środa, 23 stycznia 2019

Rachunek sumienia po gdańskiej tragedii



Jesteśmy w samym centrum karnawału.
Pewnie nikomu w tej chwili nie przychodzi na myśl chwila refleksji, że każdy czas kiedyś dobiega swojego kresu i po dniach beztroski nad naszą rzeczywistością pojawiają się chmury zapowiadające zmianę.
Niekiedy natura dodatkowo ściele przed naszym poznaniem swoje sygnały, żebyśmy może zatrzymali się w beztroskich pląsach i pomyśleli o tym, że los może wcisnąć i w nasze przeznaczenie kartę złą, która jednym, niespodziewanym zdarzeniem, odmieni nasze życie.
Dobry Bóg tak przedziwnie „zaprogramował” nasze losy, że w chwilach, gdy zupełnie się tego nie spodziewamy, dotyka nas coś, co zdaje się krzyczeć: sprawdzam.
Z pewnością takim sprawdzam były ostatnie, tragiczne wydarzenia z gdańskiej starówki, gdy nikt z zebranych nie przypuszczał, że radosny wieczór, będący zwieńczeniem szlachetnego dnia, zakończy się tragedią.
Po kilku dniach od tego zdarzenia, niewątpliwie będąc jeszcze w stanie traumy niezrozumienia, co bardziej trzeźwo myślący podnoszą głos, że ten tragiczny znak winien w nas wszystkich wzbudzić refleksję, swoisty rachunek sumienia, w czym my przyczyniliśmy się do tego, że w naszej rzeczywistości mógł zaistnieć ktoś taki, że nie zawahał się w zbrodniczym akcie zburzyć nasze dobre samopoczucie.
Z pewnością swego rodzaju terapią i poszukiwaniem sposobu na odzyskanie wewnętrznego spokoju stała się przede wszystkim, smutna uroczystość pogrzebowa w gdańskiej Bazylice, która zgromadziła nie tylko rzesze szczerze poruszonych tą tragedią mieszkańców tego miasta, ale i wachlarz ludzi ze świecznika stojących w zadumie przed ołtarzem, gdzie najważniejsi przedstawiciele kościelnej hierarchii przewodniczyli żałobnym uroczystościom.
Ktoś stojący obok tych wydarzeń powiedziałby:
-Normalna rzecz, bo przecież w naczelnych zadaniach ludzi Kościoła jest przewodniczenie w tego rodzaju obrzędach.
Ktoś inny może inny mógłby spojrzeć krytycznym okiem i zauważyć, że było w tym aż nadto przesady.
Nie zamierzam dokonywać oceny tamtych wydarzeń, bo nie mam do tego prawa, a zamiast tego chciałbym powrócić do konkluzji, którą powtarzają wszyscy, a i o której w pogrzebowej mowie nie zapomnieli kapłani: To tragiczne zdarzenie winno nas skłonić do refleksji i rachunku sumienia.
Może wyda się to dziwnym skojarzeniem, ale zaraz po obejrzeniu telewizyjnego przekazu z tego pogrzebu, przypomniał mi się fragment z „Zatroskanej koloratki”, a konkretnie obraz młodego kanonika z przedwojennej parafii.
Ten „dobrze” urodzony kapłan nie krył sympatii do ludzi z towarzystwa, dlatego bardziej pielęgnował dobre stosunki z mieszkańcami dworu, aniżeli pracę duszpasterską wśród gminu,którą pozostawił wikaremu pochodzącemu z ludu.
To on odwiedzał biednych i chorych, odprowadzał w ostatnią drogę tych, których nie było stać na wystawny pogrzeb. Kanonik poświęcał czas na to, by brylować wśród elit: zaliczał obiadki przy suto zastawionym stole, gdzie często gościła dziczyzna, efekt polowań, w których duchowny był rozmiłowany.
Już kiedyś ośmieliłem się rekomendować moje książki czcigodnym Hierarchom i wtedy napisałem, że dobrze by było, aby przeczytali je jako lekturę obowiązkową podlegli im kapłani.
Teraz ponawiam apel, do Was czcigodni purpuraci. Jeżeli nawał obowiązków nie pozwala Wam na lekturę całej książki, to znajdźcie chociaż czas na zapoznanie się z historią młodego Kanonika.
W dalszej części tych wspomnień jest mowa o swoistych rekolekcjach, które Dobry Bóg „zafundował” temu kapłanowi, i pomimo tego, że było to bardzo gorzkie doświadczenie (obóz koncentracyjny), to on wspominając tamten czas, dziękował Bogu za to, że w trakcie tych „rekolekcji” przeżył swoje nawrócenie stając się innym, lepszym człowiekiem.
Czyż nie o to chodzi, gdy mówimy, że wszyscy potrzebujemy refleksji i rachunku sumienia?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz