środa, 29 listopada 2023

 

Koniec roku liturgicznego - czas podsumowania

Przełom listopada i grudnia jest w Kościele czasem szczególnym i nie chodzi tylko o adwentowy okres oczekiwania na narodziny Bożego Syna, co miało zapoczątkować nowy czas, od którego już nic nie pozostałoby takie jak do tej pory.

Pierwszą niedzielę adwentowego przygotowania do przeżywania cudu narodzin Boga w betlejemskiej stajence, jak co roku, zawsze poprzedza uroczystość Chrystusa Króla spinająca swoistą klamrą kończący się kolejny rok liturgiczny (w tym roku obchodziliśmy ją 26 listopada).

Tak już jest, że w czasie kończącym jakiś okres w naszej historii dokonujemy podsumowania zysków i strat z danego czasu. Nie inaczej jest z Kościołem, dlatego między innymi od lat w tę ostatnią niedzielę roku liturgicznego proboszczowie w trakcie ogłoszeń parafialnych informują zebranych o najważniejszych sprawach, z jakimi przyszło się mierzyć w mijającym okresie.

Po każdej liturgii sprawowanej tego dnia parafialni pomocnicy dokonują liczenia wiernych uczestniczących w kościelnych wydarzeniach.

To w pewien sposób dopełnia obrazu kondycji parafialnych wspólnot i może być przekazywana dalej, aby na diecezjalnym szczeblu kościelni analitycy mogli opracować zestawienie dla biskupich włodarzy tychże wspólnot.

Patrząc nieco z boku trzeba zauważyć, że mijający rok liturgiczny przyniósł wiernym i radosne przeżycia, jak chociażby decyzję Watykanu o powołaniu w poczet kolegium kardynalskiego naszego arcybiskupa diecezji łódzkiej Grzegorza Rysia. Dla obserwatorów kościelnego poletka to jeden z jaśniejszych punktów na mocno zachmurzonym firmamencie polskiego, hierarchicznego Kościoła.

Na drugim biegunie rzeczywistości musieliśmy odnotować kolejne ekscesy ludzi w sutannach, którzy uraczyli żądnych sensacji ludzi daleko będących od kościelnego poletka i zatracili się w seksualnych doznaniach zakończonych z poważnych powodów wizytą ratowników medycznych i miejscowych stróżów prawa, wezwanych przez tych ostatnich nie mogących czynić swoich powinności ratujących życie.

Istotnym efektem tego skandalu stała się rezygnacja miejscowego biskupa, któremu już wcześniej zarzucano, że nie bardzo interesował się kondycją moralną swoich współpracowników i lepiej by było gdyby oddał ster diecezjalnej łodzi komuś, komu zwyczajnie by się bardziej chciało.

W makro skali najbardziej zauważalnymi skazami na budowli polskiego Kościoła i to nie tylko w minionym roku, były dwa zjawiska: lawinowe rezygnacje z lekcji religii prowadzonych póki co w szkołach i coraz częstsze omijanie ołtarza przy sposobności zawierania związków małżeńskich, o czym świadczą oficjalne dane statystyczne mówiące o rosnącej przewadze urzędników stanu cywilnego nad kapłanami z sakramentalną stułą.

W minionym roku ponad 50% młodych zdecydowało, że swoje „tak” ograniczą do państwowego urzędnika, i to musi rodzić pytanie, dlaczego tak wielu katolików ( choćby z metryki) porzuca tradycyjne dla swoich rodziców wartości?

W jednym z prasowych wywiadów redaktor zadał pytanie młodym kapłanom o przyczynę obecnego kryzysu Kościoła w Polsce?

Księża nie szukali tajemniczych sił działających przeciwko ich posłannictwu, a zamiast tego przyznali wprost, że winę za obecny stan ponoszą ich przełożeni i to na różnych szczeblach kościelnej władzy, począwszy od parafialnych poletek zarządzanych często przez tetryków w sutannach, a na purpuratach żyjących w szklanych bańkach odrealnienia, będących daleko o ludzkich problemów także tych dotyczących spraw wiary,

„-Kościół z obecnego doła wyjdzie mocno okrojony, ale głęboko wierzę w to, że będzie jednocześnie bardziej autentyczny i gotowy służyć rzetelną odpowiedzią wszystkim, którzy przed nim będą stawiali pytania, nawet najtrudniejsze w swoich treściach, ale jednocześnie naładowane pragnieniem dotarcia do prawdy, także tej dotyczącej naszej wiary i przeznaczenia.”
To słowa młodego księdza, który jest gotowy realizować swoją trudną drogę i być przewodnikiem dla tych, którzy w nim będą pokładać nadzieję.

Kryspin

środa, 22 listopada 2023

 

W Kościele nigdy nie będzie rozwodów

-”Jestem chrześcijaninem, choć skonfliktowanym z Kościołem poprzez rozwód i ponowne zawarcie związku małżeńskiego”- to fragment maila czytelnika, w którym w bardzo lapidarny sposób wyraził swoją sytuację członka wspólnoty wiary będącego poza możliwościami pełnego uczestnictwa w codzienności dostępnej tym żyjącym w zgodzie z przyjętymi kościelnymi normami.

To jeden z wielu głosów ludzi pozostających poza nawiasem sakramentalnego życia, które zostało niejako zarezerwowane dla tych, których codzienność oszczędziła w życiowych zawirowaniach, co nie znaczy, że uczyniła ich obojętnymi na te kwestie.

Jeżeli mówimy tu o ponad 30% wiernych, którzy wskutek różnorakich przyczyn doznali tragedii rozpadu swoich sakramentalnych związków i utracili przez to prawo do pełni uczestnictwa w sakramentalnym życiu wiary, to Kościół zaczyna przypominać dziwny twór, w którym coraz więcej jest takich wyautowanych ludzi żyjących ze stygmatem zmarnowanego daru jaki w sobie niesie łaska małżeńskiego sakramentu.

Jakby tego było mało do tej przykrej statystyki należałoby doliczyć jeszcze spore grono tych, którzy już dawno zapomnieli o istocie tego sakramentu, który zasadza się na słowach przysięgi mówiących o wzajemnej miłości, wierności i uczciwości wzajemnej, jako istotnych filarach prawdziwości wzajemnych relacji poślubionych sobie małżonków i mamy gotowy, ciemny obraz rzeczywistości.

Tylko znikomy procent tych, którym wspólne życie się pokopało, stara się znaleźć wyjście z tego ciemnego i często przez nich niezawinionego zaułka i próbuje szukać ratunku dla zdeptanej miłości i zgłasza się do kościelnego trybunału licząc na to, że tam ktoś unieważni ich błąd orzekając, że ich małżeństwo choć zawarte w blasku ołtarza tak naprawdę nigdy się nie dokonało i wobec Boga są w porządku nawet jeżeli ponawiają kolejną próbę sakramentalnego tak, ale to wciąż ułamek procenta tych szczęśliwców, którzy mieli w sobie dość determinacji, aby w ten sposób szukać usprawiedliwienia dla swojej minionej, błędnej decyzji.

Unieważnianie sakramentu poprzez decyzję kościelnych speców od prawa kanonicznego uważam jednak za dalece niesprawiedliwe i faworyzujące tych, którzy takowe często sobie załatwiają, a to nie ma nic wspólnego z przywracaniem porządku prawdy, i tu dochodzimy do ściany, bo Kościół owszem staje się otwartym na tworzenie swoistych protez dla nielicznych pozostając w „piekle” związków tych, którzy często zaciskając zęby muszą się godzić ze swoim losem nawet wtedy, kiedy nie pozostało już nic z dawnej miłości, wierności, czy uczciwości wzajemnej.

W Kościele nigdy nie będzie rozwodów – stwierdzają puryści tej instytucji i póki co będzie trudno zmienić ten konserwatywny trend, ale przecież Bóg nie powołał do życia tę wspólnotę wiary tylko dla nielicznych, którym los oszczędził goryczy porażek.

W kościołach protestanckich, które przecież też aspirują do chrześcijańskiej tradycji, sakrament małżeństwa traktowany jest także bardzo poważnie, a jednak dopuszczają rozstanie małżonków, kiedy następuje śmierć ich związku.

W Kościele nigdy nie będzie rozwodów i to jest raczej pewne, ale ten sam Kościół musi stać się otwartym na to, aby nie być w opozycji do najważniejszego przykazania, które sam Bóg uczynił najważniejszym Jego darem.

To on powołał tę wspólnotę, aby dać nadzieję na wieczną nagrodę wszystkim tym, którzy niekiedy w niedoskonały sposób, ale odpowiadają wiarą w Jego nieograniczone pokłady miłości i nadziei.

Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci wcale nie musi się ograniczać do jednoznacznego rozumienia, że tylko odejście z tego świata kogoś, kto żył tylko po to, aby niszczyć piękno małżeńskiego związku, jest jedynym rozwiązaniem.

Reformacja Lutra była głosem sprzeciwu wobec rozbratu Kościoła z depozytem złożonym jemu przez tego, który nadal jest jedynym i najważniejszym.

Może warto by było aby dzisiejsi włodarze Łodzi Piotrowej rozważyli, że postanowienia protestanckiej teologii w kwestii małżeństwa nie są wcale odległe od zamysłu tego, który dał ludziom tenże sakrament.

Kryspin

środa, 15 listopada 2023

 

Rozdział Kościoła od Państwa.

No i dostało mi się od czytelniczki, która zarzuciła mi niedouczenie, dlatego pozwolę sobie na przytoczenie w całości jej maila :

-”Szanowny Panie!

W XXI wieku nadal Pan sądzi, że antykoncepcja równa się aborcja?

Wielkie niedouczenie. Chyba że w kontekście odchodzącej większości parlamentarnej, która najchętniej by zakazała wszelkich środków antykoncepcyjnych.

Z wyrazami szacunku” i podpis Pani M.

Pewnie, że każdy może wyrazić swoją dezaprobatę wobec poruszanego tematu, z którym wcale nie musi się zgadzać, ale trzeba odnosić się do treści, a tam ani słowem nie zrównałem antykoncepcji z aborcją, no chyba, że interlokutorka uważa, iż aborcja do 12 tygodnia to swego rodzaju krok antykoncepcyjny i nic więcej.

Po tym wpisie muszę prosić, aby stosując polemikę najpierw starać się czytać ze zrozumieniem, to co zostało przeze mnie napisane, no chyba, że chodzi o to, aby z góry się nie zgadzać niezależnie od tego, czego dotyczy tekst.

Już na koniec, trudno nie odnieść wrażenia, że w naszej rzeczywistości narasta niebezpieczeństwo polaryzacji wobec spraw, które nie powinny nas dzielić, bo to może tylko cieszyć tych, którym nasza różnorodność jest swoistą zadrą wobec laickiego liberalizmu.

Czy należy się obawiać przyszłości?

W nowo powołanym Parlamencie jednym z pierwszych zadań do załatwienia obecna większość postukuje pilne przeprowadzenie rozdziału Kościoła od Państwa i pewnie nie byłoby sprawy, gdyby nie było to pokłosiem niechęci do tej instytucji.

Rozdział Kościoła od państwa, czyli co?

Czy chodzi o uzdrowienie wzajemnych relacji zachwianych przez odchodzący polityczny układ, czy o marginalizację tej instytucji jako nie przystającej do wizji nowego społeczeństwa?

Marszałek Senior inaugurujący obrady nowo powołanego Parlamentu wspomniał o chrześcijańskich korzeniach będących gwarantem naszej państwowości, akcentując przy tym istotne działanie Kościoła jako strażnika tejże.

Pewnie, że relacje Państwo-Kościół wymagają jasnych, wolnych od politycznych kontekstów relacji, ale rządzący nie mogą zapominać, że tworzenie rozdziału nie może być równoznaczne z tworzeniem rzeczywistości, w której ta separacja miałaby być równoznaczna z tworzeniem swoistego muru ze społeczeństwem będącym w przeważającej liczbie członkami tej społeczności.

Pewnie jednym z pierwszych działań uwalniania Państwa od kościelnego kagańca będzie zdjęcie krzyży z miejsc publicznych (szkoły, szpitale i sala sejmowych obrad), a później przyjdzie czas na lekcje religii w szkołach, ale to tylko gesty obliczone na poklask tych, którym od zawsze one przeszkadzały, i nic ponad to.

Paradoksalnie takie działanie wcale nie będzie służyło „opiłowywaniu wierzących”, a tylko pobudzi w nich potrzebę pogłębionej wiary.

Religia może wrócić do parafialnych salek i dobrze, bo wtedy Kościół uniknie iluzji, że wszyscy są za i zmusi go do wytężonej pracy duszpasterskiej.

Prof. Stanisław Stabryła, polski filozof kultury napisał książkę : „Znak, któremu sprzeciwiać się będą – pierwsi wrogowie Chrystusa”, w której przybliża czytelnikom bohaterów prześladujących Kościół u jego zarania i przy tej okazji przybliża nam ich historię owładniętych nienawiścią ludzi, którzy poświęcili swoje życie na walkę z nową religią.

Wśród nich szczególną uwagę poświęcił trzem: Judaszowi, Piłatowi i żyjącemu obsesją Neronowi.

Historia zapamiętała ich tylko z tej niechlubnej strony i tylko z niej.

Pewnie historia zatoczy koło i wielu z tych „przedstawicieli narodu”, którym obecnie przeszkadza Chrystus, zostanie zapamiętanych tylko w tym kontekście.

Kryspin

wtorek, 7 listopada 2023

 

To tylko żołądź!

-”Byłam na trzecim roku studiów, kiedy wdałam się w romans z Markiem, adiunktem z naszego wydziału i będąc szaleńczo w nim zakochana liczyłam na to, że porzuci dla mnie swoją rodzinę, bo często mnie zapewniał, że tylko mnie kocha, a jego małżeństwo to już tylko przeszłość.

Moja sielanka trwała do czasu, kiedy poinformowałam go, że będziemy mieli dziecko.

Marek od tego czasu się zmienił i po kilku dniach postawił mi warunek, że możemy być razem ale bez zbędnego bagażu, jakim miało być nasze dziecko i stanowczo zdecydował, że muszę się go pozbyć.

Po tej naszej rozmowie wręczył mi kopertę i adres lekarza, który szybko załatwiłby nasz problem.

Choć przepłakałam całą następną noc, zrobiłam to, czego się domagał i pozbyłam się „kłopotu”.

To jednak nie załatwiło sprawy, bo po kilku następnych dniach oznajmił mi, że może lepiej by było gdybyśmy się rozstali i tak zakończyła się nasza miłość, a może tylko moja miłość, bo on pewnie nigdy mnie nie kochał.

Od tego czasu minęło kilka lat, a ja ciągle myślę o tym, że wtedy zabiłam część siebie i tylko ze smutkiem obserwuję szczęśliwe kobiety cieszące się widokiem swoich baraszkujących pociech, kiedy ja mogę sobie tylko wyobrażać uśmiech mojego dziecka, któremu odebrałam do niego prawa.”

Taki smutny list napisała do mnie kobieta, która pozbyła się „kłopotu” dla iluzji ratowania swojego szczęścia.

I jeszcze jeden list od czytelniczki „Księdza w cywilu”

-”To miało być nasze trzecie dziecko, kiedy po badaniach prenatalnych dowiedzieliśmy się, że coś jest nie tak.

Lekarz prowadzący moją ciążę poinformował, że wszystko wskazuje na to, iż płód ma wadę genetyczną i dziecko będzie obarczone zespołem Downa.

Mój mąż od razu stanowczo domagał się tego, bym poddała się aborcji, ale je się na to nie zgodziłam, pomimo, że zagroził, że jeżeli je urodzę, to on odejdzie.

Kilka miesięcy później, kiedy Michaś miał dwa miesiące po prostu nas zostawił, aby szukać szczęścia u innej kobiety.

Już od ośmiu lat musimy radzić sobie sami bez ojca, który podobno jest już z nową, kolejną partnerką i robi karierę w biznesie, ale to my jesteśmy szczęśliwi codziennością, która wita nas każdego poranka uśmiechem kochającego się rodzeństwa, a Michaś choć inny od nas fizycznie, potrafi kraść nasze uczucia jak nikt inny.”

Dwa jakże różne od siebie listy, ale traktujące o tym samym czyli o cudzie narodzin, który dany jest tylko kobiecie.

W czasie telewizyjnej dyskusji na temat projektu dowolności aborcyjnej starli się politycy będący za utrzymaniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego chroniącego prawo dziecka do życia ze zwolennikami liberalizmu aborcyjnego mającego chronić kobiety przed niechcianą ciążą.

Pani posłanka z lewicy zapytana o to, czym się różni 12 tygodniowe dziecko będące w łonie matki od tego, które przychodzi na świat, odpowiedziała, że różni się tym jak żołądź od dębu i koniec.

Pewnie można i tak.

Aborcja nie jest środkiem antykoncepcyjnym i dziwi mnie to, że środowiska noszące na sztandarach hasła opieki nad kobietami nie starają się pochylać nad tragedią tych, które osamotnione decydują się na taki desperacki krok, po którym w ich psychice pozostaje niezabliźniona rana i trauma straconej szansy na najpiękniejsze doznanie, jakim dla kobiety jest chwila, kiedy do swojego serca może przytulić własne dziecko.

Pewnie, że można tłumaczyć sobie, że kobieta ma prawo do pozbycia się „problemu”, bo przecież to tylko żołądź i nic to, iż z niego wyrasta piękne drzewo, albo że to tylko „galaretka”, której można się pozbyć jak niechcianego kataru.

Kobietom z „problemem” potrzeba wyciągniętej do nich pomocnej dłoni, której mają prawo oczekiwać od nas wszystkich.

Kryspin

niedziela, 5 listopada 2023

 

Europa chrześcijańska, albo żadna

Według badań Eurostatu ludność Europy wzrosła ostatnio o ponad 1, 7 miliona obywateli i wynosi obecnie 448 milionów ludzi (bez Rosji).

Te dane mogłyby napawać optymizmem, gdyby nie jeden istotny element, o którym się nie wspomina.

Przyrost ludności naszego kontynentu odbywa się dzięki wzmożonej fali migracyjnej, która od kilkunastu lat transferuje setki tysięcy nowych Europejczyków z obszarów obcych nam kulturowo i do tego opowiadających się za odmiennością w kwestii wyznania, preferując islam jako swoją, jedyną religię.

Europa jako gwarant chrześcijańskiego dziedzictwa jest w odwrocie, o czym mogą świadczyć chociażby w ekspresowym tempie powstające nowe świątynie z półksiężycem chociażby w sąsiadującym z nami trenem na zachód od Odry.

Nie inaczej jest w drugim co do wielkości państwie europejskim, czyli we Francji, gdzie już obecnie przybysze z obszarów muzułmańskich stanowią ponad 15% ogółu mieszkańców.

Jeżeli do tego wszystkiego dołożyć badania zmian demograficznych, które czekają nasz kontynent w perspektywie kilkudziesięciu następnych lat, to jawi się nam nieciekawa perspektywa.

Specjaliści przewidują, że za około 30 lat ludność Europy i owszem pozostanie na niezmienionym poziomie, ale rdzennych obywateli będzie o około 25% mniej, a lukę demograficzną wypełnią potomkowie nacji napływowych i w dalszej perspektywie ta tendencja będzie się już tylko pogłębiała.

W naszych mediach przetoczyła się ostatnio dyskusja nad tym w jaki sposób winniśmy się zabezpieczyć na niepewne czasy, kiedy to u wrót naszego europejskiego dobrostanu co chwilę wybuchają konflikty zbrojne mogące łatwo podpalić ten nasz spokój.

Jedni nawołują do zbrojenia się po zęby, inni podniecają się perspektywą utworzenia europejskiej armii jako gwaranta bezpieczeństwa naszych granic, ale niepewność i tak pozostaje.

Europa i my w niej boimy się wojny z czołgami i śmiercionośnymi rakietami, a nie jesteśmy świadomi, że ona już u nas jest.

XXI wiek zmieni jej oblicze i teraz to nie pancerne zagony u naszych granic są zwiastunem zagłady.

Nasze czasy są areną wojny cywilizacyjnej i jeżeli tego nie zauważymy, to będzie koniec świata, który do tej pory znaliśmy.

Najgorszym w tym wszystkim jest to, że my sami, może nieświadomie, tworzymy coś na kształt piątej kolumny szykującej pole dla wrogów naszego świata, bo z pewnością z radością przyjmują oni działania podcinające korzenie europejskiej tradycji będącej dotąd gwarantem naszego jutra.

We Francji prezydent z satysfakcją zapowiada że już niebawem do ichniejszej konstytucji zostanie wprowadzony zapis o dowolnej aborcji na życzenie, i to wszystko w imię wolności od religijnego uzależnienia.

W Polsce jesteśmy na progu zmiany politycznych sił cieszących się z przejęcia władzy, i wszystko wydaje się być naturalnym, gdyby nie to, że szykują czystki a może trzeba by powiedzieć spustoszenie w kwestiach moralnych, czego wyrazem ma być dowolność w kwestiach aborcyjnych, a w dalszej polityce otwarta walka z Kościołem, który ma zostać zmarginalizowany.

Trudno nie uznać tego, jako działanie podcinające korzenie chrześcijańskiego dziedzictwa, które na przestrzeni wieków było gwarantem naszego istnienia.

Można mieć wiele zastrzeżeń co do zachowania kościelnych władz, można piętnować i słusznie patologie, które owocują brakiem szacunku dla kapłańskich szeregów, ale nie można się tym upajać i cieszyć się perspektywą jego całkowitego upadku, bo wtedy przez wieki budowany mur chrześcijańskiego bezpieczeństwa stanie się li tylko dziurawym płotem, przez który zaleje nas nie tylko obca kultura, ale i nowy porządek religijności zupełnie nam obcej.

Kryspin