No i oberwałem za
próbę obiektywnej oceny działań zakonnicy z ulic Kalkuty, która
dla świata już na zawsze będzie utożsamiała osobowość zarażoną
wirusem miłości i współczucia wobec cierpienia, nad którym tak
mało serca okazywali wolni od biedy mieszkańcy tego indyjskiego
molocha.
Czytelnik, z
pewnością reprezentujący obóz przeciwników wartości
determinujących budzenie ducha współczucia wobec ludzkiego
cierpienia, co jest jednym z filarów katolickiej wiary; wprost
dokonał krytycznej oceny zachowań Matki Teresy, uważając ją za
szkodliwy produkt chorej, kościelnej filozofii uznającej ludzkie
cierpienie za coś istotnego w doskonaleniu naszego człowieczeństwa.
...”To
jest wykładnia filozofii katolickiej, w mojej ocenie wybitnie
szkodliwej społecznie”-pisze mój mailowy adwersarz i zaraz
dodaje:
„Korporacja,
którą Pan reprezentuje, od kilkunastu wieków stoi w moralnym
rozkroku, opierając się obłudnie, z jednej strony na fałszywej
"dobroczynności", "miłości bliźniego" i.t.d,
a
z drugiej strony gromadząc niezliczone dobra materialne,
zapewniające jej władzę nad owieczkami i baranami.”
Wydaje
mi się, że już gdzieś słyszałem podobne określenia o
owieczkach i baranach zaganianych kościelnymi pastorałami?
Mój mailowy rozmówca
poszedł dalej w swojej analizie, i dokonał medycznej diagnozy
mojego skażenia wirusem Religiotyzmu, i tu wprawił mnie w
zakłopotanie, bo pierwszy raz spotkałem się z tym określeniem i
dlatego od razu rzuciłem się do komputerowej encyklopedii, by
zrozumieć czym objawia się ta choroba, której i ja stałem się
ofiarą:
„Religiotyzm -
rzadko diagnozowana (mimo to często występująca) forma
upośledzenia umysłowego, spowodowana przez intensywną
indoktrynację religijną, przede wszystkim w wieku dziecięcym.”
No i dowiedziałem się,
że zostałem zainfekowany, a co za tym idzie, w moim organizmie
buszuje ten wirus niszczący moje zdroworozsądkowe myślenie.
Pół biedy, gdyby ta
choroba dopadła tylko mnie, ale z tego co widzę, ten problem
dotyczy wielkiej rzeszy tych, którzy nie tylko z deklaracji, ale i z
potrzeby serca uznają wartości chrześcijańskie za dobre
drogowskazy do wewnętrznego rozwoju.
Czytelnik, ten który
zdiagnozował nie tylko mój Religiotyzm, nie pozostawił nas z
niepewnością, co mamy uczynić, by znów stać się „zdrowymi”.
”Mam nadzieję, że
młode pokolenie odejdzie w końcu od religii opartej o groby,
truchła, trupie czaszki i piszczele, wyglądające z każdej bez
wyjątku katolickiej świątyni, zza każdego rogu, i zajmie się
realnymi problemami naszej planety – przeludnieniem, zalewającymi
nas odpadami, dewastującymi środowisko naturalne, a nie problemami
semickich plemion bliskiego wschodu sprzed wielu tysięcy lat.”
Przyznam, że
przeszły mnie ciarki czytając ten manifest, który określiłbym
mianem Antyreligiotyzmu, by nie użyć bardziej dosadnego określenia.
Przeraża mnie, że
antidotum na wszelkie zło, to zniszczenie w ludziach wiary, wyrwanie
korzeni, na których wyrosło tyle dobra stanowiącego kręgosłup
naszej historii.
Już kiedyś
próbowano budować ludzki raj wolny od „opium dla mas” i wtedy
liczono, że nowe pokolenie rozprawi się z wszystkimi problemami:
- Przeludnienie to żadne zmartwienie: pobudujemy kliniki z taśmową regulacją urodzeń, programową eutanazją ludzi chorych, starych.
- Zalewające nas odpady nie będą problemem, bo nowi, światli obywatele będą dbali o czystość środowiska.
Jeżeli objawami
Religiotyzmu są: wrażliwość na ludzkie cierpienie i współczucie
wobec tych, których los, a niekiedy i źli ludzie, boleśnie
doświadczyli, to ja chcę nadal być dotknięty tym „wirusem”.
Kryspin