sobota, 30 kwietnia 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"- fragment:"Niepokojące wspomnienie wujka Mietka!"

-”Nasz Michał nie musi zastanawiać się nad wyborem kierunku studiów i szukaniu odpowiedniej uczelni, bo będzie księdzem i od października rozpocznie studia w seminarium!”
     Po tej nowinie, którą obwieściła z uśmiechem na rozpromienionej twarzy, przy stole zapadła kłopotliwa cisza.
     Poczułem się wtedy bardzo głupio i przez chwilę byłem nawet ściekły, że nie uzgadniając tego ze mną, roztrąbiła nowinę, która zważywszy na wydarzenia ostatnich tygodni, wcale nie była taka oczywista.
Zakłopotanie przy stole nie było jednak tylko moim udziałem, bo po jej słowach Mietek nagle spoważniał i milcząc wlepił we mnie zdziwione spojrzenie.
     Mama zrozumiała, że niezręcznie to wyszło i chcąc ratować sytuację dodała, że już od dłuższego czasu więcej godzin spędzam w kościele, aniżeli w domu i do tego ksiądz proboszcz wielokrotnie nie mógł się mnie nachwalić i  także wyraził swoją nadzieję na temat mojej przyszłości w kapłańskim stanie.
     Ta kolejna przemowa wcale mnie nie uspokoiła i dlatego nagle wstałem od stołu i przeprosiwszy obecnych, poszedłem do swojego pokoju.
Na odchodne rzuciłem tylko, że za tydzień mam maturę i niestety muszę się uczyć.
     Już nie zszedłem do gości i całe popołudnie przesiedziałem skulony na swoim tapczanie i zwyczajnie ryczałem jak bóbr.
Nie miałem ani ochoty, ani siły, aby rozmawiać z kimkolwiek i nawet nie pożegnałem się z krewnymi, gdy wyjechali od nas późnym popołudniem.
Moja mama przyszła do mojego pokoju dopiero przed kolacją.
Usiadła na brzegu tapczanu i przez chwilę milczała.
    Nawet nie próbowałem ukrywać podłego nastroju i podświadomie czekałem, aby zadała mi pytanie, co się ze mną stało.
Czułem, że po nim byłbym wstanie wyrzucić z siebie to wszystko, co paliło mnie w środku niczym rozżarzone węgle.
Ona tylko patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, w którym widziałem strach przed tym, co miałaby usłyszeć.
    Po dłuższej chwili matowym głosem powiedziała:
-”Rozmawiałam z Mitkiem po obiedzie. Poprosił mnie do drugiego pokoju i opowiedział mi o tym, co zdarzyło się dawno temu.
    Gdy wujek był jeszcze w liceum, nasz ksiądz pracował w ich parafii jako wikariusz. Zajmował się tam grupą ministrantów i lektorów.
Mieciu opowiedział mi o młodym chłopaku, który popełnił samobójstwo będąc w drugiej klasie liceum.
    Wtedy w parafii ludzie mówili, że winnym jego śmierci był nasz ksiądz.
Wtedy już powszechnie krążyły plotki, że miał skłonności do lubienia małych chłopców, ale nic poza szemranymi nowinkami mu nie udowodniono, a dzieciaki nie chciały nic mówić przeciwko opiekunowi.
Jedyny Maciek wyłamał się z tej zmowy milczenia, szkoda tylko że zrobił to w tak dramatycznych okolicznościach....Zostawił list pożegnalny w którym napisał, że nie chce dalej żyć właśnie przez niego. Podobno opisał bardzo szczegółowo wszystko, co go spotkało ze strony księdza.
    Jego rodzice z tym listem pojechali do kurii, ale na niewiele się to zdało, bo jedyne, co zrobili przełożeni kapłana, to nagłe odwołanie i przeniesienie na inną parafię, z której po dwóch latach dostał awans na proboszcza i od tego czasu jest u nas.”
Kryspin

środa, 27 kwietnia 2016

Tam, gdzie jest miłość, nie ma zdrady!

     Jeden z arcybiskupów naszego episkopatu w trakcie cyklicznego spotkania z wiernymi ustosunkował się do spraw małżeńskich, a konkretnie do przypadku zdrady jednego z zaślubionych.
Arcypasterz zdecydowanie odrzucił możliwość rozstania z tak „prozaicznego” powodu stwierdzając, że w formule przysięgi małżeńskiej nie ma ani słowa o warunkowaniu trwałości związku od wierności współmałżonków!
Jakby tego było mało, powołał się na przykład przebaczenia, jakim Piotra obdarował Chrystus po jego zdradzie pierwszego wśród Apostołów!
Wisienką na torcie było podsumowanie prelegenta w sutannie, że sama zdrada w małżeństwie może być zaczynem lepszej miłości takiego związku!
A mnie się wydaje czcigodny księże biskupie, że w ogóle nie powinniśmy mówić w takim przypadku o sakramencie małżeństwa!
Rozstanie dwojga osób, po zdradzie jednego z nich, czy też po obopólnej niewierności nie powinno być traktowane jako rozwód!
     Według prawa świeckiego, rozwód ma miejsce wtedy, gdy uprzednio obie strony zawarły ważny akt małżeństwa.
Ludzie wyrażeniem woli w obecności urzędnika stanu cywilnego zostają uznani jako małżeństwo i tu sprawa jest prosta . Świecki prawodawca dopuszcza możliwość wycofania się z takiego przyrzeczenia i dlatego ludzie na życiowych zakrętach mogą wystąpić o rozwód, czyli o przywrócenie wolności od nieudanego związku!
Inaczej jednak jest z sakramentem małżeństwa, który pieczętuje Kościół.
Przyrzeczenie przed ołtarzem jest według prawa kanonicznego ostatecznym i wiążącym aż do śmierci [co najmniej jednej ze stron tak danego słowa]!
Krótko mówiąc: Nie ma rozwodu od sakramentu małżeństwa, co zresztą kościelny świadek małżeńskiej przysięgi, którym jest kapłan sprawujący liturgię, przypomina pod koniec ceremonii: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela!”
W Kościele nie ma rozwodów, ale co jakiś czas słyszymy, że ktoś tam uzyskał orzeczenie o nieważności swojego niedanego związku!
W jednym z felietonów Księdza w cywilu już pisałem o warunkach koniecznych do uzyskania takiego werdyktu ze strony kościelnych władz, ale chciałbym powrócić jeszcze raz do tej kwestii w związku z wypowiedzią, którą opisałem powyżej.
Kluczem i przepustką do ważności sakramentu małżeństwa jest Miłość!
Wierność, uczciwość i zapewnienie, że cię nie opuszczę, są tylko pochodnymi tej najważniejszej z cnót i bez niej nie mają żadnej wartości.
Problem jest w tym, że niewiele osób potrafi z całą pewnością stwierdzić, że kochają drugą osobę i zauroczenie, chwilowy zachwyt, błędnie utożsamiają z Miłością!.
Miłość to pełna rezygnacja z siebie na rzecz drugiej osoby, którą chcemy uczynić jedynym właścicielem wszystkiego, co nas stanowi!
Jeśli to samo otrzymujemy z drugiej strony, to dopiero wtedy możemy odpowiedzialnie zdecydować o wspólnej drodze w małżeństwie!
Taką właśnie definicję Miłości przekazał nam św. Paweł w „Hymnie o Miłości” !
W Kościele nie ma rozwodów, ale wiele par stających na ślubnym kobiercu nigdy nie doświadcza mocy sakramentu małżeństwa, bo nie otwarli się na Miłość, czyli ich zapewnienie w czasie kościelnej uroczystości jest tylko odklepaniem martwej formułki bez żadnej wartości!
Małżeństwa oplecione prawdziwą Miłością obojga, nigdy nie popadną w kryzys związku wywołany niewiernością czy innymi ekscesami, które są zaprzeczeniem Miłości!
Wielebny Hierarcho świętego Kościoła!
-Nie piętnuj w swym nauczaniu osób okaleczonych przez brak miłości i nie przekonuj, że niewierność może być drogą do naprawy budowli małżeństwa, bo jej prawdopodobnie nigdy tak naprawdę nie było.
-Nie mów kobietom poniewieranym przez męża sadystę, że to krzyż ich małżeństwa i muszą w nim trwać, bo tego ślubu[sakramentu] w takim chorym związku nigdy nie było!
A może warto by było młodym ludziom zafundować dobrą edukację do życia w Miłości?
Gdy ani w szkole, ani wśród najbliższych nie mogą liczyć na taką naukę, to może Kościół podejmie trud wychowywania ich do życia w Miłości, tej prawdziwej cnocie, która w przyszłości będzie chroniła ich związki przed kryzysami!
Kryspin

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Mierna, ale wierna[swojej miernocie!]

     Na koniec kwietnia Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu organizuje w ramach tzw: "Poznaniady" Kiermasz Wydawców Książek.
     Na tę imprezę, w trakcie której mieszkańcy tego szacownego grodu mogliby zapoznać się z dokonaniami literackimi rodzimych twórców, mój wydawca zaproponował mi udział. Decydującym w tej kwestii było to, że moje książki:"Zakochana koloratka" i "Zatroskana koloratka-pasterze i najemnicy" nieprzerwanie cieszą się zainteresowaniem czytelników i dlatego  Wydawca uznał, że dobrze byłoby, aby zainteresowani mogli w trakcie takiej imprezy poznać autora książek, które przypadły im do serca.
Bardzo ucieszyłem się i zgodziłem się wziąć udział w takim spotkaniu.
    No i po kilku dniach zimny prysznic, gdy przedstawiciel wydawnictwa z nietęgą miną i trochę zażenowany poinformował mnie, że jednak do takiego spotkania z czytelnikami niestety nie dojdzie, bo pani dyrektor Biblioteki Raczyńskich nie wyraziła zgody na mój udział!
Po tej informacji zadałem sobie retoryczne pytanie: Dlaczego?
Piszę retoryczne, bo pani "wielki cenzor" unika rozmowy ze mną i w tej kwestii odsyła mnie[przez sekretarkę] do działu promocji, a tam rozkładają ręce i informują grzecznie, że oni nic nie mogą, gdy szefowa powie:Nie!
    Zadałem sobie więc kolejny raz retoryczne pytanie, ale już trochę inne: Czy ta pani przeczytała moje książki i krytycznie uznała, że nie zasługują na popularyzację?
No ale wtedy obraża gust i ocenę tysięcy moich czytelników, którzy z wielkim entuzjazmem je przeczytali- czego mam dowody w niezliczonych mailach z podziękowaniami!
Dlaczego?- Kolejny raz pytam siebie   i aż boję się odpowiedzi, która mi się nasuwa!
     Pani Aniu [nazwisko pomijam] zachęcam do przeczytania fragmentu "Zatroskanej koloratki"-konkretnie o nauczycielu PO[przysposobienie obronne] w mojej szkole[tam, gdzie pracowałem]. Był to prymitywny karierowicz, który nieustannie węszył skąd dmucha wiatr historii i zgodnie z nim ustawiał żagielek swojej łódeczki, aby popłynąć zgodnie z obowiązującym aktualnie prądem.
Oślizły, mały człowieczek, który swoją osobę nieustannie rozmieniał na drobne w myśl zasady : "Mierny, ale wierny [ale tylko na jakiś czas]
A fe pani dyrektor! Nie godzi się być tak zastraszoną osobą, która nieustannie zmusza samą siebie do czynienia zwrotów w stronę wietrzyka historii.
A może nie nadaje się pani do zarządzania tą szacowną instytucją?
     Literaturze szkodzą grafomani, ale równie groźni są "cenzorzy", którzy uzurpują sobie prawo do decydowania, która książka winna trafiać do czytelników[znamy takich z naszej historii i z okresu, gdy na stosach palono  literaturę nieprzystającą do ideologii]
      Cieszę się, że za każdym razem literatura wychodzi z takich konfrontacji obronną ręką, a jej przeciwnicy prędzej czy później trafiają na śmietnik historii i nawet ich nazwisk nikt nie pamięta i dobrze!
Kryspin Krystek

czwartek, 21 kwietnia 2016

Ewolucja zmian, czy rewolucja...., którą drogą pójdzie Kościół?

Dlaczego musiał umrzeć Jezus z Nazaretu?
      Domorosły teolog odpowiedziałby krótko: Jezus Chrystus musiał umrzeć, abyśmy otrzymali przebaczenie naszych win i by otworzyła się dla wszystkich ludzi perspektywa wiecznego szczęścia!
A gdybyśmy dalej drążyli temat i zadali kolejne pytanie: Czym się tak naraził współbraciom z Narodu Wybranego, że zawlekli go przed oblicze Piłata, aby ten „przyklepał” wyrok na Niego?
Na tak zadane pytanie mamy odpowiedzi zawarte w ewangelicznych relacjach z ostatnich dni Chrystusa w Jerozolimie.
      Mistrz z Nazaretu „zapracował” sobie na wielkopiątkowy krzyż: Ośmielił się polemizować z Uczonymi w Piśmie, mianem „pobielanych grobów” nazwał Faryzeuszy [najbardziej elitarną grupę w społeczności izraelskiej], a na koniec rozprawił się z kramarzami z dziedzińca świątynnego, przepędzając z tego szczególnego miejsca drobnych handlarzy, ale tym samym targnął się na źródło niebagatelnych dochodów kapłanów[ bo to oni pobierali swoiste „franczyzy” od każdego stoiska!]
     Od ponad dwóch tysięcy lat istnieje Kościół Katolicki, który w tak dramatyczny sposób [od krzyża i męczeńskiej śmierci] zainicjował Jezus Chrystus!
Analizując wydarzenia, które towarzyszyły narodzinom Kościoła, musimy zgodzić się z tym, że powstał on w wyniku rewolucyjnego sprzeciwu.
Przez trzy ostatnie lata swojego ziemskiego życia, Nauczyciel z Nazaretu wskazywał konieczność zmiany starego porządku, odrzucenia obrosłych ludzką pychą zasad Jerozolimskiej Świątyni, w której Bóg stał się kimś odległym dla zwykłych wiernych będąc jednocześnie orężem władzy garstki uprzywilejowanych.
     Historia zna dwa określenia na zmiany porządku rzeczy: ewolucja lub rewolucja.
Ewolucja zmian przegrywa jednak w konfrontacji z pychą i przekonaniem o monopolu na mądrość, a taką postawę prezentowali arcykapłani i faryzeusze.
Stary porządek przegrał wobec konieczności zmian i naprawy tego, co nie przemawiało już do serc szeregowych wyznawców!
     U początku Kościoła, mieliśmy klasyczny przykład rewolucyjnego zwrotu historii .Od religii niewolników, lokalnego ruchu wyznawców człowieka, który po ludzku przegrał na drzewie hańby [do tego działo się to w mało znaczącej rzymskiej prowincji gdzieś na obrzeżach imperium], aż do potęgi religii ogólnoświatowej, jaką jest Chrześcijaństwo dzisiaj!
Ale czy Kościół wyciągnął naukę z tej historii, nie wiem?
     Gdy rozpoczynałem swoją drogę seminaryjną, nasz przełożony często powtarzał: „Kościół nigdy nie będzie klubem dyskusyjnym, a jego siłą jest: „Precedencja i posłuszeństwo!”[czyli: „Znaj swoje miejsce w szeregu i bądź posłuszny temu, który jest nad tobą!]
To jest zasada hierarchiczności w Kościele, w którym nie ma miejsca na demokrację i zdanie inne, aniżeli głosi oficjalna nauka sterników Łodzi Piotrowej.
Pewnie ku temu służyło ustanowienie dogmatu o nieomylności Papieża, który wiernym Kościół zafundował w 1870 roku!
     Gwoli ścisłości- Nieomylne nauczanie następcy św. Piotra obwarowane jest pewnymi uściśleniami: Dogmat precyzuje, że chodzi o nauczanie ex cathedra [oficjalne stanowisko!] i tylko w sprawach wiary i obyczajów!
     Kościół Powszechny jest od pewnego czasu w kryzysie[odpływ wiernych i coraz większa liczba osób manifestujących swoją dezaprobatę do nakazów nie przystających do współczesnych realiów świata] i musi z tym się zmierzyć!
     Papież Franciszek zdaje się pokazywać drogę przyszłego Kościoła, i dlatego opowiada się za ewolucyjnymi zmianami w tej instytucji.
Stara się przy tym wsłuchiwać w głos wszystkich, którzy stanowią Kościół, także tych maluczkich, szeregowych członków wspólnoty i to budzi nadzieję!
Ojciec Święty jest człowiekiem pokory i nie chodzi tylko o skromność, którą zawstydza możnych Kościoła, ale jest pokorny w poszukiwaniu drogi, a to budzi nadzieję.
     A nam, zwyczajnym wiernym pozostaje nadzieja, że inni decydenci Winnicy Pańskiej będą podążać jego śladem, czyli ewolucyjną drogą zmian, wsłuchując się także, a może przede wszystkim w oddolny głos, zwykłych członków tego samego Kościoła, bo przecież: vox populi vox Dei!
Kryspin

środa, 20 kwietnia 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd" Fragment:"Przykra rozmowa na plebani"

     -"Chyba się domyślasz, dlaczego poprosiłem cię dzisiaj na te rozmowę"-Zaczął od pytania, po którym oczekiwał ode mnie wyjaśnienia, choć ja nie wiedziałem kompletnie o co chodziło.
-Zupełnie nie wiem księże proboszczu, dlaczego mnie ksiądz dzisiaj tu wezwał?- Oznajmiłem spokojnie, ale w środku cały się trząsłem i to nie dlatego, że czułem się winny za cokolwiek.
Bałem się jego tonu i lodowatej miny, którą skrywał  zdenerwowanie.
Do tego, po zadaniu mi tego pytania na przywitanie, teraz milczał i patrzył mi prosto w oczy wzrokiem, który nie zwiastował nic dobrego.
-"Zastanawiam się, jak wyobrażasz sobie drogę, na którą już niedługo wstąpisz....z tym wszystkim, czego nie tylko ja byłem świadkiem, choć ty nawet mnie nie byłeś łaskaw zauważyć?"
Ostatnie słowa powiedział z głosem stanowczym i dziwnie sycząco, jakby tłumił odruch krzyku, który wydawałby się najbardziej stosowny, aby podkreślić narastające wzburzenie.
-Przepraszam, ale nadal nie rozumiem...?
-"A może nie chcesz zrozumieć o czym do ciebie mówię?"-Przerwał mi ucinając kolejne moje słowa.
Zbliżył się do skórzanej kanapy na której mnie usadził, oparł się jedną ręką o wybrzuszone oparcie i nachyliwszy się nade mną, wyrzucił z siebie potok słów, którymi zarzucił mnie niczym kulami z karabinu maszynowego:
-"Od kilku lat jesteś blisko Kościoła: służysz do mszy, jesteś odpowiedzialny za dawanie dobrego przykładu innym młodszym kolegom z liturgicznej gromadki, prawda? 
Zawierzyłem ci tajemnice naszej przyjaźni, otworzyłem przed tobą perspektywę drogi powołania do naszego stanu, byś za kilka lat mógł cieszyć się z tego, że będziesz kapłanem....a ty mówisz, że nie rozumiesz...?"
Siedziałem wtulony w miękkie oparcie wielkiej kanapy i tylko z przerażeniem patrzyłem w jego oczy.
Pierwszy raz widziałem w nich taki gniew i przyznam, że zacząłem się bać.
Wiedziałem jednak, że muszę powiedzieć coś na swoją obronę, ale nadal nie wiedziałem, w czym tkwiła moja wina i co spowodowało przypływ takiej agresji z jego strony?
-Jestem jeszcze bardzo młodym człowiekiem i pewnie popełniam błędy, ale staram się być rozsądnym i odpowiedzialnym, a tak nawiasem mówiąc, to jeszcze wcale nie wiem, czy chcę zostać księdzem....
-"A to nowina...
-Jeszcze kilka dni temu, gdy byłem u was na kawie, mówiłeś zupełnie coś innego i może mam tobie to przypomnieć?"
-Wtedy powiedziałem, że może swoją przyszłość zwiążę z Kościołem, ale jednocześnie dodałem, że jestem dopiero w drugiej klasie liceum i na takie decyzje mam jeszcze czas....
-"No ładnie....i po kilkunastu godzinach w ramach rozważań na temat swojej przyszłości ostentacyjnie obściskujesz się i prowadzasz z dziewuchą..... tak dla zastanowienia....a może dla próby, czy tamten miód będzie ci bardziej smakował, co?"
Choć starał się mówić spokojnym tonem, nie umiał skryć narastającego wzburzenia.
Teraz dopiero zrozumiałem, co tak zepsuło humor księdzu i dlaczego wezwał mnie na tą rozmowę.
-"Nie pozwolę, abyś swoje życie zatracił w pieluchach wrzeszczących bachorów...nie pozwolę!
-Ty masz zostać kapłanem i to jest twoje przeznaczenie!"

sobota, 16 kwietnia 2016

Biblia-niedoceniany Boży przekaz!


      Jeden ze stałych czytelników księdza w cywilu przesłał mi maila, oczekując mojej opinii dotyczącej fragmentu z Ewangelii według św. Mateusza: „Nikogo zaś na ziemi nie nazywajcie ojcem, bo jednego ojca macie w niebie” Mat 23,9 .
Pytanie dotyczyło stosowności używania tego określenia chociażby w stosunku do Papieża: Ojciec Święty?
      Mój internetowy rozmówca określił siebie mianem wierzącego ewangelika, czym pewnie chciał rozwiać moje domysły, czy nie należy do innej grupy wyznaniowej, która lubuje się w zasypywaniu potencjalnych słuchaczy cytatami z Biblii. Tak do końca jednak mnie nie przekonał, że nie należy do grupy, która sama siebie określa mianem: „Badaczy Pisma Świętego” , ale to nie jest takie istotne.
      Pisma Święte, to jedyna w swoim rodzaju księga!
Opasłe tomisko, w którym na ponad 1500 stronach została zawarta historia[ Stary Testament] dochodzenia do istoty wiary niezliczonych pokoleń naszych[ludzi] przodków.
Choć opisuje dzieje ludzkości od samego zarania naszej historii, to bardziej szczegółowo
zajmuje się początkiem wiary wśród protoplastów tak zwanego Narodu Wybranego.
Uściślając, ludzcy autorzy najstarszych ksiąg Biblii, historię dochodzenia do świadomości wiary zaczynają od Abrahama, praojca wszystkich wyznających wiarę w Jednego Boga.
Jego też tradycja uznaje za tego, który jako pierwszy zrozumiał, że nad nim i następnymi pokoleniami swoją opiekę roztacza Istota, która jest przyczyną i sensem wszystkiego!
     Dopełnieniem przesłania płynącego z ksiąg Starego Testamentu stało się pojawienie Jezusa z Nazaretu, który swoim nauczaniem i historią życia zakończoną na Golgocie, wypełnił oczekiwania poprzednich pokoleń, które żyły nadzieją pojawienia się Mesjasza-Zbawcy!
Po kilkudziesięciu latach od tych wydarzeń, uczniowie Apostołów [uczniów Chrystusa] spisali księgi, które nazwano Nowym Testamentem [jedynie autorstwo Ewangelii według św. Jana nosi znamiona, że bezpośrednim jej autorem był najmłodszy uczeń Chrystusa]
     Przesłanie Nowego Testamentu, nauka zawarta w Ewangeliach, Dziejach Apostolskich i Listach [zwłaszcza św. Pawła] stały się podstawą wprowadzającą w liturgię mszy świętej, będąc jej pierwszą częścią. Co prawda fragment Ewangelii czytany przez kapłana poprzedzają teksty ze Starego Testamentu [pierwsze czytanie i psalm oddzielający słowa z Nowego Testamentu], ale do ich recytacji Kościół angażuje świeckich lektorów, jakby pomniejszając wagę tego przekazu.
W efekcie, „konia z rzędem” temu, kto po skończonej liturgii byłby wstanie streścić dopiero co zasłyszane fragmenty [ jest to tym trudniejsze, gdyż lektor raczej odklepuje treść, aniżeli przekazuje ze zrozumieniem, to co przeczytał!]
     I tu dochodzimy do wstydliwej prawdy, że tylko znikomy odsetek wiernych podejmuje trud osobistej, systematycznej lektury tej niezwykłej księgi, która owszem jest w naszych domach, ale najczęściej tylko jako ozdoba na półce.
To częsty zarzut, który wytykają członkom kościelnej wspólnoty gorliwcy innych wyznań, które swoją wiarę kształtują na biblijnym przekazie.
Inna sprawa, że ich wiedza jest także wybiórcza i oparta o bezrefleksyjne cytowanie wybranych fragmentów z biblijnego skarbca, ale zawsze!
     Katolicy często mówią o tym, że Biblia jest trudna, a księża w kazaniach ograniczają się tylko do tłumaczenia dopiero co przeczytanego we mszy fragmentu Ewangelii i koniec.
Może trochę racji w tym jest, że zakończenie edukacji biblijnej na lekcji religii, nie wyczerpuje konieczności dalszych spotkań z biblijnymi treściami i dobrze, jeśli w niektórych parafiach takowe inicjatywy są podejmowane[choć bardzo sporadycznie!]
     Tak się zastanawiam, dlaczego w naszych kościołach kapłani uprawiają taki minimalizm związany z Biblijnymi przekazami?
Może dlatego, że niektóre nauki jakoś są niewygodne i mogłyby się źle kojarzyć?
Może?
A tak już na koniec, wiedząc, że moją rubrykę czytają także kapłani:
Kochani bracia! W swojej codziennej lekturze zaznaczcie i często czytajcie ze zrozumieniem ten fragment z Ewangelii według świętego Mateusza: Rozdział 23-cały!
Kryspin

wtorek, 12 kwietnia 2016

"Mój brzuch, moja sprawa"

      Od kilku dni chodzi mi po głowie sprawa małej[6 miesięcznej] Madzi z Sosnowca, której ciało znaleziono w ustronnym miejscu, bo tam zagrzebała je młoda matka.
      Tą sprawą żyła cała Polska i przez media przetoczyły się głosy oburzenia i potępienia dla wyrodnej kobiety, która nie zawahała się zabić, bo nie czuła żadnej więzi z tą bezbronną kruszyną.
Analizując zachowanie tej młodej kobiety bezpośrednio po tragicznych zdarzeniach, można by jeszcze bardziej się przerazić, gdy media ukazywały jak beztrosko bawiła się wśród rówieśników, a później, gdy sędzie pytał dlaczego zabiła swoje dziecko, odpowiedziała:" że przeszkadzało jej w  normalnym życiu, którego chciała być uczestnikiem!"
      Ta młoda kobieta nawet na sali sądowej nie okazywała żadnej skruchy i niekiedy tylko patrząc przed siebie w jej wzroku widać było pytanie:
-"Czego tak właściwie ode mnie chcecie?"
-"To dziecko ja urodziłam i dlatego ono było moją własnością i mogłam z nim zrobić to, co zrobiłam!"
      A sąd nie podzielił jej filozofii i skazał na 25 lat więzienia !
-"Wara od mojej macicy!!!"
-"Nikt nie będzie mnie pouczał, co mam zrobić ze swoim ciałem!"
-"Mój brzuch, moja sprawa!"
     To nie są cytaty z mowy obrończej matki Madzi z Sosnowca, a mogły by być, prawda?
     To tylko kilka zapamiętanych napisów z transparentów zwolenniczek aborcyjnej wolności, które domagały się swoich praw!
     Drogie Panie:Feministki, miłośniczki swojego ciała: fanatyczki klubów fitness, zwolenniczki kliniki dra Szyta i innych klinik  urody, a i wy małolaty odmierzające czas od dyskoteki do dyskoteki[i atrakcji tam doznawanych!]
      Nikt, ale to nikt nie ma prawa dyktować Wam ,co możecie, czy macie zrobić ze swoim ciałem:
Chcecie pozbyć się: śledziony, wałeczków tłuszczu, a nawet macicy- wasza sprawa i nikomu nic do tego!
     Ale dziecko, które także z waszej przyczyny zagościło pod waszym sercem[poczęła się ciąża!], to nie jest część waszego ciała jak chociażby ślepa kiszka!
To jest człowiek i żadne hasło na transparencie starające się negować jego istnienie, nie przekreśla jego prawa!
      P.S. Nie piszę dzisiaj o ustaleniach ustawy z 1993 roku i nawet nie chciałem się odwoływać do jej zapisów dotyczących przypadków dozwalających na zabieg przerwania ciąży, ale czuję niedosyt i dlatego w najbliższym czasie chciałbym o nich z wami porozmawiać!
O jedno jednak proszę: Nie mówcie drogie Panie: że oto kolejny facet zamierza się "mądrzyć" o sprawach, które z racji męskiego rodzaju go nie dotyczą i nie powinien się o nich wypowiadać!
Chciałbym podzielić się z wami moimi przemyśleniami, jako człowiek!!![bez podziału na rodzaj męski, żeński]!
Kryspin 



sobota, 9 kwietnia 2016

Kino na plebani![kolejny fragment "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"]



     Nie mylił się w swoim przeczuciu co do tematu ich spotkania, o czym się przekonał, gdy jego rozmówca na samym początku poinformował, że jest człowiekiem, który doznał molestowania seksualnego ze strony duchownego pracującego przed laty w jego rodzinnej parafii.
Swoją traumę przeżywał przez kilka lat od chwili, gdy jako mały ministrant został pierwszy raz zaproszony na plebanię.
    Ksiądz proboszcz od jakiegoś czasu zapraszał systematycznie starszych ministrantów do odwiedzin w swoim domu, gdzie w nagrodę za dobrą służbę przy ołtarzu, urządzał seanse filmowe. 
Przywiózł z Zachodu magnetowid, który w tamtym czasie był czymś wyjątkowym i w całej parafii to cudo budziło ciekawość wszystkich a gdy ktoś mógł pochwalić się wśród rówieśników, że oglądał filmy niedostępne w kinach, o telewizji nie wspominając, to taki "szczęśliwiec" jeszcze bardziej czuł się wybrańcem losu.
Droga do filmowej nagrody wiodła przez gorliwą służbę przy ołtarzu i tak wszyscy myśleli, choć kryterium "zapraszania" zawierało jeszcze jeden warunek, który proboszcz umiejętnie skrywał: chłopak musiał mu się podobać! 
     Michał pomimo że był jednym z najmłodszych ministrantów w grupie, bardzo się starał, aby jak najlepiej wywiązywać się z obowiązków i zasłużyć sobie na wyróżnienie, którego dostępowało jednak niewielu starszych kolegów z parafialnej gromadki.
Nie ograniczał się do wizyt w kościele tylko na mszach wpisanych w jego grafik ołtarzowej służby i biegał do zakrystii w każdej wolnej chwili.
Nawet kościelny sobie żartował, że pewnie kiedyś będzie księdzem, bo przy ołtarzu zjawiał się najczęściej ze wszystkich.
Jego zaangażowanie nie umknęło uwadze proboszcza, bo wielebny wielokrotnie chwalił go za gorliwą służbę i zdawał się go lubić.
Często po zakończonym nabożeństwie zachodził go znienacka i niby żartem zarzucał na niego rozpiętą sutannę, by po chwili wtulać go mocno w siebie.
Potem głaskał go po blond czuprynie i trzymając drugą ręką pod podbródek mówił:
-Michaś, jesteś ślicznym, dobrym chłopcem i pewnie kiedyś będziesz wspaniałym księdzem, prawda?
Kryspin

piątek, 8 kwietnia 2016

Odpust to nie tylko kolorowy spektakl!

„Głupiemu z drogi-trzysta dni odpustu!”
      W dzieciństwie wielokrotnie słyszałem to ludowe przysłowie, które moja mama cytowała, gdy nie zgadzała się z jakimś absurdalnym stanowiskiem bądź głupim uporem w bronieniu nieprawdziwych racji.
Mnie w tym wszystkim intrygowała liczba : trzysta dni i to, że związana była z jakimś odpustem?
     Z dzieciństwa pamiętam jeszcze odpust, na który zabrali mnie krewni, u których spędzałem letnie wakacje.
W niedzielne przedpołudnie pojechaliśmy kilka kilometrów do Sanktuarium Maryjnego, którym opiekowali się Franciszkanie.
Tam odbywał się doroczny odpust, na który ściągali ludzie z okolicznych wsi, ale i dalszych zakątków.
Tego dnia to małe miasteczko zamieniło się w coś na kształt lunaparku, z karuzelami i niezliczonymi straganami, na których było wszystko, co dusza mogła zapragnąć: od kolorowych słodyczy, poprzez odlane gipsowe figurki świętych, po stoiska z garnkami i innym drobnym sprzętem kuchennym, a na kolorowych ciuchach kończąc!
     Po latach w pamięci pozostał mi tylko ten obraz i trochę mi wstyd, że nie zapamiętałem żadnych religijnych przeżyć i trudno mi nawet powiedzieć, z powodu jakiego patrona odbywał się ten kolorowy festyn!
Gdy byłem w seminarium, proboszcz z małej parafii niedaleko Gniezna załatwił grupie kleryków wyjazd do pomocy przy dorocznym odpuście. Za namową starszego kolegi zgłosiłem się jako chętny i pojechałem.
Wiejski kościółek pośród pól i lasów raz do roku[na dwa dni] zamieniał się w miejsce masowej pielgrzymki wiernych z różnych stron.
Od niepamiętnych czasów w drewnianej świątyni znajdował się mały obrazek Matki Boskiej, która właśnie w tym miejscu postanowiła obficie sypać łaskami.
Gdyby nie narosłe przez wieki przekonanie o wyjątkowości tego miejsca, proboszcz pewnie przymierałby głodem, bo duszyczek mało i do tego biedota, co dało się zauważyć choćby po skromnych zabudowaniach gospodarskich, rozsianych pomiędzy piaszczystymi polami wijącymi się pomiędzy leśnymi ostępami.
Dwa dni odpustowego szumu były jak ożywczy deszcz i przywracały znakomity humor u miejscowego duszpasterza.
Z powodu wielkiej liczby pątników, którzy przybyli z bagażami próśb, główna msza odbywała się na placu przed kościółkiem i wtedy klerycy ruszyli z wielkimi koszami, aby w tłumie zebranych nie zdarzył się nikt, kto byłby pozbawiony do złożenia należnej ofiary dla Matki Bożej za jej dobre serce!
Składka była zbierana systematycznie także wcześniej, gdy przez całą noc odprawiane były msze w kościółku i nic to, że w nich uczestniczyli ci sami wierni, którzy po krótkim odpoczynku zgromadzili się na przykościelnym placu, aby zaliczyć najważniejszą modlitwę:odpustową sumę!
     Minęło tyle lat od tamtego wydarzenia, aja nadal pamiętam roziskrzone oczka proboszcza, który po mszy dziękował nam, że kasę zbieraliśmy rzetelnie, co pilnie obserwował stojąc na podwyższeniu przy ołtarzu!
      Dzisiaj, gdy zbliża się doroczny Świętowojciechowy festyn[przepraszam-odpust!] w roku 1050 lecia chrztu Polski i na ulicach Gniezna przemaszeruje orszak zaproszonych na tę uroczystość dostojników kościelnych, może warto zauważyć w tym pochodzie relikwiarz zawierający szczątki świętego Wojciecha.
Srebrna ręka z uniesionymi palcami zdaje się wskazywać na tego, który w Odpustowym święcie jest najważniejszy!
Dalece ważniejszy od tego kolorowego tłumu.
      Po latach zrozumiałem, że Odpust, to drzwi do naszego zbawienia, które zapraszająco otwiera przed nami dobry Bóg i tylko potrzeba naszego kroku, decyzji, aby je przekroczyć!
Kryspin

wtorek, 5 kwietnia 2016

Ryzykowna "prowokacja" Episkopatu w niedzielę Miłosierdzia!

                           
     Na początku kwietnia [02.04] obchodziliśmy kolejną rocznicę odejścia Jana Pawła II.
Wielu z nas powróciło wspomnieniami do tego dnia, gdy cały świat wpatrywał się w okna watykańskiej rezydencji i gdy o godzinie 21.37 zgasły światła w papieskim pokoju, zrozumieliśmy, że zakończył się pontyfikat niezwykłego człowieka, którego kochały miliony.
Kościół bardzo szybko docenił wielkość sternika Łodzi Piotrowej, wynosząc go na ołtarze.
     Największym pragnieniem Jana Pawła II była przemiana ludzkich serc, by nastała era człowieka nowej jakości i wydawało się, że to mu się udało. Za życia gromadził tłumy młodych ludzi zachwyconych jego nauką. Po Jego odejściu, jakby na potwierdzenie tego, zaczęli o sobie mówić:”Jesteśmy pokoleniem JP II i chcemy w codziennym życiu realizować jego naukę!”
Minęło zaledwie kilkanaście lat od tamtego pamiętnego wieczoru, a pokolenie JP II dorosło i jakoś przycichło w swoich deklaracjach.
     Od początku swego pontyfikatu Papież zachęcał świat, do otwarcia się na działanie powiewu Ducha Świętego, który może odmienić człowieka, czyniąc go wrażliwym na dobro w stosunku do drugiego!
Tym dobrem jest miłosierdzie we wzajemnych relacjach!
Jako wielki orędownik tej cnoty, Jan Paweł II ustanowił święto Miłosierdzia, które Kościół obchodzi w pierwszą niedzielę po Wielkanocy!
Miłosierdzie, to wrażliwość i otwarte serce na drugiego człowieka, na jego potrzeby i obronę.
     Z tej przesłanki wyszli członkowie polskiego Episkopatu, którzy wybrali termin niedzieli Miłosierdzia, aby nagłośnić sprawę najsłabszych z nas, nienarodzonych jeszcze dzieci i zagrożenia dla nich, jakim jest ustawa aborcyjna z 1993 roku!
     Dwadzieścia trzy lata temu posłowie polskiego parlamentu wypracowali „kompromis” w kwestii ochrony życia nienarodzonych jeszcze dzieci i wtedy uznano to za krok w dobrym kierunku!
Teraz hierarchowie uznali, że nadszedł najwyższy czas, aby udoskonalić to, co w tamtejszych zapisach nadal było złem, a takowym były trzy punkty dozwalające na zabieg przerwania ciąży:
-gdy zagrożone jest życie, lub zdrowie matki!
-gdy nienarodzone dziecko ma wady genetyczne lub inne ciężkie schorzenia!
-gdy nowe życie jest skutkiem gwałtu!
      Nie trzeba deklaracji, że jest się człowiekiem wierzący, aby uznać, że każdy z tych powodów jest niewystarczającym, by zabić nowe życie!
      Dlaczego więc list Biskupów odbił się takim negatywnym echem i to nie tylko w gronie osób dalekich od Kościoła?
Przez kraj przetoczyła się fala protestów feministek, osób dalekich od Kościoła i zasad przez niego głoszonych i to nie jest nic nowego, ale?
Media podchwyciły, że także wśród wiernych tenże apel wprowadził podziały, które skutkowały chociażby ostentacyjnym wychodzeniem niektórych obecnych na niedzielnej mszy w trakcie odczytywania pasterskiego przesłania?
      Smutne jest to, że wielkie dzieło, które Jan Paweł II zapoczątkował, poświęcił mu tyle serca i tytanicznej pracy, przez lata zarosło niczym zapuszczony ugór!
Ziarno przemiany, które zasiał w sercach milionów młodych, także w naszej ojczyźnie, w wielu wypadkach zostało zduszone jak małe roślinki w gąszczach chwastów, z którymi nasz Kościół sobie nie poradził!
      Fala skandali obyczajowych dotyczących osób duchownych, które nie doczekały się ani prawdziwego potępienia, ani działań naprawczych ze strony tej instytucji, dla wielu wiernych, podważają prawo do zabierania głosu przez jej dostojników, w kwestiach moralnie ważnych.
*
      W drugiej połowie roku zaplanowana jest w naszej ojczyźnie pielgrzymka Papieża Franciszka i w trakcie Jego pobytu na naszej ziemi odbędzie się spotkanie młodzieży z całego świata z Ojcem Świętym[kolejne Światowe Dni Młodzieży, spotkania zapoczątkowane przez Jana Pawła II !]
Papież odwiedzi nas na zaproszenie polskiego Episkopatu!
Przy odwiedzinach dostojnego gościa dobry gospodarz okazuje mu szacunek, poświęcając swoją energię na uporządkowanie swojego obejścia, by odwiedzający nie był zażenowany bałaganem.
Kryspin

niedziela, 3 kwietnia 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd" Marta III


   Dzisiaj kolejny fragment "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"
   .....To była jedyna okazja, aby mógł z nim porozmawiać i w takich okolicznościach tamten nie mógł uciec od tego co chciał mu powiedzieć.
     Ta krótka myśl wystarczyła, aby wstał ze swojego miejsca i szybkim krokiem podszedł do kolejki pątników, choć wiedział, że wcale nie będzie to z jego strony sakrament pojednania.
-Ostatni raz byłem u spowiedzi wiele lat temu, nawet nie pamiętam ile czasu minęło od tej ostatniej, ale kilkanaście lat z pewnością- wyszeptał patrząc jednocześnie przez małe otworki.
     Ksiądz kanonik siedział nieruchomo lekko podpierając się o podłokietnik umieszczony od jego strony.
-Jestem nauczycielem, mam żonę i dwoje nastoletnich dzieci i kocham ich, ale kilka lat temu wdałem się w romans z moją uczennicą, młodą dziewczyną, z którą przeżywałem cudowne chwile zapomnienia i tak było przez kilka lat.
    Spowiednik już nie był tak posągowo obojętny, obrócił twarz w kierunku mówiącego i bacznie mu się przyglądał, jakby chciał rozpoznać kim jest ten człowiek, który przystąpił do spowiedzi.
Kryspin zauważył jego świdrujące spojrzenie i przez chwilę nawet bał się, że Andrzej mógł rozpoznać jego głos, który słyszał niedawno w czasie ich telefonicznej rozmowy.
-Nie jestem z tej parafii, bo jest mi normalnie wstyd i bałbym się przed moim kapłanem powiedzieć to wszystko, co mi ciąży na duszy i co pragnę szczerze wyznać.
Teraz nastąpiła chwila przerwy, jakby starał się zebrać w odwadze do dalszej relacji.
    Kanonik z wyczekującą miną prokuratora nadal mierzył go zimnym wzrokiem czekając na dalsze słowa oskarżonego.
-Od pewnego czasu awansowałem i jestem dyrektorem szkoły, a ona zafundowała mi nowinę, że zaszła w ciążę...
-To przecież tragedia i powód do kosmicznego skandalu, który mógłby zniszczyć nie tylko moją rodzinę, ale i dalszą karierę. Czując się odpowiedzialnym, dałem jej pieniądze na zabieg i o ile wiem, pozbyła się tego dziecka.
Kolejny raz zamilkł, ale spowiednik nie wkroczył z pouczeniem, jakby czekał na dalszy ciąg tej historii.
-Od tego czasu się już z nią nie spotykałem, ale po pewnym czasie znowu się odezwała prosząc mnie o spotkanie i rozmowę...
     Na tych słowach Kryspin skończył swoją „spowiedź” i teraz on czekał na reakcję Andrzeja.
   Ten jeszcze przez chwilę siedział zastygły i patrzył przed siebie.
Nie było w nim spokoju spowiednika, który za chwilę miał podsumować usłyszaną historię i poczynić wskazania naprawy krzywd, o których powiedział skruszony grzesznik.
On w tej chwili zachowywał się zupełnie inaczej...
Odwrócił się w stronę zakratowanego okienka konfesjonału i patrzył.
Po chwili jego usta zaczęły się nerwowo poruszać, jakby szykowały się do wypowiedzenia słów, ale pozostały nieme... 
I tylko to jego spojrzenie, w którym było widać narastające przerażenie.
To był wzrok przerażonej duszy człowieka, który stanął w prawdzie wobec zła i jednocześnie uświadomił sobie, że to on sam stał się sprawcą tej niegodziwości.
Andrzej zrozumiał, że to nie była zwyczajna spowiedź skruszonego grzesznika, a rodzaj wyrzutu z przeszłości.
On w tej chwili to wiedział!
     Kryspin wstał z klęczek i nie czekając na żadne słowo z drugiej strony, zamierzał się oddalić. Na  chwilę zatrzymał się przed konfesjonałem stając naprzeciwko spowiednika .
Ten patrzył przed siebie z przerażeniem i tylko na jego twarzy malowało się pytanie, którego nie zadał, bo wiedział kto był tą dziewczyną...
-Ona ma na imię Marta!- Kryspin powiedział spokojnie, zawiesił głos i ostatni raz spojrzał mu prosto w jego oczy...
Kryspin

piątek, 1 kwietnia 2016

500+

     W moim barwnym życiu przez kilka lat pracowałem w sektorze ubezpieczeń i wtedy lansowało się ideę zabezpieczenia na jesień życia.
Proponowało się systematyczne odkładanie pewnych kwot na czas emerytalnego nic nie robienia i było to słuszne!
     Od kilku lat straszy się nas czarną wizją głodowych emerytur, bo ZUS nie będzie wstanie podołać zobowiązaniom zgodnym z systemem.
Dziwi mnie, że mądrzy tego świata miotają się, jak to kukułcze jajo rozmnożyć.
     System solidaryzmu pokoleń, który pozostawił nam  wielki kanclerz Bismarck, obecnie zdaje się być czymś w rodzaju zemsty z za grobu tego dziewiętnastowiecznego polityka.
To, co wydawało się sensowne ponad 150 lat temu, teraz się już nie może sprawdzić.
Kanclerz rozumował na poziomie tamtego czasu: niech pracujący odkładają kasę na staruszków, czyli 50 zatrudnionych na jednego starca, któremu udało się dożyć do emerytury.
     Biorąc pod uwagę średnią dożywalność i czas  pobierania takiego świadczenia, to była to bułka z masłem!
     No a teraz: dwie osoby[jeśli nie wyjechały za chlebkiem na Wyspy!] mają dawać na emeryturkę staruszka, a ten "złośliwie" dożywa coraz dłuższego wieku, no i problem narasta i będzie coraz większy![za 30 lat demografowie przewidują skalę1:1!]
     Dzisiaj ruszył projekt 500+ i dobrze, choć za jego przyczyną Polacy pewnie nie zamkną się w swoich alkowach, by masowo "produkować" naszych następców!
Projekt w swym założeniu słuszny, nie będzie wstanie łatać dziur przyszłego braku funduszy na utrzymanie seniorów, bo...?
Cały system emerytalny jest jednym absurdem i on musi się zmienić!
Na emeryturkę wybiera się np. Pan Wojtunik-44 lata i przewidziana danina z ZUS dla niego:13000zł [zadbał o to, dając sobie 30% podwyżki w ostatnim roku służby dla kraju!].
Taki emeryt będzie +/- przez 40lat z uśmiechem odbierał śmietankę[rewaloryzowaną w przyszłości].
I tu rodzi się pytanie: Ilu pracujących będzie musiało składać się na jego emeryturkę?
Takich "Wojtuników": prokuratorów, sędziów, prezesów, dyrektorów, samorządowców i innych uprzywilejowanych jest cała armia i będą oczekiwali "swoich wypracowanych" świadczeń!
A teraz może głupie pytanie:
Czy ktoś przeprowadził badania, jaką dzietnością[następcami] mogą się pochwalić ci wszyscy uprzywilejowani?
     Mój ojciec kiedyś uświadomił nam[mnie i mojemu rodzeństwu, a było nas czworo!], że wychowanie jednego dziecka to jak zakup nowego mercedesa!
Inaczej mówiąc: jedno dziecko-jego wychowanie, kosztuje +/- 300000zł[0d zera do samodzielności!]
500+ da rodzicom około 100000zł, czyli i tak pozostaje 200000zł kosztów poniesionych na wychowanie naszego następcy!
     A co by było, gdyby z ZUS każdy otrzymywał tylko minimalne świadczenie emerytalne: np 1500 zł i do tego dodatkowo, dożywotnio 500 zł za każdego potomka, którego wychował w swoim rodzinnym gnieździe?
Dla przykładu: miałeś emerycie troje dzieci- twoja emerytura = 1500 zł + 3x500 zł= 3000zł!
No a ci, którym Bozia dzieci nie dała, albo sami nie chcieli ich mieć?
    Dla takich "biedaków" mam radę, taką jaką stawialiśmy w firmach ubezpieczeniowych: odkładajcie kasę na "czarną godzinę". Pracując przez lata i tak jesteście do przodu minimum 200000zł!
Kryspin