niedziela, 27 czerwca 2021

Zawiedziona nadzieja

 

Napisała do mnie mieszkanka z małej wiejskiej parafii na zachodzie Polski, z której proboszcz w trybie nagłym został odwołany z zarzutami obejmującymi praktyki seksualnego molestowania małych dzieci.

Zszokowana tą decyzją kurialnych władz parafianka skierowała do mnie prośbę, abym użył swoich koneksji i załatwił nieborakowi opiekę biegłego w tej materii prawnika, bo przecież ich proboszcz to chodzące dobro, a zarzuty z pewnością są wyssane z palca niegodziwców, którzy uwzięli się na niego.

Dodatkowo zaznaczyła, że on nie mógł dokonać tych niegodziwości, bo przecież sam publicznie zapewniał ich o swojej niewinności.

Trudno mi zająć stanowisko w tej sprawie i póki co, żadne poszukiwania pomocnej dłoni zręcznego adwokata na niewiele się zdadzą, bo sprawa jest na poziomie kurialnego śledztwa i trzeba zwyczajnie poczekać na ostateczne rozsądzenie tego przypadku.

Z pewnością jest coś na rzeczy, bo młyny kościelnej sprawiedliwości mielą powoli i decydują się zająć problemem dopiero w przypadku ewidentnego przekroczenia norm, a w przypadku przestępstw obyczajowych szczególnie ostrożnie podchodzą do zgłaszanych sygnałów.

Bezsprzecznie można to wszystko skwitować tym, że mamy tutaj do czynienia z zawiedzioną nadzieją i podważonym zaufaniem.

Co prawda znaczna większość parafialnej trzódki stara się nadal żyć przekonaniem, że sprawa zostanie wyjaśniona po myśli proboszcza, ale pozostaje niepewność i poranione zaufanie.

Okaleczona nadzieja to nie tylko trauma ofiar duchownych, którzy odeszli od wpajanej im (w czasie seminaryjnej formacji) idei życia w czystości wolnej od ludzkich pokus, bo jest to także przekleństwo tych, którzy zaufali swoim przełożonym, że uda się oszukać naturę, której jednak nie da się wyciszyć celibatem.

Otwarcie należy stwierdzić, że utrzymywana fikcji celibatu, to perfidny i świadomy rodzaj zbrodni na żywych organizmach.

No tak, ale przecież nie wszystko można tłumaczyć naturą, którą póki co seminaryjni moderatorzy skutecznie hamowali wspomagając szczytne idee farmakologicznymi specyfikami, bo późniejszym efektem mogłyby być co najwyżej nieformalne konkubinaty duchownych(hetero i homo seksualne), którymi już nikt sobie nawet nie zaprząta głowy.

Kiedyś zapytałem mojego profesora, zacnego kanonika w stanie spoczynku: skąd w Kościele jest tak duży odsetek osób o skłonnościach pedofilskich?

-”Pedofilia to problem może 1% osób, które od zawsze przejawiały takie chore skłonności, ale w przypadku księży ten odsetek rzeczywiście jest o wiele większy i wynika ze specyfiki tej grupy.

Wiąże się to z niską samooceną takiej osoby, która odczuwając naturalne potrzeby w zakresie seksu, z obawy przed odrzuceniem, swoje pragnienia kieruje w stosunku do dzieci, licząc na to, że będą najmniej narażającym go na odrzucenie ogniwem”.

-Czyli całość sprowadza się do celibatu, jako najbardziej kryminogennego elementu z którym musi się mierzyć Kościół?- stwierdziłem, na co mój starszy przyjaciel tylko odpowiedział krótkim: ”Tak”, ale zaraz dodał:

-”Pewnie jednak nigdy kościelni włodarze nie zgodzą się na likwidację tej fikcji, i to jest najbardziej smutne.”

W „Zakochanej koloratce” odniosłem się do tej kwestii, i nie unikając osobistej odpowiedzialności za decyzję o moim odejściu z szeregów kapłańskich, skierowałem prośbę do Boga, aby oceniając moją decyzję, sprawiedliwym osądem dotknął także tych utrzymujących fikcję celibatu, aby ponieśli sprawiedliwą karę w Jego oczach.

W dalszej części książki skierowałem jeszcze jeden, może nieco sarkastyczny apel do kościelnych decydentów, aby neo- prezbiterów oprócz brewiarzy i różańców, wyposażać w codzienne porcje bromu, które przecież tak skutecznie studziły ich ludzkie pragnienia w trakcie seminaryjnej formacji, to dlaczego nie miałyby spełniać swojej funkcji także w następnych latach ich kapłańskiej posługi.

Kryspin

niedziela, 20 czerwca 2021

Przyjaźń i protekcja wśród swoich

 

Można by odnieść wrażenie, że dane nam jest tkwić w jakiejś niekończącej się opowieści i to z kategorii tych przerażających, kiedy dane nam jest zapoznawać się z kolejnymi „kwiatkami”, którymi raczy nas współczesność Kościoła.

Jeszcze nie przebrzmiała afera z założycielem Legionu Chrystusa Marcialem Macielem Degollado, który obok gorliwego pozyskiwania „rycerzy” mających być awangardą strzeżenia wartości wiary, w ciągu swojego życia dał się zapamiętać jako nad wyraz płodny i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, pozostawiając po sobie dziesiątki dzieci poczętych nie zawsze z przyzwoleniem ich matek, a media ostatnio rozpisały się na temat naszego rodaka ks. Mirosława Króla.

Co prawda ten wielebny nie prowadzi swojej duszpasterskiej posługi w polskim Kościele, bo od lat przebywa w Stanach Zjednoczonych i tam dostąpił przywileju sakramentu kapłaństwa, to jednak nie jest osobą anonimową, czy wręcz nieznaną na naszym kościelnym poletku.

Chociaż za księdzem Królem od lat niesie się smrodek życia zbyt frywolnego, o czym wielokrotnie donosili ci, którym nie było to po drodze i odmawiali udziału w proponowanych przez kapłana imprezach nie tylko zakrapianych alkoholem i zabawami jakby żywcem przeniesionymi z filmów określanych mianem różowych, to jednak nie przeszkodziło mu w zadzierzgnięciu nici przyjaźni z naszymi duchownymi, i to z samego hierarchicznego świecznika.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że dzięki poparciu naszego purpurata (co prawda już w stanie spoczynku) załatwił sobie posadę kanclerza ośrodka polonijnego w Orchard Lace (USA), w skład którego wchodzi także seminarium duchowne.

Aby było ciekawiej, to do tamtejszej kościelnej uczelni przez lata byli wysyłani także klerycy z Polski, choć nie wszystkim odpowiadała zła sława ks. Króla i zwyczajnie obawiali się tej wyprawy.

Narastający smrodek związany z księdzem Kanclerzem nie przeszkadzał jednak naszym hierarchom, którzy po wielokroć publicznie manifestowali swoje przyjazne nastawienie do rodaka robiącego karierę za oceanem.

Wszystko jednak ma swoją cenę, przyjaźń także. O tym wiedział bohater naszego dzisiejszego felietonu i przez lata był nad wyraz hojny w organizowaniu dolarowego wsparcia potrzeb diecezjalnych włodarzy.

I pewnie jeszcze długo nikomu by to wszystko nie przeszkadzało, gdyby nie wmieszał się w to amerykański wymiar sprawiedliwości, który obecnie prowadzi dochodzenie i z pewnością należycie oceni i ukarze patologię tego człowieka w sutannie.

Kiedy ponad czterdzieści lat temu zaczynałem swoją seminaryjną przygodę, wydawało mi się, że znalazłem się w gronie takich samych jak ja młodych zapaleńców, którzy odpowiadając na głos Chrystusowego powołania, zdecydowali się wyrzec spraw tego świata na rzecz największego dobra jakim był On.

Owszem, zachowania niektórych kolegów ciągle zapatrzonych w siebie, spędzających sam na sam ze sobą każdą wolną chwilę, rodziły pytania, ale od rozpoznania powołania byli przecież nasi moderatorzy, więc ufałem ich decyzjom.

Później, kiedy po wielokroć dowiadywaliśmy się, że oni wiedzą o takich dziwnych przyjaźniach i nic nie robią, rodziła się we mnie wątpliwość i pytania na które nie znajdowałem odpowiedzi.

W tamtym czasie jeszcze nie znaliśmy określenia: gejowskie lobby, ale teraz po latach wszystko zaczyna mi się układać w całość.

Ludzie będący z dala od Kościoła wysuwają tezę, że do seminarium duchownego najczęściej trafiają młodzi geje i to oni utrwalają to patologiczne lobby.

Nie podzielam ich poglądu, ale z pewnością Kościołowi potrzeba oczyszczenia z moralnej patologii, a jej początek ma niestety miejsce tam, gdzie kształtują się kadry przyszłych kapłanów, i od tego należałoby zapoczątkować oczyszczenie.

Kryspin

niedziela, 13 czerwca 2021

"Nie rzuca się pereł przed wieprze"

 


„Na wstępie pozdrawiam. Przeczytałem Pana felieton w Angorze z 2 sierpnia 2020 i jeśli mógłbym zapytać czy powodem unieważnienia sakramentu małżeństwa może być przemoc ze strony jednego z małżonków? Chodzi dokładnie o sądownie udowodnione znęcanie się nad żoną. Pozdrawiam Irek”

Krótki, lapidarny list czytelnika z postawionym pytaniem skłonił mnie do ponownego zajęcia stanowiska, choć gwoli ścisłości już raz przekazałem czytelnikom moje przemyślenia dotyczące tego problemu w ubiegłym roku.

Uważam jednak, że Ksiądz w cywilu nie może zastępować aktywnych zawodowo duchownych i to po ich stronie leży obowiązek odpowiedzi na te i inne podobnie zadawane pytania.

Problem jednak polega na tym, że oficjalny przekaz „specjalistów” od duchowości powierzonych ich pieczy duszyczek jest często niespójny i nad wyraz oszczędny.

Jeżeli do tego dołożyć chociażby głos jednego ze znanych duchownych, który publicznie podzielił się radą w kwestii unieważniania sakramentalnych związków, sugerując że warto zawalczyć o przywrócenie „wolności” od nieudanego małżeństwa, bo teraz jest łatwiej, to włosy się na głowie jeżą.

Co prawda rzeczywiście ostatnimi czasy znacząco wzrosła ilość orzeczeń kościelnych trybunałów, które pieczętują nieważność nieudanych związków, to w żadnym razie nie jest to podyktowane lajtowym podejściem diecezjalnych specjalistów od prawa, a raczej większą świadomością zdesperowanych ofiar nieważnego od samego początku sakramentu.

Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały" (Mt 7,6).

Ostre i jednoznaczne słowa Chrystusa nie straciły nic na aktualności chociażby w kwestii sakramentalnego rozdawnictwa, jakim charakteryzuje się Kościół.

Przez wieki przyzwyczailiśmy się do tego, że łatwo możemy „kolekcjonować” boże dary, jakie pozostawił Kościołowi Zbawiciel w ustanowionych sakramentach.

Chcemy ochrzcić dziecko-zgłaszamy taką wolę w parafialnej kancelarii, podajemy dane kandydatów na rodziców chrzestnych i sprawa załatwiona.

Pierwsza komunia naszych pociech- sprawę załatwi katechetka szkoląc maluchy ze znajomości katechizmu, i można czynić przygotowania do rodzinnej imprezy.

Sakrament pojednania- tu przypomina nam Kościół, że należytym byłoby chociażby raz do roku odwiedzić konfesjonał i uzyskać „odpukanie”

Niedzielna Eucharystia- co bardziej karni znajdą godzinkę aby odstać swoje w podcieniu kościelnej nawy i obowiązek zaliczony.

Bierzmowanie, sakrament dojrzałości chrześcijańskiej- hurtowo załatwi się to w ramach katechezy nastolatków.

Sakrament małżeństwa – po obowiązkowych naukach prowadzonych przez parafialnych „speców” od udanych związków, załatwią ten kłopot zakochanych w sobie młodzianków.

A mnie w tym wszystkim brakuje zasadniczego pytania: Dlaczego chcesz?

Praprzyczyną wszystkich rozczarowań nieskutecznościami poszczególnych sakramentów jest brak świadomego przyjmowania tych bożych darów przez wiernych, i tu tkwi prawdziwy problem, który bezsprzecznie obciąża szafarzy tychże.

Kościół powinien być asertywny w kwestiach duszpasterstwa sakramentalnego i wcale nie musi obawiać się braków w statystykach kościelnych raportów.

Nie ilość udzielonych sakramentów, a wzrost świadomości wiernych w tej kwestii w ostatecznym rozrachunku przełożą się na duszpasterski sukces.

A wszystko zaczyna się od jednego prostego pytania: Dlaczego chcesz?

Tylko tyle i aż tyle!

Kryspin

niedziela, 6 czerwca 2021

Ad limina Apostolorum

 


Św. Łukasz w rozdziale 20 swojej Ewangelii, opisującej spór Jezusa z przedstawicielami Sanhedrynu, zacytował przypowieść o nieuczciwych najemcach winnicy, którzy nie bacząc na to, że byli tylko dzierżawcami powierzonej im własności założyciela tejże, postanowili przejąć to, co do nich nie należało.

W swojej żądzy posiadania nie zawahali posunąć się do zbrodni, licząc na to, że w ten sposób ostatecznie dokonają bezkarnego przejęcia tylko powierzonej ich opiece własności.

Kończąc tę przypowieść Nauczyciel z Nazaretu nie pozostawił jednak wątpliwości, że niegodziwość z ich strony poskutkuje zdecydowaną reakcją ze strony właściciela winnicy, który niegodziwców srodze ukarze, a swoje dobro przekaże innym dzierżawcom.

W tej historii warto zauważyć jedną prawdę, że działanie Pana winnego ogrodu nie było nagłe, bo po wielokroć okazywał nadzieję, że może jednak zrewidują swoje postępowanie i nie będzie musiał posunąć się do ostatecznych rozwiązań, dlatego posyłał im swoje sługi, aby dać im szansę na poprawę swoich poczynań, ale to nie poskutkowało.

W październiku nasi biskupi udadzą się do Rzymu na wezwanie papieża Franciszka do przedstawienia swoistego rozliczenia swojej posługi, którą w języku watykańskiej tradycji nazwano określeniem „Ad limina Apostolorum”, co w naszym tłumaczeniu znaczy: do progu Apostołów.

Choć rzecznik Episkopatu próbuje uspokajać, że jest to normalna rzecz, że biskupi cyklicznie odwiedzają Stolicę Apostolską, aby osobiście poinformować Szefa Kościoła Powszechnego o stanie pracy w swoich diecezjalnych poletkach, to jednak media określiły to mianem „nagłego wezwania”, sugerując, że nie będzie to tylko rutynowa odprawa.

Pewnie jest coś na rzeczy, bo dla nikogo nie jest tajemnicą, że wielu z naszych diecezjalnych włodarzy musi się obawiać tej bezpośredniej rozmowy z Franciszkiem, zważywszy na to, że w ostatnich miesiącach pojawiło się wiele „śmierdzących kwiatków” o które z pewnością papież nie omieszka zapytać.

Franciszek pomimo podeszłego wieku nie jest sklerotycznym staruszkiem i już nieraz pokazał, że w sprawach trudnych nie waha się podejmować jednoznacznie ostrych decyzji, o czym mogli się niedawno przekonać przedstawiciele Episkopatu z jednego z krajów Ameryki Południowej, którym zdecydowanie podziękował za ich dotychczasową „służbę” i odwołał to gremium w całości.

Czy takie niebezpieczeństwo zawisło także nad naszymi hierarchami, trudno powiedzieć, ale zważywszy na pojawiające się co rusz kolejne kłopoty z zachowaniem choćby pozorów przyzwoitości w działaniach niektórych włodarzy diecezjalnych społeczności, to wcale nie wydaje się to być niemożliwym.

Wracając do przypowieści o nieuczciwych dzierżawcach winnicy, trzeba kolejny raz odnieść się do cierpliwości właściciela, który po wielokroć dawał szansę niegodziwcom i posyłał do nich znaki w postaci kolejnych sług.

Podobną cierpliwością cechuje się także Franciszek i on także przez lata swojego pontyfikatu po wielokroć wysyła znaki ku opamiętaniu.

Bezsprzecznie objawem tego, że Stolica Apostolska znakomicie orientuje się w kwestii kondycji swoich biskupich pomocników w terenie, jest także polityka przyznawania zaszczytów jakimi są kardynalskie kapelusze.

Franciszek tylko jednego z naszych biskupów obdarzył tym zaszczytem, zaliczając do kardynalskiego grona Konrada Krajewskiego, ale tenże pracuje od lat w Watykanie i z polskim Kościołem ma tylko sentymentalny zawiązek.

Obecnie w kraju mamy tylko dwóch purpuratów, z czego jeden już w roli emerytowanego seniora, i na horyzoncie nie widać chociażby kandydatów do tego zaszczytu.

Nie wiemy co przyniesie naszemu Kościołowi nadchodząca wizyta do Apostolskich progów, ale możemy mieć nadzieję, że będzie ona czymś w rodzaju zimnego prysznica dla wielu z naszych hierarchów, i może dobrze się stanie, bo to oznaczałoby, że możemy z nadzieją oczekiwać refleksji i lepszego czasu ich posługi.

Kryspin