wtorek, 14 lutego 2023

 

Święty to drogowskaz naszej nadziei.

W trakcie jednego ze spotkań autorskich promujących „Zakochaną koloratkę”, odchodząc nieco od tematu książki, zadałem zebranym pytanie:

-Kto z was ma nadzieję zostać kiedyś świętym?

Wtedy byliśmy świeżo po tym, jak Kościół zaliczył w poczet błogosławionych niedawno zmarłego papieża Jana Pawła II i wszystkich nas rozpierała duma, że ten wybitny Polak dostąpił takiego wyróżnienia, co było swoistym hołdem dla jego wielkości.

Trochę się zdziwiłem, bo nikt z zebranych nie podniósł ręki na znak, że mieliby nadzieję na świętość, czyli nagrodę wiecznego szczęścia.

Zamiast tego dało się tylko usłyszeć pomruk rezygnacji, jakby chcieli powiedzieć, że nie wierzyli w możliwość osobistej świętości.

-A kto z was w niedzielę uczestniczy we mszy świętej, a w tygodniu ciężkiej pracy nie stara się być dobrym człowiekiem?- zadałem kolejne pytanie i wtedy prawie wszyscy podnieśli ręce.

Nie czekając skwitowałem tę ich deklarację prowokacyjnie pytając:

-Ale po co to robicie nie mając nadziei?

W odpowiedzi zabrała głos starsza kobieta:

„-No właściwie Bóg w swojej dobroci pewnie patrzy przychylnym okiem na nasze niedoskonałości i w przeciwieństwie do naszego proboszcza, uważa nas za nie tak do końca niegodnych wiecznej nagrody...”

Przez wieki utarł się obraz świętych jako ludzi doskonałych, których często w hagiografii przedstawiano w rozmodlonych pozach, jak gdyby żyjących poza rzeczywistym światem, ale to wcale nie przystawało do ich codzienności.

Historia Kościoła może za mało ukazywała, że świętość to proces, który wcale nie musiał determinować zwyczajności życia przyszłych patronów ołtarzy.

Jeden z wielkich pośredników bożej miłości, jakim bezsprzecznie był Augustyn, teolog żyjący ponad 1500 lat przed nami, wcale nie zapowiadał się na kogoś świętego prowadząc hulaszcze życie, nie stroniąc od doczesnych uciech i dopiero po latach zmienił swoje postępowanie kierując się ku wartościom, które Kościół uznał za na tyle wystarczające, by zaliczyć go w poczet świętych.

Ludzie, którym w niesmak był pontyfikat naszego wielkiego rodaka, zarzucali mu, że w trakcie papieskiej posługi namnożył tabuny świętych, jakby chciał tym utorować i sobie drogę do tego wyróżnienia.

Jan Paweł II rzeczywiście zintensyfikował otwarcie Kościoła na procesy kanoniczne nawet zwyczajnych ludzi, aby ukazywać drogę dla pozostałych wiernych, których przeznaczeniem jest droga do grona szczęśliwych w domu Ojca, i nie powinno to nikogo dziwić.

Święci to tacy sami pielgrzymi wiary jak my wszyscy i dlatego tak wielu przewodników dla naszej drogi nadziei Jan Paweł II nazwał po imieniu.

Czy byli to ludzie bez skaz?

Z pewnością nie, ale nieśli w sobie nadzieję, że w ekstremalnych okolicznościach obierali dobro, niekiedy opłacone najwyższą ceną, jak chociażby w przypadku rodziny Ulmów, prostych ludzi, którzy w imię miłości wobec krzywdy oddali życie chroniąc żydowską rodzinę przed oprawcami z trupimi czaszkami na mundurach, to aż nadto było wystarczającym powodem, by nazwać ich świętymi.

I na koniec sprawa Jana Pawła II, którego kościół uznał za godnego miana świętego.

Dokonał tego nie na zasadzie emocji, choć bezpośrednio po śmierci papieża Polaka tłum zgromadzony na placu Świętego Piotra domagał się tego skandując Santo subito,

Proces kanoniczny trwał rzeczywiście w szybkim tempie, ale skrupulatnie rozważył za i przeciw, aby nikomu nie przyszło na myśl, aby podważyć jego decyzję, a jednak?

To przykre, że właśnie u nas w Polsce odzywają się głosy adwocatus diaboli, którzy próbują negować jego drogę ku doskonałej przyjaźni z Bogiem.

Czy Jan Paweł II był człowiekiem bez skazy i słabości?

Z pewnością nie, ale to na Boskiej szali ni jak się miało do jego pragnienia wierności służbie, której był oddany do ostatniego tchnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz