czwartek, 17 grudnia 2015

1970- wstydliwe wspomnienie nieosądzonej zbrodni!

     Prezydent Duda wybrał się na Wybrzeże, aby o świcie uczestniczyć w uroczystości upamiętniającej mord dokonany na robotnikach w 1970 roku.
Powiedział:" Zwyczajnie odczuwam wstyd, że zbrodniarze tamtego okresu uniknęli kary i do dnia dzisiejszego ich czyny nie zostały rozliczone.
     Wstydem dla III RP jest także to, że oprawcy dożywali swoich dni w luksusie pobierając emeryturki [kilkakrotnie przekraczające zasiłki, z których muszą wyżyć ich ofiary!]
A na koniec, jakby tego było mało, w ostatnią drogę odprowadzają ich asysty honorowe i mają pochówek dostojników!
    Ze zdumieniem  dzisiaj słuchałem wypowiedzi polityków, którzy mają za złe Prezydentowi, że ośmielił się w takim tonie wypowiedzieć w trakcie tej smutnej uroczystości!
    Mógłbym zrozumieć pana Czarzastego, komucha, który uciekał od przyznania, że to jest wstydliwa historii, mógłbym zrozumieć Kwaśniewskiego, który tłumaczył, że:" przecież jakieś postępowanie sądowe się odbyło, a Jaruzelskiego ciągano przed sąd do końca życia": Te głosy mógłbym zrozumieć, bo ci panowie z komunistycznego matecznika nie mogli, albo nie umieli przyznać się do tego, że ich "partyjni idole" byli zwykłymi zbrodniarzami!
   Gdy jednak w rannych Sygnałach Dnia[I program radiowy] krytycznie oceniał wystąpienie Dudy Borusewicz [członek PO, były przywódca strajków z 1980 roku], to prawie mnie zemdliło!
   Na pytanie o sprawę osądzenia tamtej zbrodni, odpowiedział nieco zakłopotany, że "przecież odbywał się proces, ale prokurator był mało doświadczony i popełnił błędy no i dlatego nic z tego nie wynikło"
Pozostałą część swojego monologu poświęcił po równo: przypominając swoje zasługi dla Solidarności i na krytykę zachowania Prezydenta.
Tak sobie myślę, że wielu w Polsce boi się, że ich historia, którą tak budowali przez lata, może wcale nie jest taka krystaliczna i dlatego panicznie boją się powracać do przeszłości?
Pan Borusewicz, Pani Krzywonos [tramwajarka z emeryturą 6500zł] i wielu innych mitycznych bojowników o demokrację może tak z bliska wcale nie są tak krystaliczni?
Może ich "politycznymi idolami" byli ci sami, którzy wyhodowali Kwaśniewskich i Czarzastych?
I tak już na koniec: Nie wiem dlaczego, ale coraz bardziej lubię Kaczora!
Kryspin!

sobota, 12 grudnia 2015

Płomyk wiary i dymiący knot!

    Miała czterdzieści dwa lata i ponad trzydzieści lat przeżytych w cierpieniu po operacji guza mózgu. Według lekarzy, którzy wtedy zrobili wszystko, co mogli, mogła liczyć na kilka kolejnych lat, ale choroba pozostawiła swoje piętno i już nigdy nie mogła się cieszyć normalnością zdrowego człowieka.
Małgosia odeszła w ostatnich dniach i pewnie jest jej teraz lepiej, bo już nie cierpi!
Wczoraj pożegnali ją najbliżsi, którzy wypełnili cmentarną kaplicę trzymając w rękach małe bukieciki kwiatów, bo ona zawsze lubiła kwiaty.
Ceremonii w cmentarnym kościółku przewodniczył kapłan z jej parafii i wszystko było niby normalnie.
Przy trumnie stała matka i nawet nie płakała i tylko raz po raz wpatrywała się w swojego syna, brata Małgosi, jakby w nim szukała nadziei dla siebie.
Tylko on jej pozostał, bo męża na tym samym cmentarzu pochowała już kilka lat temu.
Młody mężczyzna stał obolały w smutku, bo siostrę kochał szczerą miłością.
Ostatnie tygodnie był nieustannym towarzyszem jej odchodzenia, gdy każdego dnia spędzał godziny przy jej szpitalnym łóżku.
To nic, że ona ciągle wyglądała tak jakby spała i tylko niekiedy grymasem bólu na twarzy zdawała się mówić, że cierpi, ale była i mógł delikatnie gładzić jej dłoń, a ona wtedy uśmiechała się lekko i to było cudownym podziękowaniem dla jego braterskiej miłości.
Teraz stał obolały i wściekły bezsilną złością.
Nie miał pretensji do losu, że Małgosi nie oszczędził życia z cierpieniem.
Patrzył na krzyż zawieszony w kaplicy i myślał o cierpieniu Boga, który poświęcił siebie z miłości dla ludzi.
Gdy jednak wzrok zatrzymał na szafarzu smutnej uroczystości, księdzu z jego rodzinnej parafii, oczy nabiegały mu gniewem wspomnienia sprzed kilkunastu godzin, gdy w biurze parafialnym załatwiał formalności dzisiejszego pogrzebu
-Opłata za jutrzejszy pogrzeb wynosi 1000 zł- oznajmił ksiądz wyceniając swoją fatygę!
-Ale ja nie mam takich pieniędzy- odpowiedział drżącym głosem wiedząc, że pieniądze z zasiłku pogrzebowego już się skończyły, a matka nie ma grosza żyjąc z kilkuset złotowej renty...
-No, to ile może Pan zapłacić- usłyszał głos kapłana, który powiedział to tak, jakby chciał mu uświadomić, że cena "usługi" może podlegać negocjacji, ale tylko w granicach rozsądku!
-Ile muszę zapłacić?- zapytał młody mężczyzna.
-No 700 zł, to jest absolutne minimum - odpowiedział ksiądz nie kryjąc poirytowania zachowaniem tego człowieka!
Brat Małgosi drugi raz przeżył taką licytację za posługę kapłana.
Pierwszy raz było to przed pogrzebem ojca i wtedy wychodząc z kościelnego biura powiedział sobie, że już nigdy więcej nie chce mieć nic do czynienia z pijawkami w sutannach.
Na kilka lat w jego życiu nastąpił rozbrat z Kościołem i trudno się dziwić!
Długo wpatrywał się w  krucyfiks rozpościerający swoje ramiona nad trumną Małgosi i pogrążał się coraz bardziej w bólu i złości.
Księże szafarzu tej smutnej uroczystości!
Wczoraj przewodniczyłeś w pożegnaniu Małgosi, której okrutny los wyznaczył granicę życia na niecałe czterdzieści dwa lata.
Wczoraj  zrobiłeś jednak jeszcze coś więcej, zgasiłeś płomyk wiary w jej bracie.
Może powiesz: I tak tlił się słabym płomieniem!
Może i tak, ale teraz pozostał tylko dymiący knot!
Kryspin

niedziela, 6 grudnia 2015

Św. Mikołaj żył naprawdę !!!

     W jednym z centr handlowych pani redaktor zaczepiała przechodzących aleją handlową zadając im pytanie, czy już ulegli atmosferze świąt i czy udają się na polowanie w poszukiwaniu prezentów pod choinkę?
    Młode małżeństwo, trzymające za rączki swoje kilkuletnie pociechy, odpowiedziało, że na to jeszcze mają trochę czasu, a dzisiaj przyprowadzili swoje dzieci, aby spotkały się w tym miejscu ze świętym Mikołajem i wręcz, aby go poznały.
W chwili tej relacji reporterskiej przypomniałem sobie inne doniesienie dziennikarskie sprzed kilku lat.
W formie ciekawostki pokazywano wtedy kaplicę, rodzaj małego kościółka, który zapobiegliwy proboszcz parafii mającej w swych granicach handlowego molocha, postanowił "przykleić" do świątyni handlu kapliczkę Pana Boga.
Dumnie tłumaczył przed kamerami, że dzięki temu robiący zakupy mogą spełnić swój świąteczny obowiązek i obładowani zakupami dla ciał, dodatkowo podkarmią swoją duszę na niedzielnej mszy!
Tak mi się wydaje, że ten świat staje na głowie, a może jest to tylko powtórka z przeszłości?
     Komuna, którą ostatecznie pochowaliśmy w 1989 roku, przez dziesięciolecia próbowała św. Biskupa o wrażliwym sercu, który nocami anonimowo pomagał nieborakom z Miry [gdzie przewodniczył lokalnej kościelnej wspólnocie], zastąpić gwiazdorem [bliskim krewnym Dziadka Mroza przychodzącego nieco później, bo 1 stycznia do dzieciaków z państwa szczęśliwości bez Boga] i się nie udało!
    To czego nie dokonali "światli "racjonaliści, osiągnął wolny rynek i co prawda święty pozostał, ale w markecie i gdyby zapytać teraz dzieciaki skąd się on wywodzi, to większość powiedziałaby: że z marketu, a nieliczni, że z fińskiego Rovaniemi w Laponii.
A, że był dobrym biskupem o wrażliwym sercu...?
Eeee, to legenda, o której rodzice nam nie opowiadali-stwierdzą maluchy pytająco spoglądając w stronę zakłopotanego tatusia.
    Może warto byłoby także naszym dzieciom opowiedzieć, że kiedyś ktoś taki był naprawdę, że żył i pomagał biednym i wcale nie był wynajętym przez market facetem z doklejoną brodą?
Kryspin

wtorek, 1 grudnia 2015

Roratowe lampiony

    Choć na dworze jeszcze jesień, to coraz częściej zaczynamy odczuwać atmosferę zbliżających się świąt.
Na placach naszych miast samorządowi gospodarze  zaordynowali postawienie olbrzymich choinek i już za chwilę roziskrzą się tysiącami kolorowych lampek.
Centra handlowe prześcigają się pokusami prezentów, które niebawem zagoszczą pod naszymi Bożonarodzeniowymi drzewkami, a w domowym zaciszu zapobiegliwe gospodynie zakończyły przygotowania miodowych ciast na świąteczne pierniki i póki co umieściły je w zamrażarkach, bo takie leżakujące ciasto będzie później wyborne, kolorowe i kuszące!
    A mnie jest trochę żal, że w tym wszystkim gdzieś na margines zeszły przygotowania te, które pamiętam z mojego dzieciństwa: roraty o świcie odprawiane w naszych kościołach!
    Jesteśmy w centrum Adwentu- czasu oczekiwania i przygotowania do powitania Bożej Dzieciny, która jak co roku narodzi się wśród nas w trakcie magicznej Bożonarodzeniowej nocy!
    Pamiętam jedne z pierwszych moich rorat, gdy miałem pięć lat.
Msza odbywała się o godzinie 6.00  i w tym była magia, gdy z różnych kierunków do kościoła zmierzały ogniki.
Było ciemno i nie było widać idących, a tylko rytmicznie kołyszące się małe światełka.
Później w kościele w całkowitej ciemności słał się świetlisty dywan, który przypominał pas startowy, albo oświetloną drogę, aby wędrowiec zmierzający do celu nie pogubił się w ciemnościach.
Pamiętam, jak moja mama niekiedy próbowała namówić mnie do pozostania w domu, bo na dworze była plucha, albo padał śnieg i zwyczajnie nie chciało jej się targać mnie w taki ziąb.
Byłem jednak nieugięty, bo wiedziałem, że powinienem dołożyć moje światełko na drodze dla małego Jezuska i tak było każdego dnia.
Ze świecą dzisiaj szukać parafie, gdzie roraty odprawiane są bladym świtem i trochę mi żal!
Wygodniej zrobić je popołudniem, a niech się dzieciaki wyśpią, argumentują księża i wtórują im w tym rodzice i trochę mi żal..
Coraz mniej na ulicach migoczących światełek lampionów zrobionych przez tatę, a jeśli potrzeba oświetlić drogę, to przecież telefony komórkowe mają funkcję latarki, zdają się niekiedy zbywać swoje pociechy zapracowani rodzice.
Pamiętam swoje roraty sprzed lat i trochę mi szkoda, że dzisiejsze maluchy kiedyś po latach, gdy będą już bardzo dorosłe, nie będą mieli takich wspomnień, a Bożonarodzeniowe święto będzie dla nich tylko kolejnym wolnym od pracy dniem!
Kryspin