piątek, 29 marca 2019

ludzie listy piszą



Niekiedy czytelnicy stawiają mi zarzut, że nie mam prawa zabierać głosu w kwestiach instytucji, z którą wziąłem rozbrat rezygnując z noszenia sutanny.
Na szczęście takich głosów jest bardzo mało, w stosunku chociażby do znakomitej większości czytelników, którzy wyrażają zadowolenie z cotygodniowych spotkań z „Księdzem w cywilu”.
Ostatnio napisał do mnie Pan w średnim wielu (45 lat), i choć list był przeznaczony do mojej wiadomości, to uznałem, że powinienem jego treścią podzielić się z czytelnikami, co niniejszym czynię:
Jestem od dłuższego czasu mocno zniesmaczony i rozczarowany postępowaniem Kościoła katolickiego. I mówię to z pozycji zwykłego zasiadacza w kościelnej ławie.
Królestwo Niebieskie musi być naprawdę blisko, bo Kościół katolicki się kończy!
Ostatnio odkryłem z przerażeniem, że wszystko co dotyczy mojej duchowości i to całe wyobrażenie o religii, tkwi niestety tylko we mnie. Źródłem mojej wiary powoli przestaje być KOŚCIÓŁ ! Zadaję pytania i nie uzyskuję odpowiedzi na nie.
Kościół który spotykam w murach świątyni się kurczy, starzeje, nie docieka, nie protestuje i chyba już na nic nie liczy.
Od tak dawna nie usłyszałem z ambony żadnej pouczającej katechezy, żadnego radosnego słowa, wyjaśnienia bez patosu przeczytanych w Ewangelii słów. Za to jest mamona i pozorna braterska życzliwość, którą my Polacy prezentujemy od święta.
Ten Kościół w zasadzie już NIE ŁĄCZY.
Nawet radio, które mieni się być katolickim sygnałem w każdym domu, zionie tylko ksenofobią i wszechpolską polityką. Do tego hierarchowie kościelni wiją się wokół problemu pedofilii, seksu i bogactwa w swoich szeregach. Jakże żałosny to spektakl.
I na dokładkę nasz wiejski ksiądz przeniesiony za swoje wybryki z entej parafii, traktujący swoich wiejskich parafian jak tępy lud do robienia pieniędzy i łatania kościelnego dachu. Nic nowego prawda?
Jednak mam tego dość!
Czy ci ludzie w czarnych sukmanach się opamiętają?
Czy nie boli ich marnotrawienie Jezusowej spuścizny?
Czyż nie widzą co niedzielę, że moja czterdziestopięcioletnia łepetyna w rzedniejącym tłumie jest jedną z młodszych głów?
Kolejne pytania bez odpowiedzi.
Nie zdziwi mnie absolutnie jeśli za jakichś parę lat pochłonie nas, powiedzmy, muzułmański potop, który ma jasny cel, sztandar i poczucie jedności.”
Nie odpowiem czytelnikowi na ten list,mim to z jednego powodu.
Kilka razy przeczytałem go z wielką uwagą i jedyne co mógłbym powiedzieć, to to, że jest w nim wiele gorzkiej prawdy i zawiedzionej nadziei.
Tę beznadzieję żalu czytelnik podsumował także w zakończeniu korespondencji, i właśnie tam, paradoksalnie odnalazłem „promyk światła”:
-”Wiem, że ten list i zawarte w nim żale nic nie zmienią.
Ale wiem też, że wybrałem dobry adres. Bez koloratki jest w Panu więcej księdza niż w większości facetów w czarnych sutannach - wbrew temu co o sobie myślą i mówią.”
Głęboko wierzę szanowny Panie, że wśród ludzi w sutannach(także tych w odcieniu fioletu), da się odnaleźć wielu takich, dla których kapłaństwo nadal znaczy coś więcej, aniżeli ta poczyniona przez pańskie rozgoryczenie litania kapłańskich zachowań będących zaprzeczeniem głoszonej przez nich Dobrej Nowiny.
Tak sobie myślę, że także po to powstał „Ksiądz w cywilu”.
Pewnie, że każdy może napisać list do proboszcza, ale czy tenże się nad nim pochyli?
List do biskupa ma jeszcze mniejsze szanse na przeczytanie przez adresata, bo o spokój jego ekscelencji dba wierny sekretarz filtrujący korespondencję, by ta „niewłaściwa” lądowała w koszu lub kurialnej niszczarce.
I między innymi po to jest „Ksiądz w cywilu”.
Choć gdyby przeprowadzić ankietę wśród osób w koloratkach, to każdy z nich zaprzeczy, żeby kiedykolwiek przeczytał choćby słowo z zamieszczanych tam tekstów.
To zupełnie tak samo, jak z disco polo – nikt nie słucha tej muzyki, a wszyscy dziwnym zrządzeniem losu znają na pamięć słowa tych piosenek.
Dlatego dzisiaj szczególnie pozdrawiam wszystkich nieczytających „Księdza w cywilu”
Kryspin

środa, 20 marca 2019

Tabletka na celibat



Przed kilkoma laty niewolnik papierosowego nałogu zaskarżył wielki koncern tytoniowy, że tenże zataił, iż konsumowanie (palenie) jego produktów prowadzi do poważnych chorób, a w konsekwencji do przedwczesnej śmierci.
Pozywający, który od jakiegoś czasu zmagał się z chorobą nowotworową, wywołaną według lekarzy długoletnim nikotynizmem, domagał się gigantycznego odszkodowania, i sąd podzielił słuszność jego roszczeń.
Koncern tytoniowy został zobowiązany do wypłaty miliardowego odszkodowania i to uczynił.
Przed dwoma tygodniami, po dopiero co zakończonym posiedzeniu polskich hierarchów, najważniejsi przedstawiciele episkopatu pojawili się w mediach, by poinformować o prewencyjnym działaniu Kościoła w drażliwej kwestii pedofilii wśród duchownych.
Przyznam, że pewnie nie tylko mnie nie przekonały mgliste zapewnienia, iż w Kościele nie ma przyzwolenia na takie dewiacyjne praktyki i tenże z całą stanowczością będzie w przyszłości stał na straży dzieci, które winny w Kościele czuć się bezpiecznie.
Pewnie podobne odczucia niedosytu mieli także dziennikarze zadający pytania podczas zwołanej z tej okazji konferencji.
Owszem, przedstawiciele mediów zostali poinformowani o liczbie dewiantów i ofiar, które według oficjalnych ( zgłoszonych) danych doznały krzywd od osób w sutannach, ale zabrakło jasnych deklaracji o dalszych działaniach, które Kościół winien wziąć na siebie.
Ze strony hierarchów nie padła żadna konkretna deklaracja na temat zadośćuczynień, które Kościół winien wziąć na siebie, a zamiast tego padło krótkie stwierdzenie, że w takich sprawach decyzje podejmują stosowne organa prawne, czyli sądy, a Kościół w tym przypadku będzie stosował się do ewentualnych orzeczeń tych organów.
Mnie zainteresowało pytanie, o celibat, jako jedno z przyczyn dewiacyjnych zachowań niektórych kapłanów.
„-W żadnym stopniu nie można wiązać tej praktyki wstrzemięźliwości seksualnej praktykowanej w Kościele, z przypadkami nadużyć, o których tu mówimy”-odpowiedział jeden z najważniejszych naszych hierarchów.
Mnie zaskoczyło jednak to, jak wielebny w dalszej części uzasadnił, dlaczego w Kościele owa praktyka jest stosowana:
„-Geneza celibatu (bezżeństwa) w Kościele wynika z pragnienia doskonałego naśladowania Chrystusa, który zrezygnował z cielesnej miłości na rzecz doskonałego uczucia, jakim obdarzył wszystkich ludzi!”
Jeżeli mnie pamięć nie myli, to w Ewangeliach ten wymóg nie był istotny, bo Apostołowie- powołani przez Chrystusa uczniowie mieli żony (jedynie Jan był kawalerem!)
Do XII wielu Kościół nie doznał „oświecenia”, że tylko w takiej formie może naśladować Chrystusa?
Zostawmy historię, ale pozwolę sobie zdać pytanie:
-Dlaczego w procesie formowania przyszłych celibatariuszy jednym z istotnych „wspomagaczy” jest stosowanie środków farmakologicznych (za moich czasów był to brom dodawany do kleryckich posiłków)?
Tytoniowe molochy do swoich wyrobów dodają substancji uzależniających, by utrudnić porzucenie nałogu, i to stało się jednym z argumentów za gigantyczną karą, którą przyszło im zapłacić jako zadośćuczynienie.
Swoją drogą ciekawy byłby sądowy proces w którym zadośćuczynienia od Kościoła domagaliby się kapłani, którzy poczuli się wpuszczeni w praktykę celibatu.
A może Kościół, podobnie jak tytoniowe koncerny, winien na bieżąco dbać o dostarczanie „wspomagaczy” wszystkim kapłanom, także tym, którzy zakończyli już seminaryjną formację do przestrzegania zasad celibatu.
Taka tabletka na każdy poranek kapłańskiej posługi.
Kryspin

środa, 13 marca 2019

Wizyta, czy posługa?



Zaliczyłem ostatnio kilkudniowy pobyt w szpitalu. Nie trafiłem do tego przybytku w jakimś alarmowym trybie, nie musiałem więc korzystać z transportu z literką R.
Do lecznicy udałem ze skierowaniem od rodzinnego lekarza, który podczas jednej z ostatnich moich wizyt stwierdził, że niekiedy warto na zimne dmuchać i póki co przebadać się( najlepiej w szpitalnych warunkach), aby później uniknąć poważniejszych konsekwencji.
Trudno mi było nie zgodzić się z takim zaleceniem, zważywszy, że w przeszłości nie zawsze byłem taki zapobiegliwy, przez co zaliczyłem kilka zdrowotnych wpadek.
W wyznaczonym dniu dopełniłem więc formalności w szpitalnej Izbie Przyjęć, po czym skierowano mnie na oddział tych mniej zagrożonych, których w szpitalu leczy się z zasady mniej inwazyjnie, aniżeli pechowców z OIOM-u, gdzie cienkiej linii życia pilnują przyrządy i szpitalny personel pracujący ze świadomością niebezpieczeństw, na które są narażeni chorzy na ich oddziale.
Każdy szpitalny dzień na „normalnym”oddziale jest podobny do siebie: poranne mierzenie temperatury, obchód lekarski ze szczątkowymi info na temat przebiegu kuracji i zaleceniami co do dalszych działań, ku poprawie stanu zdrowia chorego, za który odpowiedzialność biorą lekarze i personel pomocniczy(pielęgniarki, laborantki i pozostali pracownicy z oddziału), i to by było na tyle......
Nie można jednak zapominać o „atrakcjach” szpitalnych dni: kateringu z posiłkami i o wyprawach szlafrokowych procesji do sklepiku, gdzie można kupić gazetę, butelkę wody mineralnej, a także słodkie łakocie umilające szpitalny pobyt.
Za każdym razem, kiedy dane mi jest zaliczyć kolejny pobyt w szpitalnej lecznicy, czekam także na wizytę kapelana tego przybytku.
Takie odwiedziny zazwyczaj odbywają się późnym popołudniem i za każdym razem są bardzo do siebie podobne.
Wielebny mniej lub bardziej zdecydowanym krokiem przemierza szpitalny korytarz i zaglądając do kolejnych pokoi wypełnionych białymi łóżkami chorych, zdaje się sprawdzać stan osobowy, niekiedy zadając wręcz pytanie: czy pojawił się wśród przebywających ktoś nowy, i przy tym zainteresowany jego posługą.
Jeżeli duszpasterz zakodował z poprzedniej wizyty, że facet z łóżka przy ścianie po prawej przyjmował komunię, to bez kolejnego pytania zatrzymuje się przy miejscu jego szpitalnego pobytu, by po krótkiej modlitwie uraczyć go ciałem Chrystusa, i zaraz potem w tył zwrot i przemarsz do kolejnej sali.
Ostatnio w jednym z portali społecznościowych ktoś umieścił zdjęcie ze szpitalnego korytarza. Ksiądz trzymający w ręku korporał (rodzaj ozdobnej torby, w której przenosi się eucharystię), a obok pielęgniarka trzymająca tacę z lekami dla chorych.
U dołu zdjęcia znajdował się napis, a właściwe liczby z podanym wynagrodzeniem:
pielęgniarka 2500 zł, kapelan 5800 zł
Tak sobie myślę, że podobną „agitkę” można by stworzyć wstawiając na fotografii zamiast kapłana np. lekarza z oddziału. Wtedy dysproporcja w wynagrodzeniu byłaby pewnie jeszcze większa....?
Dzień szpitalnego oddziału rozpoczyna wizyta lekarska – obchód medyków w asyście pozostałego personelu. Swoista celebracja ważności osób biorących w nim udział i nic ponadto – przynajmniej tak to odbierałem podczas mojego pobytu w lecznicy, i z pewnością to nie było tylko moje odczucie.
Dzień szpitalnego oddziału kończy wizyta kapelana.
A mnie marzy się, by nie była ona tylko celebracją, niekiedy zbyt pośpieszną, ale by była spotkaniem z Chrystusem, który będąc gościem przy łóżku chorego, nachyla się nad jego cierpieniem wlewając w jego duszę nadzieję, albo zgodę na przyjęcie przeznaczenia.
Ale tego nie osiąga się w trakcie pospiesznej i drętwej wizyty, a poprzez cierpliwe odwiedziny, posługę dobra przy spotkaniu dwóch najważniejszych dla siebie osób:
Chrystusa i cierpiącego chorego.
Kryspin

środa, 6 marca 2019

Wielkopostny obóz kondycyjny



Dokładnie od  środy weszliśmy w okres  Wielkiego  Postu.
Kościół corocznie wyznacza czterdziestodniowy okres poprzedzający święta Wielkanocy, jako czas przygotowania do godnego świętowania nadchodzącego triumfu życia, które niesie ze sobą niedziela Zmartwychwstania.
Pielęgnowanie praktyk polegających na świadomym umartwianiu się nie jest związane tylko z tradycją chrześcijańską, choć (zwłaszcza w Kościele Katolickim) często spotykamy się z takowymi praktykami, jako ćwiczeniami mającymi wyrobić w wierzącym zdolność do samoograniczenia swoich (nie zawsze dobrych) pragnień.
Nakazy postu- wstrzemięźliwości są narzędziem, którego Kościół często używa, by podtrzymać w nas świadomość potrzeby pokuty za …....?
No właśnie, za co?
Jedna z czytelniczek „Księdza w cywilu” pisząc o tym, co irytuje ją w Kościele, zapytała wprost:
„-Dlaczego w Kościele tak eksponuje się potrzebę nieustannego kajania się?
Przyznam, że rzadko uczestniczę we mszy świętej, ale jeżeli już mi się to zdarza, za każdym razem robię się wściekła, kiedy od początku uczty( bo tak przecież określa się mszę, jako ucztę eucharystyczną, prawda?), każe się mi bić w piersi i mówić, że nie jestem godna tego zaszczytu!”
Inny czytelnik także podzielił to krytyczne zdanie:
”-Nie lubię smutku, którym zioną kościelne ceremonie, i dlatego wolę posiedzieć w ciszy pustej świątyni, bo wtedy odczuwam prawdziwą bliskość Boga...... a on wcale nie jest smutnym starcem, zrzędliwym tetrykiem czerpiącym radość ze strachu rozsiewanego wśród uczestników liturgicznych spędów.”
Czy wobec tych powyższych, do tego najczęściej krytycznych opinii, winniśmy przekreślić mądrość minionych pokoleń i obśmiewać to, czym wyposażyli nas nasi przodkowie?
Chrystus wiedząc o wielkości zadania, które przed nim postawił Bóg Ojciec, odbył swój swoisty „obóz kondycyjny” - 40 dniowy post na pustyni, by później zmierzyć się wielkim ciężarem, jakim było wyzwanie krzyża.
Każdego roku na Filipinach rzesze wiernych uczestniczą w procesjach biczowników zadających sobie cierpień okładając się skórzanymi biczami zakończonymi ołowianymi kulkami i haczykami, którymi ranią swoje ciała, aby upodobnić je do okaleczonego ciała Jezusa, kiedy ten wspinał się na górę swej męczeńskiej śmierci.
Najbardziej zagorzali uczestnicy filipińskich procesji nie ograniczają się tylko do ran zadawanych sobie biczem i poddają swoje ciała (i to dosłownie) okrutnej praktyce krzyżowania.
Oczywiście nie namawiam nikogo do takiej „ekstremalnej jazdy”, ale może warto z dozą większej świadomości wykorzystać okres Wielkiego Postu na nasz osobisty „obóz kondycyjny”.
I nie chodzi tylko o to, by ograniczyć mięsiwa w naszych garach, czy odwiesić balowe suknie do następnego karnawału, ale ten czas każdy może wykorzystać ku temu, by stać się innym, lepszym człowiekiem.
Muzułmanie przeżywając swój ramadan, miesiąc postu, nie tylko odmawiają sobie jedzenia i picia od świtu do zmierzchu ( każdego dnia), ale i zawieszają wzajemne spory(także działania wojenne) i starają się pogodzić ze swoimi adwersarzami.....
Mamy teraz czas Wielkiego Postu, który wrósł w naszą tradycję i świadomość na tyle głęboko, że wiedzą o nim wszyscy, niezależnie od wyznawanego światopoglądu.
Może watro byłoby wykorzystać te dni na swoisty „kondycyjny obóz”, po którym łatwiej nam będzie w drugim człowieku zobaczyć innego, może o odmiennych poglądach na rzeczywistość, ale zawsze zasługującego na szacunek, człowieka.
Kryspin