wtorek, 28 kwietnia 2020

„Skąd się wzięła żona Kaina?”



Jeden z moich mailowych rozmówców systematycznie dzieli się ze mną swoimi przemyśleniami dotyczącymi religii, a ściślej rzecz ujmując wyraża krytyczny stosunek do Kościoła Katolickiego, jako depozytariusza prawdy objawionej na temat naszej przyszłości po.
Krytyczne zdanie na temat wiary pewnie czerpał z osobistego przekonania, że wiary w Absolut nijak nie da się racjonalnie uzasadnić, a już o zrozumieniu nie może być mowy.
Dlatego pewnie każdego maila mój adwersarz kończy podpisem: Agnostyk.
W naszej obecnej rzeczywistości, kiedy ludzie coraz bardziej świadomie starają się dociec prawdy, także w kwestiach wiary, systematycznie rośnie liczba osób, które od zgody na przyjęcie czegoś na wiarę, woli dążyć do racjonalnej wiedzy, i kiedy ta nie potrafi przebrnąć przez gąszcz rodzących się pytań, rozkłada bezradnie ręce i godzi się na to, że niektórych spraw nie jest wstanie ogarnąć, więc agnostycyzm jest najlepszą formą odpowiedzi.
To, że ktoś definiuje się jako osoba niezainteresowana pytaniami przyszłość po, wcale nie świadczy o tym, że jest od nich wolna, o czym przekonał mnie mój rozmówca prowokacją:
-„Skąd się wzięła żona Kaina?”
Przez stulecia historii Kościoła pewnie nikt takiego pytania nie stawiał, bo przecież nie wypadało poddawać w wątpliwość objawionych i do tego natchnionych boskim podszeptem treści.
Tak zostało nam przekazane przez Najwyższego i koniec dywagacji i dociekań, a jeżeli komuś rodziły się takie niewygodne pytania, to i tak pozostawał z nimi sam, bo przez wieki Kościół zadbał o to, aby takich dociekliwców skutecznie hamować wizją herezji, która najbardziej zajadłych prowadziła na stos, lub w najlepszym przypadku pieczętowała kościelną anatemą i nieborak już nie mógł liczyć chociażby na to, że po śmierci spocznie w poświęconej ziemi.
Na szczęście mamy już za sobą czas, kiedy ludzie Kościoła zarządzali swoimi stadami wykorzystując narzędzia strachu i katalog kar, którymi trzymali w ryzach owieczki, nawet te, które używając rozumu w codziennym życiu, pokornie wyłączały myślenie w kwestiach wiary, bojąc się niemiłych konsekwencji ze strony hierarchów.
Mój profesor z teologii fundamentalnej zwykł powtarzać:
-”Kościół nigdy nie będzie klubem dyskusyjnym”
I tu (według mnie) się mylił.
Kościół minionego czasu stawiał tezę, że tylko on ma monopol na wiedzę z zakresu wiary, a co za tym idzie, nie dozwalał na stawianie pytań, wątpliwości ze strony szeregowych członków wspólnoty.
Każdy, także szeregowy wierny stanowi istotną część Kościoła i ma pełnię praw stąd wynikających.
Kiedy świat biegnie w pogoni za przełamywaniem kolejnych barier niewiedzy, to także w tym „wyścigu”winien uczestniczyć Kościół, ale w pełnym akceptowaniu także niewygodnych pytań.
Wiernym już nie wystarcza niedzielna obecność na mszy świętej, w trakcie której są skazywani na uczestnictwo w swego rodzaju wiecu, w trakcie którego są zmuszani do wysłuchiwania mniej lub bardziej sensownych przemówień (kazań) aktywisty w sutannie, przekonywującego o słuszności drogi ich wiary.
Trzymając się tej przebrzmiałej już strategii, z pewnością nie przekonają dotąd nie przekonanych, a co za tym idzie, będą po równi pochyłej prowadzić Kościół w kierunku swego rodzaju teatru przeszłości, lub co najwyżej skansenu dawnej obrzędowości, którą jako ciekawostkę będą zaliczać turyści karmiący swoją potrzebę kulturalnego doznania tego, co już dawno stało się tylko historią.
Kościół powinien być otwarty na dyskusję, także na pytania tych, którzy kiedyś podjęli decyzję: „Nie rozumiem, wątpię, odchodzę”
-”Skąd się wzięła żona Kaina?-to wcale nie takie głupie pytanie.
Kryspin