wtorek, 10 stycznia 2023

 

Zatruty kwiat

W jednym z portali internetowych uraczono czytelników nowym dokonaniem literackim niedoszłego duchownego, który karierę w seminarium zakończył na diakonacie, bo przed przyjęciem święceń kapłańskich po prostu mu władze duchowne podziękowały.

W swoim nowym dziele autor podzielił się z nami swoimi przemyśleniami dotyczącymi Kościoła i to w makro skali, o czym stanowi tytuł jego książki: ”Kościoła nie ma- wspomnienia z seminarium”.

Choć pan Santorski próbował tłumaczyć, że nie zamierzał kolejny raz pastwić się nad krętymi powodami, dla których młodzi ludzie zdecydowali się na obranie drogi powołania, to z całości wyziera jego przekonanie, iż seminarium to swoista przechowalnia dla kochających inaczej, czyli osób o skłonnościach homoseksualnych.

Przyznam, że trudno mi podzielić tę tezę, zwłaszcza, że postawił ją zfruztrowany człowiek po osobistym niepowodzeniu.

Procentowy udział osób o orientacji homoseksualnej w szeregach kandydatów do kapłaństwa nie odbiega od średnich statystycznych, ale w jednym się muszę zgodzić, sito kościelnej rekrutacji nie radzi sobie z odsiewem takich ludzi, i jak tego sam doświadczyłem w seminarium, kiedy przełożeni przez palce patrzyli na niestandardowe zachowania niektórych kandydatów do służby ołtarza, którzy nawet nie starali się skrywać swoich odmiennych seksualnych preferencji.

Sęk w tym, że w podobny sposób podchodzili także do zapatrywań na seksualność tych „normalnych” i może dlatego rzadko był poruszony problem czystości życia kapłańskiego już w trakcie księżowskiej kariery.

Autor rzeczonego dzieła zauważa, że jest społecznie przyzwolenie na zachowania dalece odbiegające od wymogów celibatu, jeżeli chodzi o relacje kapłanów z kobietami, i tu muszę podzielić jego osąd, ale?

W tym jest największa niekonsekwencja samego Kościoła, który choć wprowadził wymóg celibatu już bardzo dawno(XII wiek), to nigdy tak do końca nie starał się być restrykcyjnym w jego realizacji, i to jasno dowodzi, że w tym tkwi zło, z którym nikomu nawet nie przyjdzie na myśl, aby odrzucić balast martwego zarządzenia.

Kiedy kościoły wschodnie wypowiedziały posłuszeństwo rzymskiemu włodarzowi, jednym z pierwszych postanowień było zniesienie wymogu bezżenności sług ołtarza, pozostawiając śluby czystości tylko dla tych, którzy doświadczali szczególnego powołania i zdecydowali się prowadzić monastyczny styl oddania się Bogu.

Po raz enty będę powtarzał, że celibat jest zatrutym kwiatem, który jest bezrefleksyjnie pielęgnowany przez hierarchiczny Kościół żyjący nadal w przekonaniu, że to dobry sposób na kontrolę dóbr, które w innym przypadku mogłyby stać się przedmiotem roszczeń ze strony świeckiego świata, czyli małżonek i potomstwa bożych sług, trąci zatęchłym konserwatyzmem.

Stanowcze stwierdzenie o śmierci Kościoła („Kościoła już nie ma...”) kłujące czytelnika w tytule książki pana Santorskiego jest także dalece przedwczesne, bo póki co on istnieje i pewnie będzie nadal żywym organizmem, choć w obecnym kształcie pewnie będzie staczał się nadal ku niebytowi, coraz bardziej nie przystając do obecnego świata, ale?

Nadzieją na odrodzenie tej Instytucji jest jej odnowa, odrzucenie kompromisów ze złem i mozolna naprawa moralnych zawirowań, także w kwestiach seksualności powierzonych jej opiece duszyczek , z akceptacją odmienności w tych kwestiach.

Autor przytaczanej tutaj książki podzielił się wspomnieniem, że w seminarium przełożeni seksualność zrównali ze zwierzęcą żądzą, od której kapłani winni być wolni.

Paradoksalnie utrzymywanie fikcji celibatu wpisuje się w tę narrację, ale ludzka miłość z fizycznym spełnieniem jest zgoła czymś innym i pięknym wyróżnikiem nas od świata zwierząt.

Bóg dał możliwość pielęgnowania tego Jego daru wszystkim ludziom.

Księża realizujący swoje powołanie i dodatkowo doświadczając ludzkiej miłości, w najlepszy sposób mogliby wpisywać się w Jego zamiar.

To stanie się jednak tylko wtedy, kiedy zniknie ten zatruty kwiat jakim od wieków jest celibat.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz