środa, 30 stycznia 2019

Byłem na pogrzebie



W minionych dniach dane mi było przeżywać skrajnie różne doświadczenia.
Pierwszym, radosnym były relacje z Panamy, miejsca duchowej fiesty, na którą ściągnęli młodzi z całego świata, by w cieniu Franciszka przeżywać radość bliskości z Chrystusem.
Pewnie wielu ich rówieśników, których tam zabrakło, trochę z zazdrością obserwowało medialne relacje z odległego kraju i wzdychając myślało sobie, że też chcieliby choć raz doświadczyć takiego przeżycia.
Nadzieją dla wielu niespełnionych stała się informacja, że już za trzy lata podobna feta odbędzie się w Portugalii, a to znacznie bliżej ich możliwości, więc może?
Czy wielu skorzysta z tej okazji? Życie pokazuje nam, że pewnie nie, i znowu kolejne zastępy niespełnionych będą się pocieszały, że ,może przy kolejnej okazji załapią się na to wydarzenie.
Czas, który dany jest każdemu z nas płynie szybko i ani się obejrzymy, kiedy uświadamiamy sobie, że życie przetoczyło się w tak błyskawicznym tempie, iż na wiele rzeczy jest już za późno.
Drugim doświadczeniem minionych dni, do tego smutnym, był udział w pogrzebie znajomego, Leszka.
Pierwszy raz spotkaliśmy się, kiedy on był młodym ojcem rodziny, mężem swojej żony, a ja jeszcze młokosem, który dorosłe życie miał dopiero przed sobą.
Teraz stałem w cmentarnej kaplicy, patrzyłem na jego zdjęcie ustawione przy trumnie okrytej kwiatami i uświadomiłem sobie, że to, co pozostało poza nami, te wszystkie lata, które przeżywaliśmy na swój sposób, tak bardzo szybko przeminęły i stały się już tylko wspomnieniem.
Ksiądz prowadzący ceremonię pożegnania przeczytał fragment z Ewangelii o tym, jak Syn Człowieczy (Chrystus) dokona swoistego osądu nad każdym, kto przekroczył próg wieczności i dokonując oceny jego życia, stawi go po stronie tych, którym przeznaczył nagrodę, bądź tych, dla których sprawiedliwy Jego osąd przeznaczy wieczną karę (Mt.25,31-46)
Przyznam, że to jest mocny przekaz i pewnie tak go rozumiał prowadzący uroczystości pogrzebowe, bo zaraz przystąpił do laudacji na temat życia św. pamięci zmarłego, aby jednocześnie w obecnych nakreślić nadzieję, że po dobrym życiu każdy może załapać się do grona tych, którzy znajdą się po właściwej stronie.
Może ktoś teraz postawić mi pytanie: A co mają wspólnego radosne dni młodych z Panamy z pogrzebem jakiegoś człowieka, do tego posuniętego już w latach, który swoją młodość przeżył już dawno i pewnie nigdy nawet nie pragnął doświadczyć takiego spotkania?
Leszek w chwili śmierci zaliczył spotkanie z Chrystusem i to w bardziej dosłowny sposób, aniżeli te setki tysięcy zgromadzonych na panamskim placu, i takiego spotkania doświadcza każdy, kto przekracza próg wieczności.
Pewnie teraz, naraziłem się tym, którzy odcinają się od wiary w cokolwiek i wyznają przekonanie, że śmierć jest końcem wszystkiego.
Uważam, że trzeba uszanować także i taki głos, każdy ma prawo do swojej wizji przyszłości(także tej bez przyszłości), ale tak sobie myślę, że w panamskim spotkaniu obok młodych zakochanych w Chrystusie, byli pewnie i tacy, którzy tam pojechali z prostej ciekawości, może tylko dlatego, by zobaczyć idola w białej sutannie?
Papież w trakcie spotkania z młodymi niejednokrotnie powtarzał, że oni są nadzieją Kościoła, ale i człowieka, każdego człowieka, gdy realizują posłanie Syna Człowieczego, które zawarte jest między innymi w cytowanym w trakcie pogrzebu fragmencie Ewangelii mówiącym o uczynkach miłosierdzia.
Często się mówi, że do wieczności nikt nic nie zabierze, a dobra które człowiek gromadził za życia pokryje kurz zapomnienia, i to prawda.
Jedynym kapitałem, za który możemy wykupić sobie miejscówkę w wieczności, to dobro, które po sobie zostawimy.
Dla wierzących to będzie przepustka do radosnego spotkania z Chrystusem.
Dla niewierzących może miła niespodzianka, że jednak się mylili; a jeżeli nawet nie, to i tak warto po sobie pozostawić dobre wspomnienie.
Kryspin

środa, 23 stycznia 2019

Rachunek sumienia po gdańskiej tragedii



Jesteśmy w samym centrum karnawału.
Pewnie nikomu w tej chwili nie przychodzi na myśl chwila refleksji, że każdy czas kiedyś dobiega swojego kresu i po dniach beztroski nad naszą rzeczywistością pojawiają się chmury zapowiadające zmianę.
Niekiedy natura dodatkowo ściele przed naszym poznaniem swoje sygnały, żebyśmy może zatrzymali się w beztroskich pląsach i pomyśleli o tym, że los może wcisnąć i w nasze przeznaczenie kartę złą, która jednym, niespodziewanym zdarzeniem, odmieni nasze życie.
Dobry Bóg tak przedziwnie „zaprogramował” nasze losy, że w chwilach, gdy zupełnie się tego nie spodziewamy, dotyka nas coś, co zdaje się krzyczeć: sprawdzam.
Z pewnością takim sprawdzam były ostatnie, tragiczne wydarzenia z gdańskiej starówki, gdy nikt z zebranych nie przypuszczał, że radosny wieczór, będący zwieńczeniem szlachetnego dnia, zakończy się tragedią.
Po kilku dniach od tego zdarzenia, niewątpliwie będąc jeszcze w stanie traumy niezrozumienia, co bardziej trzeźwo myślący podnoszą głos, że ten tragiczny znak winien w nas wszystkich wzbudzić refleksję, swoisty rachunek sumienia, w czym my przyczyniliśmy się do tego, że w naszej rzeczywistości mógł zaistnieć ktoś taki, że nie zawahał się w zbrodniczym akcie zburzyć nasze dobre samopoczucie.
Z pewnością swego rodzaju terapią i poszukiwaniem sposobu na odzyskanie wewnętrznego spokoju stała się przede wszystkim, smutna uroczystość pogrzebowa w gdańskiej Bazylice, która zgromadziła nie tylko rzesze szczerze poruszonych tą tragedią mieszkańców tego miasta, ale i wachlarz ludzi ze świecznika stojących w zadumie przed ołtarzem, gdzie najważniejsi przedstawiciele kościelnej hierarchii przewodniczyli żałobnym uroczystościom.
Ktoś stojący obok tych wydarzeń powiedziałby:
-Normalna rzecz, bo przecież w naczelnych zadaniach ludzi Kościoła jest przewodniczenie w tego rodzaju obrzędach.
Ktoś inny może inny mógłby spojrzeć krytycznym okiem i zauważyć, że było w tym aż nadto przesady.
Nie zamierzam dokonywać oceny tamtych wydarzeń, bo nie mam do tego prawa, a zamiast tego chciałbym powrócić do konkluzji, którą powtarzają wszyscy, a i o której w pogrzebowej mowie nie zapomnieli kapłani: To tragiczne zdarzenie winno nas skłonić do refleksji i rachunku sumienia.
Może wyda się to dziwnym skojarzeniem, ale zaraz po obejrzeniu telewizyjnego przekazu z tego pogrzebu, przypomniał mi się fragment z „Zatroskanej koloratki”, a konkretnie obraz młodego kanonika z przedwojennej parafii.
Ten „dobrze” urodzony kapłan nie krył sympatii do ludzi z towarzystwa, dlatego bardziej pielęgnował dobre stosunki z mieszkańcami dworu, aniżeli pracę duszpasterską wśród gminu,którą pozostawił wikaremu pochodzącemu z ludu.
To on odwiedzał biednych i chorych, odprowadzał w ostatnią drogę tych, których nie było stać na wystawny pogrzeb. Kanonik poświęcał czas na to, by brylować wśród elit: zaliczał obiadki przy suto zastawionym stole, gdzie często gościła dziczyzna, efekt polowań, w których duchowny był rozmiłowany.
Już kiedyś ośmieliłem się rekomendować moje książki czcigodnym Hierarchom i wtedy napisałem, że dobrze by było, aby przeczytali je jako lekturę obowiązkową podlegli im kapłani.
Teraz ponawiam apel, do Was czcigodni purpuraci. Jeżeli nawał obowiązków nie pozwala Wam na lekturę całej książki, to znajdźcie chociaż czas na zapoznanie się z historią młodego Kanonika.
W dalszej części tych wspomnień jest mowa o swoistych rekolekcjach, które Dobry Bóg „zafundował” temu kapłanowi, i pomimo tego, że było to bardzo gorzkie doświadczenie (obóz koncentracyjny), to on wspominając tamten czas, dziękował Bogu za to, że w trakcie tych „rekolekcji” przeżył swoje nawrócenie stając się innym, lepszym człowiekiem.
Czyż nie o to chodzi, gdy mówimy, że wszyscy potrzebujemy refleksji i rachunku sumienia?
Kryspin

środa, 16 stycznia 2019

Oszukać przeznaczenie


„Oszukać przeznaczenie”
Pewnie wielu z nas pamięta ten film, w którym bohater mający dar widzenia przyszłych zdarzeń, do tego tragicznych w skutkach, próbuje zmieniać bieg przyszłości.
Stara się ostrzec przyszłych uczestników tragicznych wypadków i w większości udaje mu się uchronić ich od tragicznego przeznaczenia, ale to jest tylko iluzoryczne zwycięstwo.
Kiedy wydaje mu się, że zdołał oszukać los, „przepowiednia” ich dopada i spełniają się jego wizje o ich tragicznej śmierci.
Pewnie każdy z nas przeżywał takie chwile, kiedy żałował, że nie miał takiej zdolności, aby zobaczyć choćby choć ułamek przyszłości, bo mógłby wtedy zapobiec tragedii bliskiej osoby.
Pewnie tego pragnęłaby matka dziecka ginącego w trakcie zabawy na kruchym, zimowym lodzie, bo mogłaby ostrzec go, aby tego dnia nie wchodził na zamarznięty staw.
Z pewnością żona górnika, szykując mu śniadanie na kolejną szychtę w kopalni, powiedziałaby mu, by tego dnia nie zjeżdżał do wyrobiska, bo będzie zawał węglowej ściany, która stanie się dla niego mogiłą.
Mała córeczka znanego polityka usiadłaby na kolanach ojca prosząc, aby nie szedł tego wieczoru w radosny tłum, bo tam będzie także człowiek, który ugodzi go nożem i zabierze mu życie w tragicznych, bezsensownych okolicznościach.
W podobnych sytuacjach są ci, którzy muszą się mierzyć z chorobą bliskiej osoby i wtedy próbują zaklinać rzeczywistość prosząc Boga (jeżeli w Niego wierzą) lub uciekając się do desperackich poszukiwań sposobu, by oszukać przeznaczenie.
A później trudno jest im zaakceptować. inną aniżeli tę, o którą skamleli rzeczywistość, i w wielu przypadkach pozostają z pytaniem, na które tym bardziej nie znajdują odpowiedzi: Dlaczego?
To jednak bardzo trafnie postawione pytanie-dlaczego?
Sęk jednak w tym, że stawiamy je z intencją sprzeciwu i gdyby nawet Bóg każdemu z osobna udzielił odpowiedzi, to wielu i tak stałoby się głuchymi na jakiekolwiek wytłumaczenie i nadal powtarzałoby je jak jakieś beznadziejne zaklinanie ludzkiej rzeczywistości, w której trudno odnaleźć odpowiedź – Dlaczego?
Może więc bardziej stosownym byłoby postawienie pytania:
-Co chciałeś nam powiedzieć i jak to jest ważne dla nas, że musiałeś w tak drastyczny sposób nam przekazać tę wiadomość?
Pewnie dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że inspiracją dla dzisiejszego tematu spotkania z „Księdzem w cywilu”stały się wydarzenia z gdańskiego Długiego Targu, którymi zostaliśmy dotknięci tak niedawno.
Najpierw bezsensowna, wywołująca szok, niezrozumienia zbrodnia dokonana przez chorego człowieka, później dziesiątki tysięcy modlących się o „oszukanie przeznaczenia”, a na koniec morze zniczy pamięci rozpalanych spontanicznie z zapewnieniem, że będziemy pamiętać, i że nie godzimy się, aby kiedyś w przyszłości doszło do tak absurdalnego zła.
No może jeszcze lawina zapewnień polityków, że zrobią wszystko, by zmienić język wzajemnej nienawiści, by już nigdy nie czuć moralnego kaca , poczucia winy, przypominając sobie słowa Niemena, że :”Słowem złym zabija się jak nożem”
A mnie cały czas kołacze się pytanie :
-Co chciałeś nam powiedzieć Boże przez tę niewinnie przelaną krew?
Może warto by to pytanie uczynić mottem naszych modlitw w tych dniach i przy tym poprosić Go, by te tragiczne gdańskie doświadczenie nauczyło nas, jak bronić się przed tymi, dla których Polska, Polacy, to tylko sposób na „dobro” dla swoich partykularyzmów.
Nie pozwól Panie byśmy ulegali ich apelom manifestowanym w mowie nienawiści, i abyśmy zawsze pamiętali, że w każdym działaniu, zdaniu wypowiadanym wobec drugiego człowieka, złe słowo zabija jak nóż!
Kryspin

środa, 9 stycznia 2019

Fenomen Pana O.



     Za kilka dni zaliczymy kolejną akcję (chyba 27) kupowania sobie spokoju sumienia, że spełniliśmy odruch wrażliwości w sprawach pomocy bardziej potrzebującym (w kwestiach medycznych) od nas.
Pan O. odtrąbi kolejny sukces ogłaszając za kilka miesięcy bilans dochodów, za które zostaną zakupione kolejne, mające łatać dziurawy (państwowy) system opieki zdrowotnej urządzenia medyczne.
Później już tylko wystarczy ponalepiać czerwone serduszka na zakupione w ten sposób sprzęty, i wszyscy będą zadowoleni.
Wypada teraz określić się, więc powiem otwarcie i posłużę się słowem, którego zazwyczaj nie używam, bo może jestem już nieco za stary, ale co tam: Szacun dla tego człowieka, który, może w nieco za krzykliwy(dla mnie) sposób, ale od ponad dwóch dekad zaraża radością dzielenia się z innymi setki tysięcy młodych(a licząc także tych, którzy wrzucają do kolorowych puszek drobniaki ze swoich portfeli), miliony osób.
Przy tym wszystkim robi to pomimo tego, że każdego roku znajdują się malkontenci rzucający mu pod nogi kłody. Od tygodni w mediach społecznościowych ukazywały się wyliczenia, że prawie 50% zebranych pieniążków i tak nie trafia na założone cele, bo fundacja(i sam organizator) zżera część pieniędzy.
Problem pana O. wydaje się na tyle „groźny”, że nawet organa władzy(chyba pod naciskami jakichś lobby) nie pomagają mu w jego zamierzeniach i w cichych rozporządzeniach zabraniają służbom (policja, straż pożarna, wojsko) oficjalnego wspierania jego inicjatywy.
Na koniec pozostał jeszcze Kościół, któremu nie bardzo odpowiada konkurencja, kiedy przy kościołach w tę szczególną niedzielę ustawiają się maluchy z puszkami i zamiast komeżek mają identyfikatory WOŚP; bo a nuż wierni ulegną ich presji i w ten sposób uszczuplą coniedzielną, kościelną tacę?
No i tu dochodzimy do sedna.
Gdyby tak pobawić się w wyliczenia, to szacunkowo na mszalną tacę trafia co niedziela około 40000000 zł (10 milionów uczestników niedzielnych nabożeństw x 4 zł). Jest to milcząca składka, pomijając okazjonalne cele:budowa kościoła, zakup opału, na remont organów itd.
Nie ujmuję w tych przykładach innych zbożnych celów-pomoc kościołom na wschodzie, ofiary na seminarium, czy inne poza parafialne akcje, bo wtedy o chrześcijańską wrażliwość dbają panie z rady parafialnej(niekiedy klerycy z seminarium) i ustawiają się przy wyjściu ze świątyni, by tam kolejny raz zebrać co łaska.
„Dziegciem” kościelnej strategii jest brak transparentności przychodów i jasno określonych celów, na co idą zbierane środki w trakcie niedzielnych zgromadzeń, i to rodzi falę krytyki, nie tylko przeciwników tejże instytucji, ale i wiernych rzucających swój grosz.
Pan O. budzi emocje i zazdrość, bo jemu dają.
A może zamiast wypieków gniewu zrobić mu konkurencję?
Taka zdrowa rywalizacja w pozyskiwaniu kasy na zbożne cele....
Gdyby z niedzielnej tacy, zawsze 10% było dedykowane na pomoc najbiedniejszym, i gdyby do tego dołożyć 10% comiesięcznych poborów, które dostają kapłani uczący w szkołach religii (pomijam w tej grupie katechetów świeckich, bo to ich jedyne źródło dochodu no i muszą z tych pieniędzy utrzymywać rodziny) to skromnie licząc uzbierałaby się kwota ponad 300.000.000 zł.(4000000 zł z tacy x 60 dni świątecznych=240.000.000 zł rocznie; do tego 20000 księży uczących religii x 300 zł x 12 miesięcy=72.000.000- w sumie daje 312.000.000 zł)
To 3 razy tyle, co zbiera WOŚP, a z takich pieniędzy można zrobić już bardzo wiele!
I tak na koniec.
Ta propozycja znakomicie wpisuje się w ( trochę może zapomnianą prawdę), że:
-Więcej radości jest w dawaniu, aniżeli w braniu.
Kryspin

środa, 2 stycznia 2019

Barometr człowieczeństwa



Polska bożonarodzeniowych tradycja jest piękna w swojej symbolice. Chyba nigdzie na świecie nie pielęgnuje się tak wielu symboli nawiązujących do radości, jaką światu przyniósł Boży Syn swoimi narodzinami w Betlejem.
Mnie z takich „polskich” akcentów Bożego Narodzenia zawsze fascynował kolorowy opłatek, który corocznie rozprowadzano (zwłaszcza wiejskich) parafiach.
Nie mogło go zabraknąć przy wigilii obok białego opłatka otulonego siankiem z tegorocznego zbioru. On jeden także pozostawał na stole do chwili, gdy po świątecznej wieczerzy gospodarz udawał się do zagrody ze zwierzętami i tam rozdzielał pomiędzy nie kolorowe płatki, wypowiadając przy tym słowa świątecznych życzeń.
Piękny zwyczaj, który pokazywał ludzką wrażliwość wobec „braci mniejszych”, jak pięknie kiedyś określił zwierzęta św. Franciszek, najbardziej znany ich przyjaciel.
Jedna z czytelniczek „Księdza w cywilu” poprosiła mnie niedawno, abym przy sposobności poruszył temat zwierząt, z którymi dane jest nam dzielić życie.
Konkretnie zaapelowała, abym zwrócił uwagę na los najbliższych wśród nich przyjaciół człowieka, jakimi są psy.
Zdecydowana większość z nas traktuje te czworonożne stworzenia jak członków rodziny i w należyty sposób roztacza nad nimi opiekę, o czym mogą świadczyć chociażby liczne sklepy ze smakołykami dla naszych pupili. Praktycznie są w każdej, nawet najmniejszej mieścinie i mają się dobrze.
Czyli problem wydaje się być niewielki, albo żaden.
No ale wcale nie jest tak różowo, bo wystarczy spojrzeć do portali społecznościowych: pies zakatowany przez właściciela. Inny przywiązany na ciasnej smyczy przy leśnym drzewie. Jeszcze inny wyrzucony z jadącego samochodu, by zakończył życie na poboczu drogi. Takich przykładów ludzkich zachowań, które zapisują się smutnymi zgłoskami jest bez liku i może dobrze, że na drugim biegunie wrażliwości znajdują się ludzie o wielkich sercach i niosą pomoc tym biedakom, które zachowują miłość nawet wtedy, gdy ich dawny opiekun okazał się kanalią.
Mam wielki szacunek dla wolontariuszy, którzy na przykład wolny czas poświęcają na opiekę nad psiakami ze schronisk, dla pań dokarmiających bezdomne koty osiedlowe i nawet ze skromnej emeryturki potrafią robić zakupy karmy na posiłek dla nich.
Moja mailowa rozmówczyni pod koniec swojego listu zasugerowała, by może księża (zwłaszcza w wiejskich parafiach) temat wrażliwości wobec zwierząt poruszali w trakcie homilii.
Tak sobie myślę, że byłby to dobry temat nie tylko na niedzielne kazanie, ale i na kapłańskie, kolędowe odwiedziny.
-”Pokaż mi jak traktujesz swoje zwierzęta, a będę wiedział jakim jesteś katolikiem.”
Gdyby wielebny, zapowiadając plan duszpasterskich odwiedzin, poinformował, że w ich trakcie zechciałby naocznie się przekonać w jakich warunkach przebywają „bracia młodsi” rodzinnych obejść, to być może choćby na ten dzień i oni mieliby święto od łańcuchów i blaszanych bud (często przerobionych z beczek po ropie).
No cóż, pewnie wielu parafialnych włodarzy uzna to z głupi pomysł, bo mają tyle ważniejszych spraw: wysokość ofiary, którą wypadałoby włożyć do koperty obok kolędowego krzyża, czy wysłuchanie tłumaczenia, dlaczego domownikom zdarzyło się być nieobecnymi na niedzielnej mszy.
No i na koniec, najbardziej ważne:czy dzieciaki z należytą starannością na lekcjach religii uczą się o Panu Bogu, który ma serce przepełnione miłością....
Z pewnością tematu wrażliwości wobec zwierząt nie poruszy proboszcz (pisały o tym media), któremu ostatnio odebrano owczarka z wielkim, gnijącym guzem, prze który weterynarz musiał amputować mu łapę.
Ten kapłan nie będzie mógł pochwalić się wielkim sercem wobec swojego czworonożnego przyjaciela, bo pomoc dla pieska przyszła dopiero wtedy, gdy ten uwolnił się od jego”miłości”.
Wrażliwość wobec zwierząt, to barometr naszego człowieczeństwa, katolików to także dotyczy.
Kryspin