Obawiam się, że to było ostatnie
zwycięstwo w starciu dwóch filozofii życia, jakie przedstawili nam
rywalizujący ze sobą kandydaci na urząd Prezydenta Najjaśniejszej
Rzeczypospolitej.
Póki co naród opowiedział się
po stronie obrony korzeni naszej państwowości, wartości
tradycyjnej rodziny i przywiązania do tego, co niektórzy nazywają
chrześcijańskim rodowodem.
Nie sposób przemilczeć jednak
faktu, że zwolennicy otwartości na to, co daje świat, tylko o
włos przegrali i pozostają z nadzieją, że już i do naszych bram
puka europejskość w wydaniu, które dla nich budzi nadzieję na
nieuchronność zmian, a dla wygranych obecnego wyścigu jawi się
zapowiedzią nieuchronnej porażki w niedalekiej przyszłości.
Kiedy po II Wojnie Światowej
zwolennicy nowego ładu próbowali stworzyć nowego człowieka
wolnego od zabobonów przeszłości, przegrali z kretesem.
Teraz jest inaczej, bo nasze
społeczeństwo w znaczącej liczbie opowiada się za tym , by stać
się otwartymi na powiew wolności i tego domagają się coraz
głośniej już nie tylko mniejszościowe orientacje, ale czemu
wtórują także elity szczycące się wykształceniem i dobrą
pozycją materialną realizując w wielkich miastach swój sen o
dobrobycie.
Jeszcze niedawno uchodziliśmy za
naród tradycyjne wierzący, kiedy to dumnie przytaczaliśmy dane
statystyczne, mówiące o ponad 90% tych, którzy deklarowali się
jako katolicy.
To jednak był już wtedy
zafałszowany obraz, bo z tym tradycyjnym przywiązaniem do
chrześcijańskiej tożsamości było różnie, czego symptomem był
swoisty laksyzm w podejściu do realizacji naszego członkostwa w
tej wspólnocie.
I tu trzeba wrzucić kamyk do
ogródka Kościoła jako instytucji biernie nic nierobiącej w tej
kwestii, a co za tym idzie, taki sam kamień trzeba by wrzucić do
ogródka rodzin, które stanowią drobne cegiełki tejże budowli.
Ktoś powie, że to nie my jesteśmy
winni wygodnictwu młodych, którzy zaniechali obowiązkom
wynikającym z wiary i wolą niedzielną chwilę oddechu od
całotygodniowego młyna spędzić z rodziną, może na łonie
przyrody, aniżeli odstawać godzinę w dusznym kościele.
Księża w swoich parafialnych
okopach także rozkładają ręce i mówią -trudno jest nam
konkurować z tym, co daje świat.
Czyżby Chrystus przestał już być
atrakcyjnym i skazany jest na przegraną?
Ponad czterdzieści lat temu byłem
uczestnikiem rekolekcji oazowych organizowanych przez
charyzmatycznego księdza Blachnickiego. W międzynarodowej grupie
młodych spotkałem wtedy dwie dziewczyny z Czechosłowacji. Jedna z
nich była córką wysoko postawionego we władzach partyjnych
urzędnika i bardzo przeżywała to, że musiała okłamać ojca
zatajając fakt, że ponad wakacyjny wypoczynek, wybrała rekolekcje;
ale jak sama stwierdziła, czuła taką potrzebę.
Wtedy spotkałem tam wielu takich
młodych, którzy poświęcając swój czas, realizowali wewnętrzną
potrzebę wiary.
Młode pokolenie nie znudziło się
Chrystusem, ale niekiedy potrzeba mu animatorów ich pragnienia,
które jest w każdym człowieku.
I tu jest rola, ale i wielka
odpowiedzialność spływająca na barki rodziców i Kościoła w
rozumieniu globalnym.
Młodzi często buntują się
przeciwko temu, w co wyposażają ich najbliżsi, ale ten sprzeciw
nie dotyczy prawdziwych wartości, a jest skierowany na wypaczone
obrazy : mówią nie wierze bez tolerancji i otwartości na
różnorodność, ale też mówią nie wobec obłudy pustych słów,
którymi są karmieni przez przedstawicieli Kościoła, wplatających
w naukę o wierze swoje geszefty, próbując usprawiedliwiać nawet
największe świństwa, które ni jak nie są przesłaniem Chrystusa.
Nie tylko przedstawiciele różnych
opcji politycznych stają przed dylematem pozyskania młodych do
swoich wizji, bo Kościół także staje przed takim samym wyzwaniem,
ale w jego przypadku nie chodzi tylko o wygraną w kolejnych
wyborach.
Od jego postawy zależy, czy
Chrystus dla nich będzie wygranym, czy tylko nikomu nie potrzebnym
wspomnieniem.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz