sobota, 27 marca 2021

Zaszczepienie nadzieją

 


Przez trzy lata dawał się poznać wielu mieszkańcom Palestyny.

Dzięki niemu mogli być uczestnikami niezwykłych zdarzeń, kiedy potrafił karmić tłumy kilkoma podpłomykami i rybami z jednego małego koszyka. Na ich oczach dokonywał cudów przywracając wzrok ślepcowi, czy wskrzeszając zmarłych.

A wszystko po to by przybliżyć im Wszechmocnego, który posłał go do ludzi, aby przywrócił im nadzieję na przyszły, lepszy świat.

To były trzy lata szansy na wzrastanie w wierze, których zwieńczeniem zdawał się być spektakularny wjazd Nauczyciela do Jerozolimy w niedzielę, którą historia nazwała mianem Palmowej, a jednak?

Zaledwie po kilku dniach, dopiero co odtrąbiony triumf przerodził się w koszmar z dziedzińca Piłata, zakończony haniebną śmiercią na krzyżu tego, przed którym tak niedawno słali palmowy dywan.

Zdarzenia z tamtych dni muszą rodzić pytanie:
Jak mogło do tego dojść?

-Czy Jezus nie dość się postarał, aby pozostała w nich pamięć tego wszystkiego, dlaczego go wręcz uwielbiali?

-A może zawiedli się nim, gdyż nie spełnił ich marzeń o wolności od Rzymu, bo od wieków przecież tylko żyli tym pragnieniem?

Z problemem atrakcyjności wiary Kościół, Jego dzieło, mierzył się praktycznie w ciągu całej swojej historii, czego efektem stawały się rozłamy inspirowane przez tych, którzy uzurpowali sobie prawo do tego, by na swój sposób interpretować spuściznę po założycielu tej instytucji.

Niejako na obrzeżach tych teologicznych zawirowań pozostawali zaś szeregowi wierni, którym musiało wystarczyć to, że Chrystus kiedyś tam przyniósł ludziom Dobrą Nowinę o miłości Boga do każdego człowieka, który w zamian za nadzieję wiecznej nagrody wymagał od niego tylko zawierzenia.

Teraz przyszło nam żyć w szczególnym okresie. Od ponad roku świat mierzy się z pandemią covid 19, która wielu pozbawiła życia, a wszystkim pozostałym wywróciła normalność codzienności.

W tym ciemnym czasie nadzieją dla wszystkich stała się szczepionka, specyfik ratujący przed śmiercionośnym zagrożeniem, i znakomita większość uchwyciła się tego, co dało światełko nadziei na powrót do normalności życia sprzed.

Kościół znalazł się w podobnej sytuacji, choć jego pandemiczna zaraza zaczęła się o wiele wcześniej i okazała się jeszcze bardziej zajadła.

Laicyzacja życia jest tym pandemicznym zarazkiem trawiącym obszary zawierzenia poszczególnych członków tej wspólnoty, czego wyrazem są nie tylko spektakularne odejścia z niej coraz większej rzeszy wiernych, ale i ciche rejterady tych, którzy pytani o powód ich kryzysów wiary, często usprawiedliwiają swoje decyzje zawiedzeniem się tą instytucją, w której obraz nadziei został przytłoczony wszelkiego rodzaju ekscesami prokurowanymi przez tych, którzy winni być światłem wyznaczającym kierunek drogi.

Wierzę, wątpię, odchodzę-to w największym skrócie obraz procesu trawiącego Kościół.

I tu należałoby przypomnieć sobie, że wiara jest czymś indywidualnym i tylko ode mnie samego zależy, czy w swoim zawierzeniu oprę ją o jej istotę, czyli zaufanie Bogu, czy zatrzymam się na tym, co jest tylko oprawą.

Świat po pandemii już nigdy nie będzie taki sam i Kościół po swojej zarazie, za którą ponosi pełną odpowiedzialność, już nie powróci do tego, czym był dotąd, i dobrze.

Zaś zaszczepienie w Chrystusie to jedyna szansa na uratowanie nadziei dla tych, którzy swoje przeznaczenie widzą daleko dalej aniżeli te kilka lat, które zarezerwował dla nas Bóg w drodze do tego, co obiecał nam w czasie, kiedy na Palestyńskiej ziemi pojawił się siewca Jego dzieła.

Kryspin

niedziela, 21 marca 2021

Dziurka od klucza

        Nasze życie uległo zmianie, i nie chodzi tu o nieuniknione, którym epatuje świat ze swoim postępem, bo w ostatnim czasie ono zostało przymuszone do zmian wszechobecnym wirusem najbardziej odciskającym swoje piętno na naszym osobistym zachowaniu.

Praktycznie każda dziedzina naszej aktywności została naznaczona piętnem tej zarazy.

Chyba już przyzwyczailiśmy się do pustych stadionów, sal koncertowych czy kin, a galerie handlowe przestały już być celem rodzinnych rozrywek, bo nawet trudno w nich posiedzieć przy słodkim deserze, kiedy spotykamy się z informacją, że łakocie czy inne pyszności są tylko na wynos.

Z odpryskami pandemii musi się mierzyć także Kościół, kiedy obostrzenia regulują nawet ilość wiernych w trakcie niedzielnych mszy i w mglistych barwach rysuje się perspektywa rodzinnego przeżywania wszelakich religijnych uroczystości.

Nadchodzące święta wielkanocne kolejny raz pewnie będą dotknięte zakazami i radość ze Zmartwychwstania będzie wyciszona niepewnością jutra, a plany naszych milusińskich szykujących się do pierwszego spotkania z Chrystusem Eucharystycznym, także zdają się wielką zagadką.

Póki co musimy godzić się z tą sytuacją i jedyne co nam zostaje, to życie nadzieją, że przecież kiedyś powróci normalność.

Niestety taką nadzieją nie może żyć Kościół, bo jego kłopoty nie pojawiły się wciągu ostatniego roku, a jedynie się zaogniły.

Problemem tej instytucji jest nienadążanie za zmianami, jakie niesie ze sobą świat, co starał się ostatnio zdiagnozować znany teolog ks. prof. Michał Heller w trakcie wywiadu, którego udzielił jednemu z portali internetowych.

Katolicki uczony dokonał swoistej retrospekcji poszukując przyczyn obecnego kryzysu Kościoła, odwołał się do jego nie zawsze chlubnej historii obfitującej niezliczoną ilością konfliktów wewnątrz tej instytucji, co owocowało niedomaganiem i kolejnymi kryzysami.

To wszystko jednak już jest tylko historią i pozostaje tu i teraz.

Generalnie Kościół przegrywa konserwatywnym oporem przed zmianami, co profesor zdefiniował pod koniec wywiadu:

...”Nie da się otworzyć nas współczesność, tkwiąc w starych strukturach i myśląc starymi kategoriami.

Uroczyste deklaracje, wygłaszane nawet w słusznych sprawach, jeżeli nie idą za nimi słuszne działania, nie stanowią otwarcia, lecz najwyżej beznadziejną próbę wychylenia się przez dziurkę od klucza....”

Dopełnieniem do tej smutnej konstatacji staje się ostatnie wystąpienie gospodarza Krakowskiej Archidiecezji, arcybiskupa Jędraszewskiego, który na spotkaniu z kapłanami wyraził ubolewanie z lawinowo rosnącej liczby aktów apostazji (oficjalnego wypisania się z kościelnych statystyk) wśród owieczek tamtejszej wspólnoty.

Antidotum na ten problem miałby być apel, który winni kierować duchowni do zbuntowanych, którym trzeba ukazywać Kościół jako ich Matkę i jednocześnie Ojca syna marnotrawnego, który nieustannie czeka na jego refleksję i samokrytyczny, pokorny powrót do wspólnoty.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że arcypasterz nie postarał się dociec przyczynom, dla których niektórzy wierni decydują się na tak spektakularny akt odejścia, i nie zauważa, że prawie zawsze za takim krokiem znajduje się coś więcej nad fanaberię rozkapryszonego dziecka.

-Jeżeli ktoś ponosi winę, to z pewnością nie my-to jedyne co wybrzmiewa ze słów Arcybiskupa.

Trwałość starych struktur i myślenie starymi kategoriami to rzeczywiście największy zgryz Kościoła, czego niestety nie zdają się zauważać ci, którzy póki co starają się szukać winy wszędzie i u wszystkich, skwapliwie nie zauważając belki we własnym oku.

Kryspin 

niedziela, 14 marca 2021

Lobby rozkwitłe na fikcji celibatu

 

Praktycznie każdy dzień oprócz rewelacji z  politycznych przepychanek przynosi nam kolejne kwiatki z kościelnego ogródka, i nie myślę tu wcale o skandalach mających zabarwienie pedofilskich ekscesów.

W najnowszych doniesieniach medialnych zostaliśmy ostatnio uraczeni oświadczeniem Dominikanów z wrocławskiej prowincji, którzy starając się uprzedzić kolejny obyczajowy smrodek, pokajali się publicznie przepraszając za ekscesy sprzed dwudziestu lat, których „bohaterami” byli zakonnicy z duszpasterstwa akademickiego.

Choć jeszcze prokuratura nie przedstawiła owoców swojego śledztwa, to zakonni bracia niejako uprzedzając nieuniknione, dokonali krytycznej samooceny, obiecując, że gorącym żelazem potraktują wszystkich winnych niecnych uczynków.

W podobnym tonie wypowiedział się ostatnio nowy gospodarz Diecezji Gdańskiej, obiecując w swoim inauguracyjnym orędziu zero tolerancji dla obyczajowych skandali z udziałem duchownych powierzonych jego opiece.

Czyli idzie nowe, zdałoby się powiedzieć, ale chyba nie do końca tak jest, bo to tylko słowa, którymi można mamić najbardziej naiwnych.

Swoją drogą współczuję zakonnym braciom i nowemu arcybiskupowi także, bo w obecnej rzeczywistości tylko do słów mogą ograniczyć swoje działanie.

Gaszenie coraz to nowych zarzewi obyczajowych pożarów jednak nie wróży rzeczywistego sukcesu, jeżeli Kościół nadal będzie stosował zasadę strażaka, który może i ma powołanie do tego, by gasić ogień, ale jednocześnie jest chorym piromanem, który najpierw te pożogi wznieca.

Niedawno dane mi było uczestniczyć w spotkaniu młodych ludzi, którzy otwarcie sypali przykładami znanych im księży, którzy oficjalnie głosząc potrzebę moralności w codziennym postępowaniu, jednocześnie utrzymywali bliskie kontakty z kobietami, i nie chodziło tu o aktywność duszpasterską.

-”Dlaczego Kościół utrzymuje fikcję celibatu duchownych, kiedy parafianie wiedzą, że jest zupełnie inaczej”-zapytał jeden z nich.

Pierwszym co przyszło mi na myśl, to obiegowe tłumaczenie, że Kościół wprowadzając pod koniec XII wieku obowiązek celibatu, kierował się względami ekonomicznymi, aby zabezpieczyć majątek mu przynależny.

To jeden z powodów, ale bynajmniej nie najważniejszy.

Znany ze swych bezkompromisowych poglądów duchowny zapytany przez przedstawiciela mediów o kwestię celibatu księży przedstawił tezę, że bezżenność duchownych Kościoła Katolickiego, choć szkodliwa dla niego samego, z pewnością będzie podtrzymywana przez hierarchów, wśród których znaczącą rolę odgrywa lobby homoseksualne.

-”Nie jest tajemnicą, że wśród duchownych jest wielu księży o orientacji homoseksualnej i oni tworzą swoiste lobby rozdzielając wśród swoich zaszczytne funkcje, dbając jednocześnie o wzajemne wspieranie się.”

Jeden z moich starszych kolegów, który opuścił szeregi kapłańskie po kilkunastu latach robienia kariery w Kościele, swoje cywile życie zrealizował w Stanach będąc pracownikiem naukowym znanego Uniwersytetu.

Przy jego uczelni znajduje się ekumeniczny kościół, w którym funkcję duszpasterską sprawuje kobieta będąca w oficjalnym związku lesbijskim, i nikogo to nie dziwi, bo jest oceniana jako człowiek i jej życie prywatne w żaden sposób nie interesuje tych, którzy przychodzą do tego kościoła, aby spełnić swoją potrzebę modlitewnego spotkania z Bogiem.

Tak sobie myślę, że w Kościele Katolickim jest miejsce dla wszystkich ludzi, także tych kochających inaczej, i to powinno stać się normą.

Aby jednak realizować życie w prawdzie, ta instytucja musi odrzucić fikcję celibatu krępującą swobodę wyboru wszystkim tym, którzy pozytywnie odpowiadają na głos powołania.

Kryspin

poniedziałek, 8 marca 2021

Znak, któremu sprzeciwiać się będą

 


Kiedy zagłębimy się w historię Kościoła, bezsprzecznie jednym z najlepszych jego okresów był początek jego dziejów, kiedy ta nowa religia musiała się mierzyć z czasem prześladowań, a krew pierwszych męczenników oddających swoje życie na arenach rzymskich cyrków stała się zaczynem jego przyszłej siły.

Później już zdawało się być łatwiej, kiedy Konstantyn zaakceptował nową wiarę i hojnie sypnął przywilejami wolności dla wyznawców Nauczyciela z Nazaretu; ale nie do końca ten okres przysłużył się Kościołowi.

Dar wolności wcale nie zaowocował dobrem, bo przez kolejne stulecia wyznawcy religii chrześcijańskiej, co prawda cieszyli się z przywilejów kolejnych właścicieli tronów, to jednak wcale to nie niosło wzrostu w wierze.

Owszem, szare masy starały się bezrefleksyjnie przestrzegać zasad często mało zrozumiałej dla nich wiary, to już na szczeblu wyższego wtajemniczenia, wśród elit politycznych i kościelnych także, te zasady coraz częściej były traktowane instrumentalnie dla uzyskiwania osobistych i doraźnych korzyści, często mając za nic podstawowe przesłanie, dla jakiego Chrystus powołał tę wspólnotę.

Starzec Symeon krótko po narodzinach Chrystusa wypowiedział znamienne proroctwo : ”Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą.”(Łk 2,34)

Pewnie, że można by stwierdzić, iż chodziło mu o przyszłe prześladowania, jakim będzie poddany Kościół, bo od zawsze towarzyszyły mu głosy sprzeciwu ze strony tych, którym nie było po drodze z nauką głoszoną przez tę instytucję, ale to nie wyczerpuje przestrogi jerozolimskiego starca.

Dalece bardziej niebezpiecznym dla Kościoła stały się wewnętrzne znaki sprzeciwu, jakimi w historii zapisali się ludzie będący wewnątrz tej instytucji.

Wśród tych odśrodkowych, szkodliwych działań z pewnością na czoło wybiły się zakusy bycia w przyjaźni z duchem tego świata, w czym „przyjaźń z tronem” wybiła się na pierwsze miejsce.

Nie inaczej rzecz się miała w przypadku polskiego Kościoła.

Kiedy wrócimy pamięcią do czasów nie tak odległych, do lat po koszmarze II Wojny Światowej, odnajdujemy tam czas dla naszego Kościoła bardzo trudny.

Przedstawiciele nowego porządku zdecydowali się na otwartą walkę z „ciemnogrodem watykańskiej agentury” i czynili wiele, aby stworzyć szczęśliwego człowieka bez Boga.

Dzięki mądrości ówczesnych hierarchów z kardynałem Wyszyńskim na czele, który nie uległ mirażowi przyjaźni z władzami, Kościół wyszedł z tego okresu silniejszym, gruntując w społeczeństwie przekonanie, że znak Chrystusa może być siłą nadziei.

W przytoczonym ostatnio na łamach mediów badaniu wykazano, że 88% naszego społeczeństwa krytycznie ocenia zaangażowanie Kościoła w polityczne układy, otwarcie negatywnie oceniając relacje przyjaźni z obozem politycznej władzy.

Jednocześnie podano, że 47% ludzi przyznających się do wiary, nie uczestniczy w aktywnym życiu Kościoła, tłumacząc, że powodem ich odejścia od praktyk religijnych jest polityczne zaangażowanie hierarchów.

Jeżeli do tego wszystkiego dołożyć ponad 20% aktywnych przeciwników deklarujących niechęć do chrześcijańskiej religii, to odsetek nadal pielęgnujących religijne tradycje, w ciemnych barwach rysuje nadzieję na przyszłość tej instytucji.

Swoją drogą zastanawiam się ile jeszcze czasu potrzebują sternicy naszego Kościoła, aby wyciągnąć wnioski z tych niepokojących bądź co bądź danych?

A może potrzeba jeszcze większego upadku, aby odeszli ci, którzy swoim zaślepieniem pozornej przyjaźni z tronem sami stają się znakiem sprzeciwu wobec tego, co w swych planach miał założyciel Kościoła?

Kryspin