wtorek, 28 lutego 2023

Wielkanocna spowiedź to sakrament z taśmy.

Jesteśmy w okresie Wielkiego Postu i widzimy jak zmieniła się liturgia tego czasu. Nie tylko chodzi mi o kolor szat celebransów sprawujących ceremonie, czy zmiany w samym rycie mszalnym okrojonym z radosnych śpiewów alleluja dotąd poprzedzających chociażby czytane fragmenty ewangelicznego przesłania, ale także dodatkowe nabożeństwa przynależne temu okresowi, czyli popołudniowe niedzielne gorzkie żale i piątkowe drogi krzyżowe.

W większości parafii wyznaczono także dzień powszechnej spowiedzi, kiedy miejscowi duszpasterze zasileni kapłanami z sąsiednich wspólnot zasiądą w prowizorycznych konfesjonałach, by dać szansę na gremialne przeżywanie sakramentu pojednania wszystkim parafianom. Pewnie, że jest to wypełnienie kościelnego nakazu, by wierni co najmniej raz do roku, w okolicach Wielkanocy spowiadali się i przyjęli Chrystusa w komunii, ale?

Od zawsze miałem wątpliwości do takiej formy chrześcijańskiej aktywności, kiedy to w tak taśmowym systemie Kościół legitymuje fikcję wiary swoich wyznawców.

Ksiądz odpukał i mam obowiązek z głowy, to konkluzja większości uczestników takich pokutnych akcji, i trudno im się dziwić.

Dodatkowo trzeba zauważyć, że takie pokutne praktyki poza tym, że ni jak nie wypełniają wymogów dobrej spowiedzi, to i tak wielu zapisanych w kościelnych statystykach wiernych szerokim kołem unika takich spędów, bo zwyczajnie kontestują konfesjonał jako miejsce do składania oskarżeń dotyczących swojego postępowania.

-”Dlaczego mam dzielić się wstydliwymi sprawami z człowiekiem, który być może ma na swoim sumieniu dalece większe grzechy od moich?”- to częste zdania tych, którzy już dawno odpuścili sobie taką formę pokutnego sakramentu.

Niekiedy sami kapłani stawiają swoistą tamę przed wiernymi w tej kwestii.

Jeden z katolików wspominał czas sprzed lat, kiedy ostatni raz przystąpił, a może należałoby powiedzieć, zamierzał przystąpić do spowiedzi i oczekując w małej kolejce przed konfesjonałem usłyszał od kapłana, że nie będzie mógł spełnić swojego zamiaru, bo ten w tym dniu będzie spowiadał tylko dziewczynki.

-”To była moja ostania próba spowiedzi i po dziś dzień nie umiem sobie odpowiedzieć: dlaczego ten ksiądz mnie tak potraktował”-stwierdził z niekrywanym przygnębieniem.

Wielu wiernych coraz głośniej wyraża swoją dezaprobatę do takiej formy sakramentu pokuty, który wymaga wyartykułowania swoich grzechów w indywidualnym wyznaniu grzechów i wyrażają pragnienie zmiany na formę spowiedzi powszechnej.

Kościół przecież aprobuje taką formę w szczególnych okolicznościach, jak chociażby w czasie wojennego zagrożenia życia, kiedy wojskowi kapelani mogą stosować ryt zbiorowej absolucji żołnierzom przed bitwą.

Przed laty byłem na mszy w kościele Polsko-katolickim i pamiętam swoje zdziwienie, kiedy celebrans przed liturgią poprowadził spowiedź powszechną dla wszystkich zebranych.

Moje zdumienie jeszcze wzrosło, kiedy później w trakcie komunii nie wszyscy przystąpili do stołu pańskiego, choć także byli uczestnikami obrzędu poprzedzającego liturgię mszy świętej.

Moje wątpliwości rozwiał zapytany przeze mnie bezpośrednio po liturgii ksiądz będący co dopiero celebransem:

-”Do komunii przystąpili tylko ci, którzy w swoim sumieniu spełnili wszystkie warunki dobrej spowiedzi kładąc nacisk na szczery żal i postanowienie poprawy,”

Uprzedzając moje kolejne pytanie dodał:

-”W naszym Kościele mamy także formę spowiedzi bezpośredniej, kiedy ktoś czuje potrzebę pomocy kapłana będącego dla skruszonego grzesznika swoistym przewodnikiem naprawy osobistych relacji z Bogiem.”

Jeszcze długo myślałem dlaczego u nas, w katolickiej wspólnocie sprowadzono ten jeden z najważniejszych sakramentów do płytkiego ceremoniału niewiele, albo wręcz wcale nie mającego nic wspólnego z szansą na coś więcej, aniżeli tylko odpukanie przy konfesjonale.

Kryspin 

wtorek, 21 lutego 2023

 

Polski Kościół na krawędzi

„Nuncjusz apostolski kończy swoją misję. Pozostawia polski Kościół na krawędzi”, to tytuł z portalu informacyjnego, który w tych lapidarnych słowach dokonał swoistej oceny pracy papieskiego wysłannika od lat sprawującego nadzór nad sprawami duszpasterstwa lokalnej wspólnoty stanowiącej ważny puzel w ogólnej układance watykańskiej mapy wiary.

Chociaż autorzy tergo podsumowania dokonali krytycznej oceny rzymskiego delegata, to dalece bardziej istotnym stało się opatrzenie rzeczonego artykułu zdjęciem, na którym ukazano dostojnika w otoczeniu polskich hierarchów, delikatnie rzecz ujmując, będących twarzami polskiego Kościoła na krawędzi.

Dwóch biskupów „seniorów”, czyli już będących poza czynnymi strukturami władzy, choć ubabranych w ciemne dokonania z przeszłości i arcybiskup kluczowej diecezji, który także nie ma dobrej prasy w związku z poziomem swoich wystąpień dalece odbiegających od pasterskiego nauczania, to nie do końca dobre towarzystwo do pamiątkowej fotki.

Od kilku dni w Kościele rozpoczął się najważniejszy czas w roku liturgicznym, którym jest wielki post.

To szczególny okres swoistego rozliczenia naszej wiary, kiedy po radości obcowania z Chrystusem odnoszącym sukcesy, kiedy przemierzając palestyńskie piachy niósł nadzieję tym, którzy stali się nie tylko świadkami jego nauki, ale i niezwykłych dokonań oczekiwanego od wieków Mesjasza, na koniec musieli doznać swoistego szoku, widząc upadek nadziei, gdy nienawiść obarczyła go drzewem krzyża.

Wielki post to czas sprawdzenia naszej wiary i jako taki wymaga od wiernych autentycznej refleksji nad tym, ile w nas pragnienia bycia z Nim, co niesie w sobie konieczność nawrócenia z drogi świata będącego w opozycji dla Jego przesłania.

-„Pozostawił polski Kościół na krawędzi”, te słowa tytułujące artykuł o zakończeniu misji watykańskiego administratora w naszej ojczyźnie zbiegające się z początkiem tegorocznego wielkiego postu nabierają szczególnego znaczenia także dla hierarchów odpowiedzialnych za kondycję naszej wspólnoty wiary.

Pewnie, że czterdzieści dni, które w kalendarzu dzielą nas od radości wielkanocnego Alleluja to zbyt krótki czas na radykalne zmiany, to jednak mógłby to być znakomity początek nowego.

W otoczeniu skazańca na golgotowym wzgórzu było wielu gapiów tylko żądnych mrocznego przeżycia cierpienia, którzy po tym zwyczajnie opuścili to miejsce i udali się do swoich zajęć, szybko zamazując w swojej pamięci dopiero co doświadczone makabryczne przeżycie.

Stali jednak tam także i ci, którzy z radością napawali swoją nienawiść do tego, który jeszcze tak niedawno burzył spokój ich dawnego porządku.

I nieco z boku pozostała garstka tych, których ta śmierć przybiła, bo niosła w sobie tragedię ukrzyżowanej miłości.

Przed nami wszystkimi, szeregowymi członkami wspólnoty wiary i także tymi, których odbieramy jako tych szczególnie wyróżnionych noszących purpurowe szaty kościelnych dostojników, szczególny czas wymagający jasnej deklaracji wobec Ukrzyżowanego.

Wszyscy winniśmy mieć w pamięci to, że po koszmarze wielkiego piątku nadszedł czas wielkanocnego zwycięstwa. Wtedy Bóg nie tylko dokonał swojego zwycięstwa, ale rozpoczął także czas szczególnego rozrachunku deklaracji naszego życia.

W której grupie zastanie nas w czasie swojego triumfu?

Czy będziemy w grupie gapiów nadal żyjących tylko chwilą, czy nasze miejsce będzie w gronie autentycznie opowiadających się za miłością, a może niestety będziemy w gronie tych, którzy będą niepocieszeni jego ingerencją w dawny spokój bez niego?

Na to pytanie muszą odpowiedzieć sobie wszyscy świadkowie Jego śmierci i triumfu, także ci odpowiedzialni za dzisiejszy nasz Kościół, który bez autentycznego nawrócenia będzie o krok dalej poza krawędzią, gdzie jest już tylko otchłań historii.

Kryspin

wtorek, 14 lutego 2023

 

Święty to drogowskaz naszej nadziei.

W trakcie jednego ze spotkań autorskich promujących „Zakochaną koloratkę”, odchodząc nieco od tematu książki, zadałem zebranym pytanie:

-Kto z was ma nadzieję zostać kiedyś świętym?

Wtedy byliśmy świeżo po tym, jak Kościół zaliczył w poczet błogosławionych niedawno zmarłego papieża Jana Pawła II i wszystkich nas rozpierała duma, że ten wybitny Polak dostąpił takiego wyróżnienia, co było swoistym hołdem dla jego wielkości.

Trochę się zdziwiłem, bo nikt z zebranych nie podniósł ręki na znak, że mieliby nadzieję na świętość, czyli nagrodę wiecznego szczęścia.

Zamiast tego dało się tylko usłyszeć pomruk rezygnacji, jakby chcieli powiedzieć, że nie wierzyli w możliwość osobistej świętości.

-A kto z was w niedzielę uczestniczy we mszy świętej, a w tygodniu ciężkiej pracy nie stara się być dobrym człowiekiem?- zadałem kolejne pytanie i wtedy prawie wszyscy podnieśli ręce.

Nie czekając skwitowałem tę ich deklarację prowokacyjnie pytając:

-Ale po co to robicie nie mając nadziei?

W odpowiedzi zabrała głos starsza kobieta:

„-No właściwie Bóg w swojej dobroci pewnie patrzy przychylnym okiem na nasze niedoskonałości i w przeciwieństwie do naszego proboszcza, uważa nas za nie tak do końca niegodnych wiecznej nagrody...”

Przez wieki utarł się obraz świętych jako ludzi doskonałych, których często w hagiografii przedstawiano w rozmodlonych pozach, jak gdyby żyjących poza rzeczywistym światem, ale to wcale nie przystawało do ich codzienności.

Historia Kościoła może za mało ukazywała, że świętość to proces, który wcale nie musiał determinować zwyczajności życia przyszłych patronów ołtarzy.

Jeden z wielkich pośredników bożej miłości, jakim bezsprzecznie był Augustyn, teolog żyjący ponad 1500 lat przed nami, wcale nie zapowiadał się na kogoś świętego prowadząc hulaszcze życie, nie stroniąc od doczesnych uciech i dopiero po latach zmienił swoje postępowanie kierując się ku wartościom, które Kościół uznał za na tyle wystarczające, by zaliczyć go w poczet świętych.

Ludzie, którym w niesmak był pontyfikat naszego wielkiego rodaka, zarzucali mu, że w trakcie papieskiej posługi namnożył tabuny świętych, jakby chciał tym utorować i sobie drogę do tego wyróżnienia.

Jan Paweł II rzeczywiście zintensyfikował otwarcie Kościoła na procesy kanoniczne nawet zwyczajnych ludzi, aby ukazywać drogę dla pozostałych wiernych, których przeznaczeniem jest droga do grona szczęśliwych w domu Ojca, i nie powinno to nikogo dziwić.

Święci to tacy sami pielgrzymi wiary jak my wszyscy i dlatego tak wielu przewodników dla naszej drogi nadziei Jan Paweł II nazwał po imieniu.

Czy byli to ludzie bez skaz?

Z pewnością nie, ale nieśli w sobie nadzieję, że w ekstremalnych okolicznościach obierali dobro, niekiedy opłacone najwyższą ceną, jak chociażby w przypadku rodziny Ulmów, prostych ludzi, którzy w imię miłości wobec krzywdy oddali życie chroniąc żydowską rodzinę przed oprawcami z trupimi czaszkami na mundurach, to aż nadto było wystarczającym powodem, by nazwać ich świętymi.

I na koniec sprawa Jana Pawła II, którego kościół uznał za godnego miana świętego.

Dokonał tego nie na zasadzie emocji, choć bezpośrednio po śmierci papieża Polaka tłum zgromadzony na placu Świętego Piotra domagał się tego skandując Santo subito,

Proces kanoniczny trwał rzeczywiście w szybkim tempie, ale skrupulatnie rozważył za i przeciw, aby nikomu nie przyszło na myśl, aby podważyć jego decyzję, a jednak?

To przykre, że właśnie u nas w Polsce odzywają się głosy adwocatus diaboli, którzy próbują negować jego drogę ku doskonałej przyjaźni z Bogiem.

Czy Jan Paweł II był człowiekiem bez skazy i słabości?

Z pewnością nie, ale to na Boskiej szali ni jak się miało do jego pragnienia wierności służbie, której był oddany do ostatniego tchnienia.

wtorek, 7 lutego 2023

 

Gra w mszę świtą

Wirtualny świat to rzeczywistość naszego współczesnego świata i trudno się z tym nie zgodzić.

Od czasu, kiedy komputery wyznaczają linie postępu, trudno powrócić do ery sprzed smartfonów, czy innych gadżetów, bez których współczesny człowiek nie wyobraża sobie życia.

Młyny postępu nie mielą już powoli jak kiedyś, gdy osiągnięciem myśli wizjonerów było wynalezienie koła, czy chociażby niedawna nam epoka industrializacji owocująca erą uprzemysłowienia, która jeszcze tak niedawno zdawała się być kresem możliwości ludzkiego rozwoju.

Teraz wkraczamy w czas sztucznej inteligencji i horyzont postępu zdaje się być niezmierzonym.

Wiek XXI z pewnością dokona zmian w naszej rzeczywistości i to w skali, jakiej nawet nie jesteśmy wstanie sobie wyobrazić.

Postęp zmieni dosłownie wszystko i nie mam tu taj na myśli tylko sfery przemysłowej, bo to już ma miejsce, kiedy roboty zajmują miejsca do tej pory zarezerwowane dla ludzkich rąk, bo i w innych dziedzinach ekspansja sztucznej inteligencji zmieni wszystko.

Potrafię sobie wyobrazić także kulturę kreowaną przez świat wirtualny, czego doświadczamy już dziś, kiedy w filmach animacje komputerowe tworzą iluzję rzeczywistości i tylko patrzeć, kiedy aktorów zastępią awatary.

Jednym z ostatnich bastionów rzeczywistego świata pozostaje paradoksalnie sfera sacrum, której depozytariuszem w naszej kulturze jest Kościół Katolicki, ale i tu świat sztucznej inteligencji zaczyna roztaczać swoją władzę.

W ostatnim czasie, kiedy świat dotknęła pandemia, zostaliśmy zmuszeni do samoograniczenia naszej aktywności i nasze życie zostało ograniczone do ścian naszych domów, naturalnym stało się to, że musieliśmy zmienić nasze przyzwyczajenia nie tylko w sprawach dotyczących pacy, ale i potrzeb duchowych.

Zamknięte kina, teatry i inne ośrodki masowej kultury zmusiły nas do korzystania zdalnego z tych przybytków.

Tak samo stało się z kościołami, gdzie dotąd gromadzili się wierni, aby spełniać swoje potrzeby bliskości z sacrum.

I w tym wypadku postęp zdawał się wychodzić naprzeciw tym potrzebom, kiedy w mediach transmitowano niedzielne msze, aby wierni w ten sposób mogli doświadczać kontaktu z Bogiem.

Pewnie jeszcze nikt nie pokusił się o przeprowadzenie badań nad skutkami takich duchowych „protez”, ale obserwując stan po, można wyciągnąć wnioski, że pandemia także przyczyniła się do spadku religijności wiernych, którzy trwale ostygli w swojej potrzebie praktyk religijnych.

Kolejnym skutkiem takiego stanu rzeczy jest nastawienie młodych ludzi, którzy gremialnie wyrażają swoją dezaprobatę do wszystkiego, co do tej pory było im wpajane i decydują się na swoisty rozbrat z religią w ogóle.

I tu rodzi się kolejny paradoks kryzysu sacrum, kiedy od kilku tygodni święci triumf wirtualna gra, która ogarnia całe rzesze młodych namiętnie uczestniczących w wirtualnych mszach celebrowanych przez nich samych.

Kościelni fundamentaliści co prawda podnieśli larum, że to jest obraza wiary, ale zaraz potem głos zabrali także ci, którzy obserwując to zjawisko, nie dostrzegli w nim nic zdrożnego, bo młodzi nie bawią się w parodię mszy i traktują tę grę poważnie.

Może więc to nie jest wcale zagrożenie dla wiary, a głos potrzeby sacrum u tych młodych ludzi, którym brakuje autentyczności w rzeczywistym świecie?

Sądzę, że oni swoją grą wyrażają pragnienie, które Kościół może spełnić podając im mądrą alternatywę w rzeczywistym świecie.

Wirtualny postęp wcale nie musi zagrażać sacrum, które jest swoistym DNA człowieka.

Kryspin