wtorek, 27 grudnia 2016

Puste miejsce przy wigilijnym stole

      Patrząc na tę parę nieboraków można by jednym krótkim zdaniem skwitować ich sytuację:
Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie!
      Ona na ostatnich nogach, on bezradny wobec obcego tłumu, który wypełniał uliczki Betlejem.
To senne zazwyczaj miasteczko, zagubione w prowincjonalnej Palestynie, teraz zrobiło się gwarne za przyczyną dekretu Cesarza Rzymu, który nakazał spis swoich poddanych.
     Dla miejscowych ten dekret okupanta nawet był korzystny, bo mogli zarobić sporo grosza od przyjezdnych. Przybywający musieli kupić coś do jedzenia, a ci z odleglejszych stron musieli tez gdzieś przenocować, dlatego nawet skromne lepianki, które normalnie miejscowym służyły jako domostwa, teraz zmieniły się w gospody z miejscami do spania.
     No i jedyny kłopot dla miejscowych, to grupa takich podobnych tym dwojgu: biedaków w znoszonych tunikach, które bardziej przypominały łachmany żebraków, aniżeli ludzkie odzienie.
Czy można więc się dziwić odpowiedziom na ciche pytanie o lokum dla potrzebującej kobiety, która lada moment miała urodzić?
„Nie ma dla was miejsca”- słyszał enty raz jej małżonek i z coraz mniejszą wiarą ponawiał kolejny raz pytanie.
Nadzieję odbierały mu także spojrzenia odmawiających, bo za każdym razem w ich oczach widział to samo. Choć pewnie nikt mu tego głośno nie powiedział, to zawsze to czuł : „Nie pasujecie do naszego poukładanego świata, jesteście chodzącym kłopotem, a my cenimy sobie spokój i dobre życie”
Tylko nieliczni, a może właściwie tylko jeden z miejscowych zdobył się na gest współczucia i wskazał swoją stajnię dla bydła, gdzie pozwolił im przeczekać chłodną noc.
Sam pewnie wrócił do swojego świata, zasiadł w gronie przyjaciół i biesiadował. No i może tylko przez moment przypomniał sobie o tych dwojgu czując dumę, że zachował się po ludzku robiąc dla nich aż tyle, gdy inni tyle razy odprawili ich z kwitkiem.
*
Za nami kolejne wspomnienie tamtej niezwykłej nocy.
     Jak co roku zaliczyliśmy bożonarodzeniową wigilię w gronie najbliższych. Po sutej kolacji z chrupiącym złocistą skórką karpiem i słodkością upieczonych ciast, po chwilach radosnych wzruszeń, gdy składaliśmy sobie życzenia łamiąc się opłatkiem, no i po rozpakowaniu prezentów oczekujących pod zieloną choinką, wieczorem udaliśmy się na nocną Pasterkę.
     Za nami święta Bożego Narodzenia i może teraz, przy okazji nawiedzin kościelnych żłóbków, trochę się wstydzimy za mieszkańców tamtego Betlejem Czujemy się nieswojo, że było w nich tak mało serca i miłości.
Bóg tamtej grudniowej nocy przyszedł do ludzi, a oni na to spotkanie wybrali dla Niego bydlęcą stajenkę!
Od wielu lat nasze media dumnie informują o wrażliwości naszych serc przed kolejnymi świętami. Co roku organizuje się akcję szlachetnej paczki i wylicza się kolejne rekordy hojności darczyńców, którzy w marketach wypełniają kosze z produktami spożywczymi dla biednych. Na kilka dni przed 24 grudnia w wielu naszych miastach organizowane są zbiorowe wigilie dla bezdomnych i samotnych, których w wyznaczonych do tego celu halach obsługują wolontariusze, a restauratorzy w setkach kilogramów licytują, kto więcej dla tych nieboraków przygotował pierogów i smażonej ryby serwowanej później w plastikowych talerzykach układanych rządami na długich, pokrytych ceratą stołach. Do tego jeszcze kolęda płynąca z głośników i można z poczuciem dumy powrócić do swoich domów.
     Od lat, gdy media pokazują urywki z tych wigilijnych masówek, zawsze pozostaje mi w pamięci obraz smutnych oczu tych biesiadników. Nie ma w nich radości, bo ta zbiorowa wigilia uświadamia im, że czas ich święta już się skończył.
     Jest taki piękny bożonarodzeniowy zwyczaj, że przy wigilijnym stole pozostawiamy jedno wolne miejsce. Kiedyś mówiło się, że przeznaczone jest dla wędrowca, który niespodziewanie zapukałby do naszego domu w tym wyjątkowym dniu.
Może powinno nam być trochę głupio, że to krzesło zazwyczaj pozostaje puste....?
Kryspin

wtorek, 13 grudnia 2016

Świętowanie pamięci 13.12.1981 w stylu KOD-u

Miałem wtedy 24 lata i żyłem pod seminaryjnym kloszem, kiedy w trakcie śniadania do refektarza wbiegł Ojciec Duchowny i z przerażeniem poinformował nas, kleryków, że wprowadzono stan wojenny na terenie całego naszego kraju.
Słuchaliśmy tego w osłupieniu nie do końca rozumiejąc, co się stało. Po dłuższej chwili zaczęliśmy zastanawiać się, kto nas napadł i co tak na prawdę oznaczały te słowa:stan wojenny?
Później, gdy po kilku dniach rozjechaliśmy się do rodzinnych domów, pierwszy raz doświadczaliśmy przejawów tego dziwnego czasu: przepustki na przejazd, kontrole na ulicach i dworcach kolejowych oraz szeptane nowiny, które ludzie powtarzali za rozgłośnią Wolna Europa, która informowała o ofiarach w kopalni Wujek, o internowanych w więzieniach i strachu, który siała komunistyczna propaganda, by naród się bał.
Pamiętam z tego czasu jeszcze coś....Kościoły pełne rozmodlonych ludzi i gromki śpiew na końcu nabożeństwa:"Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!"
Minęło 35 lat od tamtego traumatycznego czasu i mamy wolność!
Trochę jestem zdziwiony, że tego dzisiejszego dnia nie przeżywamy jednak w zadumie i refleksji.
Zamiast tego, przez ulice naszych miast przetaczają się manifestacje niezadowolonych, krzyczących ludzi!
W komercyjnej stacji redaktorzy prześcigają się w pokazywaniu niezadowolonych i raz po raz poddają im mikrofony, by wyraziły swoje poglądy.
Przyznam , że się uśmiałem, gdy jedna z manifestujących uzasadniła swoje przybycie na wiec KOD-u tym, że nie może oglądać swojego ulubionego filmu[Ida] i tak w ogóle jest przeciw PIS-owi, który mówi jej jak ma żyć!
Aby nie było: Nie jestem zwolennikiem żadnej opcji politycznej i daleko mi do poglądów partii obecnie rządzącej, ale też nie po drodze mi z panem Kijowskim, którego partie opozycyjne kreują na trybuna ludowego niezadowolenia.
A tak na koniec: Kochani protestujący, cieszmy się wolnością, bo gdybyście chcieli sobie pokrzyczeć 35 lat temu, to pewnie później robilibyście sobie okłady na plecach, obolałych po milicyjnych pałkach!
Kryspin


.

niedziela, 11 grudnia 2016

Księża odchodzą po cichu!

      Byłem na piątym roku mojej drogi ku kapłaństwu, gdy przełożeni powierzyli mi wygłoszenie homilii w trakcie tak zwanej niedzieli powołaniowej. Do małej, wiejskiej parafii pojechało wtedy kilkunastu kleryków z Ojcem Duchownym naszego seminarium na czele.
     Lubiliśmy takie wyjazdy, bo mogliśmy wtedy spotkać się z życzliwymi ludźmi, którzy po skończonym nabożeństwie gościli nas w swoich domach na uroczystym obiedzie, co przy bardzo skromnym seminaryjnym menu, było przyjemną odmianą.
Niedziela powołaniowa w swym założeniu miała przybliżać zwykłym wiernym potrzebę troski o nowych pracowników Winnicy Pańskiej, czyli kapłanów.
      Kościół w tej wiosce był położony na skraju miejscowości i zaraz za ogrodzeniem z czerwonej cegły rozciągały się pola, na których(był wtedy koniec czerwca) ścieliły się dywany dojrzewających zbóż.
Ten widok zainspirował mnie do zmiany zakończenia przygotowanego wcześniej kazania i dlatego odwołałem się wtedy do słów Chrystusa, który z troską powiedział do uczniów:” Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało!”(Łk 10,2)
      To był piękny czas, gdy byliśmy młodzi, pełni zapału i wiary w sens powołania do kapłańskiej służby.
Później jednak zaczęła się proza kapłańskiej rzeczywistości i decyzja:odchodzę!
      Ponad trzydzieści lat minęło od tego dnia i świat się zmienił, ale kapłańskie odejścia nadal są ciche. Decyzje podejmowane w samotności i często z piętnem wstydu, że zawiodłem!
Może byłem szczęściarzem, ale nigdy nie miałem poczucia, że zawiodłem i może dlatego potrafię otwarcie o tym mówić?
      Przez lata doszedłem do przekonania, że nie powinienem wstydzić się podjętej wtedy decyzji, bo dzięki temu zachowałem w sobie przyzwoitość!
Księża odchodzą po cichu!
      Kilka dni temu spotkałem się z moim starym księdzem profesorem, który w swoim dorobku ma wielu znamienitych kapłanów, z hierarchami chodzącymi w purpurach włącznie.
Ze smutkiem stwierdził, że jego znamienity wychowanek( jeden z najwyższych godnością hierarchów polskiego Kościoła) ponad dwa lata temu obiecał spotkać się ze swoimi dawnymi wychowawcami(pozostało ich trzech żyjących), ale jakoś do tej pory nie znalazł na to czasu!
„Ale on żyje w innym świecie i szczelnie jest chroniony od rzeczywistości”- zakończył stary profesor.
      Od dłuższego czasu zmniejsza się systematycznie liczba kandydatów do kapłańskiej posługi i jest coraz mniej chętnych do pracy w Winnicy Pańskiej!
Jeżeli do tego dołożyć(niestety nie ma oficjalnych danych), że ponad 30% podejmuje decyzję:Odchodzę, to trzeba byłoby się tym martwić czcigodni włodarze polskiego Kościoła!
Niż demograficzny, laicyzacja czy:” Antykościelna propaganda, której celem jest walka z Kościołem, która objawia się chorobliwym tropieniem grzechów kapłańskich i nagłaśnianiu ich w mediach”(głos znanego hierarchy), nie tłumaczą tego zjawiska!
     A może trzeba by „wroga” poszukać bliżej siebie, na „kościelnym podwórku” i skończyć z życiowym „matriksem”?
     A tak na koniec czcigodni członkowie Episkopatu, (jako prosty ksiądz, i do tego w cywilu, nie mam innej możliwości) chciałbym zaproponować, abyście uczynili lekturą obowiązkową dla kapłanów moje książki:”Zakochaną, Zatroskaną i Zaufaną koloratkę”, może po ich przeczytaniu nie wyciągaliby wniosków, jaki wyraził jeden z księży dziekanów, który nie czytając ani słowa z tych książek, stwierdził, że:”mocno szkalują-Kościół, kapłaństwo i kapłanów!”
     Księża odchodzą po cichu i choć może nigdy nie znajdą odwagi, by powiedzieć prawdę o przyczynach tych trudnych decyzji, to może warto zastanowić się, dlaczego je podejmują?
Kryspin

wtorek, 6 grudnia 2016

Chrystus nie był politykiem, ani biznesmenem!


     Gdyby Chrystus miał w sobie choć trochę z dyplomaty, pewnie historia Kościoła miałaby mniej drastyczny początek.
Pewnie wcale nie musiałby zdarzyć się Wielki Piątek i drzewo hańby, jak określano krzyż, nigdy by nie stało się symbolem nowej religii.
     Nauczyciel z Nazaretu nawet nie musiałby układać się żydowskimi dostojnikami [Annaszem, Kajfaszem i innymi zwolennikami starego porządku], bo im zwyczajnie nie opłacało się popieranie zamysłów jakiegoś nawiedzonego proroka, który przez minione trzy lata prowadził swoistą kampanię na rzecz odnowy relacji z Najwyższym.
     Chrystus mógł załatwić sobie nietykalność ponad ich nienawiścią.
Gdy trafił na dziedziniec Piłata, wystarczyło porozmawiać z tym rzymianinem, przedstawić mu swoją wizję nowej religii, zapewnić go o lojalności swoich przyszłych wyznawców wobec władzy i do tego przedstawić perspektywę poparcia, gdyby nie daj Boże komuś nie spodobały się przyszłe zarządzenia namiestnika.
Ale powróćmy do tego co jest tu i teraz!
     Przed kilkoma dniami nasza TV[publiczna, czyli nasza!] „uraczyła” widzów bezpośrednimi relacjami z obchodów ćwierćwiecza istnienia katolickiego radia „Maryja”!
Na uroczyste obchody zjechały do Torunia rzesze wielbicieli [boję się użyć słowa: wyznawców] tej jedynej w swoim rodzaju rozgłośni.
    W imponującej rozmiarami widowiskowej hali zasiadło kilka tysięcy przedstawicieli rzeszy oddanych słuchaczy, ale miejsca dla nich wyznaczono na obrzeżach, bo te najlepsze[oczywiście pod względem widoczności] przeznaczono dla bardziej znamienitych gości.
    Najbliżej charyzmatycznego Ojca Założyciela zasiedli dostojnicy kościelni i politycy ze świecznika obecnej władzy. No a potem rozpoczął się festiwal podziękowań i życzeń wygłaszanych w iście wiecowym stylu i pewnie nie tylko ja odniosłem wrażenie, że to spotkanie było bardziej spektaklem politycznym, aniżeli religijnym przeżyciem, chociaż i tego akcentu nie zabrakło, bo to przecież obchody rocznicy powstania katolickiego radia, no i z Maryją, jako patronką!
    Nie wiem dlaczego, a może jednak wiem, ale w trakcie telewizyjnej transmisji z tych obchodów, we wspomnieniach przyszedł mi obraz ciotki mojej zmarłej żony.
Była samotną wdową z małą emeryturą. Każdego miesiąca zaraz po wizycie listonosza wypełniała przekaz i 1/3 swoich pieniędzy wysyłała na konto ukochanej rozgłośni. I nic to, że później[po opłaceniu innych, comiesięcznych należności] pozostawały jej grosze na jedzenie, ale gdy ktokolwiek próbował ją nakłonić, by najpierw pomyślała o swoich skromnych przecież potrzebach, odpowiadała niezmiennie: Tak trzeba!
    Chrystus nie miał politycznego zacięcia, ale i z biznesem był także na bakier.
Przy jego charyzmie i zdolnościach[cała litania cudów z wskrzeszaniem umarłych włącznie!], mógłby stworzyć sobie centrum szkoleniowe i zamiast pieszo przemierzać piachy Palestyny, w cieniu zielonych palm swojej posiadłości mógłby wygodnie głosić naukę o Zbawieniu.
A on? Jak sam o sobie powiedział: nie miał gdzie głowy skłonić na nocny spoczynek, bo nie dorobił się nawet lepianki.
     Spotkanie na dziedzińcu Piłata dało jednak odpowiedź, dlaczego nie schował się za politycznym parawanem, albo w wypasionej rezydencji proroka.
On wiedział jakie jest Jego przeznaczenie i dlatego odpowiadając namiestnikowi stwierdził krótko: „Królestwo moje nie jest z tego świata!”
     Tak sobie myślę, że wiedziała to także stara ciotka, gdy odpowiadała pytającym: że tak trzeba!
Pewnie w swojej prostocie wiary wiedzą to także setki tysięcy oddanych słuchaczy radia Maryja?
Wiedzą to też ci, którzy w obchodach jubileuszu tej rozgłośni zasiedli na koronie toruńskiej sali! Ale mam obawy, czy wiedzą to także siedzący najbliżej środka?
Gdyby każdy z tam obecnych choć przez chwilę przypomniał sobie słowa, które usłyszał Piłat, to może z pokorą uświadomiłby sobie, że nasze przeznaczenie jest poza tym światem.
No ale do tergo potrzeba pokornej wiary!
Kryspin 

wtorek, 29 listopada 2016

Apostazja-odstępstwo, czy bunt?

     No i dostało mi się po publikacji materiału o Świątyni Opatrzności Bożej. Co bardziej rozsierdzeni przeciwnicy tej budowli na wilanowskim osiedlu, drogą mailową poinformowali mnie, że kategorycznie nie zgadzają się na to, aby pieniądze z ich podatków szły na takie inwestycje.
    Jeden z korespondentów, szacowny[emerytowany] pracownik naukowy swoje veto poparł osobistą deklaracją aktu apostazji[kopię pisma, wcześniej skierowanego do władz Kościelnych, załączył także w korespondencji do mnie].
   W tym obszernym, kilkustronicowym piśmie szczegółowo wypunktował powody swojej decyzji.
Apostazja [słowo pochodzące z języka greckiego] w dosłownym tłumaczeniu oznacza: odstępstwo, bunt.
W potocznym znaczeniu używa się go do zdeklarowanego[najczęściej w formie pisemnej] porzucenia wiary religijnej.
    Obecnie najczęściej aktu apostazji dokonują osoby, które kiedyś zostały przypisane do wspólnoty wierzących[przez chrzest], a teraz zamierzają się z niej [z Kościoła] wypisać!
    Kika razy przeczytałem mailową kopię decyzji o akcie apostazji starego profesora i przyznam, że pierwszy raz dane mi było zapoznać się z takim pismem człowieka zdesperowanego w swoim postanowieniu. Od samego początku zaskoczyło mnie, że nie było tam filozoficznych rozważań negujących teologiczne podstawy wiary, po których człowiek mógłby szukać uzasadnienia dla swojej niewiary.
Zamiast tego wszystkiego w chronologicznym ciągu mój mailowy rozmówca wypunktował ciemne, historyczne zachowania Kościoła, który swoją misję poszerzania wiary realizował nie miłością, do której głoszenia został powołany, a mieczem i okrucieństwem wobec milionów [ mordy Indian Ameryki środkowej, gdy tam dotarły galeony konkwistadorów Pizarra, czy późniejsze wstydliwe karty z historii, gdy Kościół starał się nie zauważać zbrodni reżimów dla własnego, politycznego interesu]
Ten katalog minionych krzywd nie stał się jednak głównym powodem decyzji zapisanej w piśmie o apostazji mojego internetowego rozmówcy.
    Autor pisma, które trafiło do mojego komputera, nie omieszkał zauważyć, że Jan Paweł II ponad dwadzieścia razy publicznie w imieniu Kościoła, przepraszał za te historyczne zbrodnie instytucji, na której czele został postawiony, ale?
    Ten stary, zawiedziony swoją dawną wiarą człowiek, w dalszej części uzasadnienia swojej decyzji wypunktował współczesne „żale”, jakie ma do Kościoła.
To było zasadniczym powodem jego decyzji o apostazji!
Ponieważ nie zostałem uprawniony, aby ujawniać szczegółów korespondencji, nie uczynię tego w tej chwili, ale każdy może z takimi „żalami” się zapoznać, wsłuchując się w rozmowy o Kościele, które często prowadzą szeregowi członkowie wspólnoty.
    To są częste tematy rozmów, choćby przy niedzielnym obiedzie, gdy rodziny, parafianie po powrocie z uroczystej sumy, siadają do wspólnego posiłku i niekiedy rozmawiają o sprawach Kościoła: o tym, co ich buduje, ale i o tym co gorszy w postawie kapłanów.
Chwalą duszpasterską dobroć, ale także zauważają: materializm, butę, dwulicowość, unikanie kłopotliwej prawdy i wszelkie inne zachowania, które są niekiedy bardzo dalekie od wizerunku Chrystusa, którego kreują jako idola wiary zwykłych ludzi.
-„Takie rozmowy niewiele znaczą, ludzie pogadają, przez chwilę będą żyli lokalną sensacją, czy skandalem.
Niekiedy znajdą potwierdzenie swoich słów w jednym, czy drugim doniesieniu medialnym, ale i tak w niedzielę zasiądą w kościelnej ławie, bo człowiek z natury potrzebuje wiary”!
Takim, uspakajającym zdaniem podsumował niedawno mój niepokój co do przyszłości Kościoła jeden z kapłanów, mój dawny kolega z seminarium.
Apostazja- akt odejścia, buntu!
    Pewnie niewielu zawiedzionych Kościołem, jego poczynaniami, i wcale nie tymi z przeszłości, zdecyduje się na pisemną formę swojego sprzeciwu - na akt apostazji, ale czyż puste miejsce w kościele, które do tej pory zajmowali, nie staje się jej wyrazem?
Kryspin

niedziela, 27 listopada 2016

Zapraszam do Klubu Przyjaciół Książki-Perły z szuflady


                               
                    Klub Przyjaciół Książki-Perły z szuflady
                                                           Czytaj i zarabiaj!

        Dzięki członkostwu w Klubie Przyjaciół Książki-perły z szuflady, będziesz mógł poznać ciekawe książki mało jeszcze znanych autorów polskiej literatury współczesnej!
       W świecie komercji, układów trudno jest im trafić do szerokiego grona czytelników i dlatego prawdziwe skarby wrażliwego słowa często bezpowrotnie przepadają w szufladach zapomnienia!
>Przystępując do Klubu Przyjaciół Książki staniesz się Mecenasem dobrego słowa!
>Przystępując do Klubu wyrazisz sprzeciw wobec tych, którzy poprzez mafijny układ pośredników [wydawnictwa, hurtownie książek, monopolistyczne księgarnie], zabierają 90-95% zysku z ceny każdej książki dla siebie!!!
Dlatego właśnie powstał Klub Przyjaciół Książki-Perły z szuflady!
Każdy członek Klubu może:
> kupować kolejne książki często niedostępne w księgarniach!
> polecać wartościową literaturę swoim przyjaciołom !
> otrzymywać wynagrodzenie za skuteczne polecanie KPK nowym członkom!
                      To takie proste: Czytasz-Polecasz- zarabiasz!
____________________________________________________________________

                                     54 zł- tylko tyle inwestujesz!
      Od tej chwili możesz poznawać wyjątkowe książki i dodatkowo, systematycznie zasilać swój rodzinny budżet!
[Cena książki-40 zł, przesyłka-4 zł i opłata członkowska KPK-10 zł]
                                     Twój pierwszy krok:
1/Wpłata na konto: Kryspin Krystek, 60-802 Poznań, Wojskowa 21/7
Nr konta: 06 1910 1048 2944 3926 0942 0001
Tytułem: książka KPK
Dane:Imię, nazwisko, dokładny adres, nr tel. i mail!
W koresp. przelewu -Tytuł książki, którą chcesz zamówić i numer ID polecającego!!!
Otrzymujesz:
-zamówioną książkę,
-umowę członkowską KPK z Twoim numerem ID[dwa egzemplarze],
-10 zaproszeń dla kolejnych przyjaciół, którzy dzięki Tobie znajdą się w gronie Mecenasów Słowa KPK
2/w kopercie zwrotnej odsyłasz podpisany jeden egzemplarz Umowy członkowskiej
                                   Twój drugi krok:
1/Rekomendujesz swoim bliskim, znajomym program KPK
2/Przekazujesz im zaproszenia, by i oni mogli przystąpić do KPK!
                                  To takie proste: Czytasz - polecasz - zarabiasz!
Jeśli masz pytanie:
Zadzwoń lub napisz : 536 425 831, kryspinkrystek@onet.eu
                           Pozdrawiam i gratuluję podjętej decyzji, Kryspin Krystek

wtorek, 22 listopada 2016

Prywatny folwark kościelnego feudała!


     W „Zatroskanej koloratce-Pasterzach i najemnikach” doszedłem do smutnego wniosku, że w Kościele jest wielu najemników, którzy nie rozumieją, albo nie chcą przyjąć do świadomości, że zostali powołani tylko do służby w Winnicy Pańskiej.
     Kilka dni temu odwiedziłem w jednej z parafii nobliwego księdza Kanonika [ dawnego kolegę z seminarium]. W trakcie naszej rozmowy pojawił się temat laicyzacji, która [według mojego rozmówcy] przyszła do polskich parafii z zachodu Europy.
Gdy nieśmiało wtrąciłem, że nasz Kościół także przez ostatnie lata zapracował sobie na ten kryzys, gospodarz skrzywił się na tak postawioną przeze mnie tezę i zmienił temat.
Aby poprawić sobie humor ksiądz proboszcz poinformował mnie, że w jego parafii jednak nie jest wcale tak źle i na dowód słuszności stwierdzenia wspomniał o spontanicznej akcji sprzątania plebanijnego ogrodu, do którego przyszło prawie trzydziestu parafian!
Gdy zaraz potem dodał, że w niedzielnych nabożeństwach uczestniczy też wielu parafian [ procentowo więcej, aniżeli w parafiach miejskich], to byłem już skłonny pochylić czoło wobec duszpasterskich sukcesów mojego dawnego kolegi, ale uchronił mnie przed tym pochwalnym gestem kolejny gość, który właśnie się pojawił.
     Proboszcz z sąsiedniej parafii odwiedził swojego dziekana, by załatwić jakieś parafialne sprawy i w trakcie popijania kawki usłyszał od kanonika jak to parafianie zadbali o otoczenie plebani.
Gospodarz teraz doprecyzował, że byli to rodzice kandydatów do pierwszej komunii, no i wszystko stało się jasne.
Gość z okolicy z uśmiechem skomplementował dziekana słowami: „Ty to potrafisz utrzymywać parafian w ryzach i to nie tylko w tym przypadku”
Po tych słowach przypomniałem sobie, że w minionym czasie wielokrotnie słyszałem głosy mało pochlebne, które wypowiadali parafianie na temat swojego duszpasterza, ale zawsze czynili to ze strachem, jakby się bali konsekwencji, gdyby tamten się o tym dowiedział.
     Wyszedłem z plebani i zastanawiałem się, czy laicyzacja to powiew nowego, które jak wirus zaimportowaliśmy ze zgniłego zachodu, czy może zupełnie coś innego?
     A może coraz więcej owieczek ma już dość roli pańszczyźnianego chłopa i nie godzi się, żeby parafia była czymś w rodzaju folwarku, w którym zarządca zapomniał, że nie jest właścicielem dusz, a tylko pasterzem wynajętym[posłanym], by prowadzić je ku zbawieniu.
Owszem, zwłaszcza w wiejskich wspólnotach parafialnych, proboszczowie często sprawiają wrażenie feudalnych panów i raz po raz przypominają swoim wiernym, kto rządzi w takiej społeczności: w kościele, ale i poza nim także!
     Kiedyś mieszkałem w parafii, w której proboszcz decydował o godzinach otwarcia sklepu spożywczego[zakaz handlu w trakcie niedzielnej mszy!], a teraz spotkałem duchownego, który decyduje o remizie strażackiej z wiejską salą spotkań!
W związku z ukazaniem się mojej książki ”Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd”, miejscowe Stowarzyszenie zaproponowało mi wieczór autorski w tejże sali przy remizie. Uzgodniliśmy termin, panie porozwieszały plakaty z zaproszeniem dla mieszkańców, a ja cieszyłem się, że będę mógł poznać sąsiadów z mojej nowej miejscowości.
W przeddzień spotkania zadzwonił do mnie sołtys naszej wioski i niepewnym głosem poinformował, że spotkania nie będzie. Później powiedział mi o swoim wzburzeniu, gdy od rana został zasypany telefonami od proboszcza [około 10], który powołując się na decyzję kurii, stanowczo zabronił zaplanowanego spotkania!
No i spotkanie się nie odbyło, bo kto zaryzykowałby gniew miejscowego feudała?
Przecież każdy ma w perspektywie:kościelny ślub, chrzciny dziecka, pierwszą komunię swojej pociechy lub choćby ostatnią drogę na parafialny cmentarz.
Ale czy o to chodzi w duszpasterskiej posłudze?
Może na koniec warto byłoby przypomnieć, że indeks ksiąg zakazanych i cenzura już dawno się skompromitowały i zawsze przynosiły efekt odwrotny od intencji cenzorów!
Kryspin

czwartek, 17 listopada 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"!

                                 Z wielką przyjemnością pragnę powiadomić, że nareszcie jest!
                
                          "Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd",  
                                                              moja trzecia książka!
   
     Poznajcie wstrząsającą prawdę o krzywdach doznanych od ludzi Kościoła!
Cztery świadectwa osób, które pomimo upływu lat, nadal noszą w sobie ból wspomnienia krzywd, których doznały!
Na koniec stawiam pytanie: Gdzie tkwi praprzyczyna chorych zachowań ludzi w sutannach i czy tylko sprawcy smutku ofiar zasługują na napiętnowanie?
A może oni także są ofiarami?
     Kompromis z nakazami moralnymi i udawanie, że wszystko jest w porządku, to największa wina Kościoła jako instytucji, która legitymuje fikcję celibatu i tuszuje zło!
    Chciałbym, a by ta książka stała się przyczynkiem do dyskusji, jaką drogą winien pójść Kościół, by konfesjonał krzywd mógł stać się tylko wspomnieniem minionego czasu!

     Gorąco zachęcam wszystkich do poznania historii bohaterów: 
"Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd",
Kryspin Krystek:
tel:0 48 436 245 831
mail:kryspinkrystek@onet.eu

poniedziałek, 14 listopada 2016

Świątynia Opatrzności Bożej-pomnik wdzięczności!


    11 listopada 2016 roku, gdy świętowaliśmy 98 rocznicę odzyskania niepodległości, w Wilanowie odbyła się uroczystość konsekrowania Świątyni Opatrzności Bożej.
    Przez kilkanaście, lat nieopodal wilanowskiego osiedla mieszkaniowego, powstawał monumentalny budynek świątyni i w miarę, jak nabierał ostatecznego kształtu, wyzwalał narastającą falę komentarzy. Po jednej stronie stanęli zwolennicy powstania tej budowli przypominając, że jest to spełnienie obietnicy wdzięczności za ocalenie naszej tożsamości narodowej, po stronie przeciwnej zgromadzili się przeciwnicy wyliczający ogrom kosztów i nieuprawnioną hojność, z jaką kolejni rządzący naszą ojczyzną, wspierali finansowo powstanie tego szczególnego, sakralnego obiektu.
    Wśród krytycznych wpisów, którymi zostały zalane społecznościowe media, jeden zwrócił moją szczególną uwagę:
„Czy Bóg potrzebuje takiego splendoru i przepychu ?”
Odpowiedź nasuwa się sama: Nie, Bóg nie potrzebuje splendoru i przepychu!
On nawet nie potrzebuje oznak wdzięczności z naszej strony, ale to nie znaczy, że my nie powinniśmy się do niej poczuwać!
    Domorośli księgowi pospieszyli z publikacją wyliczeń, ile pieniędzy pochłonęła ta inwestycja do tej pory i jeszcze pochłonie do zakończenia całego zamierzenia.
I znowu liczby podawane są z jasnym przesłaniem: że to normalna rozrzutność, a przecież tyle dobrych inicjatyw można by z tych pieniędzy zrealizować!
    Trudno polemizować z „działami” wytaczanymi w złej intencji, więc może przypomnijmy sobie podobne, choć może w mniejszej skali wydarzenie, które Ewangelista Jan uwiecznił opisując zachowanie jawnogrzesznicy, która namaściła drogim olejkiem stopy Chrystusa ,[J 12,1-11]:
Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z Jego uczniów, ten który miał Go wydać- Czemu nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim? Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem i mając trzos wykradał to, co składano!”
Jestem dalekim od doszukiwania się aluzji pomiędzy tekstem Jana, a dzisiejszą rzeczywistością, ale każdy może mieć swoje skojarzenia, prawda?
Swoją drogą jestem ciekawy, ilu z tych najgłośniej krzyczących, dało choćby jeden grosz na budowę tej świątyni?
     Poczucie wdzięczności nie jest naszą mocną stroną i może dlatego tak wiele krytycznych głosów pojawiło się przy okazji oficjalnego otwarcia tego szczególnego kościoła?
     Gdybyśmy jednak odbyli wycieczkę w historię i prześledzili minione 225 lat [ Sejm Czteroletni w 1791 roku powziął uchwałę o budowie Świątyni Opaczności Bożej], to pewnie doszlibyśmy do przekonania, że było w tym czasie wiele trudnych zdarzeń w naszej historii [okres rozbiorów, nieudane powstania, dwie wojny światowe i wreszcie okres powojennych doświadczeń budowania społeczeństwa wolnego od wiary].
Niezależnie od wyznawanego światopoglądu musimy przyznać, że przez najciemniejsze okresy naszej przeszłości przeszliśmy z pomocą Kościoła, który był ostoją nie tylko wiary, ale i polskości.
     Może na koniec puśćmy wodze wyobraźni i przenieśmy się w przyszłość, powiedzmy do roku 2216.
Nasi potomkowie pewnie wtedy nie odnajdą już śladów po Stadionie Narodowym, [który kosztował nas dziesięć razy więcej od wilanowskiej świątyni], ale może w swojej wycieczce po śladach przeszłości dotrą do wilanowskiej świątyni, zasiądą w nawie kościoła, który kiedyś powstał jako wotum wdzięczności przodków i niezależnie od wyznawanej wiary i przeżyją lekcję historii.
I zwyczajnie poczują dumę?
    A może dobrze by było, gdyby z taką lekcją historii nie czekać kolejnych dwustu lat? 
Kryspin

piątek, 11 listopada 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd": już możesz poznać tę wyjątkową książkę!

    Wczoraj wróciłem od mojego Wydawcy i teraz mogę już dokładnie powiedzieć, że już niebawem swoje narodziny będzie miała moja trzecia książka:"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"!
Będzie to dokładnie 18.listopada!
Przez kilka minionych tygodni prowadziliśmy przedsprzedaż książki i już kilkadziesiąt osób tą drogą zarezerwowało sobie pierwsze egzemplarze "Zaufanej koloratki", których wysyłkę rozpoczniemy właśnie w tym dniu [18.11.2016!]
   Pewnie w najbliższych dniach pojawią się też pierwsze recenzje mojej książki i czekam na nie niecierpliwie.
   Jednym z pierwszych recenzentów był Pan Piotr, który przez wiele lat prowadząc wydawnictwo Sorus, przygotował do publikacji bardzo wiele wartościowych książek i zawsze był obiektywnym w swoich ocenach.
   Po przeczytaniu "Zaufanej koloratki" stwierdził, że jej wielką wartością jest prawda przekazu trudnych spraw z perspektywy ofiar niegodziwości, przy jednoczesnym zachowaniu granic, których przekroczenie może ucieszyłoby żądnych sensacji, ale jednocześnie uczyniłoby wiele zła ofiarom !
    Pragnę, abyście poznali "Zaufaną koloratkę- konfesjonał krzywd" i wyrazili swoją opinię.
Trzeba mówić o trudnych sprawach, które ta książka ukazuje ?
Już dziś możecie zamówić książkę bezpośrednio u autora:
-otrzymacie ją nadal w promocyjnej cenie!
-otrzymacie ją na kilka tygodni przed terminem pojawienia się jej w księgarniach!
-otrzymacie ją do domu z dedykacją autora!
    Cena "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"-39 zł[promocyjna cena książki i opłata kosztów wysyłki!]
    Czytelnicy, dla których będzie to pierwsza moja książka , mogą dokonać zakupu pakietowego:
-"Zakochana koloratka", "Zatroskana koloratka" i "Zaufana koloratka"-CENA PAKIETU: 80 ZŁ-[ cena zawiera już koszt kuriera!]
-"Zakochana koloratka" i "Zaufana koloratka"-CENA PAKIETU-55 zł [z kosztem dostawy!]
-"Zatroskana koloratka" i "Zaufana koloratka"-CENA PAKIETU-60 zł [z opłatą dostawy!]
Dokonując już teraz wpłaty na konto, zapewniasz sobie dostawę książek taniej i prędzej od tych, którzy zamierzają nabyć je w sieci księgarń, czy na allegro!!!
W piątek ukaże się wersja "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd" w druku cyfrowym, w ilości kilkuset  sztuk i z tego powodu dostępność książki będzie ograniczona!
Wydanie offsetowe [kilka tysięcy sztuk!] ukaże się dopiero na początku przyszłego roku, więc zachęcam do wcześniejszego zakupu!
Konto do wpłaty:
Kryspin Krystek
Wojskowa 21/7
60-802  Poznań
Nr konta: 06 1910 10 48 2944 3926 0942 0001
W koresp.przelewu: adres dostawy i nr tel [dla kuriera!] oraz imię osoby, dla której ma być dedykacja
Masz pytanie:zadzwoń, albo napisz! 
Tel: 536 425 831
mail: kryspinkrystek@onet.eu
Pozdrawiam: Kryspin Krystek

wtorek, 8 listopada 2016

Szwedzki przystanek ku jedności

    Kilkanaście dni temu zdarzyła się rzecz niecodzienna i ważna!
Papież Franciszek odpowiedział na zaproszenie zwierzchników Kościoła protestanckiego i odwiedził Szwecję, by wziąć udział w obchodach 500 lecia początku tej chrześcijańskiej społeczności.
Co prawda dopiero w przyszłym roku przypada okrągła rocznica upamiętniająca spektakularne zachowanie niepokornego mnicha Marcina Lutra, gdy niezadowolony z poczynań dostojników Łodzi Piotrowej, przybił na drzwiach katedry zamkowej w Wittenberdze pergaminowe kartki z żądaniem koniecznych zmian jakie winny zajść w Kościele. Pierwszym drażliwym tematem, od którego wszystko się zaczęło, były odpusty, które grzesznik mógł sobie zwyczajnie kupić, by dostąpić odpuszczenia win. [Na początku XVI wieku dawały one znaczący wkład do papieskiej kasy!]
Nie wchodząc w dalsze teologiczne zawiłości, które doprowadziły do rozłamu w Kościele, trzeba jasno powiedzieć, że fundamentalną przyczyną tego kolejnego rozdarcia [pierwsze nastąpiło prawie czterysta lat wcześniej, w wyniku czego powstał Kościół prawosławny], była pycha!
Głos jakiegoś mało znaczącego mnicha nie sprowokował do refleksji ówczesnych decydentów Kościoła . Dlatego swoje działanie ograniczyli do nałożenia kary klątwy na niepokornego zakonnika i uznali to za wystarczające działanie.
    Grzech pychy kolejny raz zatriumfował i potrzeba było bardzo wielu lat, aby Kościół to zrozumiał.
Każdemu trudno przychodzi przyznanie się do błędu i niekiedy potrzeba bardzo dużo czasu, aby na taki akt samokrytycznego spojrzenia się zdobyć.
    W sprawie Marcina Lutra Kościół potrzebował na to całych stuleci i pewnie jeszcze będzie musiało upłynąć wiele czasu, zanim dojdzie do zakopania rowów podziału, których sprawcą stała się pycha!
Może przy okazji tego wydarzenia, jakim było szwedzkie spotkanie przywódców dwóch wielkich wyznań chrześcijańskich, warto by zastanowić się nad tym, że ten pierwszy z głównych grzechów, jakim jest pycha, takie linie podziałów wprowadza często w życiu wielu z nas:
„Jestem lepszy od mojego sąsiada, bo co niedzielę jestem w kościele, nie oszukuję moich pracowników, a i jeśli trzeba potrafię pomagać innym” i tak dalej i tak dalej.
Gdy spotykam takich zadowolonych z siebie katolików, to za każdym razem mam przed oczami obraz faryzeusza i celnika. Obaj byli w świątyni. Przyszli tam spotkać się z tym, któremu wszystko zawdzięczali, ale tylko jeden z nich z pokorą potrafił ujrzeć swoją małość i jak pisze Ewangelista, tylko on, celnik, otrzymał usprawiedliwienie!
    Faryzeusza zgubiła pycha samozadowolenia z siebie i tak naprawdę Bóg nie był mu do niczego potrzebny.[ no może tylko do tego, aby wysłuchał peanów, które samemu sobie wygładzał przedstawiciel elity religijnej!]
Obroną przed zatrutymi owocami pychy jest pokorne uznanie swojej niedoskonałości[niekiedy winy] i taką postawę swoim postępowaniem ukazuje światu papież Franciszek.
Pewnie nie wszystkim odpowiada jego droga i dlatego w samym Kościele coraz bardziej słyszymy zdania krytyki wobec jego wizji przyszłości tej instytucji.
*
    W zakończeniu książki:„Zatroskana koloratka-Pasterze i najemnicy” napisałem, że: Kościół albo się otworzy na konieczność zmian, albo przejdzie do historii jako skansen przeszłości.
Teraz dodałbym, że Kościół musi wyciągać rękę do zgody i jedności z każdym człowiekiem, aby zasypywać rowy podziałów pomiędzy ludźmi wszystkich wyznań i religii i tymi, którzy deklarują wolność od jakichkolwiek przekonań związanych z wiarą!
Tylko wtedy będzie realizował pragnienie Chrystusa:”Aby wszyscy byli jedno!”
Kryspin,

czwartek, 3 listopada 2016

Pierwsza opinia o "Zaufanej koloratce-konfesjonale krzywd"

    "Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd" dopiero za kilka dni nabierze ciała w formie książkowej, ale już dziś otrzymałem swego rodzaju recenzję tej książki od moje korektora, który zakończył pracę na "dopieszczeniem "tekstu. To pierwszy głos na temat mojej książki i dlatego pozwoliłem sobie na opublikowanie tej opinii, która jak mniemam nie będzie ostatnią oceną od czytelników.
Ta nasza rozmowa[pozwoliłem sobie na udzielenie odpowiedzi] zapowiada szerszą dyskusję na temat spraw, o których traktuje "Zaufana koloratka". Bardzo niecierpliwie oczekuję na kolejne głosy w dyskusji, którymi podzielą się ze mną odbiorcy mojej książki. O tych sprawach, o których napisałem, trzeba rozmawiać i wcale nie oczekuję, że wszystkim moje poglądy przypadną do gustu, ale liczę, że głos będą zabierać tylko ci, którzy poznają "Zaufaną koloratkę", dlatego już dziś zachęcam wszystkich was do przeczytania tej książki!!!

    Szanowny Panie Kryspinie,

    Proszę wybaczyć zdawkowe i lakoniczne potraktowanie Pańskiej prośby o wyrażenie zdania na temat Pańskiego tekstu. Niestety, to wielki i skomplikowany problem, który Pan porusza, nie sposób więc sprowadzić ocenę książki tylko do walorów fabularnych, do języka i stylu, do wartości czysto literackich. Nie czuję się jednak na siłach (także z braku czasu), aby zgłębiać temat patologii w życiu kleru katolickiego i jego konsekwencji dla losów poszczególnych jednostek. Nie znam prac na ten temat, nie znam badań - bo jakieś przecież są. Zwyczajnie więc nie potrafię kompetentnie ocenić walorów - rzekłbym - ideowych tej książki.

Pana książka otwiera mi oczy na coś, co znałem raczej bardzo mgliście. Jestem w tej materii dość bezradny. Mogę tylko zwrócić uwagę na pewne fakty i zastanawiać się, czy Pański obraz nie jest zbyt czarno-biały. Lub czy motywacja bohaterów nie bywa niekiedy zbyt powierzchowna. Przykładowo: kobieta, której partnerem jest ksiądz, i z którym ma dziecko, nie chce się zgodzić na jego rezygnację z kapłaństwa, bo nie chce go unieszczęśliwiać, nie chce go pozbawiać jego pasji i powołania? Z poczucia winy lub narzuconego wstydu? Dlatego że znów podświadomie ogranicza ją religia? Możliwe, ale to nie jest zbyt przekonywająco pokazane. Z drugiej strony kapłan, jej partner, sam nie bardzo wie, czego chce i żyje w kłamstwie. Miłość miłością, ale pacta sunt servanta, zobowiązań trzeba dotrzymywać lub z nich jasno rezygnować. Tymczasem ów kapłan chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Wie, że go obowiązuje celibat, ale żyje z kobietą. Miłość ma wszystko tłumaczyć? Nie, wtedy trzeba zrezygnować z kapłaństwa. Można kochać Boga i kobietę, nie będąc duchownym. Ten Pana duchowny jest po prostu niedojrzałym facetem. Przecież niezależnie, czy Maria chce tego, czy nie, powinien zrezygnować z posługi kapłańskiej i nie porzucając wiary, zmienić swoje zycie. Powinien podjąć decyzję. Trzeba być uczciwym, a on przez kilka lat nie był uczciwym wobec zasad, którym ślubował. Zasady mogą być niesłuszne, ale wówczas odpowiedzialny człowiek, wycofuje się z instytucji, która ma takie zasady. Czy uznaje Pan, że mimo iż małżeństwo zakłada wierność partnerowi, można się zakochać w innym, żyć z tym innym, i w małżeństwie udawać, że się jest przykładnym małżonkiem? Wedle Pana można, skoro Pan "rozgrzesza" Marię i Grzegorza. A przecież ta historia mogła być takim wspaniałym dramatem postaw ludzkich, dramatem ludzi, którzy sami się gubią, których miłość "pożera", którzy są splątani na różny sposób - bez wskazywania palcem winnego (oczywiście Kościoła). Bo nie Kościół jest w tej historii winien, ale ludzie, różni ludzie, złe charaktery, słabości ludzkie itd.itp. A może nie ma wcale winnych, po prostu Los, Przypadek, niejako antyczna tragedia, przypadek bez wyjścia, każde wyjście złe.
W moim pojęciu celibat powszechny w rycie łacińskim jest nieżyciowy, może nawet szkodliwy, powinien być dobrowolny. Ale on w tej historii nie ma nic do rzeczy. Problemem jest tu nieodpowiedzialność tej pary (obojętnie, co mieliby oboje na swoje usprawiedliwienie), która nie potrafi zdecydować się na zerwanie z podwójnym życiem. Wiara? Słaby pretekst znalazł Pan dla tej wykształconej kobiety, przecież nawet dla osoby głęboko wierzącej (z tekstu nie wynika, że ma kompleks winy) związek - zwłaszcza małżeński - z księdzem, który oficjalnie zrezygnował z posługi, z powołania, nie powinien stanowić większego problemu. O wiele większy problem jest wtedy, gdy kobieta pozwala księdzu partnerowi prowadzić podwójne życie, a tym się Maria w pełni zadowalała, chyba w ogóle nie myśląc o prawach dziecka i prawach ojca. Ona traktowała Grzegorza jak kochaną zabawkę. Zadaje Pan w epilogu retoryczne pytanie: czy ona kogoś skrzywdziła? Otóż tak, skrzywdziła Grzegorza i jest poniekąd winna jego samobójstwa.

Moim zdaniem także utożsamianie przez Pana Kościoła jedynie z klerem jest nieuprawnione, bo Kościół to jak wiadomo wszyscy wierni. Ja wiem, że to jest skrót myślowy, ale jednak Pan dobrze wie, że to nie to samo. Nie chce mi się tez wierzyć, że w tych historiach tylko "ofiary" Kościoła były sprawiedliwe (w tym - o dziwo - zakochani księża) i tylko jeden ksiądz (z ostatniej opowieści, nota bene niezakochany ) zasługuje na szacunek. Tak, ten ostatni zasługuje na szacunek. Jeśli prawdą jest, że takie są naprawdę proporcje, że jeden sprawiedliwy ksiądz przypada na 5 czy 10 niegodnych, wówczas jasno w epilogu powinien Pan to napisać, powołując się na jakieś dane lub własne obserwacje, które pozwalają Panu na uogólnianie. Dobrze byłoby wiedzieć, czy Pańskie opowieści są statystycznie bardzo bardzo znaczące, czy to rzadkie przypadki. Z opisu przez Pana seminarzystów można by wnioskować, że z seksualnością nie radzi sobie większość duchownych w różnych okresach swej posługi..

Moim zdaniem całkiem nietrafnie powołuje się Pan na Pieczyńskiego. B. dobry aktor, ale na punkcie Kościoła wpada w amok i wygłasza poglądy godne Palikota czy Hartmana. Takie karkołomne ogólniki można wygłaszać pod adresem bardzo wielu instytucji i nic z tego nie wynika. Można mieć bardzo negatywną opinię np. na temat kleru, ale to nie uprawnia to zdania, że Kościół to zbrodnicza instytucja i że papieża należy postawić przed sądem. No, na tym punkcie Pieczyński jest maniakiem. Każde niemal współczesne państwo, stosując "kryteria" Pieczyńskiego, można by obrzucić epitetem "zbrodnicze", także tak ateistyczne państwo jak Francja.

Prof. Lew-Starowicz w swoim raporcie o seksualności Polaków podaje m.in. że 80 proc. duchownych uprawiało samogwałt. To jedno zdanie więcej mówi o stanie duchownym niż pierdoły - przepraszam - stu Pieczyńskich. Bo pokazuje skalę zjawiska i niemożliwość sprostania wymogom "czystości" przez większość duchownych. Pan w swojej książce pokazuje jeszcze coś dodatkowego: powiedziałbym cynizm i hipokryzję wielu seminarzystów, a potem księży. Ale z Pieczyńskiego, który nie jest żadnym autorytetem w tej materii, radziłbym Panu zrezygnować. Po prostu obniża walor książki takim "odlotowym" cytatem. No chyba, że celuje Pan w czytelnika, który takie zdanie Pieczyńskiego przyjmie z entuzjazmem. To już Pana sprawa.

Być może w komentarzu końcowym warto by wzmiankować o tym, że np. celibat nie obowiązuje powszechnie w Kościele katolickim, bo w rycie wschodnim (np. grekokatolickim) nie obowiązuje, nie obowiązuje także księży, którzy wcześniej byli pastorami, mają żonę i dzieci, a przeszli na katolicyzm. Istnieje też Międzynarodowe Stowarzyszenie Księży, którzy żyją w małżeństwie i domagają się od Watykanu dopuszczenia do obowiązków duszpasterskich. Są tacy, którzy uważają, że celibat powinien być dobrowolny. Są inni, którzy mówią, że skoro ktoś po 6 latach w seminarium podpisał dokumenty i złożył przysięgę, to powinien jej dotrzymywać, jak umowy bankowej, lub po prostu odejść i nie narzekać, że brzydki i "nieludzki" Kościół wymagał od nich niemożliwego. Oczywiście najgorsze są te "parszywe" owce, o których Pan między innymi pisze: potajemnie łamiące celibat, ale z fruktów "zawodu" kapłana nie chcące rezygnować.
Jakkolwiek by nie było, faktem jest, że wśród kleru - czego dowody Pan przytacza - ogromnie wiele hipokryzji, wygodnictwa, kłamstwa, łamania ślubów, pijaństwa, dewiacji i czynów przestępczych. Natomiast - moim zdaniem - żadna miłość nie stanowi dla księdza alibi, jesli się zakochał, zamiast rzucać gromy na "nieludzki" Kościół, który wymaga czystości, niech wymaga od siebie odwagi i uczciwości: niech - powtarzam - zrezygnuje z posługi i odda się życiu świeckiemu.

Tak na marginesie, trudno stawiać zarzuty Kościołowi, że od wieków wymaga celibatu. Takie kiedyś były poglądy. Przecież aż do końca XIX wieku profesorowie dwóch najlepszych uczelni w Wielkiej Brytanii tez mieli obowiązek życia w celibacie. Panował też ongiś długo pogląd, że prawdziwy artysta powinien żyć w celibacie, żeby się całkowicie oddać sztuce. O czym to świadczy? Ano o tym, że kiedyś (nawet sto lat temu) panował pogląd, że niektóre profesje wymagają całkowitego oddania i abstynencji cielesnej. W Kościele rzymskim tradycja okazała się tak silna, że do dzisiaj istnieje celibat. Pewnie prędzej czy później celibat będzie dobrowolny. Bo seminarzystów jest dziś o ponad połowę mniej niż w roku 1990.

W ogóle świat jest nieprzewidywalny. Czytałem ostatnio, że bardzo duży procent młodych kobiet i mężczyzn w Japonii (gdzieś chyba około 20-30 procent) żyje nie tylko w stanie wolnym, ale i nie podejmowało nigdy stosunków płciowych.
Pozdrawiam
Błażej

Panie Błażeju!
    Ma Pan wiele racji w swoich wnikliwych ocenach postaw bohaterów mojej książki, ale ...?
No właśnie, ten biało- czarny koloryt, który Pan zastosował w ocenach tych osób, nie daje obiektywnej oceny osobom, których historię przytoczyłem czytelnikowi.
Owszem, uważam celibat za coś wbrew naturze człowieka i ktoś mógł by mi zarzucić, że to moje subiektywne zdanie, bo sam kiedyś byłem w tym kręgu i teraz próbuję kolejny raz "rozgrzeszyć" moją decyzję sprzed lat, ale tak nie jest.
Odchodząc z szeregów hierarchicznego Kościoła uważałem, że to było uczciwe podejście z mojej strony[może tylko za długo to trwało, co opisałem w "Zakochanej koloratce"], ale nadal po latach żyję sprawami tej instytucji, nie na zasadzie odrzuconego rozbitka, a kogoś, komu po prostu zależy na Kościele!
Na spotkaniach autorskich czytelnicy pytają mnie za każdym razem, czy mógłbym wrócić do stanu kapłańskiego[ moja żona zmarła prawie 4 lata temu i nie mam żadnych przeszkód, aby [jak Syn Marnotrawny] powrócić do szeregów duchowieństwa, zawsze wtedy odpowiadam, że nie. Zaraz potem dodaję, iż pewnie Pan Jezus ma dla mnie inną drogę, abym mówił bez jadu i nienawiści o sprawach[Kościoła], które nigdy nie przestały być dla mnie ważne. Owszem przytaczam słowa Pieczyńskiego, ale nie opowiadam się za tym językiem nienawiści, a mówię o takich osądach, bo jest coraz więcej takich Pieczyńskich, Hartmanów i Palikotów, a Kościół daje im pożywkę do głoszonych przez nich poglądów i ten jad trafia do ludzi szukających dla siebie usprawiedliwienia swojej słabej wiary.
Bardzo jednoznacznie ocenił Pan historię Marii i tak wielu pewnie by oceniło i ją i Grzegorza. I to mnie zasmuca. Takiego surowego osądu nie wypowie jednak nikt, kogo dotknęła w życiu prawdziwa miłość, bo wtedy i Marta powinna być napiętnowana i być może są i tacy, którzy powiedzą, że sama sobie zgotowała swój los. Nie przeraża Pana, że niekiedy ludzkie osądy, w imię obrony "jedynie słusznego stanowiska", potrafią posunąć się nawet do absurdów przypisania winy nawet dzieciom[ głos abpa Michalika o winie małych dziewczynek, za to że prowokują seksualne nadużycia ludzi w sutannach!]
W mojej książce nie dotykam oskarżeniem osób, niezależnie od tego, czy pokazuję ich od strony ofiar, czy sprawców  cierpienia, dlatego nie rzucam słów potępienia na żadnego z bohaterów książki, bo wszyscy są ofiarami systemu.
Dlaczego więc powstała ta książka?
   Najważniejszym powodem była potrzeba dania głosu skrzywdzonym, którzy potrzebują, aby mówić o doznanej krzywdzie i aby ich głos był słyszany[to forma uwolnienia się od ciężaru przeżytych krzywd]
   To także głos, który chciałbym, aby dotarł do sumień tych, od których zależy dobro Kościoła.
Pewnie, że są [nawet wielu]ludzie, którzy zawsze będą uważać, że po co nagłaśniać ciemne strony, gdy można przecież napisać o jasnych przykładach, z których można by odrywać plastry miodu dla swojej wiary.
Tej książki wcale nie muszą czytać wszyscy, ale wszystkim wierzącym grozi swego rodzaju "kompromis z wiarą" i to jest chyba największa krzywda, którą ludzie Kościoła wyrządzają wiernym, którzy podejmują tę swoistą "grę": My spełniamy w minimalnym stopniu nałożony na nas obowiązek-jesteśmy co niedzielę w kościele, ale w tygodniu już możemy prowadzić swoje "normalne " życie, w którym świąteczna wiara zostaje odłożona gdzieś wysoko na półkę naszej duszy i dlatego jesteśmy tacy jacy jesteśmy. No, ale przecież wcale nie jesteśmy gorsi, bo kapłani stojący przy ołtarzu, po opuszczeniu świątyni też są innymi ludźmi. [Takie rozgrzeszenie bez sakramentu!]
    Mówi Pan, że trzeba opierać się na badaniach naukowych, socjologicznych i dopiero wtedy wyciągać wnioski. Kościół nie chce takich badań, bo musiałby ustosunkować się do nich[przykład księdza prof Baniaka!]
Gdy w końcowych zdaniach piszę, że są dwie przyczyny zgnilizny w Kościele: obowiązek celibatu i brak przejrzystości finansowej, to mówię o tym zdecydowanie i chyba mam rację!
Pewnie, że można utrzymywać stan, takim jaki jest, ale, i tu powtórzę moją obawę z poprzedniej mojej książki["Zatroskanej koloratki"], gdy napisałem, że Kościół podejmie trud zmian, albo stanie się skansenem przeszłości!
Czy nie mam prawa wyrazić swojej obawy, że tak może się stać?
Jestem, byłem i zawsze będę częścią tej społeczności, choć może w takiej dziwnej formie, którą podpisuję moje felietony w Angorze:Ksiądz w cywilu.
Pozdrawiam serdecznie jeszcze raz dziękując za szczere słowa, Kryspin Krystek
 
 





wtorek, 1 listopada 2016

Rozmawiajmy z tymi, którzy odeszli!

    Jeszcze dopalają się ostatnie znicze na grobach zmarłych, ale uleciał już gdzieś gwar minionych dni, gdy teren ich ostatecznego spoczynku bardziej przypominał targowiska, aniżeli parki ciszy i zadumy, z którymi kojarzą nam się miejsca wiecznego spoczynku.
   Do swoich domów powrócili ci, którzy corocznym zwyczajem przemierzyli niekiedy setki kilometrów, aby w tym szczególnym dniu zapalić lampkę pamięci tym, którzy już odeszli do innego świata.
   Zabieganie żywych odeszło poza ogrodzenie cmentarnych alei. Obwoźni sprzedawcy nagrobnych wiązanek i zniczy pochowali gdzieś w garażach niesprzedany towar i zajęli się liczeniem zysków tych kilku ostatnich dni.
*
    Dzień Wszystkich Świętych i kolejne dni wprowadzają nas w refleksyjny nastrój i to niezależnie od wyznawanego światopoglądu.
   Wierzącym w tym czasie przypomina się o trzystopniowej drodze ku szczęśliwemu, wiecznemu przeznaczeniu: Kościół Pielgrzymujący[to na ziemi], Cierpiący[czas czyśćcowego oczyszczenia] i
Triumfujący- wspólnota zbawionych, czyli świętych w niebie!
Ta Prawda Wiary znajduje swoje odzwierciedlenie w modlitwach za zmarłych, które Kościół pielęgnuje i zaleca ich potrzebę wiernym.
   No i w tym miejscu odczuwam pewien dyskomfort.
   Mam na myśli zwyczaj modlitwy zwanej od niepamiętnych czasów „Wypominkami”
Dla tych mniej zorientowanych pozwolę sobie zacytować wyjaśnienie jednego z kapłanów:
„ Wypominki to jedna z najbardziej popularnych form modlitwy błagalnej za zmarłych, której tradycja sięga X wieku. Rozróżnia się wypominki jednorazowe, oktawalne i roczne.
Wierni na kartkach wypisują swoich zmarłych i przynoszą je do swoich duchownych wraz dobrowolna ofiarą.
Wypominki jednorazowe czytane są na cmentarzu, oktawalne przez osiem dni od Uroczystości Wszystkich Świętych połączone niekiedy z nabożeństwem różańcowym lub Mszą św.
Roczne zaś przez cały rok przed ustalonymi niedzielnymi Mszami lub w innym czasie przyjętym przez parafię.
Istotna sprawą w modlitwie za zmarłych jest przede wszystkim nasze zaangażowanie, nasza ofiara i nasz wysiłek by w tej modlitwie uczestniczyć całym swoim sercem.”
Nasze zaangażowanie i nasza ofiara!
Trudno mi sobie wyobrazić moje zaangażowanie, gdy ksiądz z szybkością karabinu maszynowego recytuje[wylicza imiona z karteczek] i niekiedy robi sobie przerwę na Zdrowaśkę.
Aż boję się wyciągnąć [może krzywdzący] wniosek, ale w tym wszystkim może kasa[nasza ofiara] jest najistotniejsza?
Zmarły dla wierzących jest kimś, kto już doświadczył przejścia do świata dla nas jeszcze nieosiągalnego, ale żyje!
    Pierwszego listopada TVP wyemitowała film, rozmowę z niedawno zmarłym księdzem Kaczkowskim. Ten kapłan prowadząc przez lata hospicjum dla umierających, chyba jak mało kto, zaznajomił się z fenomenem śmierci.
Mówił o odejściach swoich podopiecznych Na chwilę przed śmiercią udzielał namaszczenia umierającemu, a zaraz po jego zgonie rozmawiał z nim.
Prosił go wtedy, aby ten będąc już po drugiej stronie, załatwił mu coś z Panem Bogiem.
Może to jest jakaś wskazówka i dla nas?
   Nasi bliscy, którzy zakończyli swój czas Kościoła Pielgrzymującego, teraz mogą dla nas nadal coś uczynić, a Zdrowaśki z naszej strony będą formą podziękowania za ich troskę o nas.
Kryspin

wtorek, 25 października 2016

Prezent w dniu imienin naszych zmarłych!

Troje rodzeństwa dorastało w rodzinnym domu.
    Ich wychowaniem zajmowała się matka, gdyż ojciec prowadził warsztat samochodowy i do domu wracał najczęściej wieczorem, gdy oni już szykowali się do spania, aby następnego dnia z samego rana wyruszyć do szkoły mieszczącej się na końcu osiedla domków jednorodzinnych, gdzie i oni mieszkali. W tamtym czasie byli bardzo zżyci ze sobą i zawsze sobie pomagali we wszystkim.
    Szybko upłynęły lata dziecięcej beztroski i cała trójka wydoroślała.
Najstarszy rozpoczął pracę w zakładzie ojca, który już nie musiał się martwić, czy będzie komu kontynuować rodzinny interes.
Młodsza siostra po skończonym liceum wyprowadziła się do dużego miasta, gdzie po ukończeniu medycyny założyła rodzinę i robiła karierę w służbie zdrowia.
Najmłodszy z rodzeństwa także ułożył sobie życie żeniąc się z dziewczyną z sąsiedztwa. Jej rodzice prowadzili sklep spożywczy na ich osiedlu, który po jakimś czasie przekazali młodym.
    Od tej pory dom swojego dzieciństwa odwiedzali rzadko, bo każde już miało swoje rodzinne gniazdo.
Starych rodziców odwiedzali zwyczajowo tylko przy okazji imienin seniorów, ale wtedy wizyty ich były krótkie, bo po latach rozłąki brakowało im już tematów do wspólnej rozmowy.
   Gdy zmarł ojciec, spotkali się na jego pogrzebie.
Schorowana matka ze smutkiem w oczach wtedy przysłuchiwała się rozmowie swoich dzieci Nie było już między nimi dawnej przyjaźni, gdy zaraz po pogrzebie poruszyli temat „sprawiedliwego” podziału majątku po zmarłym rodzicielu.
Po jednej stronie stanął wtedy najstarszy z rodzeństwa, twierdząc, że całość mu się należy, bo to on zajmował się ojcem w chorobie, a na dodatek jeszcze przez jakiś czas będzie musiał obiegać ich matkę, która z pewnością będzie wymagała wiele zachodu.
Aby ostudzić niecne zamiary szwagierki i szwagra, jego małżonka dorzuciła, iż swoje już dostali, bo zmarły teść przez lata sypnął groszem, gdy oni urządzali swoje mieszkania, o kosztach ich studiów nie wspominając.
Na pogrzebie matki, którą pochowali następnego roku, rozmawiali ze sobą ostatni raz i przez kolejne lata kontaktowali się tylko przez prawników, których zatrudnili, aby załatwili im „sprawiedliwość.”
*
    Pierwszego listopada na cmentarzach odbywają się spotkania żyjących z tymi, którzy już przeszli próg wieczności.
Dzień Wszystkich Świętych mobilizuje do odwiedzin swoich bliskich zmarłych. Dla wielu żyjących, których los rozrzucił po świecie, jest to jedyna okazja spotkania z bliskimi, którzy także w tym dniu zjawią się na cmentarzu.
    Może warto by tę okazję wykorzystać?
Przy mogiłach naszych ojców, matek, innych bliskich zmarłych składamy kolorowe stroiki, bukiety kwiatów i stając blisko nich wspominamy czas, gdy byli z nami.
    Może w chwili takiej zadumy warto by przypomnieć sobie dni, gdy odwiedzaliśmy rodzinny dom przy okazji ich imienin.
Wtedy wręczaliśmy im bukiety kwiatów i prezenty zapakowane w kolorowe paczuszki, a oni cieszyli się naszą obecnością i tym, że byliśmy sobie bliscy.
   Pierwszego listopada przypadają imieniny wszystkich zbawionych. Jako wierzący mamy prawo mieć nadzieję, że wśród nich są także nasi bliscy zmarli:matki, ojcowie i inni, których wdzięczną pamięcią w tym dniu wspominamy.
    Ten szczególny dzień powinniśmy wykorzystać także my, żyjący, chociażby do odrzucenia gniewu w stosunku do: naszych braci, sióstr, czy innych bliskich, z którym byliśmy poróżnieni.
    Możemy być pewni, że wtedy nasi bliscy, którym zapalimy w tym dniu znicz naszej pamięci, najbardziej będą się cieszyć z naszych wyciągniętych do pojednania dłoni!
Kryspin

wtorek, 18 października 2016

"Jesteś, kim byłem - będziesz, kim jestem!


    Ostatnie doniesienia medialne o ośrodkach pomocy dla osób starszych, poruszyły z pewnością wielu. Domy opieki w Zgierzu i Wolicy, to w tej chwili najbardziej znane miejsca, gdzie w założeniu: ludzie starsi, często chorzy i jak sugerują reporterzy, samotni, dożywają swoich dni.
    Po śmierci kilkoro pensjonariuszy jednego z tych przybytków, ruszyła machina kontroli. Przedstawiciele wielu służb [z prokuratorami włącznie] zapukali do drzwi podejrzanych ośrodków i nie było trzeba długo czekać, by zdecydowali o ich zamknięciu, a pensjonariuszy w trybie natychmiastowym przeniesiono do miejsc o bardziej znośnych warunkach.
    Pokłosiem tego skandalu będą pewnie jeszcze dalsze sprawdzania podobnych miejsc, gdzie opiekę nad staruszkami roztaczają inne organizacje i ludzie, którzy swoją aktywność zawodową realizują w opiece geriatrycznej.
    Jednym z istotnych uchybień pracy ośrodków w Zgierzu i Wolicy był brak opiekunów, posiadających odpowiednie przygotowanie do pracy ze staruszkami. Jeśli do tego dołożyć skandaliczne warunki sanitarne i żywieniowe, to w każdym musi rodzić pytanie: gdzie jest granica ludzkiej podłości?
    Organizatorzy takich „domów opieki” [a w skali całego kraju jest ich bardzo wiele], wykorzystując opieszałość urzędników, odpowiedzialnych za nadzór nad takimi przybytkami, tworzą biznes, w którym stary, często schorowany człowiek, jest tylko towarem, na którym można zarabiać i to robią !
To smutne, ale to nie są jedyni zaradni, którzy w ten sposób zapewniają sobie dostatnie życie kosztem starych ludzi.
    Takich „zaradnych” można by wymieniać bardzo długo i pewnie w tej „litanii” znaleźliby swoje miejsce najróżniejsi: przedstawiciele koncernów farmaceutycznych oferujący cudowne specyfiki zatrzymujące młodość, wszelkiej maści oszuści krojący staruszków metodą na wnuczka, obwoźni sprzedawcy organizujący „darmowe” wycieczki do świętych miejsc, gdzie po drodze, [po darmowym posiłku], sprzedają super gary za grube tysiące, duchowni namawiający do ofiarności na zbożne cele i na koniec najbliżsi, którzy swoją gorliwość nad schorowaną matką mierzą wysokością comiesięcznej emerytury, która zasila rodzinny budżet.
    Przeznaczeniem każdego z nas, niezależnie od tego, na jakim etapie życia obecnie się znajduje, jest kres wszystkiego!
Może warto, będąc jeszcze młodym i zdrowym, pomyśleć, że kiedyś i mnie czeka jesień mojego życia i wtedy ktoś inny będzie się mną zajmował?
Za kilka dni ruszymy na cmentarze, gdzie będziemy odwiedzać miejsca wiecznego spoczynku naszych bliskich. Oni już zakończyli ludzki bieg życia.
Kiedyś przeczytałem na grobowej płycie zdanie, które powinno być swego rodzaju przypomnieniem dla każdego:
„Jesteś kim byłem, będziesz kim jestem!”
    Stary, często schorowany człowiek, niezależnie czy jest nam bliskim, czy zwyczajnie spotkanym na naszej drodze anonimowym staruszkiem pochylonym przeżytymi latami, powtarza na to zdanie.
Nawet gdy w milczeniu przyjmuje swój los, w jego spojrzeniu możemy to wyczytać:
Jesteś, kim byłem, ale kiedyś i ty będziesz taki sam jak ja i dlatego proszę, zauważ we mnie człowieka.
Choć może moje ciało okaleczone chorobą nie potrafi samodzielnie poradzić sobie ze swoim człowieczeństwem, a umysł stał się leniwym w reakcjach na twoją niecierpliwość, to jest we mnie człowiek!”
    Od lat coraz większą popularnością cieszą się szkoły rodzenia, w których młodzi kandydaci na rodziców przygotowują się na przejęcie obowiązków opieki nad dopiero co narodzonym życiem i dobrze!
    Może warto tę edukację poszerzyć o naukę oddawania miłości tym, którzy jako pierwsi pokazali nam słońce i później nieustannie opiekowali się naszą drogą ku dorosłości?
Kryspin

poniedziałek, 17 października 2016

"Ofiary chcą krzyczeć!

Dzisiaj w Angorze artykuł:" Ofiary chcą krzyczeć!"-kulisy i powody, dla których powstała : 
"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"
Książka za kilka dni trafi do księgarń.
Już teraz można ją zamawiać u autora!!!:
 kryspinkrystek@onet.eu, tel:536 425 831 
Kryspin

niedziela, 16 października 2016

Urodziny!

Mam dzisiaj urodziny!
Ostatnie, gdy z przodu widnieje piąteczka, ale wcale nie czuję się stary...
Bardzo wielu znajomych i przyjaciół złożyło mi dziś życzenia, w których przeważało jedno:sto lat!
Tak sobie myślę, że nie ważne ile lat nam da Dobry Bóg, abyśmy obijali się po tym ziemskim padole, ale ważne w tym wszystkim jest to, aby upływający nasz czas znaczył się dobrem, które powinniśmy rozsiewać na naszej drodze.
Może dlatego, choć poza oknami dzisiaj jest smutna jesień, to wcale nie przeszkadza, abym był uśmiechnięty i zadowolony....
Może nie wszystkie pragnienia, którymi przecież  żyje każdy , spełnią się, ale i tak w życiu każdego z nas, przez lata los gromadzi dobre doznania i miło niekiedy zatrzymać się w pędzie, usiąść przed samym sobą i uśmiechnąć się ku dobrym wspomnieniom.
Mam dzisiaj urodziny i pomimo deszczu stukającego o szyby, widzę promyki słońca rozświetlające pochmurny dzień i to budzi w mym sercu nadzieję, że może jeszcze kolejny  raz nadejdą i dla mnie te pełne słońca i ciepła: chwile, dni i lata!
Mam dzisiaj urodziny i tego sam sobie życzę!
Kryspin

poniedziałek, 10 października 2016

Aborcyjna prohibicja


     W 1917 roku Senat Stanów Zjednoczonych zaproponował wniesienie 18 poprawki do Konstytucji, która zakazywała produkcji, sprzedaży i spożywania napojów alkoholowych na terenie całego kraju.
!7.01.1920 roku oficjalnie ten zakaz, który historia określiła mianem „Prohibicji”, zaczął obowiązywać i trwał aż do 1933 roku. Pomysłodawcy 18 poprawki nazwali ją mianem: „Szlachetnego eksperymentu”, który miał przywrócić trzeźwość w całym narodzie!
No i wszystko poszło wbrew oczekiwaniom: Ludzie nadal pili mocne trunki, tyle że musieli za nie płacić[mafijnym dystrybutorom] więcej, no i robili to z dreszczykiem perspektywy kary więzienia w przypadku zaliczenia wpadki.
Z pewnością było trudniej, ale zawsze znalazło się miejsce, gdzie barman nalał coś mocniejszego, dla poprawy nastroju spragnionemu[ w Nowym Jorku w latach dwudziestych takich nielegalnych przybytków było od 30 do 100- tysięcy!]
*
    W polskim Sejmie grupa inicjatywna złożyła wniosek o całkowity zakaz aborcji.
Za uchwaleniem takiej restrykcyjnej ustawy opowiedziało się prawie pół miliona naszych rodaków, co znalazło potwierdzenie w ilości zebranych pisemnych deklaracji popierających takie obostrzenie.
Z pewnością zwolenników obrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci jest w naszym kraju zdecydowanie więcej, co w swoich oficjalnych wystąpieniach wielokrotnie stawiali przedstaw3iciele Episkopatu i innych społecznych inicjatyw za życiem nienarodzonych.
    Wielokrotnie także jednoznacznie wypowiadałem się w podobnym tonie, bo uważam, że każdy człowiek ma prawo do samostanowienia o sobie, a aborcja pozbawia ich tego, choć są istotami ludzkimi od chwili poczęcia!
To jest jednak tylko moje zdanie i na nic się zdaje, gdy spotykam się z ludźmi mającymi prawo do swoich poglądów.
    W przeddzień tzw. „Czarnego marszu”, na który zwoływały się osoby deklarujące zdanie odmienne od tych, którzy w Sejmie złożyli wniosek o całkow2ity zakaz aborcji w naszym kraju, odwiedziłem znajomych na kawie i w trakcie rozmowy dowiedziałem się, że pani domu planuje swój udział w zaplanowanym na poniedziałkowe popołudnie Czarnym marszu.
Nieco zdziwiony zapytałem dlaczego?
-” Bo każda kobieta powinna mieć prawo o decydowaniu, czy urodzić , czy nie”- otrzymałem krótką odpowiedź.
Próbując dalej drążyć temat, zapytałem o to, czy ktokolwiek ma prawo do zabicia człowieka, choćby ten był jeszcze nienarodzoną kruszynką?
I znowu otrzymałem zdecydowaną odpowiedź:
-”Płód przed narodzeniem nie jest jeszcze człowiekiem, a staje się nim dopiero od chwili narodzin!”
Zamurowało mnie, z jaką łatwością zdefiniowała to od kiedy stajemy się istotą ludzką, ale po chwili kompletnie mnie dobiła:
-”Nienarodzony płód nie ma PESEL-u, ani nie przysługuje mu 500+, więc nawet państwo nie uważa go za człowieka!”
Siedząca obok znajoma w średnim wielu dodała swoje, wspominając sytuację, gdy ksiądz odmówił matce katolickiego pochówku dziecka poronionego w piątym miesiącu ciąży tłumacząc, że bez aktu zgonu, nie może tego uczynić!
*
    Póki co w naszym Sejmie nie przeszedł ten „szlachetny eksperyment” i może dobrze, bo aborcyjna prohibicja pewnie nie spełniłaby oczekiwań, a medyczne podziemie, niczym organizacje mafijne, zacierałoby ręce, licząc na krociowe zyski podobne do tych, które tworzyły „brudne” fortuny ludzi pokroju Ala Capone?
   Tak sądzę, że zamiast restrykcyjnego prawa, bardziej potrzeba codziennej edukacji i tworzenia szacunku dla życia, które zaczyna się o wiele wcześniej, aniżeli w dniu, gdy mała kruszyna zobaczy pierwszy promyk słońca w chwili swoich narodzin. To zadanie dla wszystkich środowisk: od rodzinnego domu poczynając, a na ludziach władzy państwowej i kościelnej kończąc!
Kryspin

wtorek, 4 października 2016

Różańcowy „rekwizyt” nadziei!


    Pierwszy raz większości z nas dane było się z nim spotkać bardzo wcześnie i pewnie tego nie zapamiętaliśmy? Mieliśmy wtedy dokładnie pierwsze urodziny.
    Rodzice zorganizowali małe przyjęcie, był torcik z jedną zapaloną świeczką, którą pomogła zdmuchnąć nam nasza mama, a później na stole wylądowały drobiazgi i poukładali je w zasięgu naszej małej rączki czekając na wybór, rodzaj przepowiedni naszej przyszłości.
   Wtedy, obok kieliszka, książki i banknotu wylądował sznur kolorowych paciorków zakończonych małym krzyżykiem. To było nasze pierwsze spotkanie z różańcem.
Kolejne przypadło na dzień naszej Pierwszej komunii, gdy w obowiązkowym wyposażeniu on także się znalazł obok zapalonej świecy i książeczki, modlitewnika zapisanego najróżniejszymi litaniami i tekstami bogobojnych pieśni.
   Tak uzbrojeni, dumnie kroczyliśmy główną nawą świątyni, by zająć przydzielone nam miejsce w odświętnie udekorowanej kościelnej ławie.
Później był jeszcze październik tamtego roku, gdy katechetka pilnowała naszej obecności na nabożeństwach odprawianych przed wieczorną mszą.
   Dla większości z nas był to ostatni miesiąc bliskich spotkań z tym kolorowym narzędziem modlitwy i ten pierwszokomunijny „rekwizyt” podzielił los pozostałych pamiątek i wylądował gdzieś głęboko w szufladzie.
Ale to nie koniec naszych spotkań z modlitewnymi paciorkami, bo kiedyś i na nas przyjdzie ostatnia chwila i wtedy nasi bliscy, może po długich poszukiwaniach wygrzebią z zapomnianych błyskotek różaniec i splotą nim nasze dłonie spoczywające na martwym ciele.
*
    Wśród pamiątek muzeum w Oświęcimiu, gdzie przechowuje się relikwie pozostałe po tych, którym ludzkie okrucieństwo zgotowało piekło, w oszklonej gablocie znajduje się różaniec zrobiony przez jednego z więźniów tej kaźni.
Na szarą nitkę[pewnie wyciągniętą z obozowego pasiaka] zostały nawleczone małe kuleczki zrobione z obozowego chleba.
    Jak wielką potrzebę nadziei musiał mieć w sobie twórca tego modlitewnego „pomocnika”, że z głodowych porcji chleba odkładał drobne cząsteczki, aby z nich zrobić sznur modlitewnych koralików?
Trochę zawstydził mnie ten widok, bo choć w moim kleryckim i kapłańskim życiu zwyczajowo „zaliczałem” tę modlitwę, ale dopiero po tym obozowym doświadczeniu, zrozumiałem jak wielką on może mieć moc.
    Różaniec zrobiony z okruchów chleba, dawał tamtemu człowiekowi, będącemu na samym dnie piekła ludzkiej nienawiści, nadzieję i pewnie pozwolił mu przeżyć najtrudniejsze chwile?
*
    Wielu kierowców w swoich warczących maszynach zawiesza na przednim lusterku różaniec.
Pewnie wielu traktuje go jako rodzaj jakiegoś totemu. Ale takie zabezpieczenie wynika jednak z wiary, że ten może kiedyś omodlony splot koralików, będzie strzegł ich bezpiecznej jazdy i dobrze!
    Różaniec to taka szczególna modlitwa, którą można praktykować wszędzie i choć Kościół szczególnie poleca ją w październikowych nabożeństwach, to w naszej codzienności mamy wiele takich chwil, gdy możemy nią przywracać sobie nadzieję.
    Popołudniowy spacer, droga, którą codziennie przemierzamy do pracy, oczekiwanie w urzędzie na załatwienie gnębiącej nas sprawy i wiele innych chwil, które można wypełnić tą modlitwą zawierzenia.
   Oczywiście nie musimy w jej trakcie ostentacyjnie przesuwać w ręku kolorowych paciorków, które tak naprawdę są tylko po to, aby odliczać kolejne Zdrowaś Maryjo.
   W takich okazjonalnych sytuacjach wystarcza nam dziesięć palców u naszych rąk.
Spróbujcie kiedyś takiej formy modlitwy, ona naprawdę wyzwala nadzieję!
Kryspin

wtorek, 27 września 2016

Czarny bumerang!

    Jak czarny bumerang, wraca w dyskusjach toczonych w świetle kamer, problem aborcji.
Niektóre środowiska próbują zbić kapitał polityczny na odrażającym procederze, w którym pewna grupa ludzi uzurpuje sobie prawo do decydowania o życiu bądź śmierci poczętych dzieci.
Gorliwcy liberalnego poglądu, że póki malec nie ujrzy światła dziennego, to o jego być albo nie  być powinna decydować tylko kobieta["mój brzuch, moja sprawa"] nawołują do zbiorowych marszy, aby pokazać siłę tłumu podobnych im!
   Zwolennicy aborcyjnego liberalizmu powołują się na nieoficjalne statystyki, według których obecne obostrzenia w tym względzie i tak są fikcją, bo nielegalnych "zabiegów" i tak jest bardzo wiele[mówi się o kilkudziesięciu tysiącach rocznie]
   Na tle tego rozkrzyczanego tłumu bardzo cicho wybrzmiewa głos obrońców życia poczętego i jeśli już bywa słyszalny, to nie do końca wypowiadają go ci, którzy z racji wielu, lub stanu[ przedstawiciele Episkopatu] wydają się najbardziej "zainteresowani".
    Kilka dni temu przypadkowo zobaczyłem fragment jakiejś polskiej telenoweli i trafiłem akurat na scenę rozmowy dwóch młodych kobiet.
Jedna z nich leżała na łóżku szpitalnym[była w widocznej ciąży], a druga rozmawiając z nią, prosiła, aby  nie pozbyła się tego dziecka, które w niej było. Na koniec powiedziała, że sama kiedyś zdecydowała się na ten krok i teraz do końca życia pewnie będzie żyła ze świadomością nieodwracalnego zła, które będzie ją prześladowało tym wspomnieniem!
   Tak sobie myślę, że może potrzeba by było , aby osoby[które liberalne aktywistki liczą w dziesiątki tysięcy] odważyły się zabrać głos o tym, co przeżywają po....
I może dobrze by było, gdyby stworzono punkty informacyjne, swego rodzaju poradnie, w których nie jakaś podstarzała matrona, czy duchowny w sutannie, ale kobiety po takim traumatycznym doznaniu, zdecydowały się rozmawiać z młodymi dziewczynami, które często pozostają same ze swoim strachem.
A może w w trakcie lekcji wychowania seksualnego[ o które tak zabiegają niektóre środowiska] także znalazłby się czas na takie spotkanie?
Utopia?
A może wcale nie?
Kryspin 

środa, 21 września 2016

Nie mogę, a może nie chcę?

    W zabawnym skądinąd filmie:"Ile waży koń trojański", bohaterka w rozmowie z kierowniczką Domu Pracy Twórczej poprosiła tamtą o udzielenie informacji o jej znajomym, z których bardzo chciała się spotkać.
Napuszona swoją "władzą" pani kierownik odpowiedziała jej, że nie może takiej informacji jej udzielić!
Bohaterka filmu nie dawała za wygraną i zadała kolejne pytanie:"Nie może pani, czy nie chce?"
Zapytana zmierzyła ją wzrokiem i odpowiedziała:"A czy to jest jakaś różnica?"
*
   Napisała do mnie zdesperowana kobieta, która ponad dwadzieścia lat temu poślubiła mężczyznę innej wiary[sama jest katoliczką!] Ich ślub odbył się w kościele małżonka, czyli w świetle prawa kościelnego nie doszło pomiędzy nimi do zawarcia sakramentalnego małżeństwa!
    Schody dla tej kobiety zaczęły się w czasie, gdy ich latorośl miała przystąpić do pierwszej komunii świętej!
Proboszcz postawił warunek: Będzie sakramentalny ślub, będzie komunia, w przeciwnym wypadku:Nie!
     Choć pożycie tychże małżonków z różnych powodów nie układało się, więc decyzja o powiedzeniu sobie sakramentalnego:tak, nie miała sensu, ale ze względu na córeczkę i jej radość z przyjęcia Pana Jezusa, zdecydowali się na ten krok!
Nastąpił swego rodzaju "kompromis", który jednak nie trwał długo, bo po kilku miesiącach ich związek się rozpadł definitywnie i zakończył się cywilnym rozwodem!
    Ojciec dziewczynki poszedł w swoją stronę; zawarł w swoim kościele kolejny związek małżeński i cieszył się nową żonką!
   Kobieta[mama córeczki] poznała nowego pana, z którym była szczęśliwa i oboje kochali jej dziecko, ale teraz oni zamknęli sobie drogę do niedzielnej komunii, jako osoby żyjące wg Kościoła, na kocią łapę.
I nie byłoby problemu, gdyby pogodzili się z tym, ale ?
No właśnie na ich nieszczęście, oboje byli wierzącymi ludźmi i sprawa możliwości karmienia się Ciałem     Chrystusa nie była im obojętna, a nawet bardzo im zależało na pełnym uczestnictwie w sakramentalnym życiu!
   Aby wyprostować sobie drogę do Pańskiego Stołu, udali się do Kurii, no i prawidłowo!
Tam jednak dopiero zaczęły się schody, choć ksiądz sekretarz Trybunału przyjął ich podanie, ale zaraz po tym wręczył im listę rzeczy, których spełnienie uznano za konieczne, aby nad sprawą się pochylić: kilkudziesięciu świadków; także były małżonek i teściowie oraz pokaźne grono osób, do których nie mieli żadnego dostępu itd!
To ich załamało i tylko bezradnie rozłożyli ręce, wiedząc, że przez lata nie będą wstanie sprostać tym wymogom!
    Czy Kuria nie mogła postąpić inaczej, czy nie chciała?
Myślę, że w tym i  w wielu innych przypadkach Kościół, może dla podkreślenia swojej powagi, a może ze zwykłego braku empatii, albo co uważam za najgorsze, ze zwykłego nie chce mi się, stawia przed szeregowymi wiernymi kłody trudne do pokonania!
   A w tym rzeczonym przypadku wystarczyło przecież przesłuchać jednego świadka: proboszcza, który postawił ich pod ścianą:"Będzie ślub, będzie komunia!" i na pierwszej rozprawie kurialny trybunał dowiedziałby się, że tego sakramentu wcale nie było, bo został zawarty pod przymusem!
Kryspin

czwartek, 15 września 2016

„Przekażcie sobie znak pokoju”


    No i znowu się narobiło!
   Na słupach ogłoszeniowych, przystankach autobusowych i innych miejscach naszych miast pojawiły się kolorowe plakaty dwóch dłoni złączonych w geście powitania.
   Całość opatrzono wezwaniem: „Przekażcie sobie znak pokoju!”, aby było ciekawiej, medialnym patronatem akcję objęły znane redakcje katolickich pism i to wydawało się słuszne, bo przecież wezwanie żywcem pochodziło z apelu, który w czasie każdej mszy kieruje kapłan do zgromadzonych, bezpośrednio przed rozdawaniem Ciała Eucharystycznego.
   No i wszystko wydawało się ok. ale tylko do czasu, aż rzecznik KEP [Konferencja Episkopatu Polski] poinformował, że ten plakat jest:Be!
Gdyby nie stanowcza reakcja księdza rzecznika, to pewnie większości nie przyszło by do głowy, że on promuje wartości gejowskie, namawia do homoseksualizmu, gloryfikuje akty homoseksualne jako moralnie dobre i jakby tego było mało, zachęca do podważania istoty małżeńskiego związku: tego właściwego, czyli męsko-damskiego
    A całość wniosków została wyciągnięta z małego szczegółu, na który większość owieczek katolickiego Kościoła nawet by nie zwróciła uwagi:
Na plakacie lewą rękę oplata kolorowa bransoletka w kolorach tęczy , a te barwy niektórym dociekliwym kojarzą się ze środowiskiem osób o innej od powszechnie akceptowanej orientacji seksualnej, czyli z gejami!
O wiele lepiej dla poprawnie zorientowanych[seksualnie] prezentuje się prawa dłoń opasana różańcem i od razu widać, kto jest po właściwej stronie w kwestii moralności!
No i się narobiło.
   Według badań uczonych [o różnych orientacjach seksualnych], w naszym kraju jest od 5 do 10% osób, które są gejami, homoseksualistami, kochającymi inaczej, aby nie używać innych, mało przyjemnych określeń ich preferencji w kwestii spraw intymnych!
    W parafiach, w których znak pokoju wierni przekazują sobie skinieniem głowy, to pół biedy, ale w tych, gdzie zebrani podają sobie rękę, to już zgroza! A nuż wśród stojących obok znajdzie się taki człowiek z kolorową bransoletką, to może pobożnej duszyczce zburzyć cały spokój i to bezpośrednio przed przyjęciem Pańskiego Ciała.
   A mnie się wydaje, że nie powinniśmy dać się zwariować w kwestii, kto jest porządny, a kto be. Może powinniśmy mniej zaglądać ludziom do ich sypialni, a oceniać ich z tego jakimi są dla innych.
   A mnie się podoba samo przesłanie: „Przekażcie sobie znak pokoju” i wcale nie gorszy mnie w nim kolorowa bransoletka, ani nie wywołuje świętego zadowolenia różaniec oplatający tą drugą dłoń.
Najważniejsze, że one mówią: Nie potępiam cię i jesteś mi kimś bliskim!
„Pokój z tobą”!
    W niektórych wspólnotach parafialnych, zebrani w trakcie mszy świętej kończą ceremonię przekazania sobie tego znaku chrześcijańskiej jedności właśnie tymi słowami i może tylko trochę żal, że nie zawsze wypowiadają je szczerze.
    Niezależnie z czyjej inspiracji pojawiły się te kolorowe plakaty na ulicach naszych miast, to może i za przyczyną medialnego, ale i tego kościelnego szumu wokół nich, wyniknie coś dobrego?
Może ci stojący po tej „właściwej[prawej]stronie” moralności, z większą świadomością podadzą swoją rękę do zgody [pokoju] drugiemu człowiekowi i to nie tylko w czasie niedzielnej mszy, ale także w codziennych relacjach z bliźnimi!
    A doszukiwanie się drugiego dna, stawianie wątpliwości co do czystości intencji tej drugiej strony, to na pewno nie służy dążeniu do jedności, a przecież o nią najbardziej zabiegał Chrystus w swoim nauczaniu.
Kryspin