wtorek, 24 listopada 2020

Kolejny konsystorz bez naszych

 

W listopadzie 2020 roku Papież Franciszek postanowił zwołać już siódmy konsystorz, w którym powołał do grona kardynalskiego kolejnych 13 purpuratów.

Jeżeli do tego dodać 88 kardynałów powołanych w minionych latach, to jasno widać, że w ciągu papieskiej posługi stworzył znaczące grono tych, których obdarzył szczególnym zaufaniem.

Wśród nowo mianowanych książąt Kościoła próżno jednak szukać dostojników z naszej ojczyzny, bo Franciszek zwyczajnie nie powołał do tego grona żadnego z polskich biskupów.

Aby było ciekawiej, wśród setki kardynałów wybranych przez obecnego Papieża, jest tylko jeden purpurat pochodzący z naszej ziemi, ale akurat ten jakby nie za bardzo jest nasz, bo od lat rezyduje w Rzymie pełniąc funkcję papieskiego jałmużnika, a rodzinne strony odwiedza tylko sporadycznie i to przy okazji prywatnych, rodzinnych okazji.

Czyżby obecny Sternik Łodzi Piotrowej nie darzył naszych hierarchów zaufaniem?,

Idąc dalej: tradycyjny katolicyzm i imponujący odsetek ludzi przyznających się do bliskich związków z Kościołem, to przecież dodatkowa laurka duszpasterskiego sukcesu diecezjalnych arcypasterzy i winna zasłużyć na wyróżnienie.

Skromnie licząc trzech, albo nawet czterech włodarzy naszych archidiecezjalnych poletek w plecaczkach swoich pragnień już od dawna noszą kardynalski biret, tylko jakoś decydenci z centrali nie podzielają ich nadziei.

Gdyby jednak zastanowić się nad fenomenem polskiej religijności, to próżno byłoby szukać w niej heroicznych dokonań naszych hierarchów, przynajmniej nie tych obecnie zasiadających na biskupich stolicach, bo ich aktywność sprowadza się do swoistej pozoracji działań, niewiele mających wspólnego z rzetelnością duszpasterskiej posługi.

W przypadku polskiego katolicyzmu mamy do czynienia raczej z efektem swoistej kuli śnieżnej i pozytywnej schedy po poprzednikach, którzy okazali się wielkimi w czasie kiedy polski Kościół musiał się mierzyć z prawdziwymi siłami ciemności.

Dodatkowym impulsem naszego religijnego zaangażowania był z pewnością czas Jana Pawła II i jego pozytywnej siły zarażania ludzi prostotą pełnej ufności wiarą.

Pokolenie JPII to nie był tylko slogan stworzony na użytek religijnego marketingu, ale prawdziwy, może i nieco oddolny ruch umacniania wiary wśród ludzi młodych tamtego czasu.

Z biegiem lat zapał ten jednak pobladł, a młodzi ludzie sprzed lat wydorośleli i w wirze wyzwań wolnorynkowej rewolucji gdzieś zatracili tego pierwotnego ducha religijnego entuzjazmu.

Takim produktem nowego czasu stali się także ci, którzy przez ostatnie lata zasilali i nadal zasilają szeregi duchownych, i to od księży dopiero co zaczynających swoją posługę, a na dostojnikach z biskupimi pastorałami w rękach, kończąc.

Papież w trakcie kolejnych konsystorzy, poszerzając grupę najbardziej zaufanych pomocników, dokonuje swoistej nobilitacji tych, którzy swoją dotychczasową posługą szczególnie zasłużyli na to jedyne w swoim rodzaju wyróżnienie.

Kiedy wspomniałem o kardynalskich nadziejach niektórych naszych kościelnych dostojników zapomniałem nadmienić o przesłankach tych oczekiwań, a są one związane z tradycją, w której niektóre nasze diecezje historia kojarzy z kardynalską purpurą dla ich arcypasterza.

To jednak zdaje się być już tylko historią i może warto by było, aby do świadomości nas wszystkich dotarła prawda, że to nie miejsce nobilituje i otwiera drogę do zaszczytów, bez względu na osobę do nich aspirującą, a rzetelna praca i pokora w ocenie swoich dokonań, tych nie przynoszących chluby także.

Wybory Franciszka nie pierwszy raz mijają się z oczekiwaniami wielu i pewnie lista osób wyróżnionych w ostatnim konsystorzu także powoduje frustracje tych niezadowolonych.

Jednego wszak możemy być pewni, że ten Papież bardzo rozsądnie rozdaje swoje zaufanie, ale to chyba dobrze?

Kryspin

poniedziałek, 16 listopada 2020

Wszyscy jesteśmy Kościołem

 

W jednej z parafii na południu Archidiecezji Gnieźnieńskiej w 1982 roku powstał impas w związku ze schedą po proboszczu, który przeszedł w stan spoczynku. Władze kościelne zgodnie z odwiecznym zwyczajem delegowały do parafialnej wspólnoty kapłana ze słusznym stażem i do tego dobrze zapisanego w ocenie przełożonych, i tu zdarzyło się coś, co nie mieściło się w głowie hierarchów.

Parafianie podnieśli bunt i uniemożliwili nowemu proboszczowi objęcie parafialnej trzódki, bo zażyczyli sobie, aby następcą księdza emeryta został dotychczasowy wikary, który swoją posługą zaskarbił sobie ich zaufanie.

Niezręczność trwała przez kilka tygodni i pojawiła się nawet groźba, że buntownicy ogłoszą rebelię przechodząc do struktur Kościoła Polsko-Katolickiego, czyli śmiertelnego wroga dotychczasowej kościelnej władzy.

Wtedy zastosowano element szantażu na niepokornym wikarym, stawiając mu warunek: albo suspensa (kara zawieszenia w kapłańskich czynnościach), albo perspektywa pracy w polonijnej parafii za oceanem.

Nieborak skusił się perspektywą pracy za dolary i konflikt stał się bezprzedmiotowy.

Kilka lat po tym ekscesie nasza TV emitowała serial „Plebania”, w którym przybliżano odbiorcom parafialne życie w prowincjonalnej parafii.

Bohaterowie tej kościelnej sagi nie rozwiązywali problemów, z którymi borykają się współcześni przedstawiciele kapłańskiej profesji, bo czasy były inne.

Serialowi księża, rozwiązując parafialne problemy zawsze podkreślali, że wszyscy członkowie parafialnego stadka są Kościołem i głos każdego jest tak samo ważny.

Serial cieszył się popularnością, ale tylko części z tych, którzy stanowią wspólnotę Kościoła, bo wśród ludzi w sutannach uchodził za mało ambitny obraz nijak nie dotykający rzeczywistości.

Na jednym z internetowych portali ukazał się artykuł dyżurnego znawcy kościelnej tematyki, redaktora Terlikowskiego, który próbował postawić tezę, jak Kościół winien zareagować na dane o galopującym wręcz odchodzeniu z niego ludzi młodych. Najpierw przytoczył dane o tym, że tylko niecałe 30% tychże identyfikuje się z katolicyzmem i wierzy w dobrą przyszłość tej Chrystusowej Owczarni.

Zasugerował również, aby Kościelni włodarze skupili się na ratowaniu tego, co jeszcze zostało, a receptą na obecną sytuację winna być rzetelna praca duszpasterska w tych środowiskach.

Odnoszę wrażenie, że rzeczony ekspert wpisał się w retorykę bliżej nieokreślonego działania, które już wielokrotnie pojawiało się także w tezach zawieranych jako konkluzje bliżej nie sprecyzowanych duszpasterskich aktywności, z którymi spotykamy się po kolejnych konferencjach Episkopatu.

Wydaje mi się, że we współczesnym, naszym Kościele nadal panuje przekonanie, że monopol na mądrość i nieomylność jest zarezerwowany tylko dla tych nielicznych, którzy pozostałych wiernych, którzy przecież także są Kościołem, od zawsze ustawiali i nadal ustawiają na pozycji tych mniej rozgarniętych, którym rezerwują rolę statystów w odbiorze objawionej mądrości.

Może warto wsłuchiwać się także w głos tych spoza ołtarzowego podwyższenia, bo być może i przez nich Bóg pragnie powiedzieć coś ważnego, tym najważniejszym także.

Wielkość władzy, także tej w purpurowych szatach przejawia się także w umiejętności pokornego wsłuchania się w głos tych, którzy już dawno przestali być bezmyślnym stadem.

Może wtedy unikną kolejnych „niezręczności”, tak jak ostatnio, kiedy do jednej z parafii skierowano księdza, który dał się wcześniej poznać jako obrońca kościoła z bronią w ręku.

Nowi parafianie nie zachwycili się tym kurialnym prezentem, stając murem za wikariuszem, który zaskarbił sobie ich zaufanie duszpasterskim zaangażowaniem i to w nim widzieliby następcę zmarłego pasterza.

A oni przecież też są Kościołem i może warto by było posłuchać tego głosu.

Kryspin

wtorek, 10 listopada 2020

Chirurgiczne cięcie

 


Wszyscy spodziewaliśmy się drugiej fali pandemii i czarny scenariusz się sprawdza, kiedy obserwujemy dane dotyczące nowych przypadków tej zarazy XXI wieku.

Pewnie, że jest jakieś światełko w tunelu, kiedy słyszymy zapowiedź szczepionki, i to już niebawem.

Póki co coraz to nowe branże naszej gospodarki muszą godzić się z obostrzeniami, aby po przejściu tej fali było komu korzystać z usług: gastronomii, czy klubów fitness.

Z nadzieją końca zarazy czekają także przedstawiciele kultury, którym pozostało tylko przeprowadzanie kolejnych prób bez nadziei, kiedy zapełnią się teatralne i kinowe sale.

W szczególnie złej sytuacji znalazł się nasz Kościół, bo ograniczenie liczby wiernych, którzy mogliby uczestniczyć w nabożeństwach, a nawet perspektywa zamknięcia, przynajmniej na jakiś czas kościołów, rodzi niebezpieczeństwo przyzwyczajenia się owieczek do zdalnej formy praktyk religijnych (media i internet) i ich powrót do tradycyjnych niedzielnych praktyk wcale nie jest taki pewny.

To jednak tylko jedno traumatyczne doświadczenie, które dotknęło tę „branżę”, bo ostatnio powrócił koszmar mijania się z prawdą w kwestiach pedofilii w szeregach kapłańskich, a ściślej rzecz ujmując dziwnej zmowy milczenia wśród najważniejszych dostojników polskiego episkopatu.

Słuchając medialnych doniesień trudno nie odnieść wrażenia, że mamy prawdziwy wysyp, rodzaj pandemicznego skażenia, z którym Episkopat zwyczajnie sobie nie radzi.

Najpierw powracająca sprawa niejasnych zachowań kardynała z Krakowa w kwestii jego watykańskiej aktywności w zamiataniu pod dywan sygnałów o przypadkach pedofilskich zachowań ludzi Kościoła będących na świeczniku hierarchicznej drabiny, a później zaniechanie jakichkolwiek działań w wyjaśnieniu takich samych zachowań w polskim Kościele.

I żenujący jego sposób tłumaczenia się niewiedzą o tych ekscesach; to iście tragikomiczny sposób obrony swojego dobrego imienia.

Aby było ciekawiej, kolejny nasz dostojnik w purpurze zapracował sobie na watykańską karę i pozbawił siebie w niedalekiej już przecież przyszłości, zważywszy na słuszny wiek, przynależnego zwyczajowo purpuratom pochówku w diecezjalnej katedrze; a wszystko z powodu dawnych niepohamowanych zapędów do młodych chłopców i molestowania przyszłych kapłanów, gdy ci kroczyli w seminarium ku świętości kapłańskiego powołania.

Jakby tego było mało, inny arcypasterz ( co prawda już w stanie spoczynku) zainteresował stosowną kongregację w kościelnej centrali swoim nadmiernym ego, które przez lata manifestował wobec swoich podwładnych, często posiłkując swoje zachowanie mocnymi trunkami, do których od lat miał słabość.

Czyż może zatem dziwić list, który na ręce Jego Świątobliwości złożył pokrzywdzony przez księdza mężczyzna, który nie tylko przedstawił w nim swoją gehennę, ale poszedł zdecydowanie dalej, domagając się od Watykanu stanowczej reakcji, i to w stosunku do polskiego Episkopatu, domagając się jego dymisji w całości.

Ktoś mógłby teraz stwierdzić, że takie żądanie jest z góry skazane na niepowodzenie, a i stawianie w jednym szeregu wszystkich biskupów, bez należytego rozeznania stopnia ich winy, to za daleko idąca kara.

Może i trochę racji w tym jest, ale przecież ci „sprawiedliwi” wiedzieli o tych patologicznych ekscesach, które przeciekały przez palce niektórych biskupich sumień.

A może ci „sprawiedliwi” wcale tak do końca takimi nie są, a dotąd może mieli zwyczajnie więcej szczęścia i może zachowali więcej ostrożności, aby brudy ich sumień pozostały w cieniu zapomnienia?

Lekiem przeciwko sile wirusa jest skuteczna szczepionka i na nią świat czaka z nadzieją.

Rakowe zmiany w polskim Kościele może jednak tylko uzdrowić zdecydowane chirurgiczne cięcie.

Czy Papież okażę się tym lekarzem, czas pokaże.
Kryspin

wtorek, 3 listopada 2020

"W tym Kościele nie ma Boga"

 


Chyba nawet człowiek obdarzony wielką wyobraźnią nie przewidziałby tego, że zaledwie kilkanaście lat po pamiętnym odejściu Jana Pawła II, rzeczywistość w naszej ojczyźnie ulegnie takiej zmianie.

Pobladły ideały, które głosił w trakcie swoich wizyt na ojczystej ziemi i w niepamięć odeszło pokolenie JPII, jak określano wtedy młodych ludzi, pełnych zapału, że mogą wraz z nim zmieniać świat na lepsze.

Na budynku przy ul. Franciszkańskiej, w oknie którego nasz Papież pojawiał się na wieczorne rozmowy z nadziejami polskiej przyszłości, teraz pojawił się napis informujący, że to jest miejsce szatana.

Fala protestów, określonych mianem buntu kobiet, która od nastu dni przetacza się przez miasta naszej ojczyzny, zdaje się być znakiem, że już nigdy nie będzie tak jak było do tej pory.

Pewnie i jest w tym trochę racji, bo i czas jest inny, i młodzi ludzie także zdają się wyznawać inne wartości.

I w tym wszystkim, jakby gdzieś z boku pozostaje Kościół zdający się kapitulować, nie widząc dla siebie miejsca w walce o rząd młodych dusz.

A może ten efekt wycofania jest uwarunkowany świadomością winy, do której najtrudniej się przyznać?

W jednej z komercyjnych stacji redaktor zapytał niedawno zaproszonego księdza jak to jest, że w kraju, w którym 95% społeczeństwa deklaruje się, że przynależy do kościoła katolickiego, na ulicach gromadzą się setki tysięcy młodych ludzi, którzy swoimi hasłami negują tę przynależność?

Zaproszony gość w koloratce próbował tłumaczyć ich zachowanie efektem frustracji, ale na koniec przyznał, że oni po prostu są zawiedzeni Kościołem.

Kapłan jednak nie zamierzał dalej drążyć tematu i ani słowem nie próbował wyjaśnić, w czym Kościół zawiódł.

Jedna z uczestniczek manifestacji odpowiadając dlaczego obok buntu przeciwko decyzji Trybunału Konstytucyjnego, tak wiele nienawiści kieruje w stosunku do Kościoła?

-”Nie chcemy Kościoła, w którym nie ma Boga, a zamiast niego są ludzie, którzy wykorzystując układ przyjaźni z władzą, próbują realizować swoje sny o rządzie dusz...”

Logicznie myśląc trzeba by stwierdzić, że jej osąd na temat tej instytucji wydawać by się mógł nielogiczny, bo przecież wiara w Najwyższego, przekonanie, że On jest integralną i konieczną w nim wartością, wydają się być niezaprzeczalne.

Patrząc jednak na chłodno, może dochodzić do takiej sytuacji, kiedy ten obraz zostaje zaburzony, lub wręcz niewidoczny.

Trudno dostrzec sacrum, kiedy zostaje ono przywalone ekscesami profanum; a Kościół prze lata nagromadził masę „śmieci”, które skutecznie przysypały idee, które miały być jego wartością.

Obyczajowe i zamiatane pod dywan skandale, zamiłowanie do luksusu, czy chociażby wszędobylski fiskalizm, to tylko niektóre przykłady grzebiące obraz Boga, dla którego w takim grajdole zwyczajnie brakuje miejsca.

Pewnie, że jeszcze przez jakiś czas ten bosko-ludzki twór zdoła zachować swój, używając języka polityki: „żelazny elektorat”, ale wraz z upływem lat on będzie się kurczył i bez świeżej krwi ta instytucja zostanie skazana na mówienie o niej w czasie przeszłym.

Straconych lat nie da się już przywrócić, ale nastał najwyższy, aby nie powiedzieć ostatni czas, by starać się przywrócić utracone zaufanie.

Przywrócenie moralnego autorytetu samo z siebie się nie stanie i będzie bardzo trudne, ale tylko taką drogą Kościół będzie mógł przywrócić dawną swoją atrakcyjność; tym zawiedzionym także.

Kryspin,