Po jednym z artykułów „Księdza
w cywilu” otrzymałem propozycję od jednego z czytelników, abym
zaangażował się w działalność polityczną.
List był obszerny i zawierał
wskazówki, co miałbym zrobić, aby założyć partię polityczną
katolików, wykorzystując fakt, że przecież to jest największa
grupa naszego społeczeństwa, którą można liczyć w miliony.
Pewnie mój czytelnik poczuł się
trochę zawiedziony, gdy odpisując na jego postulaty, stwierdziłem,
że nie zamierzam swojej przyszłości wiązać z polityką, bo zbyt
mało w niej jest etycznego kreowania rzeczywistości, a za dużo
amoralnego koniunkturalizmu.
Kościół od zawsze
(przynajmniej w założeniu) trzymał się z daleka od politycznych
gierek i to było słuszną powściągliwością z jego strony.
To też napisałem mojemu politycznemu
entuzjaście, nadmieniając na koniec, że każdy katolik (także i
on), może w Kościele realizować się w czynieniu dobra dla innych,
niekoniecznie pod partyjnym sztandarem.
Radosne „Alleluja”, którym
Kościół obwieszcza światu wielkanocne zwycięstwo Chrystusa, w
tym roku został u nas zakłócony falą protestu kobiet domagających
się liberalizacji prawa aborcyjnego.
Choć była to reakcja na projekt,
który do sejmu zgłosiły organizacje społeczne opowiadające się
za prawną ochroną życia ludzkiego od chwili poczęcia, aż do
naturalnej śmierci, to uczestniczki „czarnego protestu”
przemaszerowały pod kurie biskupie, uważając, że to hierarchowie
Kościoła inspirują rządzących do wprowadzenia „poprawionego”,
antyaborcyjnego prawa.
Wśród rozkrzyczanego tłumu nie
dominowały zbuntowane owieczki, które w ten sposób chciały
wyrazić swoje niezadowolenie dotyczące restrykcyjnego nastawienia
swoich pasterzy.
Na „czarnym proteście”, w
zdecydowanej większości dominowali ci, dla których Kościół już
dawno przestał być rządcą sumień, albo wręcz nigdy nim nie był,
i z tym trzeba się zgodzić.
Czy to oznacza, że w tak ważnych
sprawach, a kwestia aborcyjna do takich należy, hierarchowie winni
nabrać wody w usta i tylko milcząco się przyglądać?
Absolutnie nie!, bo wtedy nie
realizowali by podstawowej misji Kościoła, jaką od zarania tej
instytucji jest ukazywanie drogi moralnie zgodnej z nauczaniem
Chrystusa, dla którego każdy człowiek (także ten, którego
niektórzy określają mianem płodu...jakiej bliżej nie określonej
materii, którą ni jak jeszcze nie można nazwać człowiekiem)
zasługuje na szacunek i obronę.
Tego wszystkiego nie da się
jednak załatwić na skróty, a z czymś takim mamy teraz do
czynienia.
Mojemu mailowemu entuzjaście
odpowiedziałem, że w Kościele jest dużo miejsca na czynienie
dobra i każdy może i powinien takie działania podejmować.
Działanie „Pro Life”, które
legło u podstaw społecznego ruchu na rzecz ochrony życia, od
chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci, jest jak najbardziej
słusznym kierunkiem, który Kościół powinien realizować.
Nie można jednak tego dokonać
„na skróty”, a tym jest z pewnością wykorzystywanie obecnej
„dobrej” relacji z politycznym obozem władzy, który
restrykcyjną ustawą miałby spłacić kredyt wdzięczności za
przychylne poparcie w minionych wyborach.
W Kościele jest dużo miejsca na
czynienie dobra, ale jest też cała masa zaniedbań, które tenże
powinien naprawić w sobie, by jego moralne przesłanie stawało się
„atrakcyjne” nie tylko dla lojalnych owieczek, ale i dla tych,
których krzyk sprzeciwu wcale nie musi być wrogim głosem.
Mądrością Kościoła, od
zawsze, była powściągliwość i dystans do politycznego
koniunkturalizmu, i to budowało jego pozycję i podziw (nawet
wrogów).
Obawiam się jednak, że to już
jest tylko wspomnienie przeszłości i czekam (niestety) na kolejne
ustawodawcze inicjatywy hierarchów.
Można przecież wszystko
zadekretować: Złamanie postu piątkowego- kara chłosty, dyskoteka
w okresie wielkiego postu- czterdzieści dni paki(bez zawieszenia).
Absurd? Nie takie absurdy przechodziły
w naszym Sejmie.
Czemu więc nie pójść na całość?
Kryspin