czwartek, 26 czerwca 2014

Egzamin z oddawania miłości!

        Życie jest piękne!
Ile razy ta myśl nas dopada w chwilach: gdy jesteśmy szczęśliwi, zdrowi, po odniesionym sukcesie, w czasie przyjemnego doznania.
Lubimy być szczęśliwi, prawda?
Pragniemy tego dla siebie i dla wszystkich, których lubimy [przy celebracji imienin, urodzin, z okazji ślubów itd ; ]:
- "Życzę tobie szczęścia, bądź szczęśliwy"
Niekiedy dokładamy jeszcze jedno słowo: "bądź zdrowy"!
Zdrowie stało się synonimem szczęścia:
-"Jeśli będzie zdrowie, to już nic więcej mnie nie potrzeba"- tak zwykle odpowiadamy, albo chociaż pomyślimy odbierając szczere życzenia przyjaznych nam osób.
Czy można być szczęśliwy będąc chorym, czy można być szczęśliwym, gdy choruje ktoś, kto jest nam drogi, najbliższy?
Głupie pytanie, prawda?
Pewnie, że nie!!!
Swoistym stanem chorobowym jest starość i chyba nie ma w tym żadnej przesady.
Boimy się tego stanu i nie mówię tu o paniach, które szczególnie cierpią, gdy po pewnym czasie lustro, dawny przyjaciel początku każdego poranka, nagle staje się wrogiem dręczącym je widokiem jakiejś podstarzałej matrony z siwymi odrostami i zmarszczkami na szyi.
Takie "chorujące" kobiety mogą i zaprzyjaźniają się z lekarzami od ładnego wyglądu i z ich pomocą mogą choć na chwilę oszukać kalendarz.
Starość jest jednak dotknięta stanem choroby i może dlatego tak często słyszymy powiedzenie,że to jest jedyna rzecz, która Panu bogu się nie udała.
No właśnie: Nasz kochany Stwórco, po co stworzyłeś przemijanie, dlaczego skazałeś nas na starość!
Świat byłby taki piękny i ludzie byliby szczęśliwi, zadowoleni, gdybyś im oszczędził widoku:starości, kalectwa, chorych, niedorozwiniętych!
Dlaczego nam to zrobiłeś?
       Kobieta po śmierci małżonka, gdy dzieciaki dorosły, wykształciły się, poszły na swoje; postanowiła sprzedać małe gospodarstwo, na którym nikt już nie chciał pracować.
Po naradzie rodzinnej dorosłe latorośle przyklasnęły takiemu pomysłowi steranej, już nieco przygarbionej matki zapewniając:
-Nie musi mama się martwić, bo ma nas, my się zaopiekujemy tobą po sprzedaży tej pateraki.
A ona zgodziła się na ich  zapewnienia, choć trochę zrobiło jej się smutno, że tak beztrosko, bez choćby nuty żalu postanowili o pozbyciu się tego wszystkiego, co dla niej było przepełnione wspomnieniami ich dzieciństwa i jej minionego życia .
Ale może tak musi być, pomyślała ze łzami, które skrywała w samotności.
Może oni już nic nie czują, może postanowili zapomnieć obrazy z dzieciństwa i może pamiętają tylko niewygody starego domu bez łazienki i bieżącej wody.
Ich życie w nowych domach, którymi się szczycili w czasie jej krótkich odwiedzin, teraz było o niebo wygodniejsze i dlatego rozumiała ich słowa zachęty do pozbycia się starego "kłopotu".
Sprzedała wszystko.
Pieniądze podzieliła pomiędzy troje.
Najwięcej dla najmłodszej córki, bo to u niej miała dożyć swoich dni.
Zamieszkała w małym pokoiku na piętrze domu, który młodzi wybudowali dzięki pieniądzom ze sprzedaży ojcowizny.
Starość Panie Boże nie udała się Tobie, myślała w małym pokoiku na piętrze i tylko w samotności przesuwała koraliki różańca i wsłuchiwała się w słowa monotonnie powtarzanej modlitwy.
Choroba okaleczyła jej spracowane ciało i po latach nieleczona cukrzyca pozbawiła ją nóg i pozostał jej tylko wózek z dwoma kółkami.
Jak dobrze, że mam dzieci -pomyślała wtedy i uspokoiła się na chwilę.
-Teraz mama pomieszka trochę u Zenka, oni mają także duże mieszkanie, pieniądze też dostali z naszej pateraki, to niech teraz zaopiekują się tobą- oznajmiła córunia pakując mały tłumoczek w którym zmieściło się to, co pozostało starej matce z jej przeszłości.
Jeszcze kilka razy odbywała "wycieczki" po domach swych dzieci, które przekazywały ją sobie jak kłopotliwy mebel, niepasujący do ich wygodnej rzeczywistości.
A ona coraz bardziej nie potrafiła zrozumieć, dlaczego?
Przecież kochała ich szczerą matczyną miłością i zawsze pragnęła, aby tę wartość zabrali ze sobą w nowe życie.
A oni przestali się odwiedzać, rozmawiać ze sobą i spotykali się teraz tylko przy okazji przekazywania, a raczej wciskania inwalidzkiego wózka z zawartością.
Po kilku miesiącach spotkali się jeszcze raz, na jej pogrzebie.
Stali w kondukcie bezpiecznie daleko od siebie, bo o czym niby mieli rozmawiać.
Powrócili po tym do swojej rzeczywistości z poczuciem ulgi, że już po wszystkim.
Panie Boże nie udała się tobie starość, pomyśleli i nagle uświadomili sobie, że Stwórca dał im jeszcze jeden kłopotliwy dar: czas, przesypującą się klepsydrę życia, która i im została ustawiona.
Jak mgnienie powieki przemijają chwile i to, co było proste młodością, nagle okazuje się pochylonym, zeschniętym kwiatem dotkniętym przemijającym czasem.
A może właśnie po to Panie Boże dałeś nam starość, choroby, cierpienie.
Może to wcale nie nas chciałeś pokarać, doświadczyć, a zrobiłeś to dla naszej miłości.
Może to wszystko jest po to, abyśmy mogli oddawać miłość?
Może starość, cierpienie, kalectwo innych, niekiedy nam bliskich osób, to swoisty egzamin, przed którym stajemy, przed którym staje nasze serce?
Egzamin z oddawania miłości!
Bohaterowie "Zakochanej koloratki" taki egzamin przechodzili w czasie odchodzenia tej, która przez całe życie karmiła ich miłością:
-"Tak bardzo pragnęłam mieć dzieci; gdy jednak przychodziliście na świat, wasze porody były takie trudne.
Ty narodziłaś się z jednym punktem Abgara, Borys z dwoma, i pomyślałam wtedy, i przez kolejne lata zastanawiałam się nad tym, czy to ma jakieś znaczenie. 
Patrzyłam jak dorastacie, i stale miałam w myślach chwile waszych narodzin. Ciągle nawiedzało mnie to samo pytanie: Dlaczego tak musiało być?
Teraz myślę,że dałam wam życie i darzyłam was miłością od pierwszej chwili i przez cały okres waszego dorastania może właśnie po to, abyście teraz mogli oddać mi to samo w mojej chorobie.
       Jest coś niezwykłego, można powiedzieć mistycznego, w tej ostatniej chwili, gdy wasze ręce, złączone z cierpieniem odchodzenia, oddają nagromadzoną przez lata miłość...."
Wiem Boże dlaczego dałeś nam: starość, choroby, kalectwa; to jest także Twój dar miłości!
Kryspin
 
 .


wtorek, 24 czerwca 2014

"Zakochana koloratka"- książka z dedykacją dla Ciebie!

        W związku z licznymi zapytaniami o możliwość nabycie "Zakochanej koloratki", pragnę poinformować:
            Książka trafi do sprzedaży w dniu  07.07.2014
        Możesz jako jeden z pierwszych poznać historię miłości, która nie miała prawa się zdarzyć!!!
Zamów już dziś książkę, a otrzymasz egzemplarz z dedykacją autora napisaną tylko dla Ciebie!!!
Jak dokonać zamówienia:
Dokonaj wpłaty- 36.90 zł na konto: 
                        -Julia Krystek, 60-802 Poznań, Wojskowa 21/7
                        -Nr konta: 06 1910 1048 2944 3926 0942 0001
                        -Tytułem: Książka 
                        -Wpłacający[Podaj dane osoby: imię i nazwisko, adres wysyłki i nr tel.]
Cena zawiera już koszty wysyłki i książkę otrzymasz bezpośrednio do domu![dotyczy przesyłki krajowej]*
              Przedsprzedaż z osobistą dedykacją dla ciebie, w terminie do 05.07.2014r.!!!
      "Zakochana koloratka"- to prawdziwa historia, która dla niektórych będzie sensacją, zgorszeniem !!!
      "Zakochana koloratka" to książka dla osób, które pragną kochać i być kochanym przez całe!!!           Niekiedy trzeba poświęcić bardzo wiele, aby otrzymać wszystko!!!
    Na koniec gorąca prośba : "Zakochana koloratka" nie będzie dostępna w sieci księgarni, polecajcie ją swoim bliskim, znajomym [ poinstruujcie ich o sposobie nabycia ]aby i oni skorzystać z doświadczenia bohaterów tej książki:Jak kochać i być kochanym przez całe życie!

Przyjemnej lektury i mam nadzieję na kolejne spotkanie z wami przy okazji publikacji moich kolejnych książek[ w przygotowaniu jest książka:"Pasterze i najemnicy", w której ukazuję niewygodne kulisy pewnej znanej mi instytucji]
Kryspin Krystek
* przy przesyłce poza granice Polski należy doliczyć 10 żł zwiększonego kosztu wysyłki!
Masz pytanie: napisz: kryspinkrystek@onet.eu  lub zadzwoń : 536 425 831

Święty Janie XXIII: Kościól potrzebuje Twojej odwagi do zmian!

       Przypomniałem sobie dowcip o facecie, który zanosi modły do nieba:
"Panie Boże, tyle robię dla Ciebie:
Modlę się systematycznie, chodzę do kościoła w każdą niedzielę, nie krzywdzę zwierzątek, jestem dobry, a Ty? Kowalskiemu dałeś wygraną w totka, co więc szkodzi, abyś i mnie pozwolił wygrać?
Niebo się otwiera i Bóg oznajmia:
Daj mi szansę, abym mógł wysłuchać twojej prośby- wyślij choć jeden kupon!"
Nie śmieszy mnie ten dowcip, choć nie jest wcale taki głupi.
Daj mi szansę, zrób coś w sprawie, o którą.... prosisz
       Kilka dni minęło od medialnie nagłośnionej konferencji zorganizowanej w Krakowie przez Ruch Obrońców Dzieci przed pedofilami w sutannach.
Relacjonujący to spotkanie odtrąbili sukces, bo po raz pierwszy tak gremialnie pokazali się tam purpuraci, aby "uświetnić" sympozjum.
      Całość rozpoczęła modlitwa połączona z publiczną ekspiacją[ formą przeprosin] za niegodziwości popełnione na maluczkich, i dobrze, bo od tego trzeba było rozpocząć!
Spotkanie ponad 400 uczestników trwało całe dwa dni i tak, jak szumnie nagłośniono jego początek, tak na zakończenie trudno było usłyszeć konkrety, co zmieni się w przyszłości.
Owszem, kapłan oddelegowany przez Episkopat do nadzorowania działań na przyszłość w  przeciwdziałaniu patologii; mówił iście jak polityk.
Tak, planujemy tworzenie systemu pomocy ofiarom pedofilii, nawet będziemy prowadzili programy edukacyjne, aby dzieci mogły unikać zagrożenia ze strony dorosłych....[ i tym podobne komunały.]
Tak, slogany, komunały, mowa na okrągło!
Ani jednego słowa o potrzebie dotarcia do korzeni zła, do sposobu usunięcia, wyrwania go do cna.
Owszem, naprawa krzywdy już wyrządzonej [i to nie tylko ograniczona do modlitwy] jest jak najbardziej słuszna, ale co w przyszłości?
No właśnie!
Wcale się nie zdziwię, gdy w następnych latach odbywać się będą kolejne sympozja, na które będą zapraszane nowe ofiary.
A potem: kolejne uroczyste nabożeństwa z dymem kadzideł i choć nie zatuszują "smrodu" podłych czynów , to można będzie puścić w świat informację, że coś tam się robi:
Usłyszymy wtedy:
 No, jest problem: widzimy go, robimy przecież tak wiele, wszystko co możemy!
Wiara bez uczynków martwa jest, panowie decydenci Kościoła.
Panie Boże:
Proszę Cię w imieniu tych maluczkich, którzy będą kolejnymi ofiarami takiej "aktywności" Kościoła.
Zrób to dla dzieci krzywdzonych teraz i w przyszłości.
Daj nam mądrych pasterzy, którzy nie będą bali się zmian.
Święty Janie XXIII, może potrzeba, abyś stał się patronem odważnych decyzji naszego Kościoła!
Gdy wstępując na Tron Piotrowy dokonałeś cudu otwarcia i odnowy "Łodzi", którą powierzył Ci Chrystus, powróciła nadzieja.
Bądź patronem odważnych zmian w Kościele!
To prośba nie moja, ale błaganie przyszłych ofiar: skrzywdzonych dzieci!
Kryspin



niedziela, 22 czerwca 2014

"Bądż ostrożniejszy"

      Bohater "Zakochanej koloratki" następnego dnia po telefonie z Kurii, udaje się na rozmowę z biskupem.
"W Gnieżnie jestem następnego ranka i nie muszę długo czekać na audiencję, gdyż sekretarz po chwili otwiera masywne drzwi i wskazuje mi kierunek, w którym mam się udać.
      Biskup siedzi za dębowym, masywnym biurkiem, trochę nawet za dużym dla suchej postaci tego starca.
Bez słowa pokazuje mi krzesło przed sobą; siadam i zamieniam się w słuch.
-Tedy jesteś w Inowrocławiu u świętego Józefa ?
Magiczne słowo"tedy" rozpoczyna każde jego zdanie i obrosło już legendą.
U niektórych wywołuje irytację; u mnie raczej rozbawienie, ale teraz nie mogę tego okazać, bo powaga gospodarza nie pozwala mi na to.
-Tak Ekscelencjo-n odpowiadam więc spokojnie.
-A masz rodzeństwo?- pada ;pytanie zadane beznamiętnym tonem Sfinksa, do którego w tej chwili jest niesamowicie podobny. Łypie jednocześnie na mnie znad okularów w złotych, delikatnych oprawkach.
-Mam dwóch braci i siostrę- odpowiadam rzeczowo, zastanawiając się jednocześnie, ku czemu zmierzają te pytania?
-Tedy odwiedzasz ich ?- kolejne dziwne pytanie.
-Tak, w miarę możliwości spotykamy się.
-A byłeś w Gnieżnie u brata w sylwestra ?- pada pierwsze konkretne pytanie, które zaczyna kierunkować naszą dalszą rozmowę.
-Tak, byłem kilka godzin w odwiedzinach w tym dniu - odpowiadam bez zbędnej przerwy i do tego krótko, oczekując na dalszy bieg wydarzeń.
-No widzisz- zawiesza głos na chwilę, jakby szukał w starej głowie dalszych słów.
-Wodzisz, a mnie doniesiono, że byłeś tam całą noc z kobietą i obtańcowywałeś inne kobiety aż do rana.- kończy i wzrok kieruje prosto w moje oczy.
W tej chwili rozumiem, że w gronie osób z sylwestra znalazły się "usłużne dusze", które skwapliwie doniosły!
Wiem, że nie mogę zaprzeczać, ani milczeć.
Przechodzę więc do wyjaśnień i ataku jednocześnie [w myśl zasady: że najlepszą obroną jest atak, a zarzuty trzeba wykorzystać do obrony, podważając je lub pomniejszając]
-Ekscelencjo: to prawda, byłem w Gnieżnie u brata na sylwestra, ale jednocześnie nie jest prawdą, że byłem tam z kobietą, a ze znajomą naszej rodziny, którą spotkałem przy wejściu, gdy przybyła zaproszona na ten sam wieczór.- odpowiadam pewnie i stanowczo, co nie uchodzi jego uwadze.
-Co do pobytu do rana: nieprawda!- ucinam krótko, obalając kolejny zarzut i na potwierdzenie dodaję:
-Od rana pracowałem w Inowrocławiu.
"Sfinks" nie poruszył nawet powieką, ale widzę, że słucha uważnie, a ja czuję się coraz pewniej.
-Na koniec Ekscelencjo: ja nie umiem i nie lubię tańczyć.
Chwila ciszy i wnikliwe badanie wzrokiem siły przeciwnika.
Nie obchodzi mnie jego reakcja, choć nadal nie spuszczam wzroku, czekając na dalszy ciąg spotkania.
Moje myśli kieruję jednocześnie do tych ludzi, którzy "załatwili" mi tę dzisiejszą wizytę.
W czasie rozmów w gronie gości sylwestrowej nocy jedna z  par chwaliła się bliskimi kontaktami ze znanym im proboszczem. Mówili, że są z nim nawet zaprzyjażnieni.
Teraz już wiem kto!
Szef nadal milczy i przez moment odnoszę wrażenie, że zasnął.
W tej chwili rozważam możliwość bardziej zdecydowanego odporu zarzutów, obnażając osobę, która mi się "przysłużyła".
Znam proboszcza, który doniósł i znam też wiele "kwiatków" z  życia tego człowieka.
Przecież powszechnie jest znany jako bawidamek, który systematycznie urządza sobie wypady do Poznania, aby tam anonimowo, a nawet bez zachowywania pozorów; systematycznie doskonalić się w roli bawidamka.
Powszechnie jest też jednak znany jako ulubieniec Kurii i osób decyzyjnych w tej instytucji.
Teraz przynajmniej wiem,w jaki sposób zaskarbia sobie tę przychylność!
Siedzę spokojnie i obmyślam dalszy scenariusz naszego dzisiejszego spotkania, nawet w myślach układam zdania, którymi zamierzam dokonać kontrataku, i pewnie nasza dalsza rozmowa nabrałaby nieco kolorytu, gdyby nie sam biskup.
-Tedy widzisz, ja powiem tak: uważaj na ludzi, bo oni nie t6ylko widzą, ale i donoszą.-przerwał na chwilę, zawieszając dalsze słowa, po czym dodaje:
-Tedy bądż na przyszłość bardziej ostrożny!
Siedzą i czekam na ciąg dalszy, może na stanowcze pouczenie, lub nawet naganę....
Ale dalej nie pada już żadne słowo, nic!
To mnie rozwala do końca.
Miecz zemst, który trzymam w dłoni, wypada,staje się nagle bezużyteczny.
Audiencja została zakończona i wychodzę oszołomiony.
Zatrzymuję się na schodach, przed moimi oczami majaczy monumentalna fasada Katedry, przy której gromadzą się kolejne grupy turystów.
A ja jeszcze długo stoję w bezruchu i jedynie w myślach powtarzają mi się jego słowa:
"Bądż na przyszłość bardziej ostrożny...."
Ten dzisiejszy fragment pozostawiam bez komentarza, który znajdziecie w "Zakochanej koloratce"
      Jutro pozwolę sobie jednak nawiązać do dzisiejszego fragmentu, gdy podzielę się z wami moimi odczuciami po krakowskiej konferencji dotyczącej pedofilii w Kościele [Wiem, że o tym problemie pisałem niedawno w poście o "trującym grzybie Kościoła" ] Sądziłem, ba nawet miałem nadzieję, że nie będę długo wracał do tego mrocznego moralnie tematu, a jednak muszę!
Kryspin


sobota, 21 czerwca 2014

Uprzejmie donoszę!

      Uprzejmie donoszę, że dnia 07.07.2014 pojawi się "Zakochana koloratka" i jako prawy członek społeczności Kościoła, wyrażam oburzenie tym faktem.
Choć co prawda jeszcze nie czytałem tej książki, to jednak sam tytuł obraża moje uczucia religijne.
Dla dobra maluczkich i z troski o możliwość zgorszenia wśród porządnych parafian, domagam się, aby odpowiednie służby uniemożliwiły tej publikacji.
P.S. Najlepiej w liście odczytywanym w czasie nabożeństw pouczyć wiernych, aby broń Boże nie ulegli pokusie czytania, a gdyby w swoim otoczeniu spotkali osoby, które takowe zalecenie łamią, aby donieśli komu trzeba!
Zatroskany parafianin.
       Ten donos na razie się jeszcze nie pojawił, ale nigdy nic nie wiadomo?
No właśnie:
Donosy usłużnych, prawych, zgorszonych - ku czemu służą?
Bo przecież ubrane: w szaty troski, zgorszenia, umiłowania prawdy czy sprawiedliwości ; tak na prawdę u swego żródła mają : zawiść, zazdrość, niekiedy chęć usprawiedliwienia swoich małych i większych świństewek.
Doświadczyliście kiedyś takiej "życzliwości"?
Bohaterowie "Zakochanej koloratki" wielokrotnie doświadczali "troski życzliwych ".
......" W listach, które czytam od Ciebie i w naszych licznych rozmowach o wielu sprawach, zauważasz ze smutkiem i przygnębieniem, że najbardziej człowieka boli to, czego potrafią dokonać ludzkie języki.
Donosy " usłużnych" ludzi, którzy z dziwną lubością, często ubraną w maskę życzliwości i udawanej troski, zadaję rany nam i naszym najbliższym.
To bardzo boli i musi budzić gniew; ale nie zrozumie tego nikt, kto sam nie doświadczył "życzliwości" donosicieli
Ja doświadczam jej już czwartego stycznia,zaledwie kilka dni po sylwestrze.
W czasie obiadu dowiaduję się, ze był telefon z Kurii, że biskup chce mnie widzieć niezwłocznie.
-No to mam randkę z Szefem- komentuję spokojnie.
Jednocześnie zauważam podniecenie pozostałych zebranych i zaciekawienie malujące się na ich twarzach.
-Ciekawe o co mu chodzi?- Bury pierwszy zadaje pytanie, na które przecież nie oczekuje odpowiedzi.
Niezaspokojona ciekawość tego plotkarza maluje się wyrażnie na jego obliczu.
Za każdym razem zdradza go jego twarz, która czerwienieje w takich sytuacjach jak przysłowiowy burak.
Fred nie zabiera głosu, ale i on wydaje się żywo zainteresowany zagadkową sytuacją.
-Pewnie chce mnie awansować- kończę żartobliwie i wychodzę do siebie, aby nie prowokować  dalszych rozważań...."
Jutro kolejny fragment!!!
Spotkanie w Kurii i dziwna rozmowa z Biskupem.
Kryspin

piątek, 20 czerwca 2014

Boże Ciało!

        Wczoraj świętowaliśmy Boże Ciało.
Przez ulice naszych miast i nawet najmniejszych wiejskich przysiółków przetoczyły się uroczyste procesje.
Odświętnie ubrani uczestnicy kolorowego obrzędu: na czele dziewczynki w białych sukienkach, z koszyczkami pełnymi płatków wiosennych kwiatów, delegacje organizacji parafialnych, służba liturgiczna , kapłan pod baldachimem z monstrancją w dłoniach i tłumek wiernych; stworzyli rodzaj spektaklu.
Po uroczystych procesjach najwytrwalsi powrócili do kościołów, ostatnia chwila modlitwy,biały opłatek z ciałem Chrystusa do specjalnego zdobionego pojemniczka trafił do tabernakulum, ostatnie przyklęknięcie i koniec.
Każdy poszedł do swojej codzienności.
Kapłani na plebanie,wierni do swoich domów i jedno, co ich połączyło, to wrażenie, że rozpoczyna się czas wolnego.
"Po  Bożym Ciele nic po księdzu w kościele"- takie powiedzenie często powtarzają duchowni oddające ducha odprężenia po okresie "przeładowania" świętami pierwszego półrocza liturgicznego roku [on zaczyna się na początku grudnia od Adwentu]
Teraz Panie Boże czas dla nas,dla naszej codzienności, zdają się mówić wszyscy.
       Mnie jest żal Chrystusa w czasie procesji Bożego Ciała i może dlatego nie lubię twego święta.
Dlaczego?
Za każdym razem ta uroczystość przypomina mi niedzielę palmową, gdy tłumek wyznawców Mesjasza wprowadzał swego Zbawiciela do Jerozolimy
Wtedy też wielu w porywie zachwytu słało przed wjeżdżającym na osiołku Nauczycielem z Nazaretu zielone palmy i kwiaty.
Po kilku dniach ci sami wyznawcy zebrali się wśród tych, którzy wyli:" Ukrzyżuj go!"
Dlaczego tak zrobili?
Powrócili do swojej codzienności i zapomnieli?
A może kilka dni przed jego odwiedzinami ulegli tylko magii niezwykłości i na chwilę przyłączyli się do celebry, ale na chwilę tylko poczuli radość i nic więcej.
Mam jeszcze inne skojarzenie z Bożym Ciałem.
Na kilka godzin łaskawie pozwalamy Chrystusowi wyjść z jego miejsca odosobnienia, zabieramy go na spacer po naszej rzeczywistości tak na chwilę, aby pooddychał naszym powietrzem i po spełnionym przez nas "obowiązku", zadowoleni wracamy do siebie bez niego.
Po co jest więc Boże Ciało?
Dla tradycji, potrzeby atrakcji, z poczucia przyzwoitości ....?
Monstrancje od wieków artyści tworzyli w kształtach przypominających słońce w pełnym blasku.
Do tego szlachetny metal oprawy dla małego, białego kawałka chleba,które dla wierzących mieści w sobie Ciało Boga, to akt wiary twórców tych pięknych dzieł sztuki.
Bóg przemierza ulice naszej rzeczywistości, aby oświetlać zakamarki naszego życia, aby być z nami i po to jest Boże Ciało,
abyśmy kroczyli w "świetle"!
Przed kościołami  w tym dniu  wyrastają stragany zapobiegliwych handlarzy z balonikami, specjalnymi wypiekami[ tzw rury] i innymi kolorowymi błyskotkami tandety.
Wszystko po to, aby opłacił się mały handelek.
Tak sobie myślę, że Bóg jest "naiwny" w swojej nadziei.
Nieustannie wyciąga do nas rękę, mówi wręcz:
"Weż mnie ze sobą do codzienności,do  twojego normalnego życia, bo chcę dzielić z tobą mój blask, aby było ci łatwiej omijać wyboje drogi..."
Bóg jest cierpliwy w swojej nadziei i może dlatego co roku wychodzi na spotkanie z nami na ulicach naszego życia licząc na to, ze do naszych domów powrócimy kiedyś z czymś więcej ponad baloniki,czy świąteczne twarde wypieki.
Może kiedyś ze zdziwieniem stwierdzimy, że On jest z nami i poczujemy się lepiej.
Kryspin




wtorek, 17 czerwca 2014

Ludzie honoru i przyjaciele!

       Jaki jest związek pomiędzy kulturą i honorem?
Przypomina mi się świetny serial cyklicznie emitowany w naszej TV: "Czas honoru", w którym reżyser ukazał pokolenie młodych, ludzi, dla których honor był świętością, za którą gotowi byli oddać życie i taką cenę często płacili.
Myślę sobie, że w okresie okupacji nie wszyscy ludzie kierowali się tą kardynalną cnotą, bo pewnie i osobników bez honoru było niemało.
Przecież to ci cwaniacy, którzy stali z boku, niekiedy kupowali sobie życie za kapownictwo, donosy, czy wręcz kolaborację; po wojnie gremialnie dokonali zmian w obsadzie stanowisk w odradzającej się ojczyżnie.
To także ukazał serial, opisując powojenne losy ludzi czasu honoru, którzy kolejne lata spędzali w kazamatach bezpieki i nadal składali daninę krwi.
Zastanawiam się, czy można być człowiekiem honoru i po jakimś czasie zeszmacić się, złamać, przejść na drugą stronę?
Sądzę, że nie!
No ale jak to się ma do naszej obecnej rzeczywistości.
Po okresie PRL [ od 1989 roku ] karmi się ciemny ludek, że teraz nareszcie nastał czas prawych ludzi, którzy swe legitymacje "honoru" wykuwali w minionym okresie, gdy za głośniejsze słowo sprzeciwu można było zaprzyjażnić się z więzienną pryczą na lata.
Młodsi zapisali życiorysy w NZS,[ gdy w najlepszym razie  narażali się na relegowanie z tych przybytków wiedzy] tworząc struktury nieposłuszeństwa wobec systemu, który z honorem nie miał nic wspólnego.
A może te piękne historie, to coś na kształt "życiorysów" z filmów Barei?
Aż się boję, że to prawda!
"Co się stało z naszą klasą"- kolejny raz zadaje pytanie  Jacek Kaczmarski [ Bard Solidarności]
Kolejny raz  pyta i na nowo dochodzi do smutnego wniosku:" Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie.".
Jakie to piękne i jednocześnie niebezpieczne,że prawdziwie wielkie utwory nigdy się nie starzeją
Ale jakie to jednocześnie przykre, że nadal brzmią tak aktualnie!
Smutno jakoś robi się człowiekowi, gdy coraz mniej wokoło ludzi honoru.
       Tak!
A może musi powrócić moda na "Czas honoru", może potrzeba takich młodych gniewnych, aby zrobili porządek z ludżmi bez honoru.
      Gdy widzę premiera, który śmieje się w głos i robi mądrą minę zamiatając aferę za aferą, to przypomina mi się czas Al Capone dawno temu w Ameryce.
Mafijna rodzina kpiła sobie z honoru [niekiedy o ironio;powołując się na tę cnotę ] i potrzeba było Eliota Nesa- człowieka honoru, aby gangster wylądował tam, gdzie było jego miejsce: za kratami!
I tu jest mały kłopot: w naszej ojczyżnie mamy za mało miejsc dla takich "kuracjuszy", którzy powinni tam trafić na długie lata.
Za co, ktoś postawi pytanie.
Za brak honoru!
To najkrócej wyczerpuje cały akt oskarżenia, który zajęłaby zbyt dużo miejsca w tym poście [ale każdy taką listę "zasług" mógłby wyrecytować z pamięci; tym ludziom bez honoru]
No więc co  możemy zrobić?
Na początek możemy oderwaqć ich z fotelików, a póżniej krok po kroku rozliczyć, co do grosza.
Jestem gotowy założyć się o przysłowiową złotówkę, że zasypano by w ten sposób dziurę budżetową i jeszcze powstałby kopczyk ponad tę wyrwę Dlaczego tylko o zeta? Bo wiem to i niehonorowo byłoby zakładać się na pewniaka!
      P.S. Pan Donald przy okazji nominacji nowej pani minister usiłował być dowcipny i na czasie.
Zaapelował o to, aby w naszej przestrzeni publicznej było więcej kultury [nawiązał do stylu rozmowy swoich przyjaciół w restauracji nomen omen: "Sowa i przyjaciele"]
Panie Donaldzie: Nie znajdzie pan kultury wokół siebie i swoich współpracowników [kolesiów] bo nie ma wśród was ludzi honoru!
To jest odpowiedż na pytanie, które sam sobie postawiłem [ale i panu także]
Nie można wymagać kultury od ludzi bez honoru!
      P.S.
Tak jak ostrogi założone na świnię: nie uczynią z niej rumaka; tak nawet najdroższe garnitury i pensje w zarządach spółek [ dla przyjaciół królika] nie uczynią z nich Ludzi honoru!
Tak już po prostu jest!
Kryspin

niedziela, 15 czerwca 2014

Rodzina nuklearna!

       Pewnie jestem już stary, bo coraz częściej uciekam do wspomnień z dawnego świata, który gdzieś w zakamarkach pragnienia pozostał i niekiedy próbuje mi o sobie przypomnieć.
Jeszcze tak niedawno, jakby to było wczoraj, dżwięczały mi w duszy słowa minionego[dla mnie]pokolenia, które swoje wspomnienia zaczynało tak:
"A przed wojną to....."
Wtedy to mnie śmieszyło i niekiedy irytowało.
      Młody, zbuntowany człowiek nie chciał ciągle  wysłuchiwać pieśni przeszłości i niekiedy odpalał:
"Tak, wiem: ale tamten czas już minął, świat się posunął, teraz żyjemy w erze atomu, jesteśmy nowocześni i chcemy patrzeć w przyszłość..."
       Dzisiaj rano usłyszałem  socjologa rodzinnego, który snuł w radiu rozważania na temat rodziny, młodych ludzi stojących na progu decyzji: co dalej.
Dowiedziałem się tego, co można zobaczyć gołym okiem; ale pierwszy raz usłyszałem, że teraz modelem dominującym jest:" rodzina nuklearna!".
A tak właściwie to nie jest to tak do końca prawda, bo ten "twór" nowoczesnego społeczeństwa wcale nie dominuje, nie wytrzymując konkurencji ze związkami partnerskimi, rozwodami, modą na życie solowe, pełen luz od przypadku do przypadku.
"Rodzina nuklearna", a może trzeba by użyć określenia:"rodzina atomowa"?
Dla nierozumiejących tych określeń krótkie wyjaśnienie: rodzina nuklearna, to nowy model samodzielności młodych na swoim. 
Nowy model będący przeciwieństwem rodzin wielopokoleniowych [rodziny o charakterze patriarchalnym], w których byli dziadkowie,dzieci i wnuki w jednym stadzie.
Tamten model staje się po woli skansenem przeszłości i najlepiej odczuwają to ci, którzy jeszcze kilkanaście lat temu budowali domy niczym małe kamienice, z myślą o dzieciach, które kiedyś pójdą "na swoje" pozostając z treściami pod jednym dachem [ wtedy będą miały lokum jak znalazł.]
No i pozostał ból głowy
Bo pisklaki dorosły, usamodzielniły się i swoje gniazda umościły gdzieś tam, daleko.
Rodzina atomowa!
Fizyk nuklearny, ba nawet laik, który choćby zasłyszał na czym polega reakcja łańcuchowa; wie, że cały proces jest rodzajem paradoksu:
Najpierw następuje proces rozpadu na  cząsteczki elementarne[ atomy], a póżniej przez proces akceleracji dochodzi do przyspieszenia tychże  i następuje wyzwolenie niebywałej mocy.
A efekt?
W pozytywnym wykorzystaniu- mamy tanią energię elektryczną, aparaturę medyczną i wiele innych dobrych rzeczy.
Jest jednak i ta ciemna strona mocy.
Siła niszcząca, która daje człowiekowi narzędzie do samozagłady.
Postęp to wielka moc!
Może dawać narzędzia do łatwiejszego życia, ale niesie w sobie także niewyobrażalne zagrożenie.
Rodzina nuklearna!
      Broń Boże nie zamierzam krytykować pragnień młodych ludzi, którzy chcą tworzyć swoją przyszłość w myśl zasady:" najlepiej na swoim ", to jest pozytywne pragnienie wykorzystania "mocy" i niech tak będzie.
Jednego tylko się boję, że ten "nuklearyzm " zostanie zamknięty w kapsule zapomnienia i negacji wszystkiego, co poza, co było.
CDN
Kryspin

  .

 

sobota, 14 czerwca 2014

Eugenika pozytywna!

     "A wie pani, dlaczego kobiety wyjeżdżają z Polski, aby rodzić w innych krajach? Pani Środa zadała pytanie w kolejnej dyskusji radiowej [etyk z tytułem prof]
- "Bo tu nie mają pracy"- odpowiedziała posłanka Szczypińska [PIS- w cywilu pielęgniarka]
-"Myli się pani, one wyjeżdżają, bo u nas nie mogą bronić się przed niechcianą ciążą, której nie mogłyby usunąć"- odpaliła autorytatywnie pani etyk.
Pan F.W.Nietzsche, Galton i Mengele byliby prze szczęśliwi z takiej uczennicy
Co prawda ten pierwszy ze swoją swoistą "filozofią życia", które sens ma w chaosie i krytyce tego co słabe[ czytaj świat chrześcijański] miotał się w niezrozumieniu nawet samego siebie, ale znalazł "postępowych myślicieli", którzy doczytali w jego chorych przemyśleniach, że świat powinien być tylko dla silnych [nadludzi], a reszta powinna powoli zanikać i pojawili się Naziści z doktorem Mengele.
Galton ze swoją filozofią eugeniczną jeszcze bardziej przydał się w realizacji kierunku rozwoju świata, który powinni zasiedlać tylko dobrze urodzeni [  greckie:eugenos]
Efekt takiego myślenia: Reprodukcja kontrolowana.
To jest marzenie Pani Środy, gorliwej uczennicy tych myślicieli z przełomu poprzednich stuleci.
Selektywne rozmnażanie ludzi na wzór świata zwierzęcego.
Niech się rodzą tylko osobniki zdrowe, zdolne, perspektywiczne.
A co z pozostałymi?
No po to mamy rozwój medycyny, zdaje się autorytatywnie odpowiadać pani prof.:
Prosty sposób aborcyjny i po sprawie.
Cieszmy się, że mamy badania prenatalne, bo tacy Spartanie mieli gorzej.
Niekiedy i tam  rodziły się dzieci ułomne i trzeba było ten "problem " rozwiązać:
Wynoszono je poza mury miasta, albo wręcz zabijano zrzucając je ze skały.
Ale to takie mało estetyczne.
Teraz mamy czyste szpitale i postęp nauki, aby zrobić to z większą estetyką w rękawiczkach chirurgicznych.
Spartanie!
Gdzie jest  wasza waleczność, miłość życia, kultura ?
Pozostało po was wspomnienie: trochę ruin po waszej świetności.
Pani Magdo{Środo], gorliwa uczennico Platona[ z jego selektywnym rozmnażaniem] miłośniczko Galtona i Nietschego, krzewicielko chorych marzeń dra Mengele .
Mam nadzieję i liczę na to, że po pani i gronie wyznawczyń eugeniki, pozostanie kiedyś tylko wspomnienie.
      No może następna cywilizacja [ ku przestrodze] zachowa skansen waszych działań jako ciekawe memento!
Pewnie tam się znajdą między innymi platformy parady równości, jako mobilne forum waszego krzyku.
Jednego żałuję: że pewnie nie dożyję tego czasu, ale trudno.
Ale jednego się też obawiam: że po tej ekspozycji będą przechadzały się małpy, nowi przedstawiciele rasy eugenicznie doskonalszej.
Wyobrażam sobie, jak zatrzymują się przy gablocie z zasuszoną mumią pani prof. i wtedy mamuśka o długich łapach będzie instruowała swoje pociechy:
"O podziwiajcie, to jest co prawda osobnik niższego gatunku, ale była to "światła" bojowniczka o przyszłość dla nas!"
Kryspin


piątek, 13 czerwca 2014

Pedofile i inne ofiary "trującego grzyba" Kościoła!

      Życie w więzieniu rządzi się swoimi prawami.
Osadzeni w tych miejscach odosobnienia przechodzą proces resocjalizacji, czyli uczenia się powrotu na tory poprawnego zachowania w społeczeństwie, do którego mają powrócić po odbyciu kary.
Największą porażką tych ośrodków jest jednak to, ze więzienie nie zmienia człowieka w anioła i prowadzi do nawrotu patologi.
Badania jasno mówią, że osoby osadzone w więzieniach z wyrokami długoterminowymi, powrócą za kraty.
      Publiczną tajemnicą, a właściwie powszechnie znaną prawdą jest to, że taki stan zamknięcia deprawuje i prowadzi do zachowań, które nie miałyby miejsca na wolności.
Więżień ma zorganizowane życie za kratami: trzy posiłki dziennie, spacerniak, niekiedy wykonuje jakieś prace użyteczne,ma świetlice zajęciowe, niekiedy przepustki.
Oprócz  strażników zajmują się nim wychowawcy, na etatach są psychologowie.
Machina penitencjarna stara się, aby uspokoić swoje sumienie:dajemy wszystko, co tylko jest w naszej mocy, według najlepszej wiedzy o zachowaniu człowieka w zamknięciu.
Pomimo tylu zabiegów ze strony dozorujących, więżniowie tworzą sobie swój świat z zachowaniami, o których na wolności nawet by nie pomyśleli.
Agresja, dominacja, upadlanie nowych, swoisty kodeks przewidujący "kary" i określający pozycję w tej społeczności, to rzeczywistość życia za kratami, z którą zapoznaje się nowy i musi się dostosować , albo zginie!
Bardzo ważną sferą życia w odosobnieniu jest zaspakajanie potrzeb seksualnych.
Rytualne gwałty, stosunki homoseksualne [ w męskich i żeńskich oddziałach] są powszechnym zwyczajem i nikogo nie dziwią.
Problemu moralnej deprawacji nie rozwiązują nawet tak zwane pokoje spotkań, które zostały wprowadzone po to, aby przeciwdziałać seksualnej patologiii.
Ktoś naiwny zrobi wielkie oczy i będzie zastanawiał się:
Jak to może tak być?
Przecież nie każdy w więzieniu znalazł się z powodu dewiacji, czy homoseksualnej skłonności?
      Członkowie Episkopatu oznajmili, że wreszcie "poważnie" zajmą się sprawami pedofilii w polskim Kościele:
Po pierwsze nabożeństwo pokutne i publiczne napiętnowanie zła i dobrze.
Od tego zaczyna się leczenie choroby!
Po drugie: konferencja naukowa, o tym jak chronić potencjalne ofiary księży o skłonnościach dewiacyjnych
No i na razie dosyć, na kilka miesięcy uspokoi się sumienia własne dostojników w fioletach, no i może dotychczasowe ofiary po chrześcijańsku przebaczą
Gorzej będzie z tymi "obrażonymi", którzy chcę jeszcze kasę za seks- jaki brak pokory.
No ale to problem na następne miesiące, albo lata.
Zatrudni się prawników o we współpracy z polskim sądownictwem, które działa w tempie biegu żółwia, problem się zestarzeje, zblednie.
       Leczmy objawy, aplikujmy pigułki usuwające gorączkę i róbmy to wielokrotnie- zdecydowali lekarze w sprawie pacjenta, który trafiał do nich systematycznie i był coraz słabszy, aż w końcu się nie pojawił się kolejny raz; umarł.
Co go zabiło, przecież troszczyliśmy się o jego zdrowie?
Dopiero patolog przy sekcji zwłok dał odpowiedż, co było przyczyną zgonu:
Chory mieszkał w  pomieszczeniu z zabójczym grzybem, który pokrywał całe ściany po sufit i jeszcze dodatkowo dach jego domu pokryty był eternitem!
       Sześć lat spędziłem za murami seminarium i poza dwoma kandydatami do kapłaństwa, którzy przejawiali inklinacje homoseksualne [statystycznie bardzo poniżej średniej statystycznej], nie zaobserwowałem ani jednego człowieka o skłonnościach pedofilskich, co przez tak długi okres bycia przez 24 h na dobę byłoby nie do ukrycia !  Zero dewiantów!!!
      Do więzień trafia znikomy procent homoseksualistów i gwałcicieli......
Panowie "Generałowie" Kościoła:To wszystko są ofiary wymyślonych nakazów, które nijak mają się do Bożego zamiaru, który stworzył człowieka z pragnieniami i tym, co nauka określa mianem "Ludzkiej natury"
Może w czasie modlitwy przepraszającej, gdy w akcie pokuty, uderzając się w pierś, klepiąc słowa:
"Moja wina"....zastanowicie się jak bardzo one w tej chwili stają się aktualne?
      Przed ludzkim sądem prawnicy potrafią was wybronić, ale Pan Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który nie potrzebuje adwokatów, aby wydać wyrok.
      W kodeksie karnym jest określenie: kierownictwo sprawcze.
      W Norymberdze na ławie oskarżonych zasiadło wiele osób, które nawet nigdy pistoletu w ręce nie miało, a otrzymali surowe kary za zbrodnie za które ponosili odpowiedzialność sprawczą!
Sędziowie uzasadnili ich winę powołując się na to, że stworzyli system i filozofię zbrodni.
Ktoś powie: przesadzasz w porównaniu....?
Sądzę, że nie i to autentycznie mnie przeraża!!!
Ofiary" wyhodowanych" kościelnych dewiantów liczy się w dziesiątki tysięcy
W setki tysięcy idzie liczba kobiet traktowanych jak dziwki, nałożnice, konkubiny?
Do tego setki tysięcy kapłanów, którzy żyją podwójną moralnością[ jak więżniowie stosują zasadę pokoi spotkań]!
To wszystko są ofiary systemu nakazów i zakazów wymyślonych przez ludzi i nie ma w tym żadnego Bożego przesłania, bo On stworzył człowieka z pragnieniami, z" ludzką naturą"!
 A tak na koniec!
Episkopat deklaruje surowe traktowanie kapłanów ze skłonnościami pedofilskimi z wydaleniem ze stanu włącznie.
I co?
Będziecie wysyłać w świat dewiantów?
A może powinniście pomyśleć, że naprawienie szkód, to także ochrona przyszłych ofiar tych ludzi in leczenie dewiantów wyhodowanych przez Kościół.
Jak tego dokonać?
Na początek rada, której patolog udzielił pozostałym domownikom zagrzybionego lokum:
Wynoście się z tego miejsca, albo zniszczcie grzyba!
Kryspin



czwartek, 12 czerwca 2014

TV serial polityczny: Emancypantki lewicy {lwice drugiego planu]

      Miałem cztery lata, gdy ojciec sprawił nam niespodziankę i przytaszczył do naszego domu pierwszy telewizor.
W 1961 roku to było coś.
Jedyny w pegeerowskiej wiosce.
To był obiekt prawdziwej zazdrości i zachwytu, który sprawiał, że ciekawość tego dziwa ściągała pod okna naszego domu wiejski ludek, który ukradkiem, przez firankę pragnął zaspokoić ciekawość zobaczenia kina w zwykłym domu.
Już ;ponad pół stulecia ten wynalazek towarzyszy mnie i wszystkim wokoło.
       Nasze okno na świat.
Ciekawe jest to jak ulegała zmianie ta" najlepsza przyjaciółka ludzkiej samotności"
       Z biegiem lat to okno stawało się coraz szerzej otwarte, choć niekiedy z nakładanymi filtrami[ okres do upadku jedynie słusznego ustroju, gdy w telewizji podawano programy: prawdziwe, prawdopodobne i te pozostałe- czyli: wiadomości sportowe, prognozę pogody i no te pozostałe....]
Przez cały czas telewizja posługiwała się[ i nadal tak jest] poczuciem misji:
Misji opiniotwórczej
Misji wychowawczej,
Misji edukacyjnej!
Były więc programy oświatowe[ szczególnie w latach 70-tych]
Zaczęto emitować tasiemcowe seriale i to w "słusznej" kolejności [lata 1980-20010]
Najpierw tasiemcowe opowieści ze zgniłego świata, gdzie owszem, niektórym żyło się bajkowo w luksusowych rezydencjach, ale :obok bieda i beznadzieja, to tak ku przestrodze dla tych, którzy mieliby głupie pomysły na szukanie szczęścia gdzieś tam.
Nasza rodzima produkcja musiała być inna:
Owszem, może i nasze realia tamtych lat były siermiężne, niekiedy śmieszne, ale jakoś tak bliższe nam i w takim kontekście powstawały polskie tasiemce[ Klan, Na dobre i na złe, M jak miłość, przypominając tylko ostatnie produkcje]
Przełom wieku to czas odchodzenia od TV, jako instruktora naszych zachowań.
Pałeczkę przejął internet, który skradł serce młodego widza.
Niepoślednią rolę odegrał także świat wirtualny z masą gier.
Tam młody człowiek mógł i nadal może, na długie godziny schować się przed realnym życiem.
Może decydować, niszczyć, zabijać, słowem kreować rzeczywistość[ i nic to, że tylko wirtualną...na razie]
Myliłby się jednak ten, kto wybrałby się na pogrzeb starej TV.
Ona nadal żyje i można powiedzieć:przeżywa drugą młodość.
I nic to, że pani Łebkowska[ etatowy wymyślacz  coraz to nowych telewizyjnych seriali] może utraciła wenę i zestarzała się jak nieco czerstwy chlebek.
Teraz najlepiej sprzedaje się inny serial [ takie zapotrzebowanie tłumu]: Debaty polityczne.
Każdego dnia można podziwiać "aktorów" z lewa i prawa, którzy są zawsze "przygotowani" i odpowiadają według prostego klucza:
Jeśli pan ze strony prawej zauważy, że pada dzisiaj deszcz, to jego kolega [często są na per ty] użyje całej energii, aby zanegować stanowisko przedmówcy.
      Nie chcę jednak zajmować się kabaretem polityków, bo powstałby kolejny tasiemiec [ może bliższy Barei, aniżeli Łebkowskiej- pierwszy niestety już nie żyje, a druga pewnie już za stara, aby przerobić to na zjadliwy telewizyjny kotlet]
      Najbardziej irytują mnie eksperci, komentatorzy, "klakierzy" poszczególnych opcji[ prawo, lewo] zapraszani przez prowadzących do wyrażenia opinii eksperta.
I znowu mamy materiał na antenowy kabaret, tylko aktorzy jakoś mało śmieszni.
Na przykład: pani prof,. Środa Magdalena; wypowiada się na temat prof.Kazana[Ten od klauzuli sumienia] i konkluduje:
"Chodzi o to, aby rodzić i rodzić; a ten pan chyba nie lubi kobiet", ktoś powie, że wyrwałem z kontekstu.
Może i tak.
Przyznaję, ze nie słuchałem początku opinii pani Magdy[ ale znam jej zdanie, bo zawsze jest identyczne]
Zamiast słuchu, całkowicie oddałem się temu, co charakteryzuje męski mózg:
Wpatrywałem się w "uroczą" panią prof. i zrobiło mi się jej żal.
Nie będę pisał dlaczego....
Męska część czytelników i tak wie dlaczego, a część pięknych kobiet[ mądrych] też pojmie co autor miał na myśli.
Na koniec:Pani Magdo, jedna rada:
Codziennie rano w toalecie[ łazience przy goleniu] niech pani nuci  sobie słowa hymnu waszej formacji:
"Facet to świnia..."
P.S. Ranne golenie nie jest pomyłką.
Tak mówią na mieście, że prawdziwa emancypantka może nie mieć makijażu[ bo to dowód zniewolenia kobiet przez okropny świat samców ] , ale nie pokaże się publicznie niedogolona [ w ramach równości płci]
Kryspin


środa, 11 czerwca 2014

Klauzula sumienia!

     Życie stawia nas niekiedy przed trudnymi decyzjami, które na długie lata lub na zawsze pozostają w człowieku jak rana, która nigdy się nie zabliżni.
    W szpitalnym pokoju zbierają się najbliżsi i otrzymują informację, że osoba, którą kochają, żyje już tylko dzięki maszynie, która podtrzymuje funkcje życiowe, ale mózg już obumarł i według wiedzy medycznej, nie ma żadnej szansy dla niego.
Teraz tylko od państwa decyzji zależy, czy mamy go dalej utrzymywać w takim stanie, czy wyrażacie zgodę na zaprzestanie beznadziejnej terapii.
Czy stawiamy się wtedy w uprawnieniu Boga ?
Każdy rozsądny człowiek odpowie nam, że nie!
Może jedynie próbować pocieszyć naszą cierpiącą duszę i wtedy doda:
-To był wasz dar miłości w stosunku do tego, którego prawdziwie kochaliście.
Zanim jednak lekarz poinformował nas o ustaleniach medycznych, odbyło się konsylium specjalistów, którzy w najlepszej intencji, zgodnie ze swoją wiedzą, potwierdzają rzeczywistość, która jest niepodważalna.
Nie jest to eutanazja, zabójstwo z litości i to trzeba jasno określić!
Co prawda w obu przypadkach dochodzi do śmierci człowieka, ale różnica jest zasadnicza i nie potrzeba drążyć tego zagadnienia i nie potrzeba zagłębiać się w dylematy wyborów moralnych.
       Od kilku dni bulwersuje nas przypadek z warszawskiego szpitala, gdzie profesor ginekologii odmówił zabiegu aborcyjnego kobiecie, która nosi w swym łonie dziecko z rozpoznanym wodogłowiem i zanikiem mózgu.
Dziecko jest w 22 drugim tygodniu ciąży i do naturalnego porodu pozostało jeszcze minimum 15 tygodni.
Klauzula sumienia, na którą powołał się lekarz, wyzwoliła ogólnonarodową dyskusję i temat bardziej i mniej wdzięcznych debat zwolenników i przeciwników tego tworu.
Tak, nazwę to tworem i może narażam się teraz na gniew fanatyków dumnie podnoszących głowy i ostentacyjnie manifestujących swoją wiarę!
Przy tej okazji i to uważam z ohydne, niektórzy próbują zbijać  kapitał polityczny.
A co stoi na przeszkodzie, aby stać się rozpoznawalnym medialnie , na przyszłość jak znalazł.
Mam jasno określone poglądy na temat aborcji, co można sprawdzić w jednym z minionych postów i nikt nie może mi zarzucić chwiejność.
Klauzula sumienia!
Jaki piękny kaganiec ubrany w płaszczyk przynależności religijnej!
A ja myślałem dotąd naiwnie, że każdy lekarz ma sumienie?
Niekiedy pacjenci mówią o lekarzu: "On jest ludzki", to chyba najpiękniejszy komplement, jaki można usłyszeć: Być człowiekiem, takie piękne i trudne zarazem!
Mnie marzą się lekarze o ludzkiej twarzy i ludzkim empatycznym stosunku do człowieka, który przychodzi do niego ze swoim strachem ,obawą niepewnością.
       38 letnia kobieta, po dwóch poronieniach, po zabiegu sztucznego zapłodnienia.
Można powiedzieć, że jest naładowana pragnieniem macierzyńskiej miłości i to prawda!
I dowiaduje się, że to dziecko też nie będzie jej pociechą i radością.
Można zapytać się, ile może krzyży znieść człowiek?
No właśnie: Człowieka można dobić w jego cierpieniu, można mu dołożyć, jakby nam jego krzyż wydawał się zbyt mały.
To teraz przy świetle telewizyjnych kamer się to czyni.
Ofiarą nie jest profesor z klauzulą sumienia, on będzie rósł w dobrym mniemaniu o sobie i religijnym fanatyżmie.
Z pewnością ustawi się za nim gromadka podobnych "sprawiedliwych" klauzurowiczów.
Po drugiej stronie niemniej liczna grupa, która w stylu pani Olejnik okrzyczy wszystko z radosnym triumfalizmem:"Gdzie jest ten wasz Bóg, dlaczego do tego dopuścił?"
A pośrodku tego wszystkiego ta kobieta, której jedyną "winą" było to, że pragnęła kochać maleństwo, które byłoby z niej!
Kochani "sprawiedliwi" z listy o nazwie klauzula sumienia, nie jestem lekarzem, może nie mam prawa zabierać głosu,  ale może utworzyć listę z klauzulą myślenia i empatycznego traktowania człowieka, który wyciąga do nas rękę i prosi : pomóż mi !
Prawo jest dla człowieka, a nie człowiek do prawa!
Przeraża mnie brak bycia ludzkim i muszę to powiedzieć, ze najjaskrawiej ten brak bycia ludzkim zauważam w dwóch sferach, zawodach, powołaniach ; Lekarzy i kapłanów, ale to już temat na kolejnego posta>
P.S.
       Wczoraj odbyła się kolejna telewizyjna pyskówka pomiędzy profesorem ginekologiem[innym] i panią Terlikowską, etykiem od klauzuli sumienia.
Efekt podobny do wielu wojowników za i przeciw, czyli żaden, ale nie do końca!
Lekarz opowiedział, czym się skończy przypadek bohaterki i jej dziecka:
Donosi, nie urodzi naturalnie, bo główka dziecka robi się patologicznie duża i całość skończy się cesarskim cięciem i po nim dziecko umrze, jeśli śmierć nie nastąpi wcześniej.
Zmroziła mnie chłodna, można powiedzieć :perfekcyjnie pod kątem wiedzy medycznej przeprowadzona wyliczanka; krok po kroku, suchy opis tragedii matki i dziecka.
 Zero empatii i ludzkiej twarzy lekarza.
Ale pan profesor powiedział jeszcze coś.
Wspomniał przypadek kobiety w identycznej sytuacji, która nie podjęła sugestii o aborcji, jako jedynym rozsądnym rozwiązaniu.
Donosiła poród, urodziła dziecko, które zmarło w kilka chwil po urodzeniu, a ona trzymała je wtedy w objęciach.
      A co byłoby, gdyby w rozdmuchanej przez media sprawie, lekarz zasugerował konieczność porodu przez cesarskie cięcie już, natychmiast?
Czyż nie byłby to taki sam czyn, jak decyzja z pokoju szpitalnego, gdy świadomie podejmujemy decyzję o odłączeniu aparatury podtrzymujących beznadzieję?
Kryspin
  .



wtorek, 10 czerwca 2014

Trzepakowy "Król życia " część III- "Polityk"

      Marianek długo zastanawiał się, czy skorzystać z zaproszenia, które otrzymał w  niezwykłych okolicznościach na przejściu dla pieszych.
Wieczorem opowiedział o" przygodzie" swojej małżonce i nie omieszkał przy tym wyrazić wątpliwości.
Czy to dobry pomysł, aby spotkać się z Jankiem:
Panem Prezesem, magistrem inżynierem Janem Kowalskim?
-"Swoją drogą: ciekawe, kiedy zdążył uzupełnić wykształcenie, bo przecież zaliczył zawodówkę i to w trybie nieco przedłużonym ?"- zadawał sobie samemu pytanie, gapiąc się na elegancką wizytówkę Jasia.
-"Nie mamy wyjścia, ty mój drogi nie masz wyjścia"- dopowiedziała ukochana widząc jego niezdecydowanie .
-"W pośredniaku pracy nie dostaniesz, chyba że w markecie przy układaniu towaru na pułkach.
Ale chyba nie po to studiowałeś i tak na koniec powiem tobie i sobie także:
Ten kraj jeszcze długo będzie ogrodem zoologicznym, w którym na wybiegach, w klatkach i innych zamkniętych gettach, będą pokazywane egzotyczne zwierzęta, które w normalnych warunkach miały dumę, były królami sawanny; a teraz spokorniały i żyją ułudą i oczekiwaniem na michę padliny.
I tylko zza krat mogą patrzeć na tabuny dziwnych istot, które sycą się władzą nad nimi.
-To kim jestem?
Przez lata, od dzieciństwa wpajano mi: że przyszłość mogą zapewnić mi lata studiów, uczciwa praca, mozolne zdobywanie pozycji i szacunku otoczenia..
A teraz mam iść po prośbie i powiedzieć: pomyliłem się, albo; oszukano mnie ?"..
       Minęło jeszcze kilka dni, gdy Marianek wydeptywał drogę do pośredniaka i wracał coraz bardziej przygnębiony: przegrany inżynier, ojciec rodziny, człowiek.
Wieczorem zadzwonił telefon, którego nie oczekiwał:
-"Pan Prezes zaprasza pana na kawę do siebie jutro o dwunastej, czy odpowiada panu ta godzina?"
Głos kobiety zawisł w oczekiwaniu.
-"Tak mogę być o tej godzinie- odpowiedział i odłożył słuchawkę.
       Gabinet Janka  przytłaczał kiczowatym przepychem i masą dyplomów, podziękowań i innego rodzaju dowodów uznania, które zgromadził.
Marianek oczekiwał przez chwilę, bo pan Prezes był na  spotkaniu z wyborcami, jak poinformowała  młoda blond piękność o wyglądzie Barbie.
Z pewnością sekretarka- i nie mylił się w swym przypuszczeniu, które rozwiał sam gospodarz przedstawiając ją, gdy mijali się w przejściu.
-Widzę Halinko, że zadbałaś o mojego przyjaciela, to bardzo dobrze!-podziękował, gdy ona zamykała drzwi.
-"No zobacz Marianek, jak losy ludzkie się krzyżują i to akurat, gdy oboje siebie na wzajem potrzebujemy, prawda?"- powitał szkolnego kolegę otwierając pękaty barek wypełniony markowymi trunkami.
-Zobacz, jakie to życie jest pokręcone:
-Ty, najlepszy w klasie, prymus na studiach, nie masz co do gara włożyć; a ja mały kombinator, złodziejaszek jabłek sąsiada; teraz mam to co mam."- rozłożył ręce, aby nakarmić swoją dumę posiadacza: Króla życia!"
Marianek siedział lekko pochylony i zastanawiał się, czy ma być  teraz wkurzony na niego, nowobogackiego kombinatora, czy na siebie samego: ofiarę, która nie umiała się ustawić w nowej rzeczywistości?
-Nie jesteś ciekaw, jak do tego wszystkiego doszedłem?
-"Jakoś nie jestem ciekaw , a jeśli kiedyś będziesz chciał mi o tym opowiedzieć, to posłucham"- a tak na prawdę Marianek nie chciał wiedzieć, jak  z" pucybuta" dochodzi się do błyskawicznej fortuny? Właściwie wiedział to, ale nigdy nie byłby wstanie pójść tą drogą i znowu zadał sobie pytanie: Czy to powód do dumy, czy do samo wyrzutu?
Janek nadal upajał się sobą i trochę mu brakowało, że kolega nie zadał mu tego pytania do tej pory.
-Jesteś dyskretnym facetem i zawsze taki byłeś, gdy ratowałeś mi dupę w szkole, i za to jestem wdzięczny, i zawsze będę!
-Janek potrafi pamiętać zło, którego doświadczył, ale i wdzięczny też potrafię być, prawda?"
-"Tak, nawet jabłka rozdzielałeś wśród tych, których lubiłeś i potrafiłeś dopiec tym, którzy nacisnęli ci na odcisk "-Marianek głośno wspomniał spotkania przy trzepaku.
-"No właśnie: Od jutra zaczynasz pracę w mojej przetwórni, którą będziesz dla mnie prowadził
Ja teraz zajmę się czymś innym.
Tak sobie pomyślałem, że w polityce się sprawdzę.
Mam już wszystko, o czym bym marzył..
Zobaczyłem kawał świata, spełniłem swoje najdziwniejsze zachcianki, a teraz przyszedł czas na władzę!
Otrzymałem propozycję od przyjaciół, aby pobawić się w rządzenie.
Dlaczego więc nie?"
-"Jak ustawię się w tym partyjnym bagnie, gdy chwycimy za mordę tych pajaców, którzy nie mają pojęcia o rządzeniu, gdy zajmiemy ich stołki; to Janek nie zapomni o Marianku."
Wtedy będzie nam potrzeba takich "porządnych" ludzi jak ty.
Nawet nie masz pojęcia, czego razem możemy dokonać?"
Pan prezes zakończył patetycznie.
Marianek wstał, podziękował za pracę i poinformował, że jutro stawi się w przetwórni o siódmej rano, i wyszedł.
Może tak już musi być, że tacy ludzie stają się Królami życia?- pomyślał i powrócił do mieszkanka w bloku, które będzie spłacał jeszcze przez lata, ale teraz chociaż będzie robił to z większym spokojem.
I tylko wieczorem przemknęła mu myśl:
A co by było, gdyby tacy "porządni", jak określił Janek ludzi podobnych mu, zajęli stołki, przejęli władzę, rządzili?
Czy "porządni" mogliby zostać Królami życia?
Kryspin   





poniedziałek, 9 czerwca 2014

Trzepakowy"Król życia" część II :" Król jabłek"!

        Z wypiekami zadowolenia rodzice Marianka czekali, aby Mariankowi, absolwentowi szacownej uczelni technicznej wręczyć bukiet kwiatów.
Ich synek został inżynierem!.
"Jestem dumny z ciebie, nie zawiodłeś nas i zrobiłeś wielki krok do tego, aby zrobić karierę mój synu"
Poklepał go po ramieniu i poprowadził w asyście najbliższych do lokalu, w którym rodzice zamówili uroczysty obiad.
"Teraz należy się tobie odpoczynek, a póżniej otrzymasz stanowisko w naszej firmie i będziesz robił karierę"
Oznajmił uroczyście tatuś podczas toastu, a wszyscy pozostali z uznaniem wznieśli kielichy za przyszłość Marianka.
       Janek w tym samym czasie rozkręcał coraz to nowe interesy , nie zawsze krystalicznie czyste, ale za to mnożące jego konto w tempie ekspresowym.
Nie mieszkał już z matką.
Ona pozostali w małym, starym mieszkanku, którego okna wychodziły na podwórko z trzepakiem.
Janek pobudował sobie domek z jedenastoma pokojami i basenem. .
"Starej " nie zapraszał, bo psułaby wizerunek człowieka sukcesu, na jaki pracował.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie zapominał o niej do końca, bo z regularnością dobrego zegarka, zawsze piątego dnia miesiąca.wysyłał do niej kierowcę z kopertą, a w niej pieniądze równe podwójnej pensji, jaką wypracowywała na etacie szkolnej sprzątaczki.
      Przed trzydziestą Pan Jan był już właścicielem kilku zakładów produkcyjnych w okolicy, a wśród nich i przetwórni owocowo -warzywnej, do której plantatorzy dostarczali świeże owoce, a one po zamrożeniu  podwajały zysk, dla właściciela.
Jan niekiedy pojawiał się na hali przetwórni, podchodził wtedy do taśmy, na której przechodziły kąpiel  rumiane owoce i wtedy robił co dziwnego.
Odwracał się na pięcie i podchodził do miejsca, w którym transporter opróżniał olbrzymie pojemniki pełne zerwanych jabłek dostarczanych bezpośrednio z sadów.
Sięgał do środka, wyjmował owoc i z uśmiechem zajadał.
Takie są najsmaczniejsze informował zdziwionych pracowników i odchodził z uśmiechem do swego biura.
"Król jabłek", tak mówili o nim prawie wszyscy: ci, którzy go znali, podziwiali i trochę zazdrościli.
       Marianek w tym samym czasie pilnie pracował na swój sukces i karierę i przed trzydziestką został kierownikiem działu.
Poznał dziewczynę, w której zakochał się bez pamięci i po kilku miesiącach narzeczeństwa pojął ją za żonę.
W banku załatwił kredyt dla młodych małżeństw i zamieszkali w nowym dwupokojowym mieszkanku niedaleko bloku rodziców.
Przyszłość wydawała się stabilna, więc zdecydowali się na dziecko, które od razu stało się oczkiem w głowie dziadków.
Z przyjemnością ofiarowali swoją pomoc w wychowaniu maluszka, gdy ich synowa zapisała się na studia podyplomowe, aby mieć kolejny papierek w ręku, bo czasy były niepewne.
       "Transformacja", magiczne słowo krążące po mediach budziło emocje wszystkich, łącznie z Mariankiem, który co rusz przynosił do domu nowiny z zakładu pracy, a z nimi niepewność jutra.
Filozofia ojca, który przepracował całe życie w tym samym zakładzie i słowa powtarzane przez niego jak zaklęcie:
"Zdobądż wykształcenie, pracuj i awansuj w stabilnej firmie, miej pewność jutra....", zdawały się teraz trochę chrypieć,aby nie powiedzieć, ze były drogą do ściany, muru.
Nie mylił się Inżynier Marian, gdy pełen obaw spojrzał w przyszłość.
Jego zakład zakupiła spółka zagraniczna i po roku z dnia na dzień postanowiła, że nie opłaci się już utrzymywać firmy i po prostu zlikwidowała fabrykę.
Marianek, młody jeszcze człowiek, z wykształceniem i ambicjami, podzielił los wielu- został bezrobotnym!.
W mieście nie było alternatyw i o nową pracę wcale nie było łatwo.
Mijały kolejne miesiące, które strawił na śledzeniu ofert pracy, rozsyłaniu  dziesiątek CV, odbywaniu rozmów kwalifikacyjnych przeprowadzanych przez napompowanych powagą rekrutorów i zawsze kończyło się tak samo:
"Ma pan kwalifikacje, nawet za wysokie w stosunku do naszych wymagań, ale musimy dokonać wyboru w spokoju i rozważnie,więc proszę czekać, a my oddzwonimy."
I telefon ....milczał....
Było wtorkowe przedpołudnie, gdy Marianek niespiesznie, ze zwieszoną głową powracał kolejny raz z pośredniaka.
Nie spieszył się, bo i po co.
Dzieciaka od dziadków miał odebrać dopiero o piętnastej.
Przy okazji zje u mamy obiad i będzie jak zwykle.
Nie chciało mu się wracać do domu, w którym małżonka powita go tym samym pytaniem, które zawierało jednocześnie odpowiedż:
-"Znowu nic?"
W zamyśleniu nie zauważył nawet świateł na krzyżówce i wszedł prosto pod koła luksusowej limuzyny.
Całe szczęście, że wóz miał super hamulce, a kierowca niebywały refleks.
"Człowieku, życie ci nie miłe!?"- usłyszał głos zza opuszczonej szyby, ale nie reagował i już zamierzał się oddalić, gdy właściciel wypasionego Bentleya odezwał się kolejny raz:
"Marianek, to jesteś ty?".....
CDN
Kryspin

niedziela, 8 czerwca 2014

Trzepakowy "Król życia"!

Było kiedyś dwóch przyjaciół.
      Obaj znali się od piaskownicy, chodzili do tej samej szkoły, siedzieli w tej samej ławce:Janek i Marian
Normalni chłopcy, którzy na trzepaku podwórka przesiadując obserwowali świat, który wzrastał obok nich.
Niekiedy prowadzili rozmowy o przyszłości: co będą robili, jak będą wgryzali się w dorosłość, jak spełnią swoje marzenia i ułoży się ich dorosłe życie.
       Marian był pilnym i zdolnym uczniem, posłusznym dzieckiem swoich rodziców, którzy swoim przykładem uczciwej pracy starali się go kierować na takie same tory mające doprowadzić go do "sukcesów" i stabilizacji, którą oni nabyli po latach.
      Ojciec był inżynierem i zajmował kierownicze stanowisko w miejscowej fabryce.Matka po studiach ekonomicznych została  urzędniczką w starostwie .
Jaś miał pod górkę.
      Ojca nie znał i tylko niekiedy docierały do niego zdawkowe informacje o rodzicielu, gdy matka, sprzątaczka w miejscowej szkole żaliła się koleżance, że znowu alimenty nie doszły na czas i nawet nie wie, gdzie szukać tego łobuza, który kiedyś obiecał jej złote góry, a póżniej ulotnił się zabierając ze skrytki pod pościelą ostatnie grosze, które przed nim chowała.
      Jaś miał także jeszcze jedną przeszkodę na drodze do różowej przyszłości.
Uczył się miernie i gdyby nie siedział w ławce z Mariankiem, klasowym prymusem i nie miał bystrego wzroku, to pewnie bez ściągania od kolegi, szkołę skończyłby o kilka lat póżniej.
Miał jednak jedną cechę, której trochę i Marianek mu zazdrościł.
      Umiał kombinować, potrafił załatwić jabłka z ogrodu sąsiada, bo to on odkrył dziurę w płocie i nie bał się tam włazić, pomimo że po ogrodzie buszował pies, który już samym wyglądem przyprawiał wszystkich amatorów cudzej własności o paniczny strach; ale nie Janka, który miał na niego sposób.
Na kradzież zabierał ze sobą kota Maksa, podwórkowego łajzę.
To on uciekając w panice na drzewo jabłonki, zajmował Reksa na tyle długo, że mały szabrownik mógł w spokoju napełniać koszulę soczystymi owocami.
Póżniej przy trzepaku siadał na kamieniu rozpierany dumą częstując zdobyczą  inne dzieciaki, ale tylko te, które lubił w danym momencie; jedynie Marianek zawsze otrzymywał  owoce, bo kolega lubił go zawsze  pamiętając, że dzięki niemu żył w szkolnym świecie.
Janek obrastał w szacunku małolatów poklepujących go za zachwytem i coraz częściej słuchał słowa uznania i gromadził coraz większe grono tych, którzy pragnęli być tacy jak on.
A Marianek siadał wtedy nieco z tyłu i trochę się dziwił, że to kolega zbiera zachwyty otoczenia, a on jest tylko dodatkiem, którego oni tolerują tylko ze względu na Janka.
Do domu wracał zawsze pierwszy, bo mama wcześnie przerywała mu trzepakowe spotkania i gdy wracał do mieszkania powtarzała, mówiła mu::
"Tu jest twoja przyszłość!
Na podwórku przyszłości nie zdobędziesz, ona jest w książkach i nauce...."Na koniec stawiała przed nim talerzyk z kanapkami pachnącymi szyneczką i nowalijkami.
Następnie wychodziła, aby dla pozostałych domowników dopieszczać ich ostoję spokoju.
Kąpała  młodszą siostrę Marianka i prasowała jego ojcu koszulę, aby godnie wyglądał jutro w pracy.
A klasowy prymus niekiedy cichutko podchodził do okna i patrzył na podwórko z trzepakiem.
On tam był, wokół gromadka wyrostków i zajadali z rozbawieniem jabłka z ogrodu sąsiada.
Marianek myślał wtedy o przyszłości, swojej i Janka?
Bo przecież kiedyś będą dorośli, zostaną "Królami życia"
CDN!!!
Kryspin

sobota, 7 czerwca 2014

Lubię celebracje!

       Przed kilkoma dniami zupełnie przypadkowo obejrzałem w TV uroczystość wręczania wysokich odznaczeń państwowych w pałacu prezydenckim.
Podniosły ceremoniał zabrał mi ponad godzinę, gdy rozparty w fotelu gapiłem się na kolejno podchodzące do Gospodarza wydarzenia wyróżnione osoby.
Nie było tam żadnego mojego znajomego, a ja po prostu patrzyłem jak widz, gap.
Póżniej zastanowiłem się nad tym i doszedłem do wniosku, że coś w tym jest, że lubimy uroczystości, celebracje
      W Warszawie, przy Grobie Nieznanego Żołnierza gromadzą się zawsze widzowie, aby choć z boku uczestniczyć w "celebracji" zmiany wart i przychodzą tam, bo chcą pooddychać tym ceremoniałem, uroczystością.
Zaledwie przed kilkoma tygodniami setki tysięcy ludzi[także z Polski ] przybyło do Rzymu na uroczystość Kanonizacji naszego rodaka Jana Pawła II
Niektórzy z nich, poświęcając trud niewyspania, uciążliwą drogę w ciasnych autokarach, po przybyciu na miejsce , całą uroczystość oglądali na telebimach, bo miejsca na Placu Św.Piotra były już zapełnione; ale żaden z uczestników nie żałował, że tam był.
Potrzeba przeżywania"celebry" tkwi w nas wszystkich.
Czym więc ona jest, dlaczego nas tak" rajcuje": aby choćby być jej świadkiem w dalekich rzędach?
Ktoś powie, to potrzeba ducha, może próżności, docenienia, wyróżnienia .
A mnie się wydaje,że 'celebra" jest naszym pragnieniem takiego normalnego odejścia od codzienności, świątecznej odmiany, bo zwyczajnie nam tego potrzeba, dla naszego ludzkiego " ja".
Pragniemy przeżycia, które choć na chwilę przenosi nas w atmosferę dowartościowania naszej ludzkiej dumy
Nic w tym zdrożnego ani nagannego i sądzę, że na politowanie zasługują ci, którzy nie potrafią przeżywać "celebry"; zwłaszcza, gdy zostają zaproszeni do bycia w jej centrum.
Wyobrażmy sobie sytuację, że na kilka dni przed naszą zaplanowaną pielgrzymką na wyżej wspomniane uroczystości do Rzymu, otrzymujemy informację, że mamy zaproszenie do loży honorowej, że będziemy zasiadali obok koronowanych głów, a po uroczystościach,  spotkamy się z samym Papieżem w jego komnatach.
I co?
Szok, niedowierzanie, a póżniej gorączkowe przygotowania.
W zaproszeniu otrzymaliśmy instrukcję na temat stroju:
Smoking dla panów, garsonka i nakrycie głowy dla pani!
I co?
Jak to co, wydamy ostatnie pieniądze, aby sprostać warunkom zaproszenia, aby być częścią "celebracji".
      Trochę zazdroszczę wyczucia[ może i wymuszonego protokołem] uczestnikom "celebry", którą możemy oglądać w czasie Gali Oskarowej- wszyscy bez wyjątku dostosowują się do "protokołu" i chyba nikt nie czuje wtedy, że pozbawiono ich indywidualizmu, stylu.
      Jakoś mi smutno i trochę odczuwam niesmak, gdy widzę naszych laureatów różnych,[ niekiedy uważanych za  prestiżowe] nagród, gdy wychodzą na  scenę w powyciąganym swetrze,dżinsach i trampkach i do tego [chyba jest to także w "dobrym tonie"] niedogoleni, z tłustymi włosami w nieładzie.....
Ktoś powie: to ich prawo, luz wielkich ludzi, którym wolno być oryginalnymi.....
Może już tak jest, a ja się czepiam?
Może?
A może po prostu nie dorastają do wyróżnienia, które ktoś im przyznał?
Kryspin


piątek, 6 czerwca 2014

A mnie jest szkoda imienin sprzed lat!

      Mieć, czy być?
Kiedy byłem najbardziej bardziej szczęśliwy?
Gdy zastanawiam się teraz nad tym pytaniem, które sobie postawiłem, to wracam myślami do przeszłości.
No i znowu ktoś pomyśli:
Facet musi być zgrzybiałym tetrykiem, że stale wraca do "dawnych dobrych czasów"!
Mam prawo do wspomnień, może one wracają do mnie w nastroju jubileuszu, o którym trąbi nam się ostatnio na każdym kroku.
W radiu od wielu dni non stop prześladuje się słuchaczy wspomnieniami o tym, co było, jak świętujemy szacowny jubileusz, jak się zmienił świat w ciągu tych 25 lat!
O telewizji nie będę wspominał, bo musiałbym powielić ostatnie zdanie, ale  tam otrzymujemy bonus w postaci obrazu wspomnień więc jej nie pomijam w moim wyliczeniu.
A mnie jest trochę szkoda, że mam dwadzieścia pięć lat więcej i nie zgadzam się z tymi, którzy ironicznie wspominają tamten czas i manifestują radość, że to już minęło.
Byliśmy ubożsi o całe ćwierć wieku i co:
Pozwolę sobie na wspomnienie, które zawsze wywołuje u mnie nostalgię.
Imieniny:
Każdy obchodzi imieniny![  no może prawie każdy]
Kiedyś też świętowaliśmy imieniny i gdy teraz wspominam tamte imprezy, to trochę mi żal.
Ktoś teraz mógłby popukać się w czoło i zapytać:
Człowieku, czego ci żal?
Ładowałeś żonę z dwojgiem maluchów do pociągu, póżniej taksówką do solenizanta i godzinna nasiadówa  w  ciasnym pokoju w mieszkaniu w bloku.
Owszem, na stole nie brakowało wyżerki i alkoholu. Niekiedy nawet zafundowaliście sobie potańcówkę.
I co?
Po imprezie znowu droga na pociąg.
Zaspane dzieciaki zasypiające w drodze[ choć nie zawsze na siedzącym miejscu, bo tłok powracających na uczelnie studentów szczelnie wypełniał każde wolne miejsce ], do tego zapach tego środka lokomocji nie kojarzył się z fiołkami i po podróży musiałbyś przechodzić dezynfekcję, albo chociaż porządne pranie[ a proszek nie zawsze był!]
A wiecie, czego mi żal?
Żal mi tego, że wtedy myśmy byli!!!
A teraz, przybyło ćwierć wieku i nam także przybyło:
Dorobiliśmy się : siwych włosów na skroniach,  kilku centymetrów w pasie, udało nam się pobudować  domy[ choć niekiedy one przysparzają nam kolejnych siwych włosów na głowie, bo za wielkie, a dzieciaki dorosły i znalazły sobie swoje miejsce na ziemi i nie potrzebują siedzenia na"kupie" jak to kiedyś nazywano]
W garażach stoją śliczne autka, no i w ogóle tak jakoś mamy więcej.
Owszem, nie spotykamy się na rodzinnych imprezach, ale jest od tego telefon komórkowy, a on ma taką przydatną funkcję, bo nawet nie musimy silić się na życzenia, wystarczy wysłać sms-a i załatwione.
Czy zrezygnowaliśmy ze świętowania imienin?
 Ależ skąd;obchodzimy imieniny:
Idziemy wtedy ze znajomymi do pubu ; tam piwo i pizza, pogadamy o kolejnym interesie i można wrócić do siebie.
Niekiedy zdobywamy się nawet na szaleństwo i imprezę przenosimy do lokalu, gdzie bar jest taki zabawny, że jedzenie podpływa w małych łódeczkach, a do konsumpcji dają człowiekowi dwa patyki, i nic nie szkodzi, że nie za bardzo lubimy rybę i to niekiedy surową i ten ryż pozawijany w jakieś wodorosty.
Tak trzeba!
Przecież nie zaprosimy szefa do mlecznego baru!
Tak trzeba!
 Imieniny to znakomity pretekst do nadziei na awans, pozyskanie przychylności ludzi, od których zależy przecież  kolejne moje "mieć"!
A nie żal Ci tamtych imienin sprzed lat, w gronie bliskich, rodziny?
Chłopie, czego mam żałować?
Wtedy na prezent mogłem dostać co najwyżej kolejne pucharki do deserów, albo butelkę koniaku i nic więcej; a to wszystko już mam!
A samo spotkanie?
Przecież spotykamy się...na pogrzebach, weselach; przepraszam, na tych ostatnich rzadko, bo młodzi jakoś nie chcą formalizować swoich związków!
Nie spieszy się młodym, aby być[rodziną] i świat to musi zrozumieć, bo przecież najpierw trzeba mieć!
A mnie jest szkoda tamtych spotkań sprzed lat, bo wtedy......byliśmy!
Kryspin.

środa, 4 czerwca 2014

Spadek z "dobrodziejstwem inwentarza"

       Od samego rana boli mnie głowa.
       Radio obudziło mnie przypomnieniem, że to dzisiaj jest ten ważny dzień, w którym mam szczerzyć zęby  w zadowoleniu, że powinienem świętować ćwierć wieku wolności.
Zebrałem się w sobie i postanowiłem uczcić poranną kawą to święto..
       Otworzyłem telewizor i tu znowu kolejne sentymentalne wspomnienia i pienia zachwytu nad tym, jak zmienił się świat od dnia, gdy  4.06.1989 otworzyło się magiczne okienko i do naszej duszy powiał ożywczy powiew.
Mam to szczęście, albo i nieszczęście, że z racji wieku doświadczyłem tego czasu przed  i po.
Sądzę nieskromnie, że bardzo wielu ludzi odczuwa podobną ambiwalencję, gdy zastanawiają się nad ceną, jaką "wolność" wystawiła i nieustannie nam wystawia.
      Czym jest wolność, że tak bardzo jej każdy pragnie i od zarania dziejów, gdy człowiek w swoim umyśle rozbudził pragnienia, to na pierwszym miejscu chyba pragnął właśnie jej?
Z czasu PRL-owskich lat, gdy tak tęskniliśmy za "wolnością", krążyła anegdota powtarzana w formie żartu sytuacyjnego:
Do kiosku Ruchu podchodził młody człowiek z lapidarnym pytaniem:" Czy ma pani Wolność? "- pytając sugerował, że chodzi mu o gazetę o tym tytule, a gdy kioskarka, chcąc być miła, odpowiadała: "Tak mam"i z grzecznościowym uśmiechem schylała się, aby podać czasopismo, wtedy młody dowcipniś zadawał kolejne pytanie:
"To dlaczego pani siedzi.?
I oddalał się rozbawiony dowcipem!
W czasie minionego okresu "zniewolenia "niezapomniany prześmiewca Smoleń [kabaret TEY] wołał:"Ludzie, dlaczego jesteście smutni, przecież do pracy jedziecie...."
Tak było kiedyś, ale dzisiaj, w wolnym kraju, gdy wychodzę na ulice miasta to chce mi się krzyczeć:
"Ludzie, dlaczego jesteście tacy smutni, przecież jesteście wolni, radujcie się!!"
      Ale jakoś nie chce mi się krzyczeć z radości, bo bałbym się , że mógłbym oberwać laską od schorowanych ludzi stojących  od 3 rano w kolejce do zapisu na zabieg rehabilitacyjny w szpitalnej przychodni, który może im wykonają w przyszłym roku[jak załapią się na listę], choć zwyrodniałe stawy bolą już dziś!
      Boję się, że zwyczajnie dostałbym po mordzie od ludzi w pośredniaku, którym kolejny raz proponują kurs nowego zawodu, który przeprowadza firma za pieniądze unijne i nic to, że po nim nadal  będzie odwiedzał ten przybytek słysząc: no  na  razie zajęcia nie ma, ale może kolejny kurs?
     Może młodzi ludzie w  terminalu odlotów potraktowaliby mnie łagodniej ,ale odpowiedzieliby: Nie dziękujemy, wyjeżdżamy do normalnego świata i tam poszukamy powodów do radości.
A tak na koniec może weżmie pan ten papierek: to dyplom naszej naiwności, gdy kilka lat temu obiecano nam złote góry po ukończonych studiach.
Nie, tam też nie pójdę, bo jakoś jest mi głupio że mogliby [z racji mojego wieku]zaliczyć mnie do tej grupy "naciągaczy", którzy oszukali ich na kilka lat życia!
     Czym jest wolność?
Dar wolności rodzi odpowiedzialność w zależności od tego, ile kto wyszarpał z tego daru, tyle samo przyjął na siebie odpowiedzialności.
Niekiedy  słyszymy o kimś, że otrzymał spadek i myślimy: szczęśliwiec, któremu można tylko pozazdrościć!
A ten obdarowany zaczyna rwać sobie włosy z głowy, bo po czasie dowiedział się, że podpisał dokument z klauzulą [z dobrodziejstwem kapitału], która przenosi na niego także zobowiązania, długi spadkodawcy!
W 1989 roku drodzy spadkobiercy, otrzymaliśmy dar wolności z klauzurą: zobowiązaniami, długami, zapóżnieniem ekonomicznym i rozbudzonymi oczekiwaniami!
No i co?
Każdy powinien to  zrozumieć  na poziomie, na którym los, albo kolesiowskie układy go postawiły [ i nie strójcie się w pióra zasług opozycyjnej przeszłości], iż wraz z wolnością przyjęł odpowiedzialność!!!
Może wtedy, gdy to przyjmiemy[ przyjmiecie] do świadomości, to pojmiemy[ pojmiecie]: że wolność zawsze rodzi zobowiązanie odpowiedzialności!!!

Miłego i odpowiedzialnego świętowania "wolności" życzmy sobie nawzajem
 Kryspin

wtorek, 3 czerwca 2014

Koszmarny "sen" małego ciapka!

       W pobliżu mojego domu jest plac wielkości piłkarskiego boiska.
Teren jest zaniedbany i porosły dzikimi krzakami , wybujałymi trawami i innymi chwastami, które znajdują dość sił, aby przebić się przez warstwę gliny do żyznej warstwy ziemi.
Dobrze, że mam w pobliżu ten teren, bo mogę prawie w środku dużego miasta swobodnie wyprowadzać mojego psa na spacer połączony z porcją biegania. Wyżeł waimarski potrzebuje do szczęścia: codziennej porcji biegania świeżego powietrza i ludzkiej miłości. 
Etana uwielbia zataczać wielkie koła w szaleńczym galopie[ piszę  o końskim biegu, bo wielkością prawie dorównuje małemu kucowi]
Po porcji atrakcji wracamy oboje zadowoleni do domu, a ona jeszcze długo się uśmiecha.
Tak, pies  potrafi się uśmiechać, tak samo jak odczuwać ból i kochać.Zupełnie jak człowiek, prawda?
No nie zupełnie jak człowiek, bo on nie potrafi  zadawać bólu bez powodu.
Może szkoda, że zwierzęta nie potrafią być jak ludzie:
       Dzisiaj na spacerze spotkaliśmy starszego pana zmałym, śmiesznym pieskiem.
Był cały biały w brązowe łaty , ze śmiesznymi pędzelkami na uszach.
Ma dwa lata według ludzi ze schroniska do którego  przywiózł go w grudniu przypadkowy amator leśnych wędrówek w czasie, gdy drzewa są takie piękne, otulone w białe płaszczyki.
Człowiek lubi wzruszające obrazki, bo wtedy tak jakoś miło  robi się na duszy.
      Za pasem były święta, do których szykowała się jakaś rodzina i pewnie  "wrażliwy" tatuś przyniósł swojej  pociesze małego pieska.
A co tam, będzie radość w domu, a zwierzak stanie się taką żywą zabawką dla potomka.
Zgrzyt nastąpił szybko, bo ciapek nie chciał być cierpliwy i posikał na korytarzu, a do tego  zniszczył laczki pani nadgryzając je przy ozdobnej klamrze.
Synek też jakoś się już nim znudził, bo woli nową grę komputerową.
Tam można chociaż kogoś zabić i nic to,że to tylko na niby; na razie pomyślał szkrab łypiąc spod oka na ciapka, który już teraz coraz częściej go denerwował.
Tatuś przyszedł z pomocą i powiedział krótko:
Załatwię sprawę, tylko muszę po drodze wejść do piwnicy.
Małżonka nie pytała nawet, gdzie się wybiera i do tego zabiera ze sobą psa .
I tylko ciapek podskakiwał radośnie okazując wdzięczność panu ; tym bardziej, że do tej pory nigdy nie wychodził z nim na  spacer.
Radość pieska była tym większa, że szykowała się wyprawa samochodem , bo przypomniał sobie, że już raz odbył taką wycieczkę, gdy pan przywiózł go do domu.
Może jedziemy w odwiedziny , pomyślał ciapek i pokręcił zabawnie łepkiem ze śmiesznymi pędzelkami.
Zaniepokoił się nieco, gdy zatrzymali się w lesie, ale może tu mam pohasać pomyślał i posłusznie pobiegł na smyczy za panem.
Nie odeszli daleko od drogi, ale tu zakończyła się radość przygody ciapka.
I tylko nie mógł zrozumieć dlaczego zamiast obroży na jego szyi wylądował drut ciasno zapętany  i o zgrozo, drugi koniec pan przytroczył do drzewa i odszedł.
Ciapek nie rozumiał tego, co go spotkało.
Bał się nocy i zimna, które przez obolałe od mrozu łapki przenikało całe ciało kundelka.
Zasnął w śniegowej zaspie z nadzieją, że to jest tylko koszmar i obudzi się rano na swoim posłaniu w korytarzu i jak co dzień machaniem ogonka z pędzelkiem powita zaspanych domowników.
To jednak nie był sen, a ostry drut boleśnie kaleczący szyję i krew ściekająca na biały śnieg, uświadomiły mu, że to nie sen i tylko nie umiał zrozumieć dlaczego????
Po kilku dniach wziął go na ręce, zawinął w koc i zawiózł do lecznicy jakiś obcy człowiek,ale ciapek, choć bardzo slaby , uśmiechnął się do niego.
I pomyślał ciapek po kilku dniach, że może to wszystko, co go spotkało, to był jednak tylko zły sen.
Może  on zawsze mieszkał w tej kladce schroniska, a tylko mu się przyśnił dom i ludzie kochający, których i on pokochał od pierwszej chwili?
Myślał tak długo i nawet wtedy, gdy przysło starsze małżeństwo i pani w śmiesznym kapelusiku powiedziała do pana stającego obok:
"Bierzemy  tego smutasa ze śmiesznymi pędzelkami'
I nawet wtedy, gdy pan postawił go na podłodze ciepłego pokoju i częstował smakołykami, nie bardzo wiedział, czy oby nie śni kolejny raz.
A może to dzieje się na prawdę, a tamten las był tylko złym snem; pomyślał ciapek i uśmiechnął się chrupiąc smakołyk.
Tak to nie jest sen, wspomniał cały niezwykły dzień i zasnął z uśmiechem na ślicznej mordce.
Kryspin

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Polska to kraj mądrych ludzi i tak niewiele potrzeba...

       Uwielbiam historię.
       Zawsze lubiłem lekcje historii, bo na nich poznawałem nie tylko to, co było przeszłością, ale uświadomiłem sobie, że "nasze korzenie" zaklęte w zabytkach pieczołowicie odnawianych, nie są tylko sentymentalnym wspomnieniem czasu minionego, ale one uczą[kiedyś można było w kioskach kupować periodyk o mądrej nazwie:"Mówią wieki"].
Lubię zwiedzać pałacyki, dawne siedziby polskich właścicieli ziemskich.
Nasza ojczyzna jest bogata w mniej lub bardziej odnowione siedziby tych, którzy swój dostatek budowali na  ugruntowanej pozycji posiadaczy.
Obok okazałych rodowych budowli:  panów: hrabiów, książąt, magnatów, ordynatów itd. nieco z boku zazwyczaj posadowione zostały domostwa zarządców, ludzi odpowiedzialnych za dostatek pańskich stołów i innych atrakcji dla dworu, aby garstka mieszkańców pałacu nie cierpiała na nudę codzienności.
Kolejną strefą zamieszkania były czworaki, miejsca przeznaczone dla tych, którzy codzienną, mozolną pracą budowali dobrobyt tych, którzy zajmowali siedziby ukryte w gustownych parkach z alejkami,okazami roślin sprowadzanych z najbardziej dziwnych zakątków świata, małych domeczków posadowionych w urokliwych miejscach pośród drzew.
Tam panienki z pałacu odbywały romantyczne spacery i zatrzymywały się w cieniu tych altan, nazywanych niekiedy świątyniami  dumania, aby snuć marzenia o swojej przyszłości, związku z bogatym, młodym następcy fortuny z  posiadłości magnata, sąsiada, człowieka posiadającego pokrewieństwo krwi dobrego urodzenia.
Państwo z pałacu nie bratało się z plebsem czworaków, ale i z tych przybytków zdarzali się szczęśliwcy, którzy dostępowali zaszczytu bycia w pięknych komnatach, bo dla wybranych otwierała się szansa "lepszego" świata i dostępowali zaszczytu służenia swoim dobrodziejom.
Pałac potrzebował służby: lokai, dziewek do pralni, pomocy kuchennych, panienek do sprzątania pomieszczeń, ogrodników i wielu, wielu innych.
I wszyscy byli zadowoleni!
Każdy znał swoje miejsce i pułap pragnień, których nawet wybujałe marzenia nie przekraczały.
Można powiedzieć, że była w tym jakaś doskonałość, harmonia zgody i nawet trudno byłoby sobie wyobrazić, żeby mogło być inaczej: jedni i drudzy potrzebowali siebie nawzajem.
A jednak świat się zmienił!
        Pałace magnatów już nie tętnią zabawą osób dobrze urodzonych i pozostały tylko wspomnieniem zaklętym w muzealnych obiektach: świat się zmienił i ustanowił nowy porządek.
Ale czy wszystko odeszło do pożółkłych kart z przeszłości ?
Historia uczy, historia mówi, historia lubi się powtarzać...słyszeliśmy to wielokrotnie, prawda?
Przejdżmy do tego co tu i teraz!
Jesteśmy ludżmi z dworskich czworaków i tak jest,czy nam się to podoba, czy nie.
       Do 1989 roku pałac naszego pana mieścił się na Kremlu i to dla niego pracowaliśmy, a on ?
No cóż: Pan ze wschodu nie "opiekował" się swymi poddanym z należytą troską:
W naszych garach tylko kasza ze słoniną, kondycja naszych czworaków jakaś tak zaniedbana i szara.
Nawet drogi pośród uliczek naszych  czworaków zaniedbane, błotniste.
Nie to co inne  folwarki, które mogliśmy oglądać na filmach z zachodu,[ ba,  niektórzy dostępowali szczęścia zobaczyć je na własne oczy przy okazji wyjazdów do bliskich] były piękne, zadbane i nawet w ich kuchniach zapach był zupełnie inny, smaczny!]
Po czystych ulicach tamtych" komorników" jeżdziły nowe samochody, o których my mogliśmy tylko marzyć, słowem raj i pragnienie dla nas.
A pan z Kremla znużony naszym niezadowoleniem, a może w poczuciu swojej słabości powiedział łaskawie:
"Chcecie tego upragnionego raju, to idżcie tam!"
I  zgodził się, a my ludzie czworaków oprócz zachwytu wolności poczuliśmy natychmiast strach, jak poradzimy sobie z tym darem!
No i mamy to co mamy !
W 1989 roku otrzymaliśmy wolność, ale nadal pozostaliśmy w mentalności ludzi z czworaków, którzy pełni niewiary w siebie, skierowali się do nowego "ordynata" z prośbą o przyjęcie nas w opiekę.
Unia Europejska to nowy Pan folwarku, którym jest Polska
Łaskawie wyrazili zgodę na przyjęcie nas, ludzi z mentalnością komorników, i trzeba przyznać, że zrobili to w sposób bardzo przemyślany:
Najpierw niby nie chcieli, postawili warunki, no bo przecież trzeba było "umyć" nowych poddanych, doprowadzić do "ładu" obejścia ich domostw, aby nie popsuć estetyki dworu.
Trzeba było zainwestować parę Euro w wygląd czworaków[ może trochę poprawić drogi, fasady domów itd], co by ktoś z zewnątrz nie zarzucił właścicielom majątku brak dbałości o poddanych.
Po tych staraniach "pielęgnacyjnych" było już z górki: bo ludzie z polskiego czworaku, to osobnicy pracowici i ,i odwdzięczą się za "dobro" dworu- pomyśleli Panowie z Unii!
A póżniej doszli do wniosku:
Czemu nie dopuścić ich do prac na pokojach: potrzeba służby, bo dwór okazały i wielki, a rodzina magnacka liczna i do tego ogarnięta lenistwem.
Najważniejsze, by nie powielić błędu pana z Kremla: służbą trzeba opiekować się w miarę dobrze, dawać jej poczucie awansu i raz po raz nagrodzić prezentem.
Ważne, aby choć małej garstce dać iluzję, że decydują o kierunku rozwoju posiadłości więc może zróbmy taki mały teatr: 
Parlament Europejski: iluzję rządu, który niech się zajmuje bzdurami[wymiarem ogórka w słoiku itp], a władza i prawdziwe decyzje i tak pozostaną w dynastii.
I tak historia kolejny raz się powtórzyła!
Ktoś teraz zapyta:
Mądralo stojący z boku:
A co można było zrobić innego?
No właśnie!
Niedaleko od nas, na południowy zachód od Polski jest małe, piękne państwo:Szwajcaria!
Kraj bez powiązań z jakimkolwiek folwarkiem; państwo, którego jedyny bogactwem naturalnym jest piękna przyroda no i jeszcze jedno:
Szwajcarzy są krajem mądrych ludzi z mentalnością wolną od fobii dworskich czworaków!
A my?
Polacy to kraj niemniej zdolnych ludzi, pięknej przyrody[ mamy nawet morze, którego Helweci mogą nam tylko pozazdrościć!]
Potrzeba nam tylko jednego: pozbycia się fobii mentalności ludzi z czworaków dworskich!
I jeszcze jedno: Szwajcaria jest państwem neutralnym, a żołnierze odbywają służbę w Watykanie.
Państwo nie mające wrogów, nie mieszające się w sprawy innych,nie musi się bać!!! [a jeśli spotykają się.na ich terenie przedstawiciele zwaśnionych narodów, to przyjeżdżają tam po to, aby poszukać zgody i są wdzięczni gospodarzom za gościnę i mądrość polityczną, którą wdychają wraz z krystalicznie czystym powietrzem Alp.]
Polska to kraj mądrych ludzi i wcale nie musimy tkwić w mentalności folwarcznych komorników!
Kryspin



niedziela, 1 czerwca 2014

"Polskie ranczo"!!!

       Wczoraj zafundowałem sobie powtórkę "Rancza" w polskiej telewizji.
Przyznam, że trochę zrobiło mi się smutno, że w niedzielny wieczór nie posłucham dyskusji z ławeczki przed sklepem Więcławskiej i oto doznałem olśnienia:
Przecież serial trwa, no może bohaterowie nie ci sami, ale efekt na ekranie jakoś bardzo podobny
"Polskie ranczo" odwiedza nas nieustannie w każdym kanele telewizyjnym, radiowym i możemy "bawić się" do woli.
No może nie zawsze jest nam do śmiechu, ale to nic
"Aktorzy" naszego serialu bawią się znakomicie w trakcie dyskusji rozliczeniowych, gdy każdy trąbi zwycięstwo argumentując, że strata tak naprawdę jest zyskiem[ chodzi o foteliki w europarlamencie]
Mają rację, to jest ich zysk :
Że nadal są zapraszani do "serialu",
To jest ich zysk, bo komedia trwa i można reżyserować już przyszłe odcinki: wybory do samorządów lokalnych, póżniej trzeba zadbać o foteliki sejmowe i miejsce  dla siebie i tych wszystkich, którzy utracili role pierwszoplanowe, ale trzeba o nich pamiętać, bo nigdy nie wiemy, czy i nas nie dotknie wizja reżysera zmian. Nie ma się jednak o co martwić, bo w radach nadzorczych spółek skarbu państwa zawsze się coś znajdzie, a i biura kolegów przy serialowym korytku też nie są do pogardzenia.
Kiedyś naiwnie myślałem, że najdłuższym serialowym tasiemcem była "Moda na sukces" i teraz widzę, że myliłem się.
"Polskie ranczo" z pewnością pobije amerykańskiego tasiemca, bo w odróżnieniu do tego zagranicznego pasożyta, w przypadku naszego tworu mamy do czynienia z tasiemcem uzbrojonym.
A taki, gdy zagości w organiżmie, to szalenie trudno jest go usunąć i trwa wysysając wszystkie soki.
Panowie aktorzy naszego serialu, mam prośbę i "dobrą" radę dla was wszystkich:
Zafundujcie sobie na tableciki ostatnie odcinki z bohaterami "Rancza" i w wolnych chwilach, no i w czasie nudnych posiedzeń sejmowych także; oglądajcie Koziołów, Czerepachów, nie zapominając o bohaterach sklepowej ławeczki.
Wsłuchujcie się w ich role, oni mogą was inspirować do tworzenia kolejnych odcinków "Polskiego rancza"
A gdy zabraknie wam wyobrażni nad dalszym reżyserowaniem przyszłości, sięgnijcie po "mamrota"[ jest teraz udoskonalony logiem sponsora: Polskiej Partii Uczciwości]!
 A może w ramach kampanii, rozdawajcie go darmowo waszym wyborcom, przepraszam: miłośnikom serialu, bez których wasza gra nie miałaby sensu!!!!
Kryspin