Jesteśmy w samym centrum
karnawału.
Pewnie nikomu w tej chwili nie
przychodzi na myśl chwila refleksji, że każdy czas kiedyś dobiega
swojego kresu i po dniach beztroski nad naszą rzeczywistością
pojawiają się chmury zapowiadające zmianę.
Niekiedy natura dodatkowo ściele
przed naszym poznaniem swoje sygnały, żebyśmy może zatrzymali się
w beztroskich pląsach i pomyśleli o tym, że los może wcisnąć i
w nasze przeznaczenie kartę złą, która jednym, niespodziewanym
zdarzeniem, odmieni nasze życie.
Dobry Bóg tak przedziwnie
„zaprogramował” nasze losy, że w chwilach, gdy zupełnie się
tego nie spodziewamy, dotyka nas coś, co zdaje się krzyczeć:
sprawdzam.
Z pewnością takim sprawdzam
były ostatnie, tragiczne wydarzenia z gdańskiej starówki, gdy nikt
z zebranych nie przypuszczał, że radosny wieczór, będący
zwieńczeniem szlachetnego dnia, zakończy się tragedią.
Po kilku dniach od tego
zdarzenia, niewątpliwie będąc jeszcze w stanie traumy
niezrozumienia, co bardziej trzeźwo myślący podnoszą głos, że
ten tragiczny znak winien w nas wszystkich wzbudzić refleksję,
swoisty rachunek sumienia, w czym my przyczyniliśmy się do tego, że
w naszej rzeczywistości mógł zaistnieć ktoś taki, że nie
zawahał się w zbrodniczym akcie zburzyć nasze dobre samopoczucie.
Z pewnością swego rodzaju
terapią i poszukiwaniem sposobu na odzyskanie wewnętrznego spokoju
stała się przede wszystkim, smutna uroczystość pogrzebowa w
gdańskiej Bazylice, która zgromadziła nie tylko rzesze szczerze
poruszonych tą tragedią mieszkańców tego miasta, ale i wachlarz
ludzi ze świecznika stojących w zadumie przed ołtarzem, gdzie
najważniejsi przedstawiciele kościelnej hierarchii przewodniczyli
żałobnym uroczystościom.
Ktoś stojący obok tych wydarzeń
powiedziałby:
-Normalna rzecz, bo przecież w
naczelnych zadaniach ludzi Kościoła jest przewodniczenie w tego
rodzaju obrzędach.
Ktoś inny może inny mógłby spojrzeć
krytycznym okiem i zauważyć, że było w tym aż nadto przesady.
Nie zamierzam dokonywać oceny
tamtych wydarzeń, bo nie mam do tego prawa, a zamiast tego chciałbym
powrócić do konkluzji, którą powtarzają wszyscy, a i o której w
pogrzebowej mowie nie zapomnieli kapłani: To tragiczne zdarzenie
winno nas skłonić do refleksji i rachunku sumienia.
Może wyda się to dziwnym
skojarzeniem, ale zaraz po obejrzeniu telewizyjnego przekazu z tego
pogrzebu, przypomniał mi się fragment z „Zatroskanej koloratki”,
a konkretnie obraz młodego kanonika z przedwojennej parafii.
Ten „dobrze” urodzony kapłan nie
krył sympatii do ludzi z towarzystwa, dlatego bardziej pielęgnował
dobre stosunki z mieszkańcami dworu, aniżeli pracę duszpasterską
wśród gminu,którą pozostawił wikaremu pochodzącemu z ludu.
To on odwiedzał biednych i chorych,
odprowadzał w ostatnią drogę tych, których nie było stać na
wystawny pogrzeb. Kanonik poświęcał czas na to, by brylować wśród
elit: zaliczał obiadki przy suto zastawionym stole, gdzie często
gościła dziczyzna, efekt polowań, w których duchowny był
rozmiłowany.
Już kiedyś ośmieliłem się
rekomendować moje książki czcigodnym Hierarchom i wtedy napisałem,
że dobrze by było, aby przeczytali je jako lekturę obowiązkową
podlegli im kapłani.
Teraz ponawiam apel, do Was czcigodni
purpuraci. Jeżeli nawał obowiązków nie pozwala Wam na lekturę
całej książki, to znajdźcie chociaż czas na zapoznanie się z
historią młodego Kanonika.
W dalszej części tych wspomnień jest
mowa o swoistych rekolekcjach, które Dobry Bóg „zafundował”
temu kapłanowi, i pomimo tego, że było to bardzo gorzkie
doświadczenie (obóz koncentracyjny), to on wspominając tamten
czas, dziękował Bogu za to, że w trakcie tych „rekolekcji”
przeżył swoje nawrócenie stając się innym, lepszym człowiekiem.
Czyż nie o to chodzi, gdy mówimy, że
wszyscy potrzebujemy refleksji i rachunku sumienia?
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz