poniedziałek, 28 marca 2016

Żył na pełnej petardzie!

     Nasze życie przeplata radość ze smutkiem!
Wczoraj przeżywaliśmy radosne Alleluja, gdy Chrystus dokonał zwycięstwa nad śmiercią, a dzisiaj wrażliwych ludzi zasmuciła informacja o śmierci księdza Jana Kaczkowskiego.
Od kilku lat żył ze świadomością, że okrutna choroba kiedyś dokona ostatecznej zemsty na jego życiu i obwieści swój triumf, a on żył "na pełnej petardzie", jak sam to określił.
Przez ostatnie lata łączył pracę opiekuna cierpiących i jednocześnie sam dotykał krzyża świadomości swojej choroby, ale potrafił w tym wszystkim nieść innym nadzieję, że takie życie także ma sens i swoją wielkość!
    Odszedł dzień po wielkanocnym zwycięstwie Mistrza, jakby kroczył Jego śladem.
Chrystusowe zwycięstwo poprzedziła droga krzyża i cierpienie Golgoty i mimo woli nasuwa mi się porównanie, że podobną drogę przeszedł ten młody jeszcze kapłan: przez lata kroczył drogą krzyża walcząc z kolejnymi doświadczeniami cierpienia[ niedowład, choroba wzroku, rak nerki i na koniec złośliwy glejak!]!
    Smutno nam, gdy tracimy kogoś takiego jak ksiądz Jan, ale przeżywamy także wdzięczność, że dane nam było żyć obok takiego człowieka.
    Nie opadł jeszcze kurz na smaganych ciepłym piachem pustyni jasnych skałach, w których wrażliwi ludzie przygotowali miejsce pochówku Mistrza z Nazaretu, ale jego grób pozostał pusty, bo śmierć nie mogła zwyciężyć Miłości!
     Piękny nastaje czas, gdy do życia wokół nas wszystko się budzi, a ziemia nabrzmiewa, by zrodzić kolorowe kwiaty i inne cuda, którymi chce nas napełniać i dlatego przeżywamy nadzieję!
     Piękny to czas, gdy Dobry Bóg zaprasza do swojego zwycięstwa takich ludzi jak ksiądz Jan Kaczkowski, którego życie po ludzku przegrało, ale nie dla Niego, który zaprosił go do uczestnictwa w swoim Wielkanocnym triumfie!
    A nam: umęczonym codziennością, frustratów z poniesionych porażek, ten nietuzinkowy człowiek pozostawił nadzieję, że i dla nas Bóg otworzył swoje zapraszające ramiona!
Kryspin




niedziela, 27 marca 2016

"Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"-Marta II

                                          Marta II 
.Byłam na drugim roku studiów, nadeszła wiosna.
17 kwietnia w trakcie wizyty u lekarza dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Miałam dwadzieścia lat, przed sobą sesję egzaminacyjną i …..?
No właśnie!
    Nie zmartwiła mnie ta sytuacja, a wręcz przeciwnie, odczuwałam radość, że będę matką naszego dziecka.
    Zapragnęłam jak najszybciej podzielić się swoją radością z nim i dlatego pobiegłam do kościoła.
Andrzej odprawiał wieczorną mszę.
Czekałam na niego przy bocznych drzwiach ze świątyni.
Gdy wyszedł na zewnątrz, zauważyłam, że nie ucieszył się na mój widok.
Jego oczy nie były zadowolone, ale wtedy nie myślałam o tym, bo mnie przepełniała radość, którą chciałam się z nim podzielić.
-Andrzeju.... Jestem w ciąży... będziemy mieli dziecko -wypaliłam z uśmiechem i …
Andrzej nie powiedział nic.
Stał przez chwilę w osłupieniu, aby po chili powiedzieć:
-Choć ze mną!
Skierował się w stronę plebani, a ja udałam się za nim.
Całą drogę milczał i dopiero w swoim pokoju oznajmił oschle:
-Dam ci pieniądze i musisz to załatwić!
Trudno mi pisać o tym, co wtedy przeżyłam.
Świat zawalił mi się na głowę.
Wstałam, a wszystko wokół wirowało. On w tym czasie stał w milczeniu tyłem do mnie i patrzył gdzieś w dal otwartego okna.
Po dłuższej chwili przerażającej ciszy wyszłam i skierowałam się do pobliskiego parku.
Była już noc, gdy powróciłam do siebie.
Wypłakałam morze łez  nie mogąc zrozumieć tego, co się stało.
     Zadzwonił do mnie dopiero po kilku dniach i zaproponował spotkanie, abyśmy porozmawiali o naszej sytuacji.
*
     Pojechaliśmy nad jezioro do małej kawiarenki.
Starał się być miły, ale nie było w nim dawnej radości gdy byliśmy blisko siebie.
Przeprosił mnie za ostatnie nasze spotkanie, wspomniał coś o zaskoczeniu, próbował kolejny raz zapewnić, że mu na mnie zależy i gdy już myślałam, że podejmie temat naszego dziecka, on zamilkł.
Po chwili położył na stoliku białą kopertę i powiedział:
-Tu są pieniądze, a ty wiesz na co masz je przeznaczyć...
-To jest mój warunek, abyśmy nadal mogli być razem....
      To, co przeżywałam przez kolejne dni, było moim piekłem.
Kochałam go, choć tak bardzo mnie krzywdził żądając ode mnie tak strasznej rzeczy.
Podjęłam jednak decyzję, która do końca moich dni będzie cierniem mojego sumienia.
7 maja zabiłam swoje dziecko, aby ratować miłość!
     Po tym wszystkim dotarło jednak do mnie, że nic nie mogłam uratować, bo Andrzej mnie nie kochał.
Tak do końca zrozumiałam to, gdy spotkałam się z nim pod koniec maja,
bo wcześniej nie miał dla mnie czasu....
A może tylko wyszukiwał powody uniemożliwiające nasze spotkanie?
     W trakcie krótkiej rozmowy, którą odbyliśmy w parku obok kościoła poinformował mnie, że dostał awans i wreszcie pójdzie na swoje, bo biskup mianował go proboszczem.
I na tym koniec.
     Potraktował mnie jak znajomą, z którą dzielił się swoim sukcesem. Może później powinno być jeszcze grzecznościowe:
-”Odwiedź mnie przy okazji...”
Mnie jednak nawet tego nie powiedział!

wtorek, 22 marca 2016

Hieny tuczą się padliną!

    Wczoraj kolejny raz uświadomiłem sobie, że bardzo dobrym interesem jest sprzedaż fekalii i babranie się w kloace.
Nie mówię tu o ludziach żyjących na marginesie, bo oni [ z powodu niskiej higieny i braku codziennego mydła] tylko brzydko pachną, gdy zasiądą nie daj Boże obok nas w tramwaju .
    Wczoraj rozmawiałem z redaktorem pewnej gazety, która dobrze sobie żyje z ludzkich brudów, patologii zachowań w kwestii moralnej i to w środowiskach, które winny stać na straży tejże dziedziny życia.
W trakcie naszego spotkania próbowałem wytłumaczyć mu, dlaczego powstała  "Zatroskana koloratka" i dlaczego piszę  "Zaufaną koloratkę-konfesjonał krzywdy"
Mój rozmówca krótko przerwał mi twierdząc:" A po co pisać o problemie, jeśli wszyscy go znają ?
Nas interesuje: kto komu zrobił świństwo, źle się zachował i jest ubabrany w skandalu.
A jeśli nawet na razie jest o nim cicho, to my postaramy się o to, aby skutecznie, publicznie go ubabrać; dlatego w naszych artykułach podajemy nazwiska takich osób i to się sprzedaje"
     Po takiej deklaracji ze strony mojego rozmówcy, dalsze nasze spotkanie uznałem za zbędne.
W drodze powrotnej do domu zastanawiałem się nad tym wszystkim, co usłyszałem przed chwilą.
Tropiciele skandali, jakimi są osoby współpracujące z redakcją tegoż pisma, stawiają się ponad prawem, bo nawet w relacjach z rozpraw sądowych, gdy dziennikarze przygotowują relacje prasowe, mówią o przestępstwie i do chwili wyroku nie ośmielają się podawać do publicznej wiadomości nazwiska potencjalnego przestępcy!
   Tak sobie myślę, że trzeba mieć mentalność hieny, aby karmić się i zbijać kasę na rynsztokowych sensacjach!
Nigdy nie będzie mi po drodze z ludźmi gotowymi babrać się w kloace dla osobistego zysku, czy choćby satysfakcji!
    W moich książkach piszę o problemach bo wiem, że jestem to winien wszystkim tym, którzy mi zawierzyli.
Ci ludzie mówili mi o swoim bólu i traumie nie po to, aby za moim pośrednictwem stać się bohaterami "teatru brudu", ale abym był ich głosem i wyrzutem sumienia dla sprawców zadanego im zła!
    Jestem świadomy, że niektórzy poczują się zawiedzeni, bo zawsze zmieniam imiona moich rozmówców i nazwy miejscowości toczącej się akcji, ale tak trzeba.
W moich książkach piszę o złych dokonaniach, ale nie jestem i nie mogę stawiać się w pozycji sędziego wobec ludzi, którzy tech złych czynów się dopuszczają.
Piętnuję zło z nadzieją, że mówienie o nim, będzie impulsem do opamiętania dla tych, którzy ubabrali swoje sumienia w brudnych uczynkach.Piszę o problemie, aby dać nadzieję ofiarom.
Mam nadzieję, że nagłaśniając sprawy, które są"problemem" Kościoła, dotrę do sumień decydentów, od których zależy przyszłość tej instytucji.
Może jestem naiwny, ale wierzę w to!
Kryspin 



niedziela, 20 marca 2016

Zawiedziona nadzieja?

    Dzisiaj mamy Niedzielę Palmową!
    Chrystus wśród wiwatującego tłumu przybył do Jerozolimy i rozbudził oczekiwania, że stanie na czele zbrojnego powstania i przegoni znienawidzonych rzymskich najeźdźców, a on?
Skierował się  dziedziniec świątyni i zabrał się do porządkowania domu swojego Ojca!
Nauczyciel zawiódł oczekiwania i przypieczętował wyrok na siebie.
Jego rodacy nie chcieli takiego Nauczyciela, który zawiódł ich oczekiwania i dodatkowo obnażył ich niecne postępowanie.
Zawiedzeni Bogiem!
     Tak sobie myślę, że często jesteśmy podobni do tego tłumu z ulic Jerozolimy!
Niby jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale dziwna to wiara, która Bogu stawia warunki:
-Będę czcił Ciebie Odwieczny, ale....?
-Nie mieszaj się w moje codzienne życie i pozwól mi dokonywać wybory według mojego ludzkiego uznania.
-Spełniam swój obowiązek i zaliczam niedzielną mszę, ale w tygodniu życie zmusza mnie do kompromisów i idę na nie, a Ty ?
-Uczyłeś mnie słowami Twojego syna, że winienem kochać bliźniego swego, ale mojego sąsiada nie da się kochać, bo to menda i niegodziwiec, a do tego jeszcze mu błogosławisz, co widać w jego piękniejszym domu, wypasionym samochodzie i szczęśliwej rodzinie!
-Nakazujesz, bym był uczciwym w swoim osądzie i bym pracę wykonywał należycie, a cwaniactwo pasie się moją uczciwością i nic z tym nie robisz?
-Każesz mi kochać mojego męża, żonę, troszczyć się o dzieciaki, a gdzie zarezerwowałeś coś dla mnie?
Przecież i mnie się należy coś od życia i czy jest to czymś złym, że niekiedy przepuszczę przez gardło większość zarobionych pieniędzy, wolno mi bo od życia coś mi się należy!
-Mówisz, że kochasz wszystkich, no to dlaczego sprowadzasz pod mój dach chorobę dziecka, zabierasz matkę umierającą na raka i pozwalasz, by komornik zajmował mój majątek, gdy pomyliłem się i popadłem w kłopoty?
     I dziwisz się teraz, że owszem, krzyczałem Hosanna widząc Twojego Syna wjeżdżającego do mojej Jerozolimy, ale zrozum moją frustrację, gdy przyłączyłem się do wyjącego tłumu i sam krzyczałem:Na krzyż z nim!
Zawiodłem się na Tobie!
A może zawiodłem się na moim zrozumieniu Boga?
A może we mnie tkwi przyczyna moich niepowodzeń?
No tak, ale jak zrozumieć krzyże, które stawiasz na mojej drodze?
     Wielu ludzi dalekich od wiary, albo wręcz mający pretensje do Boga, za ogrom zła, którym świat jest zalewany [ wojny, bezprawie, choroby, cierpienie dzieci itd] , w desperacji sprzeciwu mówią: Albo Bóg jest słaby, albo nie jest tak dobry, albo jest tylko zmyślonym mitem!
Nie chcę takiego Boga!
      Bóg dozwolił na cierpienie i okrutną śmierć swojego Syna, czy to przekreśla jego miłość do Jezusa?
Gdyby historia zbawienia kończyła się na Golgocie, moglibyśmy zwątpić w Jego miłość, ale koniec wielkiego Triduum nastąpił w niedzielę Zmartwychwstania!
Chcę takiego Boga, bo daje mi Wielkanoc-zapowiedź nadziei dla mnie i każdego innego człowieka!
Kryspin

sobota, 19 marca 2016

"Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"!

     Obecnie powstaje trzecia część Koloratki. Książka powstaje z relacji osób, które napisały do mnie po przeczytaniu dwóch pierwszych:"Zakochanej koloratki" i "Zatroskanej koloratki-Pasterzy i najemników".
To są świadectwa osób, które doznały krzywdy ze strony tych, którzy z Winnicy Pana uczynili swój prywatny folwark i zamiast pielęgnować własność, którą przekazał im Chrystus, zababrali ją fekaliami swoich niecnych uczynków.
Co tydzień będę publikował fragmenty mojej nowej książki: "Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"[książka ukaże się w połowie roku!], aby czytelnicy bloga jako pierwsi mogli poznać ciemne, prawdziwe strony pracy najemników w Kościele Chrystusowym.
Jeśli publikacja mojej książki uchroni choćby jedną osobę przed krzywdą duszy, to spełni moje pragnienie!
     Dzisiaj pierwszy fragment, który zatytułowałem:  
                               "Marta 1"

    Gdy zostaliśmy sami zadał mi pytanie, czy wiem dlaczego to właśnie mnie poprosił o tę przysługę?
Poczułam się wtedy nieswojo, ale i przyjemnie zarazem, gdy zbliżył się do mnie i delikatnie zaczął przesuwać swoją dłoń po moim ramieniu.
Po chwili zbliżył się jeszcze bardziej i wtedy mnie pocałował.
Nie wzbraniałam się.
Nie uciekłam z jego pokoju, a poddawałam się temu wszystkiemu, co on robił i było mi przyjemnie, cudownie nawet.
     Tego dnia Andrzej uczynił mnie kobietą i rozbudził we mnie pragnienie i sądzę, że także miłość.
Czułam się szczęśliwa, gdy tego dnia późnym popołudniem wracałam do rodzinnego domu.
Nie miałam wtedy jeszcze piętnastu lat.
Dopiero wchodziłam w dorosłość i byłam szczęśliwa, że zaczynała się ona od tak niesamowitego doznania.
Nie bałam się.
Nie zastanawiałam się nad tym, że jeszcze jestem na to za młoda, że Andrzej był przecież siedemnaście lat starszy ode mnie, że był księdzem.
Nie było dla mnie żadną przeszkodą to wszystko, także to, że do tej pory byłam inaczej związana z Kościołem.
     Nadal uczestniczyłam w niedzielnych mszach śpiewając przed ołtarzem i robiłam to z jeszcze większą przyjemnością, bo tam był on, mój kochany Andrzej.
     Przez kolejne dni i miesiące żyłam w cudownym świecie, który miał jego imię.
Każdy pretekst był dobry, abym mogła się tylko z nim spotkać.
A on.... ?
Dawał mi najpiękniejsze chwile.
    Spotykaliśmy się u niego na plebani, niekiedy zabierał mnie na kilkugodzinne wypady za miasto, obsypywał prezentami i choć często były to drobiazgi, cieszyły mnie niczym najcenniejsze skarby, bo były od niego...
I do tego wszystkiego zawsze opakowane były jego płomiennymi słowami o miłości.
     Od czasu, gdy Andrzej zawładnął moją duszą stałam się inną osobą.
Dziecięce zaufanie i prawda w postępowaniu gdzieś odeszły, a zaczęłam żyć chwilą, w której nie liczyło się nic, oprócz tego, co było związane z nim.
Nie miałam skrupułów, czy wyrzutów sumienia, gdy kłamałam najbliższych wymyślając coraz to nowe powody, aby być blisko mojej miłości.
Tak jak kiedyś lubiłam przebywać w kościele i udzielać się w niedzielnych mszach, gdy śpiewałam w zespole, tak od czasu, gdy pokochałam Andrzeja, pragnęłam być tam jak najczęściej, byleby być przy nim.
Nie zastanawiałam się nad tym, że kiedyś było inaczej, że przychodziłam tam z potrzeby wiary...... dla Jezusa!
Teraz byłam tam tylko dla niego.
A on...... ?
W trakcie jednego z naszych pierwszych intymnych spotkań zapytałam mojego ukochanego o sprawę grzechu, spowiedzi i niedzielnej komunii.
Wtedy odpowiedział mi, że to, co nas łączy nie jest niczym złym i przy spowiedzi nie muszę o tym wspominać.
Przez kolejne trzy lata trwałam w tym zakłamaniu uspakajając moje sumienie jego zapewnieniem.
     Trwałam w tym przez cały czas, gdy on był w naszej parafii i także w kolejnych latach, gdy został przeniesiony do pracy o kilkadziesiąt kilometrów od naszego miasta.
Jeździłam do niego raz w tygodniu, a on dodatkowo przyjeżdżał we wtorki, aby zabierać mnie do coraz to nowych miejsc.
Poznałam z nim przydrożne zajazdy, małe hoteliki i leśne ostępy.
Kiedyś w trakcie naszej kolejnej wyprawy zapytałam go, czy byłby gotów poświęcić dla naszej miłości swoją kapłańską karierę....?
Najpierw próbował mnie zbyć uśmiechem, ale później wyczułam w jego głosie poirytowanie, gdy odpowiedział mi pytaniem:
-A czy źle jest nam teraz, gdy kochamy się i widzimy częściej jak niejedno małżeństwo?

piątek, 18 marca 2016

Wielkanocne przebudzenie ku dobru!

To było niesamowite przebudzenie!
      Na dworze był jeszcze nocny mrok, choć już za chwilę miał zbudzić się nowy dzień.
Poprzedniego wieczora Ojciec Duchowny z naszego seminarium porozstawiał na każdym piętrze budynku potężne kolumny, z których o piątej rano, z siłą grzmotów, wybrzmiało uroczyste Alleluja Haendla!
Byłem na drugim roku mojej seminaryjnej edukacji, kiedy pierwszy raz poranek wielkanocny miałem powitać poza rodzinnym domem.
Z zazdrością patrzyłem wtedy na rekrutów z pierwszego rocznika, gdy już w Wielki Czwartek rozjeżdżali się do rodzinnych parafii, aby tam świętować Zmartwychwstanie.
Poranek Wielkanocny obwieszczony haendlowskim Alleluja był czymś niesamowitym.
Ten podniosły, przepojony niezwykłością zdarzenia utwór genialnego kompozytora wywołał w nas wszystkich radość wyjątkowego przebudzenia.
Wtedy przez chwilę poczułem się, jakbym dostąpił zaszczytu, podobnego do przeżycia świadków tamtego historycznego poranka, gdy przygaszeni tragedią Wielkiego piątku uczniowie Jezusa, nagle zostali uderzeni nowiną, że ich Mistrza nie ma w grobie, bo dokonało się coś niezwykłego: Bo z martwych powstał!
A później przekazywali sobie tę nowinę i w świat poszło radosne Alleluja!
Teraz po latach, gdy nie potrafiłbym przypomnieć sobie innych szczegółów tamtego dnia, w pamięci pozostał mi ten poranek i niezwykłe przebudzenie.
*
Wyznawcy Prawosławia w dniu Wielkanocnego poranka pielęgnują zwyczaj szczególnego pozdrowienia: Chrystus zmartwychwstał! W odpowiedzi pozdrawiany mówi:Zmartwychwstał prawdziwie!
Tak sobie myślę, że jest to piękny zwyczaj dzielenia się radosną nowiną, podobnie jak przed wiekami czynili to uczniowie Pana, gdy z radością przekazywali sobie informację o triumfie wielkanocnego poranka.
Minęło zaledwie kilkanaście godzin od tegorocznego Alleluja, które wybrzmiało w czasie rezurekcyjnych mszy. Później zjedliśmy uroczyste śniadanie w gronie najbliższych, złożyliśmy sobie życzenia przy gotowanym jajku, wręczyliśmy „zajączka” dla małych i tych większych także.
I na tym skończyła się magia świąt.
Już za chwilę powrócimy do naszej rzeczywistości:
Dzieciaki pobiegną do lekcyjnych sal, aby tam ładować swoje szare komórki.
Dorośli powrócą do swoich miejsc pracy, których często nie cierpią i może tylko po drodze będą mijali emerytów kierujących się do parkowych alejek w poszukiwaniu nadchodzącej wiosny.
A Chrystus zmartwychwstał dla wszystkich:
-I dla tych gorliwych, którzy miejsca w kościelnych ławkach zajęli długo przed początkiem porannej, rezurekcyjnej mszy!
-Ale także dla tych, którym to święto było tylko kolejnym wolnym dniem, niekoniecznie związanym z religijnym przeżyciem!
Wielkanocne przebudzenie jest kolejną okazją do przemyślenia swojego dotychczasowego życia i wcale nie chodzi mi o teologiczne nawrócenie, które zaleca Kościół swoim wiernym.
Chrystus zmartwychwstał dla wszystkich ludzi i z tego wynika uniwersalizm wielkanocnego przebudzenia!
Papież Franciszek zapytany o perspektywę zbawienia powiedział jasno: że bilet do nieba nie jest uwarunkowany przynależeniem do Kościoła, nawet deklaracją wiary w Chrystusa, a na nieustannym ukierunkowaniu na to, aby być dobrym człowiekiem.
Chrystus zmartwychwstał, abyśmy przeżywali swoje nawrócenia w kierunku dobra, abyśmy byli dobrymi:dla bliskich przy odświętnym i codziennym stole, ale i dla tych nieznanych nam, anonimowych przechodniów na ulicy.
Takiego wielkanocnego przebudzenia życzmy sobie nawzajem: nawrócenia ku codziennemu dobru!
Kryspin

wtorek, 8 marca 2016

Kapłan- sługa, czy feudalny pan?


     Na Górze Kuszenia Chrystus otrzymał propozycję od księcia ciemności: Rzuć się w przepaść, a wtedy zastępy aniołów będą ci służyły abyś nie doznał uszczerbku na zdrowiu. Pokażesz wtedy wszystkim, jaki jesteś wielki!
     W nawiązaniu do tej sceny Zbawiciel często pouczał swoich najbliższych towarzyszy [Apostołów], że prawdziwa wielkość zawiera się w gotowości służenia innym.
W dniu Ostatniej Wieczerzy, gdy przekazał im dar kapłaństwa, poprzedził to ceremonią obmycia im nóg. Mistrz zniżył się do pozycji sługi, aby w tak spektakularny sposób przekazać Apostołom istotę powołania kapłana[ pośrednika największego daru Boskiej miłości: Eucharystii], która realizuje się w postawie pokory .
Ten gest Mistrza z Nazaretu pie Kościół pielęgnuje od zawsze i dlatego we wszystkich świątyniach katedralnych biskupi w Wielki Czwartek przyklękną przed stopami wiernych, aby powtórzyć ceremonię ich obmycia.
    Jak co roku, w ten szczególny wieczór stacje telewizyjne przekazując informacje o rozpoczęciu w Kościele Triduum Paschalnego, pokażą także uroczystości z Watykanu, gdzie Papież Franciszek będzie publicznie czynił ten gest sługi wobec wiernych.
*
     Zgrzytem w obrazie kapłańskiego powołania staje się jednak postawa, którą niektórzy wielebni pielęgnują w myśl zasady: Nie przyszedłem do was, aby służyć, ale by mnie służono!
W parafii, która wcale nie należy do małych i biednych, proboszcz po konsultacji z radą parafialną ogłosił w trakcie niedzielnych nabożeństw, że trzeba skończyć z dziadostwem, które krzyczy z odpadających tynków świątyni! Kościół trzeba otynkować i pomalować!
Wierni, którzy w niezbyt licznej gromadzie zjawili się na niedzielnej mszy, przytaknęli z aprobatą zamiary duszpasterza, ale po chwili optymistyczne pomruki zgody zmieniły się w szmer niezadowolenia.
Parafialny duszpasterz beznamiętnym głosem poinformował zebranych, że na ten zbożny cel została ustanowiona danina: rolnicy po 200 zł, pracujący po 80 zł, a emeryci tylko po 60 zł.
Aby wszystko było klarowne, naliczenia dotyczyły każdego parafianina[opłata wg taryfy od łebka w rodzinnym stadle]
Gdyby jednak ktoś miał niecne zamiary i chciał się z tego obowiązku wykpić i nie zapłacić, proboszcz na koniec poinformował, że hojność owieczek będzie weryfikował przy okazji duszpasterskich posług!
Nie zapłacona danina: nie będzie chrztu, ślubu, pierwszej komunii no i kościelnego pochówku na parafialnym cmentarzu!
To przelało czarę goryczy i krewcy parafianie pojechali do kurii, aby tam uzyskać sojusznika w walce z parafialnym feudałem i...?
Ksiądz sekretarz wysłuchał skarg in obiecał, że władze duchowne przyjrzą się problemowi i...?
Cisza i nic!
Gdy sprawą zainteresowały się media, ten sam przedstawiciel centrali w tonującym tonie odniósł się do sprawy: „Ksiądz proboszcz może trochę niezręcznie podszedł do potrzeby zdobycia środków na remont i z tego te niepotrzebne emocje, ale z pewnością obie strony dojdą do porozumienia, bo cel jest zbożny.”
Mnie się wydaje, że to nie tylko emocje, ale i wielki problem!
On jest i będzie owocował kolejnymi odejściami i nie chodzi mi tylko o niedzielne msze, bo na nie „buntownicy” mogą pojechać kilka kilometrów do innej parafii.
A miejscowy duszpasterz ?
Pewnie będzie coraz bardziej utwierdzał się w swoim żalu, że trafiła mu się taka niegodziwa trzódka!
A może jednak w najbliższy Wielki Czwartek[ dzień kapłanów!]przypomni sobie Chrystusa klęczącego przed uczniami?
Może w czasie samotnego spaceru po parafialnym cmentarzu pomyśli, że on także został posłany do pracy nie po to, aby mu służono!
Kryspin

środa, 2 marca 2016

Wielki Piątek jest największym darem i zobowiązaniem


     Po jednym z kolejnych felietonów „Księdza w cywilu” napisał do mnie czytelnik z prowokacyjnym pytaniem, czy będę w szczególny sposób obchodził pamięć Wielkiego Piątku.
Pytanie czytelnika określiłem mianem:prowokacyjne, w kontekście jego wcześniejszych krytycznych ocen dotyczących wiary katolickiej, która :„karmi wiernych poczuciem wymyślonej winy, aby utwierdzać w nich to, że są słabi i skłonni tylko do małych czy większych świństw.”
Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią, której zamierzałem mu udzielić i z niepokojem stwierdziłem, że dla kogoś będącego daleko od wiary, takie tezy zdają się mieć w sobie jakieś ziarno prawdy.
Niekiedy słyszymy zarzut: „Wiara jest ucieczką ludzi słabych, którzy stworzyli sobie swoistą furtkę, wymyślili herosa-Jezusa, na którego barki załadowali niewygodne ciężary swojej małości i pozbyli się problemu odpowiedzialności za swoje postępowanie!
Kiedyś miałem sposobność uczestniczyć w spotkaniu grupy wyznawców Buddyzmu.
Oni w rozmowie po zakończonym spotkaniu mówili, że dopiero teraz, gdy porzucili wiarę katolicką, która czyni człowieka leniwym, dopiero teraz doznają kolejnych stopni samodoskonalenia.
Odpowiedź na te wszystkie zarzuty zawiera się w zdarzeniach Wielkiego Piątku!
Pod krzyżem Jezusa na Golgocie była garstka najwierniejszych, pozostali uciekli w strachu.
Tak niedawno, gdy swoim nauczaniem ukazywał słuchaczom nadzieję ludzkiego przeznaczenia, ciągnęły za nim tłumy, a w dniu najważniejszym dla wszystkich, gdy przez cierpienie i śmierć otwierał dla ludzi bramę Zbawienia, świadkami tego byli nieliczni !
Na smutnym wzgórzu czaszek[Golgocie] było jednak trochę ludzi: zbrojna eskorta egzekucji skazańców, szpiedzy świątyni i grupa gapiów, którzy poszli śladami nieszczęśników dźwigających na ramionach drzewo hańby, ale bliskich Jego cierpieniu i umieraniu było tylko troje!
Wielki Piątek w liturgii Kościoła ma szczególne znaczenie i jest jedynym takim dniem w roku.
Wtedy w żadnej świątyni nie odprawia się eucharystii[mszy św.], a popołudniowe nabożeństwo jednoczy wierzących wokół rozważania cierpienia i śmierci.
Trochę szkoda, że z roku na rok coraz mniej osób znajduje czas i ochotę, aby być choć przez chwilę przy umierającym Zbawicielu.
Pewnie można wszystko tłumaczyć: zabieganiem świata, zmęczeniem i potrzebą oddechu po godzinach oddanych pracy na kawałek chleba .
A może rozpamiętywanie śmierci nie jest w dobrym tonie?
Świat kocha życie i celebruje siłę, a śmierć i cierpienie jakoś są „mało atrakcyjne” , może to jest jednym z powodów malejącej Wielkopiątkowej kościelnej frekwencji?
Śmierć, najbardziej traumatyczne misterium ludzkiego istnienia zawiera w sobie ważne przesłanie, dar miłości dla wszystkich, którzy potrafią się na niego otworzyć.
Przed trzema laty dane mi było przeżywać śmierć najbliższej mi osoby, mojej żony Romeczki.
Gdy pogrążona w cierpieniu śmiertelnej choroby odchodziła na moich oczach, zrozumiałem jak wielkiego daru doznałem za jej przyzwoleniem.
Ostatni dar i największy zarazem prezent miłości od ukochanej osoby, która dotarła do progu przejścia, to przeżycie, które określiłem współumieraniem [opisałem to w „Zakochanej koloratce”]
)
Wielki Piątek jest największym darem, jaki dał Bóg wierzącym i tak należy odbierać sens cierpienia i śmierci Zbawiciela.
Ofiara z Golgoty nadała sens naszemu cierpieniu i śmierci, która dla wierzących nie stanowi kresu istnienia, a staje się początkiem nowej drogi.
Wielki Piątek to jednak także zobowiązanie, bo Chrystus dokonał otwarcia bramy, ale potrzeba ze strony wierzących pragnienia przejścia przez nią.
Kiedyś pod krzyżem Nauczyciela z Nazaretu zgromadziło się wielu, ale tylko trzy osoby otworzyły swoje serca na dar współumierania z Nim i przyjęcia Jego daru miłości!
Może warto pomyśleć o tym, że prawdziwe przebudzenie naszej wiary powinno dokonać się wcześniej, aniżeli w niedzielę Zmartwychwstania, gdy gremialnie stawimy się w świątyniach, by wspólnie odśpiewać radosne Alleluja! Nie byłoby Zmartwychwstania bez Wielkiego Piątku- to także dotyczy naszego przeznaczenia!
Kryspin