wtorek, 16 lipca 2019

Anioł, czy wysłannik piekieł?



      Prawie czterdzieści lat temu, kiedy rozpoczynałem pracę po dopiero co skończonym seminarium duchownym, miałem okazję spotkać się z kobietą, która przez kilka miesięcy pracowała jako wolontariuszka wśród biedaków w dalekiej Kalkucie.
      Ewa, będąc na czwartym roku medycyny, przypadkowo natrafiła w jednym z anglojęzycznych periodyków artykuł o umieralniach prowadzonych w Kalkucie przez zakonnice Matki Teresy.
     Autorzy, lekarze specjaliści opieki paliatywnej postanowili poznać prawdę o domach prowadzonych przez zakonnice w białych przyozdobionych niebieskimi pasami habitach noszonych na wzór hinduskich sari.
     Europejczycy krytycznie ocenili miejsca, w których siostry gromadziły zbieranych z ulic bezdomnych, będących na granicy życia pariasów, by ci nieszczęśnicy nie byli skazani na umieranie w rynsztokach hinduskiego molocha (Kalkuta jest jednym z największych miast w Indiach).
    To nie były sterylne szpitale, w których na białych łóżkach chorzy mogliby oczekiwać na śmierć, a zamiast tego wychudzonym, poskręcanym latami nieleczonych schorzeń, nieszczęśnikom musiały wystarczyć szare sienniki ułożone na drewnianych pryczach.
     I w takich, urągających naszym wyobrażeniom warunkach, towarzyszyły umierającym Misjonarki Miłości, zastępując im niekiedy braki środków medycznych czułym uściskiem ich wychudzonych dłoni, by nie czuli bólu samotności przejścia.
     Ewa sam chciała wyrobić sobie zdanie na temat tych swoistych ośrodków paliatywnych i pojechała do Indii, by przez dziewięć miesięcy pracować w ośrodkach Matki Teresy w Kalkucie. Przerwała studia na rok, by z bliska doświadczyć tego, jak wielką wartością jest miłość dawana drugiemu człowiekowi w takim miejscu, w którym trudno ekstremalnie trudno jest ją realizować czymś więcej aniżeli tylko słowem.
-”Po dziś dzień czuję smród rozkładających się za życia ludzkich ciał i zaduch przepełnionych cierpieniem obskurnych sal, gdzie każdego dnia próg wieczności przechodziły dziesiątki umierających nędzarzy, a jedynymi bliskimi w ich ostatniej drodze były zakonnice w białych sari.
-Kiedy teraz moimi wspomnieniami przywołuję te obrazy, kiedy każdego dnia wracałam po kilkunastu godzinach spędzonych na ulicach Kalkuty i w umieralniach, to pewnie bardzo szybko wylądowała bym w Warszawie z jedynym pragnieniem, by zapomnieć o tym wszystkim, gdyby nie jedno spotkanie.
Zakonnice każdy dzień kończyły w sali modlitwy, gdzie pozostawały przez długie długie godziny, i tam przy wejściu spotkałam Matkę Teresę, gdy ta udawała się do kaplicy.
Ta malutka, nieco przygarbiona starsza kobieta zatrzymała się przede mną, spojrzała mi w oczy, a później chwyciła mnie delikatnie za rękę i z uśmiechem powiedziała:
-”Choć ze mną, a pokażę ci miejsce, gdzie odzyskujemy siły po zmęczeniu nawet najcięższym dniem....tu gromadzimy się by zatopić się w spotkaniu z Mistrzem naszego powołania, tym który z wysokości krzyża na zawsze wyznaczył granice, a raczej trzeba by powiedzieć brak granic dokąd winna sięgać miłość.”
Kiedy ostatnio przeczytałem na portalu społecznościowym artykuł przywołujący wypociny pełne nienawiści, w których autor opisał „ciemne” strony dzieła Matki Teresy zarzucając jej, że nie była wcale tak święta, jak ją przedstawiono w beatyfikacyjnym procesie, to przyznam, że trudno mi było mnie użyć (choćby w myślach) odpowiednich słów, by ustosunkować się do tych podłych insynuacji.
Najgorszym w tym wszystkim było jednak to, że w komentarzach pod tekstem swoje opinie typu:
-”A jednak coś musi być na rzeczy”- zamieszczali ludzie deklarujący się jako wierzący.
A może wcale nie był daleki od prawdy pan Jażdżewski mówiący o niektórych ludziach uwielbiających taplać się w błocie?
Agnes Gonxha Bojaxhin zmarła w 1997 roku w wieku 87 lat.
Dla świata świata, który przyznał jej Pokojową nagrodę Nobla, już na zawsze pozostanie Matką Teresą z Kalkuty, a dla Kościoła od 2016 roku świętą Matką Teresą z Kalkuty.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz