Nasze życie przeplata radość ze smutkiem!
Wczoraj przeżywaliśmy radosne Alleluja, gdy Chrystus dokonał zwycięstwa nad śmiercią, a dzisiaj wrażliwych ludzi zasmuciła informacja o śmierci księdza Jana Kaczkowskiego.
Od kilku lat żył ze świadomością, że okrutna choroba kiedyś dokona ostatecznej zemsty na jego życiu i obwieści swój triumf, a on żył "na pełnej petardzie", jak sam to określił.
Przez ostatnie lata łączył pracę opiekuna cierpiących i jednocześnie sam dotykał krzyża świadomości swojej choroby, ale potrafił w tym wszystkim nieść innym nadzieję, że takie życie także ma sens i swoją wielkość!
Odszedł dzień po wielkanocnym zwycięstwie Mistrza, jakby kroczył Jego śladem.
Chrystusowe zwycięstwo poprzedziła droga krzyża i cierpienie Golgoty i mimo woli nasuwa mi się porównanie, że podobną drogę przeszedł ten młody jeszcze kapłan: przez lata kroczył drogą krzyża walcząc z kolejnymi doświadczeniami cierpienia[ niedowład, choroba wzroku, rak nerki i na koniec złośliwy glejak!]!
Smutno nam, gdy tracimy kogoś takiego jak ksiądz Jan, ale przeżywamy także wdzięczność, że dane nam było żyć obok takiego człowieka.
Nie opadł jeszcze kurz na smaganych ciepłym piachem pustyni jasnych skałach, w których wrażliwi ludzie przygotowali miejsce pochówku Mistrza z Nazaretu, ale jego grób pozostał pusty, bo śmierć nie mogła zwyciężyć Miłości!
Piękny nastaje czas, gdy do życia wokół nas wszystko się budzi, a ziemia nabrzmiewa, by zrodzić kolorowe kwiaty i inne cuda, którymi chce nas napełniać i dlatego przeżywamy nadzieję!
Piękny to czas, gdy Dobry Bóg zaprasza do swojego zwycięstwa takich ludzi jak ksiądz Jan Kaczkowski, którego życie po ludzku przegrało, ale nie dla Niego, który zaprosił go do uczestnictwa w swoim Wielkanocnym triumfie!
A nam: umęczonym codziennością, frustratów z poniesionych porażek, ten nietuzinkowy człowiek pozostawił nadzieję, że i dla nas Bóg otworzył swoje zapraszające ramiona!
Kryspin
poniedziałek, 28 marca 2016
niedziela, 27 marca 2016
"Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"-Marta II
Marta II
….Byłam
na drugim roku studiów, nadeszła wiosna.
17
kwietnia w trakcie wizyty u lekarza dowiedziałam się, że jestem w
ciąży.
Miałam
dwadzieścia lat, przed sobą sesję egzaminacyjną i …..?
No
właśnie!
Nie
zmartwiła mnie ta sytuacja, a wręcz przeciwnie, odczuwałam radość,
że będę matką naszego dziecka.
Zapragnęłam
jak najszybciej podzielić się swoją radością z nim i dlatego
pobiegłam do kościoła.
Andrzej
odprawiał wieczorną mszę.
Czekałam
na niego przy bocznych drzwiach ze świątyni.
Gdy
wyszedł na zewnątrz, zauważyłam, że nie ucieszył się na mój
widok.
Jego
oczy nie były zadowolone, ale wtedy nie myślałam o tym, bo mnie
przepełniała radość, którą chciałam się z nim podzielić.
-Andrzeju.... Jestem w ciąży... będziemy mieli dziecko -wypaliłam z uśmiechem i
…
Andrzej
nie powiedział nic.
Stał
przez chwilę w osłupieniu, aby po chili powiedzieć:
-Choć
ze mną!
Skierował
się w stronę plebani, a ja udałam się za nim.
Całą
drogę milczał i dopiero w swoim pokoju oznajmił oschle:
-Dam
ci pieniądze i musisz to załatwić!
Trudno
mi pisać o tym, co wtedy przeżyłam.
Świat
zawalił mi się na głowę.
Wstałam,
a wszystko wokół wirowało. On w tym czasie stał w milczeniu tyłem
do mnie i patrzył gdzieś w dal otwartego okna.
Po
dłuższej chwili przerażającej ciszy wyszłam i skierowałam się
do pobliskiego parku.
Była
już noc, gdy powróciłam do siebie.
Wypłakałam
morze łez nie mogąc zrozumieć tego, co się stało.
Zadzwonił do mnie dopiero po kilku dniach i zaproponował spotkanie,
abyśmy porozmawiali o naszej sytuacji.
*
Pojechaliśmy
nad jezioro do małej kawiarenki.
Starał
się być miły, ale nie było w nim dawnej radości gdy byliśmy
blisko siebie.
Przeprosił
mnie za ostatnie nasze spotkanie, wspomniał coś o zaskoczeniu,
próbował kolejny raz zapewnić, że mu na mnie zależy i gdy już
myślałam, że podejmie temat naszego dziecka, on zamilkł.
Po
chwili położył na stoliku białą kopertę i powiedział:
-Tu
są pieniądze, a ty wiesz na co masz je przeznaczyć...
-To
jest mój warunek, abyśmy nadal mogli być razem....
To,
co przeżywałam przez kolejne dni, było moim piekłem.
Kochałam
go, choć tak bardzo mnie krzywdził żądając ode mnie tak
strasznej rzeczy.
Podjęłam
jednak decyzję, która do końca moich dni będzie cierniem mojego
sumienia.
7
maja zabiłam swoje dziecko, aby ratować miłość!
Po
tym wszystkim dotarło jednak do mnie, że nic nie mogłam uratować,
bo Andrzej mnie nie kochał.
Tak
do końca zrozumiałam to, gdy spotkałam się z nim pod koniec maja,
bo
wcześniej nie miał dla mnie czasu....
A
może tylko wyszukiwał powody uniemożliwiające nasze spotkanie?
W
trakcie krótkiej rozmowy, którą odbyliśmy w parku obok kościoła
poinformował mnie, że dostał awans i wreszcie pójdzie na swoje,
bo biskup mianował go proboszczem.
I
na tym koniec.
Potraktował
mnie jak znajomą, z którą dzielił się swoim sukcesem. Może
później powinno być jeszcze grzecznościowe:
-”Odwiedź
mnie przy okazji...”
Mnie
jednak nawet tego nie powiedział!
wtorek, 22 marca 2016
Hieny tuczą się padliną!
Wczoraj kolejny raz uświadomiłem sobie, że bardzo dobrym interesem jest sprzedaż fekalii i babranie się w kloace.
Nie mówię tu o ludziach żyjących na marginesie, bo oni [ z powodu niskiej higieny i braku codziennego mydła] tylko brzydko pachną, gdy zasiądą nie daj Boże obok nas w tramwaju .
Wczoraj rozmawiałem z redaktorem pewnej gazety, która dobrze sobie żyje z ludzkich brudów, patologii zachowań w kwestii moralnej i to w środowiskach, które winny stać na straży tejże dziedziny życia.
W trakcie naszego spotkania próbowałem wytłumaczyć mu, dlaczego powstała "Zatroskana koloratka" i dlaczego piszę "Zaufaną koloratkę-konfesjonał krzywdy"
Mój rozmówca krótko przerwał mi twierdząc:" A po co pisać o problemie, jeśli wszyscy go znają ?
Nas interesuje: kto komu zrobił świństwo, źle się zachował i jest ubabrany w skandalu.
A jeśli nawet na razie jest o nim cicho, to my postaramy się o to, aby skutecznie, publicznie go ubabrać; dlatego w naszych artykułach podajemy nazwiska takich osób i to się sprzedaje"
Po takiej deklaracji ze strony mojego rozmówcy, dalsze nasze spotkanie uznałem za zbędne.
W drodze powrotnej do domu zastanawiałem się nad tym wszystkim, co usłyszałem przed chwilą.
Tropiciele skandali, jakimi są osoby współpracujące z redakcją tegoż pisma, stawiają się ponad prawem, bo nawet w relacjach z rozpraw sądowych, gdy dziennikarze przygotowują relacje prasowe, mówią o przestępstwie i do chwili wyroku nie ośmielają się podawać do publicznej wiadomości nazwiska potencjalnego przestępcy!
Tak sobie myślę, że trzeba mieć mentalność hieny, aby karmić się i zbijać kasę na rynsztokowych sensacjach!
Nigdy nie będzie mi po drodze z ludźmi gotowymi babrać się w kloace dla osobistego zysku, czy choćby satysfakcji!
W moich książkach piszę o problemach bo wiem, że jestem to winien wszystkim tym, którzy mi zawierzyli.
Ci ludzie mówili mi o swoim bólu i traumie nie po to, aby za moim pośrednictwem stać się bohaterami "teatru brudu", ale abym był ich głosem i wyrzutem sumienia dla sprawców zadanego im zła!
Jestem świadomy, że niektórzy poczują się zawiedzeni, bo zawsze zmieniam imiona moich rozmówców i nazwy miejscowości toczącej się akcji, ale tak trzeba.
W moich książkach piszę o złych dokonaniach, ale nie jestem i nie mogę stawiać się w pozycji sędziego wobec ludzi, którzy tech złych czynów się dopuszczają.
Piętnuję zło z nadzieją, że mówienie o nim, będzie impulsem do opamiętania dla tych, którzy ubabrali swoje sumienia w brudnych uczynkach.Piszę o problemie, aby dać nadzieję ofiarom.
Mam nadzieję, że nagłaśniając sprawy, które są"problemem" Kościoła, dotrę do sumień decydentów, od których zależy przyszłość tej instytucji.
Może jestem naiwny, ale wierzę w to!
Kryspin
Nie mówię tu o ludziach żyjących na marginesie, bo oni [ z powodu niskiej higieny i braku codziennego mydła] tylko brzydko pachną, gdy zasiądą nie daj Boże obok nas w tramwaju .
Wczoraj rozmawiałem z redaktorem pewnej gazety, która dobrze sobie żyje z ludzkich brudów, patologii zachowań w kwestii moralnej i to w środowiskach, które winny stać na straży tejże dziedziny życia.
W trakcie naszego spotkania próbowałem wytłumaczyć mu, dlaczego powstała "Zatroskana koloratka" i dlaczego piszę "Zaufaną koloratkę-konfesjonał krzywdy"
Mój rozmówca krótko przerwał mi twierdząc:" A po co pisać o problemie, jeśli wszyscy go znają ?
Nas interesuje: kto komu zrobił świństwo, źle się zachował i jest ubabrany w skandalu.
A jeśli nawet na razie jest o nim cicho, to my postaramy się o to, aby skutecznie, publicznie go ubabrać; dlatego w naszych artykułach podajemy nazwiska takich osób i to się sprzedaje"
Po takiej deklaracji ze strony mojego rozmówcy, dalsze nasze spotkanie uznałem za zbędne.
W drodze powrotnej do domu zastanawiałem się nad tym wszystkim, co usłyszałem przed chwilą.
Tropiciele skandali, jakimi są osoby współpracujące z redakcją tegoż pisma, stawiają się ponad prawem, bo nawet w relacjach z rozpraw sądowych, gdy dziennikarze przygotowują relacje prasowe, mówią o przestępstwie i do chwili wyroku nie ośmielają się podawać do publicznej wiadomości nazwiska potencjalnego przestępcy!
Tak sobie myślę, że trzeba mieć mentalność hieny, aby karmić się i zbijać kasę na rynsztokowych sensacjach!
Nigdy nie będzie mi po drodze z ludźmi gotowymi babrać się w kloace dla osobistego zysku, czy choćby satysfakcji!
W moich książkach piszę o problemach bo wiem, że jestem to winien wszystkim tym, którzy mi zawierzyli.
Ci ludzie mówili mi o swoim bólu i traumie nie po to, aby za moim pośrednictwem stać się bohaterami "teatru brudu", ale abym był ich głosem i wyrzutem sumienia dla sprawców zadanego im zła!
Jestem świadomy, że niektórzy poczują się zawiedzeni, bo zawsze zmieniam imiona moich rozmówców i nazwy miejscowości toczącej się akcji, ale tak trzeba.
W moich książkach piszę o złych dokonaniach, ale nie jestem i nie mogę stawiać się w pozycji sędziego wobec ludzi, którzy tech złych czynów się dopuszczają.
Piętnuję zło z nadzieją, że mówienie o nim, będzie impulsem do opamiętania dla tych, którzy ubabrali swoje sumienia w brudnych uczynkach.Piszę o problemie, aby dać nadzieję ofiarom.
Mam nadzieję, że nagłaśniając sprawy, które są"problemem" Kościoła, dotrę do sumień decydentów, od których zależy przyszłość tej instytucji.
Może jestem naiwny, ale wierzę w to!
Kryspin
niedziela, 20 marca 2016
Zawiedziona nadzieja?
Dzisiaj mamy Niedzielę Palmową!
Chrystus wśród wiwatującego tłumu przybył do Jerozolimy i rozbudził oczekiwania, że stanie na czele zbrojnego powstania i przegoni znienawidzonych rzymskich najeźdźców, a on?
Skierował się dziedziniec świątyni i zabrał się do porządkowania domu swojego Ojca!
Nauczyciel zawiódł oczekiwania i przypieczętował wyrok na siebie.
Jego rodacy nie chcieli takiego Nauczyciela, który zawiódł ich oczekiwania i dodatkowo obnażył ich niecne postępowanie.
Zawiedzeni Bogiem!
Tak sobie myślę, że często jesteśmy podobni do tego tłumu z ulic Jerozolimy!
Niby jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale dziwna to wiara, która Bogu stawia warunki:
-Będę czcił Ciebie Odwieczny, ale....?
-Nie mieszaj się w moje codzienne życie i pozwól mi dokonywać wybory według mojego ludzkiego uznania.
-Spełniam swój obowiązek i zaliczam niedzielną mszę, ale w tygodniu życie zmusza mnie do kompromisów i idę na nie, a Ty ?
-Uczyłeś mnie słowami Twojego syna, że winienem kochać bliźniego swego, ale mojego sąsiada nie da się kochać, bo to menda i niegodziwiec, a do tego jeszcze mu błogosławisz, co widać w jego piękniejszym domu, wypasionym samochodzie i szczęśliwej rodzinie!
-Nakazujesz, bym był uczciwym w swoim osądzie i bym pracę wykonywał należycie, a cwaniactwo pasie się moją uczciwością i nic z tym nie robisz?
-Każesz mi kochać mojego męża, żonę, troszczyć się o dzieciaki, a gdzie zarezerwowałeś coś dla mnie?
Przecież i mnie się należy coś od życia i czy jest to czymś złym, że niekiedy przepuszczę przez gardło większość zarobionych pieniędzy, wolno mi bo od życia coś mi się należy!
-Mówisz, że kochasz wszystkich, no to dlaczego sprowadzasz pod mój dach chorobę dziecka, zabierasz matkę umierającą na raka i pozwalasz, by komornik zajmował mój majątek, gdy pomyliłem się i popadłem w kłopoty?
I dziwisz się teraz, że owszem, krzyczałem Hosanna widząc Twojego Syna wjeżdżającego do mojej Jerozolimy, ale zrozum moją frustrację, gdy przyłączyłem się do wyjącego tłumu i sam krzyczałem:Na krzyż z nim!
Zawiodłem się na Tobie!
A może zawiodłem się na moim zrozumieniu Boga?
A może we mnie tkwi przyczyna moich niepowodzeń?
No tak, ale jak zrozumieć krzyże, które stawiasz na mojej drodze?
Wielu ludzi dalekich od wiary, albo wręcz mający pretensje do Boga, za ogrom zła, którym świat jest zalewany [ wojny, bezprawie, choroby, cierpienie dzieci itd] , w desperacji sprzeciwu mówią: Albo Bóg jest słaby, albo nie jest tak dobry, albo jest tylko zmyślonym mitem!
Nie chcę takiego Boga!
Bóg dozwolił na cierpienie i okrutną śmierć swojego Syna, czy to przekreśla jego miłość do Jezusa?
Gdyby historia zbawienia kończyła się na Golgocie, moglibyśmy zwątpić w Jego miłość, ale koniec wielkiego Triduum nastąpił w niedzielę Zmartwychwstania!
Chcę takiego Boga, bo daje mi Wielkanoc-zapowiedź nadziei dla mnie i każdego innego człowieka!
Kryspin
Chrystus wśród wiwatującego tłumu przybył do Jerozolimy i rozbudził oczekiwania, że stanie na czele zbrojnego powstania i przegoni znienawidzonych rzymskich najeźdźców, a on?
Skierował się dziedziniec świątyni i zabrał się do porządkowania domu swojego Ojca!
Nauczyciel zawiódł oczekiwania i przypieczętował wyrok na siebie.
Jego rodacy nie chcieli takiego Nauczyciela, który zawiódł ich oczekiwania i dodatkowo obnażył ich niecne postępowanie.
Zawiedzeni Bogiem!
Tak sobie myślę, że często jesteśmy podobni do tego tłumu z ulic Jerozolimy!
Niby jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale dziwna to wiara, która Bogu stawia warunki:
-Będę czcił Ciebie Odwieczny, ale....?
-Nie mieszaj się w moje codzienne życie i pozwól mi dokonywać wybory według mojego ludzkiego uznania.
-Spełniam swój obowiązek i zaliczam niedzielną mszę, ale w tygodniu życie zmusza mnie do kompromisów i idę na nie, a Ty ?
-Uczyłeś mnie słowami Twojego syna, że winienem kochać bliźniego swego, ale mojego sąsiada nie da się kochać, bo to menda i niegodziwiec, a do tego jeszcze mu błogosławisz, co widać w jego piękniejszym domu, wypasionym samochodzie i szczęśliwej rodzinie!
-Nakazujesz, bym był uczciwym w swoim osądzie i bym pracę wykonywał należycie, a cwaniactwo pasie się moją uczciwością i nic z tym nie robisz?
-Każesz mi kochać mojego męża, żonę, troszczyć się o dzieciaki, a gdzie zarezerwowałeś coś dla mnie?
Przecież i mnie się należy coś od życia i czy jest to czymś złym, że niekiedy przepuszczę przez gardło większość zarobionych pieniędzy, wolno mi bo od życia coś mi się należy!
-Mówisz, że kochasz wszystkich, no to dlaczego sprowadzasz pod mój dach chorobę dziecka, zabierasz matkę umierającą na raka i pozwalasz, by komornik zajmował mój majątek, gdy pomyliłem się i popadłem w kłopoty?
I dziwisz się teraz, że owszem, krzyczałem Hosanna widząc Twojego Syna wjeżdżającego do mojej Jerozolimy, ale zrozum moją frustrację, gdy przyłączyłem się do wyjącego tłumu i sam krzyczałem:Na krzyż z nim!
Zawiodłem się na Tobie!
A może zawiodłem się na moim zrozumieniu Boga?
A może we mnie tkwi przyczyna moich niepowodzeń?
No tak, ale jak zrozumieć krzyże, które stawiasz na mojej drodze?
Wielu ludzi dalekich od wiary, albo wręcz mający pretensje do Boga, za ogrom zła, którym świat jest zalewany [ wojny, bezprawie, choroby, cierpienie dzieci itd] , w desperacji sprzeciwu mówią: Albo Bóg jest słaby, albo nie jest tak dobry, albo jest tylko zmyślonym mitem!
Nie chcę takiego Boga!
Bóg dozwolił na cierpienie i okrutną śmierć swojego Syna, czy to przekreśla jego miłość do Jezusa?
Gdyby historia zbawienia kończyła się na Golgocie, moglibyśmy zwątpić w Jego miłość, ale koniec wielkiego Triduum nastąpił w niedzielę Zmartwychwstania!
Chcę takiego Boga, bo daje mi Wielkanoc-zapowiedź nadziei dla mnie i każdego innego człowieka!
Kryspin
sobota, 19 marca 2016
"Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"!
Obecnie powstaje trzecia część Koloratki. Książka powstaje z relacji osób, które napisały do mnie po przeczytaniu dwóch pierwszych:"Zakochanej koloratki" i "Zatroskanej koloratki-Pasterzy i najemników".
To są świadectwa osób, które doznały krzywdy ze strony tych, którzy z Winnicy Pana uczynili swój prywatny folwark i zamiast pielęgnować własność, którą przekazał im Chrystus, zababrali ją fekaliami swoich niecnych uczynków.
Co tydzień będę publikował fragmenty mojej nowej książki: "Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"[książka ukaże się w połowie roku!], aby czytelnicy bloga jako pierwsi mogli poznać ciemne, prawdziwe strony pracy najemników w Kościele Chrystusowym.
Jeśli publikacja mojej książki uchroni choćby jedną osobę przed krzywdą duszy, to spełni moje pragnienie!
Dzisiaj pierwszy fragment, który zatytułowałem:
"Marta 1"
To są świadectwa osób, które doznały krzywdy ze strony tych, którzy z Winnicy Pana uczynili swój prywatny folwark i zamiast pielęgnować własność, którą przekazał im Chrystus, zababrali ją fekaliami swoich niecnych uczynków.
Co tydzień będę publikował fragmenty mojej nowej książki: "Zaufana koloratka- konfesjonał krzywd"[książka ukaże się w połowie roku!], aby czytelnicy bloga jako pierwsi mogli poznać ciemne, prawdziwe strony pracy najemników w Kościele Chrystusowym.
Jeśli publikacja mojej książki uchroni choćby jedną osobę przed krzywdą duszy, to spełni moje pragnienie!
Dzisiaj pierwszy fragment, który zatytułowałem:
"Marta 1"
Gdy
zostaliśmy sami zadał mi pytanie, czy wiem dlaczego to właśnie
mnie poprosił o tę przysługę?
Poczułam
się wtedy nieswojo, ale i przyjemnie zarazem, gdy zbliżył się do
mnie i delikatnie zaczął przesuwać swoją dłoń po moim ramieniu.
Po
chwili zbliżył się jeszcze bardziej i wtedy mnie pocałował.
Nie
wzbraniałam się.
Nie
uciekłam z jego pokoju, a poddawałam się temu wszystkiemu, co on
robił i było mi przyjemnie, cudownie nawet.
Tego
dnia Andrzej uczynił mnie kobietą i rozbudził we mnie pragnienie i
sądzę, że także miłość.
Czułam
się szczęśliwa, gdy tego dnia późnym popołudniem wracałam do
rodzinnego domu.
Nie
miałam wtedy jeszcze piętnastu lat.
Dopiero
wchodziłam w dorosłość i byłam szczęśliwa, że zaczynała się
ona od tak niesamowitego doznania.
Nie
bałam się.
Nie
zastanawiałam się nad tym, że jeszcze jestem na to za młoda, że
Andrzej był przecież siedemnaście lat starszy ode mnie, że był
księdzem.
Nie
było dla mnie żadną przeszkodą to wszystko, także to, że do
tej pory byłam inaczej związana z Kościołem.
Nadal
uczestniczyłam w niedzielnych mszach śpiewając przed ołtarzem i
robiłam to z jeszcze większą przyjemnością, bo tam był on, mój
kochany Andrzej.
Przez
kolejne dni i miesiące żyłam w cudownym świecie, który miał
jego imię.
Każdy
pretekst był dobry, abym mogła się tylko z nim spotkać.
A
on.... ?
Dawał
mi najpiękniejsze chwile.
Spotykaliśmy
się u niego na plebani, niekiedy zabierał mnie na kilkugodzinne
wypady za miasto, obsypywał prezentami i choć często były to
drobiazgi, cieszyły mnie niczym najcenniejsze skarby, bo były od
niego...
I
do tego wszystkiego zawsze opakowane były jego płomiennymi słowami
o miłości.
Od
czasu, gdy Andrzej zawładnął moją duszą stałam się inną
osobą.
Dziecięce
zaufanie i prawda w postępowaniu gdzieś odeszły, a zaczęłam żyć
chwilą, w której nie liczyło się nic, oprócz tego, co było
związane z nim.
Nie
miałam skrupułów, czy wyrzutów sumienia, gdy kłamałam
najbliższych wymyślając coraz to nowe powody, aby być blisko
mojej miłości.
Tak
jak kiedyś lubiłam przebywać w kościele i udzielać się w
niedzielnych mszach, gdy śpiewałam w zespole, tak od czasu, gdy
pokochałam Andrzeja, pragnęłam być tam jak najczęściej, byleby
być przy nim.
Nie
zastanawiałam się nad tym, że kiedyś było inaczej, że
przychodziłam tam z potrzeby wiary...... dla Jezusa!
Teraz
byłam tam tylko dla niego.
A
on...... ?
W
trakcie jednego z naszych pierwszych intymnych spotkań zapytałam
mojego ukochanego o sprawę grzechu, spowiedzi i niedzielnej komunii.
Wtedy
odpowiedział mi, że to, co nas łączy nie jest niczym złym i przy
spowiedzi nie muszę o tym wspominać.
Przez
kolejne trzy lata trwałam w tym zakłamaniu uspakajając moje
sumienie jego zapewnieniem.
Trwałam
w tym przez cały czas, gdy on był w naszej parafii i także w
kolejnych latach, gdy został przeniesiony do pracy o kilkadziesiąt
kilometrów od naszego miasta.
Jeździłam
do niego raz w tygodniu, a on dodatkowo przyjeżdżał we wtorki, aby
zabierać mnie do coraz to nowych miejsc.
Poznałam
z nim przydrożne zajazdy, małe hoteliki i leśne ostępy.
Kiedyś
w trakcie naszej kolejnej wyprawy zapytałam go, czy byłby gotów
poświęcić dla naszej miłości swoją kapłańską karierę....?
Najpierw
próbował mnie zbyć uśmiechem, ale później wyczułam w jego
głosie poirytowanie, gdy odpowiedział mi pytaniem:
-A
czy źle jest nam teraz, gdy kochamy się i widzimy częściej jak
niejedno małżeństwo?
piątek, 18 marca 2016
Wielkanocne przebudzenie ku dobru!
To było niesamowite
przebudzenie!
Na dworze był jeszcze nocny
mrok, choć już za chwilę miał zbudzić się nowy dzień.
Poprzedniego wieczora Ojciec Duchowny z
naszego seminarium porozstawiał na każdym piętrze budynku potężne
kolumny, z których o piątej rano, z siłą grzmotów, wybrzmiało
uroczyste Alleluja Haendla!
Byłem na drugim roku mojej
seminaryjnej edukacji, kiedy pierwszy raz poranek wielkanocny miałem
powitać poza rodzinnym domem.
Z zazdrością patrzyłem wtedy na
rekrutów z pierwszego rocznika, gdy już w Wielki Czwartek
rozjeżdżali się do rodzinnych parafii, aby tam świętować
Zmartwychwstanie.
Poranek Wielkanocny obwieszczony
haendlowskim Alleluja był czymś niesamowitym.
Ten podniosły, przepojony
niezwykłością zdarzenia utwór genialnego kompozytora wywołał w
nas wszystkich radość wyjątkowego przebudzenia.
Wtedy przez chwilę poczułem się,
jakbym dostąpił zaszczytu, podobnego do przeżycia świadków
tamtego historycznego poranka, gdy przygaszeni tragedią Wielkiego
piątku uczniowie Jezusa, nagle zostali uderzeni nowiną, że ich
Mistrza nie ma w grobie, bo dokonało się coś niezwykłego: Bo z
martwych powstał!
A później przekazywali sobie tę
nowinę i w świat poszło radosne Alleluja!
Teraz po latach, gdy nie potrafiłbym
przypomnieć sobie innych szczegółów tamtego dnia, w pamięci
pozostał mi ten poranek i niezwykłe przebudzenie.
*
Wyznawcy Prawosławia w dniu
Wielkanocnego poranka pielęgnują zwyczaj szczególnego
pozdrowienia: Chrystus zmartwychwstał! W odpowiedzi pozdrawiany
mówi:Zmartwychwstał prawdziwie!
Tak sobie myślę, że jest to
piękny zwyczaj dzielenia się radosną nowiną, podobnie jak przed
wiekami czynili to uczniowie Pana, gdy z radością przekazywali
sobie informację o triumfie wielkanocnego poranka.
Minęło zaledwie kilkanaście
godzin od tegorocznego Alleluja, które wybrzmiało w czasie
rezurekcyjnych mszy. Później zjedliśmy uroczyste śniadanie w
gronie najbliższych, złożyliśmy sobie życzenia przy gotowanym
jajku, wręczyliśmy „zajączka” dla małych i tych większych
także.
I na tym skończyła się magia świąt.
Już za chwilę powrócimy do naszej
rzeczywistości:
Dzieciaki pobiegną do lekcyjnych sal,
aby tam ładować swoje szare komórki.
Dorośli powrócą do swoich miejsc
pracy, których często nie cierpią i może tylko po drodze będą
mijali emerytów kierujących się do parkowych alejek w
poszukiwaniu nadchodzącej wiosny.
A Chrystus zmartwychwstał dla
wszystkich:
-I dla tych gorliwych, którzy miejsca
w kościelnych ławkach zajęli długo przed początkiem porannej,
rezurekcyjnej mszy!
-Ale także dla tych, którym to święto
było tylko kolejnym wolnym dniem, niekoniecznie związanym z
religijnym przeżyciem!
Wielkanocne przebudzenie jest
kolejną okazją do przemyślenia swojego dotychczasowego życia i
wcale nie chodzi mi o teologiczne nawrócenie, które zaleca Kościół
swoim wiernym.
Chrystus zmartwychwstał dla wszystkich
ludzi i z tego wynika uniwersalizm wielkanocnego przebudzenia!
Papież Franciszek zapytany o
perspektywę zbawienia powiedział jasno: że bilet do nieba nie jest
uwarunkowany przynależeniem do Kościoła, nawet deklaracją wiary w
Chrystusa, a na nieustannym ukierunkowaniu na to, aby być dobrym
człowiekiem.
Chrystus zmartwychwstał, abyśmy
przeżywali swoje nawrócenia w kierunku dobra, abyśmy byli
dobrymi:dla bliskich przy odświętnym i codziennym stole, ale i dla
tych nieznanych nam, anonimowych przechodniów na ulicy.
Takiego wielkanocnego przebudzenia
życzmy sobie nawzajem: nawrócenia ku codziennemu dobru!
Kryspin
wtorek, 8 marca 2016
Kapłan- sługa, czy feudalny pan?
Na Górze Kuszenia Chrystus
otrzymał propozycję od księcia ciemności: Rzuć się w
przepaść, a wtedy zastępy aniołów będą ci służyły abyś nie
doznał uszczerbku na zdrowiu. Pokażesz wtedy wszystkim, jaki jesteś
wielki!
W nawiązaniu do tej sceny
Zbawiciel często pouczał swoich najbliższych towarzyszy
[Apostołów], że prawdziwa wielkość zawiera się w gotowości
służenia innym.
W dniu Ostatniej Wieczerzy, gdy
przekazał im dar kapłaństwa, poprzedził to ceremonią obmycia im
nóg. Mistrz zniżył się do pozycji sługi, aby w tak spektakularny
sposób przekazać Apostołom istotę powołania kapłana[ pośrednika
największego daru Boskiej miłości: Eucharystii], która realizuje
się w postawie pokory .
Ten gest Mistrza z Nazaretu pie
Kościół pielęgnuje od zawsze i dlatego we wszystkich świątyniach
katedralnych biskupi w Wielki Czwartek przyklękną przed stopami
wiernych, aby powtórzyć ceremonię ich obmycia.
Jak co roku, w ten szczególny wieczór
stacje telewizyjne przekazując informacje o rozpoczęciu w Kościele
Triduum Paschalnego, pokażą także uroczystości z Watykanu, gdzie
Papież Franciszek będzie publicznie czynił ten gest sługi wobec
wiernych.
*
Zgrzytem w obrazie kapłańskiego
powołania staje się jednak postawa, którą niektórzy wielebni
pielęgnują w myśl zasady: Nie przyszedłem do was, aby służyć,
ale by mnie służono!
W parafii, która wcale nie należy
do małych i biednych, proboszcz po konsultacji z radą parafialną
ogłosił w trakcie niedzielnych nabożeństw, że trzeba skończyć
z dziadostwem, które krzyczy z odpadających tynków świątyni!
Kościół trzeba otynkować i pomalować!
Wierni, którzy w niezbyt licznej
gromadzie zjawili się na niedzielnej mszy, przytaknęli z aprobatą
zamiary duszpasterza, ale po chwili optymistyczne pomruki zgody
zmieniły się w szmer niezadowolenia.
Parafialny duszpasterz
beznamiętnym głosem poinformował zebranych, że na ten zbożny cel
została ustanowiona danina: rolnicy po 200 zł, pracujący po 80 zł,
a emeryci tylko po 60 zł.
Aby wszystko było klarowne, naliczenia
dotyczyły każdego parafianina[opłata wg taryfy od łebka w
rodzinnym stadle]
Gdyby jednak ktoś miał niecne zamiary
i chciał się z tego obowiązku wykpić i nie zapłacić, proboszcz
na koniec poinformował, że hojność owieczek będzie weryfikował
przy okazji duszpasterskich posług!
Nie zapłacona danina: nie będzie
chrztu, ślubu, pierwszej komunii no i kościelnego pochówku na
parafialnym cmentarzu!
To przelało czarę goryczy i krewcy
parafianie pojechali do kurii, aby tam uzyskać sojusznika w walce z
parafialnym feudałem i...?
Ksiądz sekretarz wysłuchał skarg in
obiecał, że władze duchowne przyjrzą się problemowi i...?
Cisza i nic!
Gdy sprawą zainteresowały się media,
ten sam przedstawiciel centrali w tonującym tonie odniósł się do
sprawy: „Ksiądz proboszcz może trochę niezręcznie podszedł
do potrzeby zdobycia środków na remont i z tego te niepotrzebne
emocje, ale z pewnością obie strony dojdą do porozumienia, bo cel
jest zbożny.”
Mnie się wydaje, że to nie
tylko emocje, ale i wielki problem!
On jest i będzie owocował kolejnymi
odejściami i nie chodzi mi tylko o niedzielne msze, bo na nie
„buntownicy” mogą pojechać kilka kilometrów do innej parafii.
A miejscowy duszpasterz ?
Pewnie będzie coraz bardziej
utwierdzał się w swoim żalu, że trafiła mu się taka niegodziwa
trzódka!
A może jednak w najbliższy
Wielki Czwartek[ dzień kapłanów!]przypomni sobie Chrystusa
klęczącego przed uczniami?
Może w czasie samotnego spaceru po
parafialnym cmentarzu pomyśli, że on także został posłany do
pracy nie po to, aby mu służono!
Kryspin
środa, 2 marca 2016
Wielki Piątek jest największym darem i zobowiązaniem
Po jednym z kolejnych felietonów
„Księdza w cywilu” napisał do mnie czytelnik z prowokacyjnym
pytaniem, czy będę w szczególny sposób obchodził pamięć
Wielkiego Piątku.
Pytanie czytelnika określiłem
mianem:prowokacyjne, w kontekście jego wcześniejszych krytycznych
ocen dotyczących wiary katolickiej, która :„karmi wiernych
poczuciem wymyślonej winy, aby utwierdzać w nich to, że są słabi
i skłonni tylko do małych czy większych świństw.”
Długo zastanawiałem się nad
odpowiedzią, której zamierzałem mu udzielić i z niepokojem
stwierdziłem, że dla kogoś będącego daleko od wiary, takie tezy
zdają się mieć w sobie jakieś ziarno prawdy.
Niekiedy słyszymy zarzut: „Wiara
jest ucieczką ludzi słabych, którzy stworzyli sobie swoistą
furtkę, wymyślili herosa-Jezusa, na którego barki załadowali
niewygodne ciężary swojej małości i pozbyli się problemu
odpowiedzialności za swoje postępowanie!”
Kiedyś miałem sposobność
uczestniczyć w spotkaniu grupy wyznawców Buddyzmu.
Oni w rozmowie po zakończonym
spotkaniu mówili, że dopiero teraz, gdy porzucili wiarę katolicką,
która czyni człowieka leniwym, dopiero teraz doznają kolejnych
stopni samodoskonalenia.
Odpowiedź na te wszystkie zarzuty
zawiera się w zdarzeniach Wielkiego Piątku!
Pod krzyżem Jezusa na Golgocie
była garstka najwierniejszych, pozostali uciekli w strachu.
Tak niedawno, gdy swoim nauczaniem
ukazywał słuchaczom nadzieję ludzkiego przeznaczenia, ciągnęły
za nim tłumy, a w dniu najważniejszym dla wszystkich, gdy przez
cierpienie i śmierć otwierał dla ludzi bramę Zbawienia, świadkami
tego byli nieliczni !
Na smutnym wzgórzu
czaszek[Golgocie] było jednak trochę ludzi: zbrojna eskorta
egzekucji skazańców, szpiedzy świątyni i grupa gapiów, którzy
poszli śladami nieszczęśników dźwigających na ramionach drzewo
hańby, ale bliskich Jego cierpieniu i umieraniu było tylko troje!
Wielki Piątek w liturgii Kościoła
ma szczególne znaczenie i jest jedynym takim dniem w roku.
Wtedy w żadnej świątyni nie odprawia
się eucharystii[mszy św.], a popołudniowe nabożeństwo jednoczy
wierzących wokół rozważania cierpienia i śmierci.
Trochę szkoda, że z roku na rok
coraz mniej osób znajduje czas i ochotę, aby być choć przez
chwilę przy umierającym Zbawicielu.
Pewnie można wszystko tłumaczyć:
zabieganiem świata, zmęczeniem i potrzebą oddechu po godzinach
oddanych pracy na kawałek chleba .
A może rozpamiętywanie śmierci nie
jest w dobrym tonie?
Świat kocha życie i celebruje
siłę, a śmierć i cierpienie jakoś są „mało atrakcyjne” ,
może to jest jednym z powodów malejącej Wielkopiątkowej
kościelnej frekwencji?
Śmierć, najbardziej traumatyczne
misterium ludzkiego istnienia zawiera w sobie ważne przesłanie, dar
miłości dla wszystkich, którzy potrafią się na niego otworzyć.
Przed trzema laty dane mi było
przeżywać śmierć najbliższej mi osoby, mojej żony Romeczki.
Gdy pogrążona w cierpieniu
śmiertelnej choroby odchodziła na moich oczach, zrozumiałem jak
wielkiego daru doznałem za jej przyzwoleniem.
Ostatni dar i największy zarazem
prezent miłości od ukochanej osoby, która dotarła do progu
przejścia, to przeżycie, które określiłem współumieraniem
[opisałem to w „Zakochanej koloratce”]
)
Wielki Piątek jest największym
darem, jaki dał Bóg wierzącym i tak należy odbierać sens
cierpienia i śmierci Zbawiciela.
Ofiara z Golgoty nadała sens naszemu
cierpieniu i śmierci, która dla wierzących nie stanowi kresu
istnienia, a staje się początkiem nowej drogi.
Wielki Piątek to jednak także
zobowiązanie, bo Chrystus dokonał otwarcia bramy, ale potrzeba ze
strony wierzących pragnienia przejścia przez nią.
Kiedyś pod krzyżem Nauczyciela z
Nazaretu zgromadziło się wielu, ale tylko trzy osoby otworzyły
swoje serca na dar współumierania z Nim i przyjęcia Jego daru
miłości!
Może warto pomyśleć o tym, że
prawdziwe przebudzenie naszej wiary powinno dokonać się wcześniej,
aniżeli w niedzielę Zmartwychwstania, gdy gremialnie stawimy się w
świątyniach, by wspólnie odśpiewać radosne Alleluja! Nie
byłoby Zmartwychwstania bez Wielkiego Piątku- to także dotyczy
naszego przeznaczenia!
Kryspin
Subskrybuj:
Posty (Atom)