środa, 31 stycznia 2024

 

Samarytanin

Pewien człowiek w drodze do Jerozolimy został napadnięty przez złych ludzi, którzy zadali mu rany i na wpół żywego zostawili przy drodze...

Pewnie wszyscy znamy zakończenie tej historii i cieszymy się szczęściem tego nieboraka, że pomógł mu wrażliwy człowiek z Samarii, kiedy wcześniej przechodzący kapłan i lewita pozostali obojętni na jego niedolę.

Ciągle w pamięci mam list przesłany mi przez kobietę, która była świeżo po odbytej aborcji.

Zabiegu dokonała w Czechach, bo tam był łatwiejszy dostęp do tego medycznego świadczenia, a poza tym bała się pytań ze strony najbliższych i potencjalnego potępienia swojej decyzji.

To miało być jej pierwsze i do tego nieplanowane dziecko, bo przecież burzyło jej marzenia o co dopiero zapoczątkowanej karierze w międzynarodowej firmie, a poza tym była singlem bez widoków na poważny związek.

Pozostała sama przy podejmowaniu tej decyzji i teraz, kiedy już wszystko się dokonało, popadła w przygnębienie, które jak czytała towarzyszy większości kobiet decydujących się na tak drastyczne rozwiązanie.

-„Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym się nie zdecydowała na postawienie na szali kariery ponad życie tego maleństwa, któremu odebrałam możliwość uśmiechu i radości oglądania słońca i już do końca moich dni będę jak umarła”- zakończyła swoją historię, a ja jeszcze długo nie mogłem powrócić do codziennego spokoju.

Kobieta decydująca się na tak drastyczne rozwiązanie, jakim jest aborcja, musi się czuć strasznie poobijana przez los i pozostawiona samej sobie, jak ten nieborak z jerozolimskich przedmieść.

Nawet pomijając winę tych, którzy zadali mu cierpienie, przeraża bezduszność tych, którzy pojawili się na jego drodze później. Kapłan i lewita, dwaj przedstawiciele awangardy ówczesnego społeczeństwa nie zrobili nic, aby zaradzić jego niedoli.

W naszym Sejmie pojawił się obywatelski wniosek w sprawie możliwości dokonania aborcji bez podawania przyczyny do 12 tygodnia ciąży i rozgorzała dyskusja zwolenników tego rozwiązania z przedstawicielami środowisk niosących na sztandarach ideę ochrony każdego poczętego życia.

Przyznam, że trudno mi nie odnieść wrażenia, iż w deklaracjach obydwu stron toczącego się sporu wszyscy wpisują się w obraz z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie i to w jej początkowym fragmencie.

Kapłan, to personifikacja przedstawicieli popieranych przez kościelne lobby opowiadające się za restrykcyjnym prawem ograniczającym możliwość aborcji, a na drugim biegunie lewita-wybraniec narodu z sejmowej ławy, który obserwując słupki poparcia będzie głosował za tym, czego oczekują jego wyborcy.

Kapłan i lewita nic nie zrobili wobec tego z czym musiał się mierzyć ten poobijany podróżny i przyznam, iż odnoszę wrażenie że ci współcześni przedstawiciele, chlubiący się dzierżeniem moralnego autorytetu, są bierni wobec samotności kobiet stojących przed trudnym wyborem urodzenia czy pozbycia się poczętego dziecka.

Dlaczego w Sejmie nie toczy się dyskusja na temat rozwiązań przyjaznych macierzyństwu i psychologicznej opieki dla kobiet czujących osamotnienie w swojej decyzji?

Co robi dla nich Kościół, bo przecież dla wielu z nich jest nadal punktem odniesienia w sprawach sumienia, ale nawet najbardziej okrągłe słowa nie zastąpią praktycznego działania wsparcia.

A może jedni i drudzy czują się zwolnieni z obowiązku pomocy bo przecież przy ich zaniedbaniach zawsze się przecież znajdzie jakiś Samarytanin?

Może więc to jedyna szansa dla kobiet przygnębionych samotnością decyzji, dlatego my wszyscy winniśmy naszą wrażliwością na ich nieme wołanie być zawsze gotowymi do ludzkiego odruchu wsparcia jak ten cudzoziemiec z przypowieści.

Kryspin

wtorek, 23 stycznia 2024

 

Krytyka z troską to szansa na refleksję.

Przyznam, że odebrałem z niesmakiem zachowanie hierarchy krakowskiego, który ostentacyjnie odmówił udziału w pożegnaniu zmarłego księdza Isakowicza - Zalewskiego, kapłana, który przez cały okres swojej duszpasterskiej posługi zawsze kierował się troską o skrzywdzonych i nigdy nie splamił się kunktatorskim milczeniem, kiedy otwarcie należało piętnować zło, nawet wtedy, kiedy przyszło mu zabierać głos w sprawach dotyczących gorszących historii z kapłańskiego poletka.

Swoją drogą zastanawiam się jak trzeba być człowiekiem małego formatu, aby tak publicznie manifestować swoje animozje wobec człowieka powszechnie szanowanego przez tłumy towarzyszące mu w ostatniej drodze.

A może nie powinienem się dziwić temu, że w Kościele jest już coraz mniej ludzi dużego formatu, a zamiast nich coraz większe grono tych, którzy pielęgnując swoje małości systematycznie oddalają się od tego, aby zasługiwać na miano duszpasterzy.

Zachowując skalę, sam ostatnio doświadczyłem przykrości skarlenia jakim wykazał się ksiądz proboszcz parafii, w której od lat zamieszkuję.

Chodzi o odwiedziny duszpasterskie jakie odbyły się na moim osiedlu, gdzie wszyscy żyjemy w dobrosąsiedzkich relacjach. Spośród mieszkańców naszej małej wspólnoty na przyjęcie księdza corocznie decyduje się tylko około 1/3, gdy pozostali zachowują daleką powściągliwość co do tych kontaktów i systematycznie rezygnują z tych spotkań.

Pomimo wyboistych relacji łączących mnie z tą instytucją, co jest zrozumiałym, kiedy od lat jestem księdzem w cywilu, z należytą powagą przygotowałem się do kolędy licząc na to, że będzie mi dane zamienić choćby kilka słów z wielebnym.

Krzyż, kropidło, zapalona świeca i koperta z ofiarą na potrzeby parafii długo czekały na białym obrusie, a ja odświętnie ubrany do późnych godzin wieczornych łudziłem się, że spotkanie dojdzie do skutku, tym bardziej, że zaprzyjaźniona z nami i wielebnym sąsiadka uprzedziła duchownego o naszej gotowości do jego wizyty.

No i wszystko jasne.

Jakiś czas temu, kiedy spotkałem się z zaprzyjaźnionym kapłanem, moim dawnym kolegą z seminarium, dowiedziałem się, że miejscowym hierarchom nie podobają się moje książki i wydali zakaz ich czytania swoim podwładnym. Trochę to dziwne, że przełożeni obłożyli nieformalnym indeksem to, z czym i tak wielu czytelników mogło się zapoznać i jakoś nikogo nie zgorszyłem treściami tam zawartymi, ale cóż, osąd wydali ci, którzy wcale nie znali treści, bo uznali, że trzeba dmuchać na zimno.

Dodatkowo nagrabiłem sobie tym, że ośmielam się na łamach prasy zabierać głos w sprawach okołokościelnych, a owieczki przecież winny przyjmować tylko treści podawane im chociażby w coniedzielnej papce, którą serwują im ich pasterze publikując cykliczne wypociny w formie ogólnie niestrawnych listów duszpasterskich, w których próżno szukać niewygodnych treści, o ciemnych sprawach dotyczących ich kapłanów już nie wspominając.

Pewnie że można i tak, ale w dobie internetu i powszechności w dostępie do informacji, trudno taić prawdy niewygodne, bo okres bezrefleksyjnej wiary już dawno przeszedł do historii.

I tak na koniec mam serdeczny apel do Waszej Ekscelencji, dostojny Księże Prymasie.

Wiem, że nie są Ci obce wypowiedzi „Księdza w cywilu” i licząc na Twoją inteligencję żywię nadzieję, że nie znajdujesz w nich wrogich treści, bo ich zwyczajnie tam nie ma, więc może warto zdjąć zakaz, aby poza tysiącami cotygodniowych czytelników tych felietonów, mogli bez obawy o łamanie odgórnego zakazu, zapoznawać się z nimi także ci, którzy będąc na pierwszej linii duszpasterskiego frontu mogliby dyskretnie korzystać z moich sugestii.

Obecny Kościół ma aż nadto wrogów, którzy nieustannie kibicują jego trudnościom, więc może warto być otwartym na głos życzliwy choć może i niekiedy krytyczny, ale zawsze szczery i pełen troski o jego przyszłe dobro.

Kryspin

środa, 17 stycznia 2024

 

Czy jest nam potrzebna edukacja religijna?

Kiedy zapoznaję się listami od czytelników „Księdza w cywilu”, to po wielokroć odnoszę wrażenie, że swoimi spostrzeżeniami dzielą się ze mną najczęściej ludzie nie posiadający fundamentalnej wiedzy w tematach, o którym się wypowiadają. Nie jest to broń boże zarzut z mojej strony, bo każdy zna się na tym, co zgłębił w wyniku długich lat edukacji i to trzeba szanować, ale swego rodzaju frustracji doświadczam, kiedy może i pasjonat literatury fantazy posiłkując się „rewelacjami” autorów pokroju Dana Browna (autora którego cenię z warsztat literacki) zabierają głos w sprawach będących domeną teologów i biblijnych egzegetów.

Do klasyki krytycznych analiz z zakresu tekstów biblijnych należą dociekania amatorów sensacji w kwestiach naszych prarodziców Adama i Ewy oraz ich dzieci, które de facto z braku innych możliwości skazane były na stosunki kazirodcze.

Inne „rewelacje” często podnoszone w zadawanych mi pytaniach dotyczą chociażby kwestii rodzeństwa Chrystusa, syna Niepokalanej, która ponoć swoje macierzyństwo zakończyła na narodzinach Mesjasza?

Do osobnej grupy należą pytania pasjonatów poletka historycznego, kiedy to osoby najczęściej będące na obrzeżach kościelnych spraw, krytycznie odnoszą się do kwestii legitymacji tej instytucji do bycia moralnym guru dla ponad miliarda wyznawców, kiedy przez wieki wcale nie świecił przykładem rządząc twardą, aby nie powiedzieć okrutną ręką bez cienia miłości, którą mając na sztandarach, jednocześnie niósł trwogę i bezprawie wśród tych, którym nie było po drodze z siewcami nowego porządku.

Jeżeli do tego wszystkiego dołożyć „kwiatki” najnowszej odsłony, którymi z pewnością są kolejne skandale ludzi ze świecznika watykańskiej centrali i hierarchów z kolejnych popapranych brudem moralnego upadku diecezji, to rodzi się nam gotowy przepis na prokuratorską pełną oskarżeń przemowę, której tak chętnie używają kolejni rozczarowani.

Nie mam zamiaru być apologetą broniącym ciemnych spraw, którymi Kościół jest targany przez wieki, ale pragnę zauważyć, że jego historia jest wprost tożsama z tym co dotyczy dziejów świata także w aspekcie cywilnym i nic na to nie poradzimy, ale warto zauważyć, że religia to nie tylko kwestia instytucji, ale wiary w Tego, który jest ponad tym wszystkim.

-”Mój 14 letni syn oznajmił nam, że kończy swój udział w religijnej edukacji, bo z mitami zapoznał się już na lekcjach historii i języka polskiego, więc nie musi tracić czasu na wypociny kościelnych edukatorów w tych kwestiach, więc szanując jego decyzję zgodziliśmy się na jego zdanie, a jeżeli kiedyś zmieni zdanie to sam się podszkoli w tych sprawach”- to fragment listu mamy nastolatka, która uważa, że syn ma prawo do takiej decyzji.

Jednocześnie kobieta nie zakłada, aby ten mógł swoją dezaprobatę wyrazić wobec innych przedmiotów szkolnej edukacji, których on może nie za bardzo lubić, bo edukacja wymaga obowiązku poznawczego, nawet z przedmiotów, które w przyszłości młodemu się na nic nie przydadzą.

-”Przed laty zapisałem córkę na lekcje gry w tenisa mając nadzieję, że będzie drugą Światek, ale po latach okazało się, że setki godzin ciężkiej pracy i pieniędzy z naszej strony nie wystarczą, kiedy nie będzie talentu i determinacji z jej strony. W trakcie tych lat moja pociecha wielokrotnie starała się studzić nasz zapał i zrezygnować z naszych i jej marzeń, ale wtedy mówiliśmy jej, że to nic złego, jeżeli nawet nie osiągnie spektakularnego sukcesu, ale liczy się upór w dążeniu do celu. Teraz po latach widzę, że warto było jej i naszego poświęcenia, bo wyrosła na odpowiedzialnego człowieka, choć tenis obecnie jest tylko dodatkiem do rzeczywistości, którą pokonuje przełamując swoje zniechęcenia, kiedy nie wszystko układa się po jej myśli.”

Wielu młodych ludzi podejmuje decyzje o zaniechaniu religijnej edukacji i wcale nie trzeba się dziwić ich buntowi, ale może wtedy rodzice w trosce o ich późniejsze odpowiedzialne wybory nie powinni kibicować ich emocjonalnemu lenistwu, bo ona nie ogranicza się tylko do kwestii poznawczej, ale otwiera drzwi do zrozumienia czegoś szerszego, co niesie w sobie odpowiedzi na pytania o sens naszego życia. Także ich dojrzałości w kwestii zawierzenia Temu, który jest celem każdego człowieka.

Kryspin

środa, 10 stycznia 2024

 

Duszpasterskie odwiedziny czy wizyta teściowej?

Odwiedziny duszpasterskie potocznie nazywane kolędą to aktualny temat aktywności księży po Nowym Roku i w większości odbywają się z zachowaniem atmosfery kurtuazyjnej aprobaty ze strony odwiedzanych rodzin, ale nie zawsze.

W ogólnopolskim portalu internetowym ukazał się ostatnio wywiad z jedną z parafianek, która podsumowując dopiero co odbytą wizytę księdza w jej domu, stwierdziła, że być może to ostatnia kolęda w jej rodzinnych pieleszach. Argumentując swoją decyzję powołała się na stres swojej pociechy, która odwiedziny księdza w ich domu odebrała w sposób bardzo stresogenny i jeszcze długo po zakończeniu tego spotkania nie mogła dojść do siebie.

Z lapidarnej relacji tej kobiety trudno wyciągnąć wniosek, co było przyczyną takiego stresu u jej dziecka, bo nie pogłębiła wiedzy czytelników chociażby dlaczego te odwiedziny były tak nieprzyjemne, ale można się domyślić, że u źródła tej niezręcznej sytuacji mógł być fakt, że domownicy mają luźny kontakt z Kościołem, a maluch z księdzem miał do czynienia tylko na lekcjach religii i tylko z tego kojarzył przybysza w sutannie, kiedy rodzice swoje życie wiary z kościoła już dawno porzucili na rzecz niedzielnych odwiedzin w galeriach handlowych, bądź wypadach na łono natury, bo przecież niedziela winna służyć do ładowania akumulatorów po ciężkim tygodniu pracy.

Odwiedziny duszpasterskie to swoisty papierek lakmusowy weryfikujący obie strony takiego spotkania.

Po jednej stronie stają przedstawiciele kościelnego laikatu ze swoimi problemami codzienności, kiedy to nie zawsze mogą się chwalić religijną gorliwością, a po drugiej stronie pojawiają się u nich księża będący przedstawicielami kierownictwa lokalnej wspólnoty wierzących i to może rodzić niezręczność sytuacji, do której obie strony mogą prowadzić.

-”Często w trakcie kolędy spotykam się z zabawnymi pytaniami co do mojej osoby”- podzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami jeden z kapłanów przytaczający niezręczność początkowej rozmowy przy tej okazji

-”Ksiądz chyba nowy w naszej parafii, bo do tej pory nie mieliśmy okazji się poznać?-Tak zaczęła

ze mną rozmowę jedna z parafianek usiłując być przy tym miła.”

-”Rzeczywiście jestem świeżynką w tej wspólnocie, bo dopiero od czterech lat posługuję w naszym kościele - Odpowiedziałem z uśmiechem.”

Część parafian przyjmuje postawę usztywnienia licząc na to, że odwiedziny księdza będą krótkie jak przysłowiowa wizyta teściowej i dlatego najczęściej milczą nerwowo spoglądając na kopertę, która winna w szybki sposób zakończyć wymuszone odwiedziny.

Niestety do rzadkości należą sytuacje, kiedy obie strony łapią się na tym, że czas tak szybko płynie, a tyle informacji chcieliby sobie przekazać, jak to w przypadku przyjaciół, którzy spotykają się zbyt rzadko, aby się sobą wzajemnie nacieszyć.

Kolęda powinna być takim spotkaniem przyjaciół, którzy mają sobie dużo do powiedzenia.

Wśród tematów pewnie nie wszystkie powinny być zbiorem kurtuazyjnych ogólników, bo nie powinno się także pomijać spraw istotnych, ale zawsze z zachowaniem szacunku i obopólnego zrozumienia.

Księża, przynajmniej niektórzy, zapominają o tym, że Kościół to nie tylko wspólnota wierzących bezproblemowych, bo są także wśród parafialnych owieczek i takie, które potrzebują szczególnej troski jednak bez akcentu prokuratorskiego.

Z roku na rok gruntuje się tendencja, że coraz mniej ludzi chce gościć w swoich domach księdza w trakcie kolędy i szkoda, bo owszem można podjąć taką decyzję tłumacząc sobie, że jest ona zbędnym balastem przeszłości, kiedy i tak mnie z Kościołem już prawie nic nie łączy, ale?

Może nie warto przecinać cienkiej nici, która przecież w nas jest, choć byśmy w sobie pielęgnowali żale, te prawdziwe, ale i te subiektywne także.

Spotkanie z kapłanem może być dla nas szansą na połatanie naszych relacji nie z tym duchownym , ale z Bogiem, a na niego nie powinniśmy się zamykać, choć On szanując nasze decyzje wejdzie tylko tam, gdzie drzwi zastanie otwarte.

Kryspin

środa, 3 stycznia 2024

 

Proroctwo Symeona

W latach dwudziestych minionego wieku szerokim echem w świecie naukowych dociekań odbiły się ustalenia badaczy historii religii (Szkoła wiedeńska), którzy po wnikliwych badaniach doszli to tego, że religijność jest immanentną częścią ludzkiej natury od zarania dziejów.

Człowiek w swojej istocie jest genetycznie obciążonym potrzebą religijnych doznań i dlatego od zawsze żył w przekonaniu, iż ziemska historia to tylko część jego dziejów.

To w jasny sposób skutkowało rozwojem potrzeb duchowych od religii animistycznych, poprzez wierzenia politeistyczne aż po przyjęcie idei, w których wierni zaczęli utożsamiać swoje religijne przekonani z obrazem jednego Boga Stwórcy wszech rzeczy.

Niejako potwierdzeniem słuszności dociekań naukowców z minionego wieku było także to, że nie sprawdzała się teza przeciwników ich ustaleń, iż religijność ściśle wiązała się z poziomem kulturalnego rozwoju ludzkości, czemu przeczyła idea monoteistycznego Boga w ludach nomadycznych (Izrael) w okalającym ich świecie będącym na wyższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego, jednocześnie będącym nadal w realiach wiary politeistycznej (Egipt, Asyria czy Babilonia).

I tak w telegraficznym skrócie doszliśmy do historii, w której mamy do czynienia z początkiem i niebywałym rozkwitem monoteistycznych religii jakimi stały się chrześcijaństwo i islam, będące po dziś dzień głównymi ideami mającymi kolosalne znaczenie spełniające religijne zapotrzebowanie na odwieczną potrzebę wiary.

Przyglądając się początkowi chrześcijaństwa nie sposób pominąć zdarzenia ze świątyni Jerozolimskiej, kiedy to rodzice nowonarodzonego przyszli aby dopełnić odwiecznego zwyczaju ofiarowania go Bogu. Wtedy to starzec Symeon wypowiedział słowa proroctwa iż ten chłopiec będzie impulsem do powstania dla wielu, ale i znakiem sprzeciwu dla tych, którzy nie zamierzali poddawać się ludzkiej naturze wiary.

Niemal przez dwa tysiące lat przewidywania charyzmatycznego starca zdawały się być tylko zapowiedzią bez istotnych skutków, bo choć Kościół przeżywał przez ten czas wiele zakrętów, to były to tylko pomruki ze strony jego przeciwników, aż do naszych czasów.

Co prawda już w czasach Oświecenia dochodzili do głosu piewcy historii bez wiary, ale dopiero wiek XX zaowocował prawdziwą lawiną sprzeciwu wobec tego, co od zarania dziejów było czymś immanentnym dla ludzkiej natury.

Idee marksistowskich wolnomyślicieli znalazły podatny grunt najpierw w Rosji sowieckiej, w której po raz pierwszy zakiełkowała idea stworzenia nowego człowieka wolnego od religijnego opium, a później te zapatrywania przejęli neoliberalni zwolennicy wolności od religijnego uzależnienia, lansując ideę uwolnienia się od kagańca wiary, kiedy tak naprawdę warto żyć tylko tym co tu i teraz.

Zwolennicy czasu post religijnego od pewnego czasu lansują modę na areligijność posiłkując się tym, że Kościół ostatnio uwikłał się w ciąg skandali i o zgrozo, stawał po stronie władzy słusznie minionej.

Publikując nie zawsze rzetelne dane z nieukrywaną satysfakcją przytaczają procenty młodzieży rezygnującej z lekcji religii, którą obecna Pani Minister Edukacji uważa za zupełnie zbędną i dlatego zaleca by odbywała się tylko raz w tygodniu i to niejako poza planem lekcji.

Pewnie, że można przeprowadzać systematyczną walkę z Kościołem jako takim, ale tworzenie iluzji, że przy tej okazji zdoła się zmienić ludzkie dna, to karkołomne założenie.

Człowiek ze swej natury jest „obciążony” genem religijności i wszelki próby pozbawienia go tego, co stanowi istotę jego człowieczeństwa, to nie tylko kosmetyczny zabieg, ale coś, co należy uznać za próbę odebrania mu istotnej części jego samego.

I tu ważne zadanie dla Kościoła jako tego swoistego strażnika tego ludzkiego dna.

Odrzucając poza nawias to, w czym podważył swoją wiarygodność, winien nieustannie umacniać w gronie wiernych przekonanie, iż są kimś więcej ponad to, co tu i teraz, a wtedy nie będzie strasznym memento starca Symeona.

Kryspin