wtorek, 16 czerwca 2020

Jaka jest cena sumienia?



Gdybyśmy cofnęli się w czasie o kilka dobrych lat i znaleźli się w gorączce wyborczej (takiej jaką i teraz przeżywamy), to byśmy byli świadkami mniej lub bardziej jawnych umizgów kandydatów do najwyższych godności, którzy oprócz organizowania wieców, swe kroki kierowaliby w stronę kościelnych dostojników, by uzyskać ich poparcie w wyborczych staraniach.
Pewnie pamiętamy takie „nawrócenie” ze strony jednego z poważniejszych pretendentów do najważniejszego fotela w państwie, który w nadziei przyszłego sukcesu zdecydował się (i to w świetle kamer) na uzupełnienie sakramentalnych braków, by po dwudziestu latach „narzeczeństwa” zdecydować się na sakrament małżeństwa.
Lepiej późno, niż wcale - skomentowałby to ktoś naiwny, ale wielu trzeźwo myślących odebrało to za przejaw politycznego wyrachowania i nie dało się nabrać na ten pusty gest.
Teraz jesteśmy w nowej rzeczywistości i większości kandydatom w nadchodzących wyborach nawet przez myśl nie przemknie, bo w biskupich pałacach szukać przychylności, bo to zdaje się być zgrana karta, gdyż Kościół już przestał być „właścicielem” sumień ludzi zapisanych w metrykalnych księgach.
To kolos na glinianych nogach - twierdzi coraz więcej tych, którzy dotąd wydawali się bezkrytycznie wierni kościelnym włodarzom.
Dodatkowo cięgle wyłażą na światło dzienne afery i jakby tego było mało, pojawiają się kłótnie na górze, jak chociażby kazus ordynariusza diecezji kaliskiej, który uwikłany w tuszowanie obyczajowego skandalu swojego pomagiera w sutannie, zamiast posypać głowę popiołem, wytoczył działa agresji w stosunku do współbraci z Konferencji Episkopatu i nie zawahał się ogniem krytyki przypalić samego Prymasa.
Swoją drogą nie wyobrażam sobie czegoś takiego jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy na czele polskiego Kościoła stał Prymas Tysiąclecia, jak określano kardynała Wyszyńskiego; ale on był tym, wokół którego roztaczał się majestat prawdziwej wielkości.
Nie wyobrażałem sobie także, że za ułudę bycia postępowym tak łatwo można by wyrzec się wartości, którymi żyliśmy od pokoleń, a jednak?
Owszem był taki ciemny czas w naszej historii, kiedy etatowi agitatorzy dawnego(i to narzuconego ) systemu pouczali ciemny lud, że prawdziwy postęp staje w sprzeczności z zabobonami głoszonymi z kościelnych ambon.
Przegrali jednak batalię o wykreowanie „nowoczesnego” społeczeństwa, i Bogu dzięki.
Wtedy nieocenione zasługi oddał „niepokornym” Kościół, skutecznie broniący w nich tego, co stanowiło siłę tradycji.
Teraz jest inaczej i to mnie bardzo martwi.
I nie chodzi mi o to, by z kościelnych ambon księża promowali swoje polityczne poglądy, bo to zawsze obracało się przeciwko; ale by odbudowywali przekonanie, że nadal warto w swoim postępowaniu kierować się przesłaniem Chrystusa, i że Jego słowa wcale się nie przeżyły.
One nadal są adresowane do wszystkich, niezależnie od tego, czy noszą moherowy beret, czy stroją się w szaty intelektualisty i postępowca.
Jak niewiele potrzeba, by kupić ludzkie sumienie.
Niekiedy tą ceną są programy socjalne, a w innym przypadku wystarczy poklepanie po ramieniu i uścisk dłoni lansowanego kandydata.
Przeraża mnie, jak łatwo można kupić, a nawet wykreować ludzkie przekonania: sympatię, albo nienawiść, a z tym mamy do czynienia w trakcie kampanijnej gorączki.
Robią to praktycznie wszyscy kandydaci bez jakichkolwiek skrupułów.
Przed rokiem w trakcie towarzyskiego spotkania naraziłem się wszystkim, kiedy zaapelowałem o to, abyśmy dobrze wybrali (było to na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi).
Teraz pewnie ponownie się narażę, ale kolejny raz apeluję o dobry, rozsądny wybór, w którym jedynym głosem wskazującym nam, gdzie powinniśmy postawić krzyżyk, będzie głos naszego sumienia.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz