wtorek, 30 czerwca 2020

Kościelne tsunami



Papież Franciszek dał się poznać nie tylko jako przyjaciel biednych owieczek w Kościele, ale także jako bezkompromisowy czyściciel brudu, który nagromadzony przez stulecia skutkuje swoistym smrodkiem w tej instytucji.
Kiedy odór skandali w kościele południowoamerykańskim doszedł do swoistego apogeum, nie zawahał się zdymisjonować cały episkopat Chile. Pewnie, że ktoś wnikliwie śledzący wydarzenia około kościelne zripostuje, że to sami tamtejsi biskupi podali się do dymisji, ale jednak stało się to po ich wizycie u samego szefa w Watykanie, czyli po rozmowie z Franciszkiem, która z pewnością nie nosiła znamion kurtuazyjnej.
Przed kilkoma dniami media opublikowały wywiad z członkiem naszego episkopatu, młodym biskupem pomocniczym jednej z diecezji, który w kontekście nagłośnionej sprawy ordynariusza kaliskiego (jednego z „bohaterów” filmu braci Sekielskich i amatora mocnych trunków, którymi leczył frustracje po chłodnym przyjęciu listu rozpaczy skierowanego do współbraci w biskupstwie), stwierdził, że w polskim episkopacie szykuje się coś w rodzaju tsunami, które nadejdzie z samej centrali, czyli od Franciszka.
Na potwierdzenie swojej tezy ujawnił, że w ostatnim czasie do Watykanu trafiły obszerne pisma w sprawie 17 prominentnych biskupów z polskich diecezji.
Trzeba przyznać, że ta informacja poraża i zwiastuje swego rodzaju armagedon, który może skutkować poważnym przetrzebieniem szeregów dostojnych członków naszych kościelnych władz.
W tym kontekście może warto zastanowić się nad kluczem, z jakiego dokonuje się wyboru przyszłych pasterzy diecezjalnych stad.
Sam Kościół przy ogłaszaniu decyzji, która zawsze zarezerwowana jest dla Watykanu, informuje wiernych, że Stolica Apostolska mianowała księdza X do godności biskupa i w diecezjalnej katedrze wybrany otrzyma święcenia pełni kapłaństwa.
Spośród całej rzeszy diecezjalnego duchowieństwa ten zaszczyt dotyka niewielu, co rodzi uzasadnione pytanie:
-Kto może dostąpić takiego wyróżnienia?
Odpowiedź wydaje się oczywista:
-Każdy duchowny może zostać biskupem, jeżeli Duch Święty go sobie wybierze.
No nie do końca tak jest, choć trzeba przyznać, że pojedynczy kapłani z parafialną przeszłością niekiedy dostępują takiego zaszczytu, ale to tytko wyjątki wśród episkopalnego gremium.
Spośród rzeszy duchownych, niektórzy jakby mają bliższą drogę do biskupiego wyróżnienia.
Kiedyś takim biletem do kościelnej kariery było dobre urodzenie, majątek, jaki rodzinka była skłonna ofiarować na rzecz tej instytucji. To jednak już tylko historia, i dobrze.
Teraz przepustką do awansu jest wiedza, najlepiej potwierdzona doktoratem i to na zagranicznej (najlepiej watykańskiej uczelni), później praktyka w kurialnym młynie, bądź kolejne szczeble naukowej drabiny z zaliczeniem pracy w formowaniu kapłańskich powołań w roli profesora seminarium.
Później już tylko trzeba poczekać na to, by znaleźć się na magicznej karcie z 3 nazwiskami kandydatów i najlepiej być na pierwszym miejscu, by tam w Watykanie widzieli, kogo nazwisko zakreślić, i po sprawie.
A Duch Święty, czy już nie potrzeba jego głosu?
Pewnie nie?
Kiedy Chrystus powoływał swoich pomocników – apostołów, i miał łatwiej, choć pewnie wielu zastanawiało się dlaczego wybrał prostych rybaków, a nie zaprosił Uczonych w Piśmie, mądrych przedstawicieli elit intelektualnych.
Tak sobie myślę, że wielu naszych duszpasterzy (biskupów) nigdy nie zaznało parafialnego powietrza i rzeczywistości powszedniego dnia w takich wspólnotach.
To jest dla nich czymś zupełnie obcym, a szkoda.
Może więc potrzeba takiego kościelnego tsunami, aby Duch Święty przewietrzył szeregi tych szczególnie wybranych, bo wielu z nich nigdy nie dorosło do miana pasterzy.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz