przez minione trzy lata prowadził swoistą kampanię na rzecz odnowy relacji z Najwyższym.
     Chrystus mógł załatwić sobie nietykalność ponad ich nienawiścią.
Gdy trafił na dziedziniec Piłata, wystarczyło porozmawiać z tym rzymianinem, przedstawić mu swoją wizję nowej religii, zapewnić go o lojalności swoich przyszłych wyznawców wobec władzy i do tego przedstawić perspektywę poparcia, gdyby nie daj Boże komuś nie spodobały się przyszłe zarządzenia namiestnika.
Ale powróćmy do tego co jest tu i teraz!
     Przed kilkoma dniami nasza TV[publiczna, czyli nasza!] „uraczyła” widzów bezpośrednimi relacjami z obchodów ćwierćwiecza istnienia katolickiego radia „Maryja”!
Na uroczyste obchody zjechały do Torunia rzesze wielbicieli [boję się użyć słowa: wyznawców] tej jedynej w swoim rodzaju rozgłośni.
    W imponującej rozmiarami widowiskowej hali zasiadło kilka tysięcy przedstawicieli rzeszy oddanych słuchaczy, ale miejsca dla nich wyznaczono na obrzeżach, bo te najlepsze[oczywiście pod względem widoczności] przeznaczono dla bardziej znamienitych gości.
    Najbliżej charyzmatycznego Ojca Założyciela zasiedli dostojnicy kościelni i politycy ze świecznika obecnej władzy. No a potem rozpoczął się festiwal podziękowań i życzeń wygłaszanych w iście wiecowym stylu i pewnie nie tylko ja odniosłem wrażenie, że to spotkanie było bardziej spektaklem politycznym, aniżeli religijnym przeżyciem, chociaż i tego akcentu nie zabrakło, bo to przecież obchody rocznicy powstania katolickiego radia, no i z Maryją, jako patronką!
    Nie wiem dlaczego, a może jednak wiem, ale w trakcie telewizyjnej transmisji z tych obchodów, we wspomnieniach przyszedł mi obraz ciotki mojej zmarłej żony.
Była samotną wdową z małą emeryturą. Każdego miesiąca zaraz po wizycie listonosza wypełniała przekaz i 1/3 swoich pieniędzy wysyłała na konto ukochanej rozgłośni. I nic to, że później[po opłaceniu innych, comiesięcznych należności] pozostawały jej grosze na jedzenie, ale gdy ktokolwiek próbował ją nakłonić, by najpierw pomyślała o swoich skromnych przecież potrzebach, odpowiadała niezmiennie: Tak trzeba!
    Chrystus nie miał politycznego zacięcia, ale i z biznesem był także na bakier.
Przy jego charyzmie i zdolnościach[cała litania cudów z wskrzeszaniem umarłych włącznie!], mógłby stworzyć sobie centrum szkoleniowe i zamiast pieszo przemierzać piachy Palestyny, w cieniu zielonych palm swojej posiadłości mógłby wygodnie głosić naukę o Zbawieniu.
A on? Jak sam o sobie powiedział: nie miał gdzie głowy skłonić na nocny spoczynek, bo nie dorobił się nawet lepianki.
     Spotkanie na dziedzińcu Piłata dało jednak odpowiedź, dlaczego nie schował się za politycznym parawanem, albo w wypasionej rezydencji proroka.
On wiedział jakie jest Jego przeznaczenie i dlatego odpowiadając namiestnikowi stwierdził krótko: „Królestwo moje nie jest z tego świata!”
     Tak sobie myślę, że wiedziała to także stara ciotka, gdy odpowiadała pytającym: że tak trzeba!
Pewnie w swojej prostocie wiary wiedzą to także setki tysięcy oddanych słuchaczy radia Maryja?
Wiedzą to też ci, którzy w obchodach jubileuszu tej rozgłośni zasiedli na koronie toruńskiej sali! Ale mam obawy, czy wiedzą to także siedzący najbliżej środka?
Gdyby każdy z tam obecnych choć przez chwilę przypomniał sobie słowa, które usłyszał Piłat, to może z pokorą uświadomiłby sobie, że nasze przeznaczenie jest poza tym światem.
No ale do tergo potrzeba pokornej wiary!
Kryspin