….” Mam do zadania multum pytań, które chciałbym zadać w kolejnych mailach: Jak teologia tłumaczy fakt, że dopiero 2 tys. lat temu Bóg przyszedł na ziemię?
Dla mnie to niezrozumiałe i dziwne!
Do tego wszystkiego tylko 17% ludzkości
słyszało o Jezusie, i to też jest dziwne.”-napisał czytelnik i
zaraz potem wspomniał spotkanie z prof. Sedlakiem, niekwestionowanym
autorytetem teologii, cytując słowa tego myśliciela, którymi ten
zakończył jedną ze głoszonych rekolekcyjnych nauk:...”Czy warto
wierzyć? Jeszcze nie wiem”
Tak sobie myślę, że ten
charyzmatyczny teolog jednak celowo postawił znak zapytania w końcu
tego rozważania, i nie był to przejaw wątpliwości co do sensu
wiary, a jedynie obraz stanu niepewności, który może pojawiać się
w człowieku będącym na rozdrożu w kwestiach ostatecznego
przeznaczenia.
Dlaczego Bóg zdecydował się
wkroczyć w życie człowieka tak niedawno, bo przecież 2 tysiące
lat, to zaledwie ułamek czasu, od kiedy nauka datuje istnienie istot
rozumnych, czyli naszych bezpośrednich przodków.
Sądzę, że Bóg był zawsze
blisko ludzkiego przekonania, iż jego przeznaczeniem jest coś
więcej aniżeli kilkadziesiąt lat życia tu i teraz.
Historia religii odwołuje się do
wczesnoludzkich wierzeń, kiedy w prymitywnych obrzędach nasi
praprzodkowie wyrażali przekonanie o dalszym przeznaczeniu, i zawsze
wtedy punktem odniesienia był On, Stwórca wszechrzeczy.
I choć używali różnych
określeń, którymi starali się dotrzeć do Jego istoty, to zawsze
chodziło o Niego, jako cel każdego ludzkiego życia.
Kiedy zadajemy sobie pytanie:
dlaczego musiało minąć aż tyle lat, zanim Bóg zdecydował się
przybliżyć do swoich stworzeń posyłając do naszej rzeczywistości
swojego Syna, to trzeba zauważyć, że przyjście Zbawiciela było
poprzedzone wieloma tysiącami lat dorastania do zrozumienia i
przyjęcia jego osoby, o czym stanowi historia Starego Testamentu.
Inną kwestią jest to, czy
człowiek był przygotowany na takie zbliżenie, bo odwołując się
do historii, chyba nie, zaraz bowiem po tym zdarzeniu wprowadził
podziały i z jednego pnia judaistycznej drogi stworzył zwalczające
się nawzajem wielkie religie monoteistyczne: chrześcijaństwo i
islam. I wszyscy zaklepali sobie prawo do monopolu prawdziwości
swojej drogi.
Jeżeli do tego wszystkiego
dołożyć wielkie religie dalekiego wschodu, to tworzy się
prawdziwy galimatias i naturalnym staje się pytanie: która droga
jest prawdziwą?
Do tego wszystkiego należałoby
jeszcze doliczyć około 40% ludzi, którzy porzucili wiarę w to, że
przeznaczeniem każdego z nas jest nieśmiertelność, i wtedy mamy
obraz kompletnego chaosu myśli.
Konkludując musimy dojść do
przekonania, iż Bóg przewidział różne drogi, którymi człowiek
może przybliżać się do zrozumienia, kim jest i dokąd zmierza.
Dla naszego środowiska
kulturowego i naszych chrześcijańskich korzeni przewidział drogę
w cieniu swojego Syna, ale to wcale nie stawia nas w uprzywilejowanej
pozycji i nie upoważnia do uważania się za szczególnie wybranych.
Przestrzeganie reguł wyznawanej
wiary, bez fanatycznego samozadowolenia i braku tolerancji względem
tych, którzy w swoim przekonaniu także wierzą, choć może zgoła
w odmienny sposób, to właściwe nastawienie, które może nam
wzajemnie pomagać.
To człowiek przez wieki
pobudował zasieki, poza którymi umieścił tych, których określił
mianem niewiernych i skutecznie prowadził politykę nienawiści,
którą nazywał ewangelizacją, albo szerzeniem jedynej prawdziwej
wiary objawionej Prorokowi Allaha.
Ale dobry Bóg tego nie chce.
Dla niego liczy się tylko dobro
w każdym z nas, bo w tym zawiera się istota prawdziwego
człowieczeństwa i pozytywna odpowiedź na pytanie, które swego
czasu przed słuchaczami prowokacyjnie postawił profesor Sedlak:
„Czy warto wierzyć?”
Watro, i to wiem na pewno.
Kryspin