wtorek, 23 lipca 2019

Hyde Park studzi gorączkę sporu.



    Od kiedy pamiętam, zawsze fascynował mnie londyński Hyde Park, i nie chodzi mi o to, że od małego byłem miłośnikiem angielskich ogrodów, bo pięknem przyrody zachwyciłem się o wiele później.
    Ten królewski skwer (całkiem spory-ponad 159 hektarów) praktycznie od chwili zakupu angielski monarcha (Henryk VIII) przeznaczył na miejsce, gdzie poddani mogli swobodnie się gromadzić i wyrażać swoje poglądy, z jednym zastrzeżeniem, że w słowach i gestach nie będą dotykać majestatu miłościwie panującego.
    Wertując karty historii możemy więc doczytać, że przez stulecia ten zielony obszar gościł wielu znanych ludzi ówczesnych czasów, którzy na stałe zajęli miejsca w podręcznikach historii.
    Wystarczy wspomnieć, że tam głosili swoje przemyślenia chociażby: Marks, Lenin i wielu innych, którym daleko było do popierania tamtego porządku politycznego, jakim była monarchia.
     I nikomu nie przyszło do głowy, by w trakcie nawet najbardziej kontrowersyjnych wystąpień wobec głoszących swoje przekonania używać siły; a jedynym dozwolonym sposobem wyrażania swojej dezaprobaty na zasłyszane rewelacje była możliwość ustawienia swojego zydelka ( małego taboretu), by z jego wysokości wyrazić zdanie odmienne.
    Tak sobie myślę, że pomimo tego, iż gospodarczo udaje się nam od jakiegoś czasu galopem doganiać najbardziej rozwinięte kraje naszego regionu, to w kwestiach kultury politycznych sporów, czy sposobu manifestowania swoich oczekiwań, chociażby w kwestiach odmienności, która jest niezbywalnym prawem każdego człowieka, jeszcze nam daleko do innych.
    Na poparcie przytoczonego powyżej zdania odniosę się do ostatnich „kwiatków” z naszego podwórka, czyli marszu ludzi spod tęczowej flagi, którzy ostatnio skrzyknęli się na wschodniej flance naszej kochanej ojczyzny i..?
   No właśnie, kolejny raz powtórzył się scenariusz, w którym spotkali się po jednej stronie zwolennicy kolorowego ( i prowokacyjnego przemarszu) i naprzeciwko ich przeciwnicy, którzy przybrani w białe koszulki ze znakiem zakazu do pewnych zachowań, dali jasny przekaz, że nie zamierzają ustępować pola tym pierwszym.
   Dopełnieniem tego nieciekawego obrazu stały się oddziały policyjne, które uzbrojone w armatki wodne i ochronne tarcze, wyznaczyły bufory bezpieczeństwa, by nikomu z „aktorów” tego przedstawienia włos z głowy nie spadł.
Jednak myliłby się ktoś, gdyby uznał, że wymieniłem już wszystkich uczestników tej historii.
   Trzeba otwarcie powiedzieć, że w tym wszystkim są jeszcze „aktorzy drugiego planu” tych ulicznych manifestacji: politycy od lewa do prawa- każdy z inną rolą.
   I na koniec pozostają jeszcze ci, których kolorowi uczestnicy tychże zgromadzeń szczególnie „umiłowali” ludzi Kościoła, których wyznawcy ideologii LGBT uznali za osobistych wrogów ich wolności.
   I w ten sposób moralność oparta na chrześcijańskich wartościach stała się przysłowiowym „chłopcem do bicia” i jakie by stanowisko nie zajęli w tych kwestiach hierarchowie, zawsze byłoby to złe.
   No i reasumując można by tę zaistniałą sytuację skwitować krótko:
-„Jak się nie obrócisz, to i tak d.... zawsze będzie z tyłu”.
    Tak więc sytuacja wydaje się być bez wyjścia, a je nie zamierzam dalej drążyć tematu, kto ponosi większą winę za obecny stan niezgody, i wyrokować po jakiej stronie pozostaje słuszność, ale tak sobie myślę, że może dobrze by było gdyby wyznaczono w każdym z naszych większych miast taką strefę Hyde Parku i mogliby się w nim gromadzić zwolennicy najróżniejszych opcji, by tam manifestować swoje prawa do inności?
    No i jeszcze jedno: byłoby to o wiele tańsze, licząc chociażby koszty policyjnych akcji, i do tego bardziej przyjazne rozwiązanie dla tych wszystkich, którzy uważają, że ulice ktoś kiedyś wytyczył, by służyły lepszej komunikacji pomiędzy, niekiedy oddalonymi od siebie, ludźmi.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz