wtorek, 7 lipca 2020

Kościelna kampania.



Już za nami jest czas kampanijnej gorączki i zakończył się wyborczy tasiemiec, w którym w ostatnich tygodniach byliśmy świadkami i uczestnikami spektaklu obietnic i nadziei, którymi mamili nas kandydaci na najważniejszy urząd w Rzeczypospolitej.
Teraz pozostał czas na analizy wygranych i przegranych w tym wyścigu.
Jedni wyliczają rachunki zysków, inni analizują, w czym zawinili, że coś poszło nie tak.
A wszystko po to, by wyciągnąć wnioski na przyszłość, aby lepiej przygotować się do następnych wyborów.
Nie próbując wyręczać politycznych strategów, można jednak stwierdzić, że te wybory odzwierciedliły rzeczywistość podziału, który w naszym społeczeństwie jak nigdy dotąd ujawnił, że daleko nam do jednomyślności.
Mnie najbardziej zastanowiły rezultaty pierwszej tury głosowania, kiedy obok dwóch odmiennych wizji przyszłej Polski prezentowanych przez dwa najsilniejsze ugrupowania polityczne, wśród głosujących pojawili się, i to w znaczącej liczbie, wyborcy stojący w opozycji do tradycyjnych politycznych gigantów i oddali swój głos na człowieka spoza układu, deklarując swoją anty systemowość.
Osobną kwestią jest to, że ponad 10 milionów wyborców w ogóle nie zagłosowało, co też winno stać się przedmiotem analiz poszczególnych sztabów kandydatów.
Jeszcze jednym tematem, który był mało akcentowany, to kwestia wiary kandydatów i ich ewentualnego zabiegania o względy kościelnych hierarchów, co w przeszłości było wykorzystywane w trakcie kampanijnej gorączki.
Chyba tylko raz padło takie pytanie, po którym jeden z głównych pretendentów do prezydenckiego fotela określił się jako człowiek wierzący, ale jednocześnie nie czujący się częścią Kościoła w tradycyjnym rozumieniu. Niejako dopełnieniem jego deklaracji była wypowiedź kandydatki na pierwszą Damę Rzeczypospolitej, która określiła się jako katolik, ale mający żal do hierarchicznego Kościoła, za jego postawę w kwestiach aborcyjnych, co zdecydowało o tym, że także i ona jest poza czynnym gronem członków tej instytucji.
Czy można być katolikiem i jednocześnie stawać w opozycji do wartości będących czymś istotnym, swoistym kanonem wyznaczającym ramy przynależności do tego grona?
Z pewnością nie, ale to nie przekreśla deklaracji, że ktoś wierzy, o czym przekonują mnie liczne deklaracje czytelników mojej rubryki.
Wśród osób, które cotygodniową lekturę Angory rozpoczynają od spotkań z Księdzem w cywilu, stanowi duża grupa tych, którzy określają się mianem ludzi wierzących, ale jednocześnie nie będących związanymi z Kościołem w rozumieniu tradycyjnym.
Ich można by określić mianem wierzących anty systemowców, co trafnie określałoby ich krytyczną ocenę rzeczywistości stanowiącej realia dzisiejszego Kościoła.
Ci ludzie kiedyś się zawiedli na wartościach, a może raczej na rozmazaniu wartości, od których Kościół odszedł poprzez swoje działania, zaniechania, jednocześnie usilnie pielęgnując w swoich szeregach patologie, zwyczajnie je oswajając i jednocześnie nie robiąc nic by je naprawiać.
Inną grupą bliską wiary anty systemowej są z pewnością i ci, którzy odeszli od Kościoła z innych powodów.
Może ich zaangażowanie uległo osłabieniu z powodu osobistych zaniedbań? Tacy wierzący zamiast niedzielnych nabożeństw, zazwyczaj wybierają inne atrakcje, którymi kusi ich życie ?
To grupa przypomina grono wielomilionowej rzeszy tych, którzy nie głosują w żadnych wyborach.
I nad tymi wszystkimi powinni pochylić się duchowni, bo w tym tkwi odpowiedzialność kościelnych strategów, aby przekonać do swojej wizji jak największą rzeszę wierzących z grona anty systemu, i tych zaniedbanych z własnego powodu także.
Ale by skutecznie zadziałać w tej kwestii, potrzeba dobrej, aktywnej kampanii, na którą Kościół powinien być nieustannie gotowy. Takie działanie ma nawet swoją nazwę, która od wieków się sprawdza, to ewangelizacja.
Może w naszych realiach trzeba by dodać przedrostek neo, ale on wymaga nowego spojrzenia i wyciągania wniosków z dotychczasowych niepowodzeń.
Czy Kościół na to jeszcze stać?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz