wtorek, 31 stycznia 2023

 

Opiłować Kościół z przywilejów

Kościół na poznańskich Jeżycach od końca XIX wieku wrósł w pejzaż Poznania i nikomu by do głowy nie przyszedł pomysł, że może być przedmiotem niezgody, a jednak?

Pewnej grupie okolicznych mieszkańców nagle stał się uciążliwym sąsiedztwem za przyczyną za głośnych dzwonów przeszkadzającym im w niedzielnym odsypianiu tygodniowych zaległości.

Jeżeli do tego dodać zbyt okazałe nagłośnienie świątecznych celebr, to czara goryczy amatorów spokoju została przelana ponad miarę.

Na nic się zdały głosy obrońców kościelnych dźwięków, którzy ośmielili się zauważyć, że świątynia od ponad stu lat dźwiękiem dzwonów zaznaczała swoją obecność w dzielnicy i nikomu to nie wadziło, podobnie jak hałas pojazdów zaopatrujących znajdujące się nieopodal targowisko, nie wspominając już decybeli przemieszczających się innych środków komunikacji miejskiej z głośnymi tramwajami na czele.

Wobec zgłoszonego problemu zebrała się rada dzielnicy, zaangażowała mierniczych ze specjalistycznymi urządzeniami do pomiaru hałasu i orzekała, iż kościół musi zadbać o wyciszenie spiżowych potworów, a siłę wzmacniaczy mikrofonów znacznie pomniejszyć.

Swoją drogą jesteśmy i tak w dobrej sytuacji, bo nie mamy wśród nas innych mniejszości wyznaniowych, bo chociażby gdyby w dzielnicy znajdował się islamski meczet, to donośny głos muezina wzywający kilka razy dziennie wiernych na modlitwę też z pewnością przekraczałby dozwolony poziom hałasu.

Ale czy w takiej sytuacji znaleźliby się odważni w radzie dzielnicy, aby żądać porannej ciszy; śmiem wątpić.

Decyzja poznańskich rajców ni jak się ma do lansowanej tezy, że Kościół w Polsce cieszy się niczym nie uzasadnionymi przywilejami, o których co chwilę da się słyszeć nie tylko z ust jego przeciwników, ale i podczas rozmów szarych obywateli także.

Sam doświadczyłem tej niechęci wobec rzekomych przywilejów, jakimi cieszyć się ma Kościół, kiedy w trakcie krytycznego wywodu na temat obecnie rządzących, pani zakończyła swój wywód, że dobro powróci do nas dopiero po zmianie władzy i opiłowaniu korzyści jakimi cieszy się Kościół.

Trzeba otwarcie przyznać, że Kościół swoim umiłowaniem przywilejów, których mu nie szczędziła obecna władza, zapracował sobie na niechęć tych, którym taka rzeczywistość stała się solą w oku i nie omieszkali wyartykułować swojego sprzeciwu.

Co prawda główna niechęć politycznych antagonistów dotyczy przeciwnego obozu i całość wróci do normy po najbliższych wyborach, to jednak w przypadku obrazu na jaki zapracował sobie Kościół, obawiam się, że efekt będzie długotrwały.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy żyliśmy w czasie realnego socjalizmu, Kościół był obiektem nieukrywanego ataku władz, którym zależało na ukształtowaniu „nowego” człowieka na miarę postępu jaki na sztandarach głosili piewcy marksizmu, ale szczęśliwie wyszedł z tej batalii wzmocniony.

Obecnie przeżywamy czas nowej batalii o rząd dusz i trzeba przyznać, że jest to walka o wiele trudniejsza, bo zdaje się, że nie ma zewnętrznego wroga, z którym przyszłoby się mu mierzyć, to jednak wcale nie ułatwia sprawy.

Kościół musi się zmienić, aby wymazać ze świadomości wiernych często wypaczony obraz namalowany farbami tych, którym od zawsze zależało i nadal zależy, aby utrwalać to, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Chrystus, mówiąc o założonym przez siebie Kościele, przestrzegał, że zawsze będą siły jemu przeciwne: ”To jest znak, któremu sprzeciwiać się będą...”

Możemy być pewni, że na nic się zdadzą wszelkiego rodzaju kalumnie, jeżeli On będzie trwał w świetle prawdy i odrzuci „ogarek” przyjaźni ze światem.

Kryspin

wtorek, 24 stycznia 2023

 

Ojciec święty”

Polska to dziwny kraj, w którym nasi rodacy potrafiący się kiedyś jednoczyć w chwilach trudnych, potrafią jednocześnie kierować się pełnym nienawiści politycznym partykularyzmem, który przenoszą na forum daleko przekraczające nasze granice, aby dopiec chociażby przeciwnikom, bez względu na to, jak to będzie miało opłakane skutki dla naszej ojczyzny.

Pewnie do niechlubnej historii przejdzie także ostatnie dokonanie naszego byłego prominentnego polityka, który w wywiadzie udzielonym znanej rozgłośni radiowej postawił wprost absurdalną tezę, że Polacy w pierwszych dniach agresji naszego wschodniego sąsiada, rozważali możliwość jawnej aneksji ziem zaatakowanej Ukrainy.

Pewnie, że można przejść do porządku dziennego nad tym haniebnym osądem, ale niesmak jeszcze długo pozostanie będąc pożywką dla wszelkich teorii spiskowych obliczonych na tworzenie podziałów w tej kwestii.

W podobnym tonie odbieram ostanie dokonanie literackie pana Szumlewicza, który wysilił się na napisanie książki :”Ojciec święty”

Autor tego „dzieła” spisał opinie wielu osób, delikatnie rzecz ujmując, znanych z krytycznego stosunku do wszystkiego, co jest związane ze sprawami wiary.

Nie będę tu przytaczał z nazwisk tych „autorytetów” od obiektywnych ocen dotyczących Kościoła, bo są oni li tylko siewcami hejtu karmiącego ich nienawiść do wszystkiego, co go stanowi.

Minęło dopiero kilkanaście lat od dnia, kiedy w kwietniowy wieczór 2005 roku świat żegnał wielkiego człowieka, jakim bezsprzecznie był papież Jan Paweł II.

Wtedy na placu Świętego Piotra tłum przeżywający misterium umierania kogoś niezwykłego, po chwilach zadumy wykrzyczał: „Santo subito” wyrażając przekonanie o jego świętości.

Pokłosiem tego pontyfikatu był także ruch młodych, którzy bezpośrednio po śmierci Jana Pawła II, zapragnęli swoim życiem pielęgnować jego dziedzictwo.

Wtedy w tak podniosłej atmosferze zamilkły na chwilę głosy tych, którym zawsze w niesmak był ten nasz wielki rodak i w niepamięć poszły ich pełne nienawiści głosy, choć one także i wtedy były.

Warto w tym miejscu przywołać głos jednego z bohaterów książki wcześniej przywołanego autora.

Kiedy Papież w ostatnich dniach swojej ziemskiej posługi dawał świadectwo wagi ludzkiego cierpienia, tenże publicznie nawoływał, aby uwolnił świat od siebie i po prostu umarł „...Kończ Waść i wstydu oszczędź...”

Pomimo, że portal internetowy, który promuje nowe dzieło pana Szumlewicza, zauważył, iż książka ta w wielu odbiorcach nie znajdzie poklasku, nie omieszkał przeprowadzić wywiad z Tomaszem Piątkiem, jednym z piewców krytyki w stosunku do zmarłego przed kilkunastu laty Papieża.

Ten protestancki fundamentalista pozwolił sobie na całą falę krytyki w stosunku do Jana Pawła II odbierając mu nawet prawo do miana chrześcijanina, o pozycji w panteonie gigantów teologii kończąc, to jednak przeszedł samego siebie zarzucając zmarłemu biskupowi Rzymu, że swoim zachowawczym pontyfikatem odciął wiernych od perspektywy zbawienia, dając im jednocześnie watahę świętych, których naprodukował ponad miarę, by mogli bałwochwalczo ich adorować.

Przyznam, że trudno ustosunkować się tego steku bzdur, to jednak nie wszystkim jest tu po drodze, o czym może świadczyć obszerność rzeczonego artykułu.

Polacy to dziwny naród, który potrafi szargać pamięć wielkości w imię własnej sfrustrowanej nienawiści, a komuś, jak to aż nadto widać, wyraźnie chodzi o to, aby te niskie cechy podsycać.

Kościół, pomimo swoich ciemnych stron, był od zawsze ostoją polskości i strażnikiem naszych korzeni.

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że są wśród nas także i tacy, którym to doskwiera i z zapałem realizują swoją strategię hejtu, na który zgody nigdy być nie powinno.

Kryspin

wtorek, 17 stycznia 2023

 

Moje dziecko nie potrzebuje lekcji religii

Ponad 1500 szkół zrezygnowało z prowadzenia lekcji religii tłumacząc swoją decyzję brakiem chętnych do tych nieobowiązkowych póki co zajęć.

Ponad 700 szkół podstawowych podjęło taką decyzję szanując wolę rodzicieli nastoletnich pociech, którzy wybrali dla nich zajęcia z etyki, zamiast religijnej edukacji.

To pierwszy taki przypadek, aby tak wielka ilość edukacyjnych przybytków zdecydowało się na jawny rozbrat z wielowiekową tradycją, kiedy to religijna edukacja była podstawą wpajania zasad moralnych opartych na 10 przykazaniach.

Kiedyś mądry człowiek, jakim bezsprzecznie był marszałek Józef Piłsudzki wyraził pogląd, że naród nie pielęgnujący tradycji (korzeni) przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości, ani prawa do przyszłości, i choć mówił o patriotyzmie w sensie politycznym, to jego wypowiedź ma charakter uniwersalny.

Owszem, każdy ma prawo do samostanowienia w kwestiach wiary, ale stawianie swoistej tamy wiedzy przed dziećmi w okresie edukacji, bo tak należy potraktować decyzje rodziców nastoletnich pociech o zamianie religijnej edukacji na bliżej nie sprecyzowane programy z zakresu etyki, to proste podcinanie korzeni ich przeszłości.

Abstrahując już od tego, że mają je prowadzić osoby niewiele znające ramy programowe tego przedmiotu, to dodatkowo będą musiały asymilować treści mało zrozumiałe dla nich samych, no chyba, że będą narybkiem nowych trendów, dla których jedynym wyznacznikiem poprawności będzie negacja wszystkiego, co nie mieści się w filozofii kształtowania nowego człowieka wolnego od religijnego garbu, to realizacja planu tych, którym zależy li tylko na realizowaniu swojej wizji kreowania nowego pokolenia bez tradycji.

Jeszcze raz zaznaczę, że każdy człowiek ma prawo do samostanowienia w kwestiach religijnych przekonań, ale nie można młodego pokolenia pozbawiać możliwości świadomego wyboru.

Część z rodziców zapytanych o powód rezygnacji z religijnej edukacji swoich pociech stara się przerzucić odpowiedzialność za tę decyzję na same dzieci, tłumacząc, że ich nastoletni syn, czy córka sami podjęli taką decyzję, a oni ją tylko szanują.

Jakoś trudno mi przyjąć takie tłumaczenie, bo nikomu nie przychodzi do głowy pomysł rezygnacji z nauki matematyki, bo pociecha nie zamierza w przyszłości realizować się w naukach ścisłych, więc po co zaśmiecać mu głowę niepotrzebną nauką o całkach i różniczkach.

Innym pretekstem do sztywnego stanowiska dorosłych w kwestii nauki religii w szkole jest pogląd, że oddelegowani przez władze kościelne nauczyciele tego przedmiotu nie sprawdzają się mając często mizerną wiedzę w tych kwestiach i dodatkowo zajęcia prowadzą także księża, a im niejedno można zarzucić, o czym głoszą chociażby powszechnie znane plotki.

To niestety jest także prawda, ale to nie powinno stanowić alibi do rezygnacji ze zdobywania wiedzy o samej religii będącej naszymi korzeniami.

Do niedawna lansowany był pogląd, że nasza polska religijność czerpie swoją siłę z tradycji i nic nie zdoła tego zmienić.

Pewnie część prawdy w tym jest, a może należało by stwierdzić, że taką ona była do czasu.

Teraz wobec tego, że świat poszedł z postępem i liczy się wiedza wobec wszystkich tajemnic, które zamierza poznać, także w kwestiach wiary zaczyna doceniać wiedzę o tajemnicach ludzkiego przeznaczenia, a tę może człowiekowi dać edukacja w kwestiach religijnych.

Wracając do słów naszego wielkiego przodka, który apelował o szacunek do korzeni naszej przeszłości, nie stawiajmy tamy niewiedzy naszym pociechom i pozwólmy im na podejmowanie rozumnych decyzji w kwestiach ich świadomego wyboru drogi, w której religia nie będzie li tylko nieznaną krainą.

Każdy dorosły człowiek ma prawo do samookreślenia w kwestiach wiary, ale musi być ona poparta gruntowną wiedzą, także tą zaczerpniętą w trakcie religijnej edukacji.

Kryspin

wtorek, 10 stycznia 2023

 

Zatruty kwiat

W jednym z portali internetowych uraczono czytelników nowym dokonaniem literackim niedoszłego duchownego, który karierę w seminarium zakończył na diakonacie, bo przed przyjęciem święceń kapłańskich po prostu mu władze duchowne podziękowały.

W swoim nowym dziele autor podzielił się z nami swoimi przemyśleniami dotyczącymi Kościoła i to w makro skali, o czym stanowi tytuł jego książki: ”Kościoła nie ma- wspomnienia z seminarium”.

Choć pan Santorski próbował tłumaczyć, że nie zamierzał kolejny raz pastwić się nad krętymi powodami, dla których młodzi ludzie zdecydowali się na obranie drogi powołania, to z całości wyziera jego przekonanie, iż seminarium to swoista przechowalnia dla kochających inaczej, czyli osób o skłonnościach homoseksualnych.

Przyznam, że trudno mi podzielić tę tezę, zwłaszcza, że postawił ją zfruztrowany człowiek po osobistym niepowodzeniu.

Procentowy udział osób o orientacji homoseksualnej w szeregach kandydatów do kapłaństwa nie odbiega od średnich statystycznych, ale w jednym się muszę zgodzić, sito kościelnej rekrutacji nie radzi sobie z odsiewem takich ludzi, i jak tego sam doświadczyłem w seminarium, kiedy przełożeni przez palce patrzyli na niestandardowe zachowania niektórych kandydatów do służby ołtarza, którzy nawet nie starali się skrywać swoich odmiennych seksualnych preferencji.

Sęk w tym, że w podobny sposób podchodzili także do zapatrywań na seksualność tych „normalnych” i może dlatego rzadko był poruszony problem czystości życia kapłańskiego już w trakcie księżowskiej kariery.

Autor rzeczonego dzieła zauważa, że jest społecznie przyzwolenie na zachowania dalece odbiegające od wymogów celibatu, jeżeli chodzi o relacje kapłanów z kobietami, i tu muszę podzielić jego osąd, ale?

W tym jest największa niekonsekwencja samego Kościoła, który choć wprowadził wymóg celibatu już bardzo dawno(XII wiek), to nigdy tak do końca nie starał się być restrykcyjnym w jego realizacji, i to jasno dowodzi, że w tym tkwi zło, z którym nikomu nawet nie przyjdzie na myśl, aby odrzucić balast martwego zarządzenia.

Kiedy kościoły wschodnie wypowiedziały posłuszeństwo rzymskiemu włodarzowi, jednym z pierwszych postanowień było zniesienie wymogu bezżenności sług ołtarza, pozostawiając śluby czystości tylko dla tych, którzy doświadczali szczególnego powołania i zdecydowali się prowadzić monastyczny styl oddania się Bogu.

Po raz enty będę powtarzał, że celibat jest zatrutym kwiatem, który jest bezrefleksyjnie pielęgnowany przez hierarchiczny Kościół żyjący nadal w przekonaniu, że to dobry sposób na kontrolę dóbr, które w innym przypadku mogłyby stać się przedmiotem roszczeń ze strony świeckiego świata, czyli małżonek i potomstwa bożych sług, trąci zatęchłym konserwatyzmem.

Stanowcze stwierdzenie o śmierci Kościoła („Kościoła już nie ma...”) kłujące czytelnika w tytule książki pana Santorskiego jest także dalece przedwczesne, bo póki co on istnieje i pewnie będzie nadal żywym organizmem, choć w obecnym kształcie pewnie będzie staczał się nadal ku niebytowi, coraz bardziej nie przystając do obecnego świata, ale?

Nadzieją na odrodzenie tej Instytucji jest jej odnowa, odrzucenie kompromisów ze złem i mozolna naprawa moralnych zawirowań, także w kwestiach seksualności powierzonych jej opiece duszyczek , z akceptacją odmienności w tych kwestiach.

Autor przytaczanej tutaj książki podzielił się wspomnieniem, że w seminarium przełożeni seksualność zrównali ze zwierzęcą żądzą, od której kapłani winni być wolni.

Paradoksalnie utrzymywanie fikcji celibatu wpisuje się w tę narrację, ale ludzka miłość z fizycznym spełnieniem jest zgoła czymś innym i pięknym wyróżnikiem nas od świata zwierząt.

Bóg dał możliwość pielęgnowania tego Jego daru wszystkim ludziom.

Księża realizujący swoje powołanie i dodatkowo doświadczając ludzkiej miłości, w najlepszy sposób mogliby wpisywać się w Jego zamiar.

To stanie się jednak tylko wtedy, kiedy zniknie ten zatruty kwiat jakim od wieków jest celibat.

Kryspin

wtorek, 3 stycznia 2023

Odszedł Benedykt XVI

 

Początek obecnego roku został w Kościele naznaczony odejściem i pogrzebem emerytowanego biskupa Rzymu, jednocześnie papieża seniora, który już dość dawno (2013 rok) ogłosił światu, że podeszły wiek i uszczerbek sił zmusił go do podjęcia decyzji o oddaniu absolutnej władzy, którą do tej pory sprawował w całym Kościele.

W tamtym czasie jego decyzja wywołała rodzaj szoku nie tylko w umysłach katolików, ale i innych dociekliwych obserwatorów polityki w największym wymiarze, bo przecież od ponad 5 wieków taki fakt nie miał miejsca, a jego bezpośredni poprzednik, Jan Paweł II trwał na swoim posterunku pomimo trawiącej jego organizm choroby, która w bolesny sposób odzierała jego życie doprowadzając ostatecznie jego organizm do stanu skrajnego wyniszczenia.

Pomimo tych cierpień jednak trwał w tej posłudze do ostatniego tchnienia, aby kwietniowego wieczoru 2005 roku powrócić do domu Ojca.

Kiedy już w czwartym głosowaniu konklawe zdecydowało o wyborze kardynała Ratzingera na sternika Łodzi Piotrowej, był już w podeszłym wieku i do tego trzy lata wcześniej prosił swojego zwierzchnika o zwolnienie z funkcji prefekta jednej z najważniejszych dykasterii rzymskiej kurii, Kongregacji do Spraw Wiary, tłumacząc swoją prośbę nie tylko wiekiem, ale i zmęczeniem.

Bezpośrednio po wyborze do objęcia Stolicy Piotrowej w jednym z wywiadów stwierdził, iż ma nadzieję, że Bóg wybaczy kolegium kardynalskiemu taką decyzję, z której on wcale nie wydawał się być zadowolonym.

Chociaż był bezpośrednim następcą Jana Pawła II, to mając świadomość wielkości swojego poprzednika i niezwykłą charyzmę tego Papieża, miał świadomość jak bardzo trudnego się podjął zadania i być może dlatego obrał dla siebie imię już nieco zapomnianego papieża z początku dwudziestego wieku, Benedykta, bliskiego mu pod względem intelektu, ale nie koniecznie przebojowego reformatora.

Benedykt, bez wątpienia jeden z największych umysłów minionego wieku miał świadomość, że jego pontyfikat przypadł na trudny okres w dziejach Kościoła.

Postępująca laicyzacja społeczeństw, które do tej pory były bastionem wiary, do tego wysyp skandali obyczajowych w szeregach kleru począwszy od zwykłych kapłanów a na najwyższych hierarchach kończąc, musiały skutkować postępującym przygnębieniem i w końcu doprowadziły do swoistej kapitulacji z jego strony.

Decyzja o abdykacji z najwyższej w Kościele godności wcale nie była, w przypadku Benedykta XVI, podyktowana podeszłym wiekiem, czy stanem zdrowia, czemu kłam zadał sam jego organizm, kiedy opaczność darowała mu jeszcze ponad dziewięć lat życia, ale odważną decyzją podyktowaną odpowiedzialnością.

Papież zdecydował o swoim odejściu chcąc ratować, jak to określił:” tonący Kościół” i dlatego postanowił zamienić aktywność najwyższego hierarchy na ciszę klasztornej celi, gdzie nie tylko szukał ukojenia dla swojego niepokoju co do przyszłości tej instytucji, ale i nadziei płynącej z modlitwy.

W tym duchu oceniał jego decyzję obecny papież Franciszek, niejednokrotnie dając wyraz szacunku dla jego postawy i dlatego w ostatnich dniach poprzedzających jego odejście otwarcie poprosił cały Kościół, aby jednoczył się nie tylko z nieuchronnym pogodzeniem się z nieuniknionym, ale by także miliony wrażliwych serc potęgowały siłę jego słabnącego głosu, którym do końca dawał wyraz troski i świadectwa przepełnionego miłością i wiarą siły modlitewnego wstawiennictwa.

Pewnie jeszcze długo będą trwały dyskusje znawców tematów okołokościelnych i z pewnością wraz z upływem czasu analitycy papieskich pontyfikatów dokonają oceny także i tych minionych ośmiu lat Benedykta XVI, ale zawsze ich konkluzje będą tylko dotykać wielkości spraw i nigdy nie będą do końca obiektywne, bo nie da się ocenić tego, co przekracza ludzkie kalkulacje i już na zawsze pozostaną w sferze tajemnicy pomiędzy Bogiem a ludzką wiarą.

Kryspin