Papież Franciszek dał się
poznać nie tylko jako przyjaciel biednych owieczek w Kościele, ale
także jako bezkompromisowy czyściciel brudu, który nagromadzony
przez stulecia skutkuje swoistym smrodkiem w tej instytucji.
Kiedy odór skandali w kościele
południowoamerykańskim doszedł do swoistego apogeum, nie zawahał
się zdymisjonować cały episkopat Chile. Pewnie, że ktoś
wnikliwie śledzący wydarzenia około kościelne zripostuje, że to
sami tamtejsi biskupi podali się do dymisji, ale jednak stało się
to po ich wizycie u samego szefa w Watykanie, czyli po rozmowie z
Franciszkiem, która z pewnością nie nosiła znamion kurtuazyjnej.
Przed kilkoma dniami media
opublikowały wywiad z członkiem naszego episkopatu, młodym
biskupem pomocniczym jednej z diecezji, który w kontekście
nagłośnionej sprawy ordynariusza kaliskiego (jednego z „bohaterów”
filmu braci Sekielskich i amatora mocnych trunków, którymi leczył
frustracje po chłodnym przyjęciu listu rozpaczy skierowanego do
współbraci w biskupstwie), stwierdził, że w polskim episkopacie
szykuje się coś w rodzaju tsunami, które nadejdzie z samej
centrali, czyli od Franciszka.
Na potwierdzenie swojej tezy
ujawnił, że w ostatnim czasie do Watykanu trafiły obszerne pisma w
sprawie 17 prominentnych biskupów z polskich diecezji.
Trzeba przyznać, że ta
informacja poraża i zwiastuje swego rodzaju armagedon, który może
skutkować poważnym przetrzebieniem szeregów dostojnych członków
naszych kościelnych władz.
W tym kontekście może warto
zastanowić się nad kluczem, z jakiego dokonuje się wyboru
przyszłych pasterzy diecezjalnych stad.
Sam Kościół przy ogłaszaniu
decyzji, która zawsze zarezerwowana jest dla Watykanu, informuje
wiernych, że Stolica Apostolska mianowała księdza X do godności
biskupa i w diecezjalnej katedrze wybrany otrzyma święcenia pełni
kapłaństwa.
Spośród całej rzeszy diecezjalnego
duchowieństwa ten zaszczyt dotyka niewielu, co rodzi uzasadnione
pytanie:
-Kto może dostąpić takiego
wyróżnienia?
Odpowiedź wydaje się oczywista:
-Każdy duchowny może zostać
biskupem, jeżeli Duch Święty go sobie wybierze.
No nie do końca tak jest, choć
trzeba przyznać, że pojedynczy kapłani z parafialną przeszłością
niekiedy dostępują takiego zaszczytu, ale to tytko wyjątki wśród
episkopalnego gremium.
Spośród rzeszy duchownych, niektórzy
jakby mają bliższą drogę do biskupiego wyróżnienia.
Kiedyś takim biletem do
kościelnej kariery było dobre urodzenie, majątek, jaki rodzinka
była skłonna ofiarować na rzecz tej instytucji. To jednak już
tylko historia, i dobrze.
Teraz przepustką do awansu jest
wiedza, najlepiej potwierdzona doktoratem i to na zagranicznej
(najlepiej watykańskiej uczelni), później praktyka w kurialnym
młynie, bądź kolejne szczeble naukowej drabiny z zaliczeniem pracy
w formowaniu kapłańskich powołań w roli profesora seminarium.
Później już tylko trzeba
poczekać na to, by znaleźć się na magicznej karcie z 3 nazwiskami
kandydatów i najlepiej być na pierwszym miejscu, by tam w Watykanie
widzieli, kogo nazwisko zakreślić, i po sprawie.
A Duch Święty, czy już nie potrzeba
jego głosu?
Pewnie nie?
Kiedy Chrystus powoływał swoich
pomocników – apostołów, i miał łatwiej, choć pewnie wielu
zastanawiało się dlaczego wybrał prostych rybaków, a nie zaprosił
Uczonych w Piśmie, mądrych przedstawicieli elit intelektualnych.
Tak sobie myślę, że wielu
naszych duszpasterzy (biskupów) nigdy nie zaznało parafialnego
powietrza i rzeczywistości powszedniego dnia w takich wspólnotach.
To jest dla nich czymś zupełnie
obcym, a szkoda.
Może więc potrzeba takiego
kościelnego tsunami, aby Duch Święty przewietrzył szeregi tych
szczególnie wybranych, bo wielu z nich nigdy nie dorosło do miana
pasterzy.
Kryspin