Napisał do mnie ojciec bardzo
dorosłego już syna (40 lat), który poprosił o radę, wskazówkę,
jak mógłby przekonać swoją dorosłą latorośl, by powrócił na
drogę wiary, gdyż ten otwarcie deklaruje, że jest ateistą.
Mój internetowy rozmówca bez
owijania w bawełnę wspomina w swoim liście, że kiedyś pewnie
przyczynił się do tego, jaki światopogląd obrał syn, bo w życiu
seniora zdarzyło się wcześniej kilka spraw, którymi nie świecił
ojcowskim przykładem. Z pewnością takim zdarzeniem, mającym wpływ
na krytyczny stosunek do spraw związanych z religią zdeklarowanego
ateisty, miała decyzja ojca o rozstaniu się z jego matką i
poszukanie swojego szczęścia inną kobietą.
Podsumowując- akcja (rozwód
rodziców) doczekała się reakcji, czyli przekreślenia przez syna
wszystkich wartości, jakimi ci starali się budować jego spojrzenie
także na kwestię wiary.
Z pewnością obaj panowie już
nieraz wałkowali drażliwy dla nich temat, o czym świadczy
chociażby cytowana przez ojca odpowiedź syna - „ateisty”, który
sam już mając swoje dorastające pociechy, przedstawił dziadkowi
swój punkt widzenia w kwestii ich przyszłego wyboru:
-” Daję im wszystko co katolik
potrzebuje na starcie: chrzest, pierwszą komunię, bierzmowanie; a
dalej to będzie już ich wybór...”
Mój czytelnik zakończył list
pytaniem:
Jak mam go przekonać, by wrócił do
wiary?
A później, jakby sam szukając
nadziei dla swojego pragnienia, przytoczył kolejne stwierdzenie
syna:
-” Staram się wychować dzieci na
dobrych ludzi. Nikogo nigdy nie oszukałem, jestem wrażliwym
człowiekiem, który stara się pomagać potrzebującym i nigdy nie
zachowuję się obojętnie wobec skrzywdzonych. Tego uczę moje
dzieci, by wyrosły na dobrych ludzi....”
Szanowny Panie!
Nie podam skutecznej rady, by syn
zmienił swoją deklarację w kwestii światopoglądu, ale ośmielę
się stwierdzić, że swoim postępowaniem, wrażliwością na
krzywdę i pragnieniem dobra w stosunku do innych ludzi, na co dzień
realizuje to, co winno cechować ludzi wierzących.
Pewnie teraz narażę się (nie
pierwszy raz) niedzielnym katolikom, którzy swoje zobowiązanie
wiary rozumieją tylko przez spełnienie obowiązku świątecznego
odstania w kościelnej ławie i nic poza tym.
Pan Bóg będzie nas kiedyś
rozliczał właśnie z tego, o czym mówił syn („ateista”),
czyli z dobra i wrażliwości względem drugiego człowieka.
Św. Paweł określił wiarę, jako
udział w zawodach, których celem (metą) będzie ostateczne
spotkanie ( każdego z nas) z tym, który jest organizatorem tychże
zmagań.
Każdy człowiek, niezależnie od
głoszonego przez siebie światopoglądu, w nim bierze udział i na
swej trasie zdobywa punkty za bycie dobrym człowiekiem.
To są bonusy które w ostatecznym
rozrachunku będą decydowały o nagrodzie.
Organizatorzy wielkich
turów(kolarskich wyścigów)gdy doszli do wniosku, że w osiągnięciu
sukcesu potrzeba współpracy, powołali profesjonalne zespoły, by
wspólnie pracując osiągać sukcesy, i to się sprawdza!
Takim zespołem, obok wielu innych
(wyznawcy innych religii, a także ludzie niewierzący) jest także
Kościół powołany przez Chrystusa.
On jest naszym „trenerem”, który
na trasie porozstawiał dla nas rodzaj „bufetu”.
Eucharystia i inne sakramenty to jedyne
w swoim rodzaju odżywki, które mają wspomagać nasze nadwątlone
siły, byśmy w dobrej formie dotarli do mety.
Ale tylko od nas zależy, czy z nich
skorzystamy.
Kryspin,