wtorek, 9 lipca 2019

Kazanie, czy polityczna agitacja?



    -”Nie chodzę do kościoła, bo księża na kazaniach zamiast mówić o Bogu, urządzają coś w rodzaju partyjnych wieców, w trakcie których otwarcie agitują na rzecz określonej opcji politycznej.”
     To częsty argument tych, którzy tak próbują usprawiedliwiać swoją nadwątloną wiarę, która w ich przypadku, przegrywa konfrontację z pokusą alternatywnego spędzania niedzielnego przedpołudnia.
     Już dawno pożegnaliśmy czasy, kiedy ktoś za nas decydował, co jest właściwe, co trzeba, a czego nie wolno nam zrobić, i wcale nie chodzi tutaj tylko o naszych starszych- rodzicieli, którzy od najmłodszych lat starali się wyhodować nas na dobrych i odpowiedzialnych uczestników tej swoistej sztafety pokoleń.
     Pokolenie moich rówieśników ( i ja także) pamięta czasy, kiedy to w zaciszu partyjnych gabinetów zasiadali ludzie uzurpujący sobie prawo do wyznaczania jedynie„słusznej”drogi, którą winni kroczyć ci, którzy mieli stać się awangardą nowego człowieka, światłego ludzką mądrością, stojącego w opozycji do starego porządku, w którym bardzo istotną rolę odgrywał Kościół.
     Paradoksalnie wtedy także księżom zarzucano polityczne zaangażowanie i nawet wielu z nich musiało się tłumaczyć ze słów, które nie przypadły do gustu tym, którzy niedzielne msze zaliczali w ramach swojej pracy.
     Jakoś nie przypominam sobie, aby ktokolwiek z normalnie praktykujących wiernych skarżył się wtedy na polityczny charakter wystąpień jakiegoś księdza.
     Takie były czasy, a Kościół mógł ze zwieszoną głową ukazywać pokorną lojalność wobec władzy i milczeć licząc na „łaskę” panów tamtego czasu. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca, bo nie taka była jego rola, o czym głośno mówili wielcy hierarchowie z ks. Kardynałem Stefanem Wyszyńskim na czele.
     -„Kościół był wtedy depozytariuszem naszej wolności i Prawdy, których brakowało nam wszystkim w tamtym „socjalistycznym raju”- podsumował w jednym z maili czytelnik „Księdza w cywilu”, i z tym wypada się zgodzić!
     Tak sobie myślę, że teraz, kiedy od trzydziestu lat jako naród oddychamy wolnością, warto by było zastanowić się, czy nie ulegamy niekiedy swoistej „chorobie”, której doświadcza organizm otrzymujący nadmiar tlenu (za duża dawka tlenu w inkubatorach prowadziła do ślepoty u niedojrzałych wcześniaków)?
     Kościół dzisiejszy nadal winien być depozytariuszem wolności i Prawdy, co nie zawsze jest akceptowalne przez tych, którzy którzy korzystając z prawa do swobodnego manifestowania swoich przekonań, starają się jednocześnie tego prawa pozbawić innych, myślących inaczej.
Pewnie taka swego rodzaju obsesja „prewencyjnego” zachowania przenika działania niektórych grup, które manifestują swoje prawa poprzez atak, którego adresatem staje się Kościół i wszyscy ci, których z nim kojarzą.
     Naturalnym jest więc to, że nasi hierarchowie nie milczą w tych kwestiach i zdecydowanie nie zgadzają się na takie działania wymierzone w ludzi wierzących.
     No i na tym można by zakończyć tę kwestię, gdyby nie „gwiazdy” polityki, które w obecnym czasie narastającej przedwyborczej gorączki, taki konflikt traktują jak łakomy kąsek, który można rzucić na żer potencjalnemu elektoratowi.
     Wracając do „usprawiedliwienia”, jakim tłumaczą się niektórzy letni katolicy: nie chodzę do kościoła, bo tam księża mówią o polityce; to przyznam, że pewnie niejeden duchowny ulega pokusie zacietrzewienia i agituje w kwestiach, od których winien być wolny, ale to wcale nie jest usprawiedliwienie zwalniające mnie od bycia przy Prawdzie.
     Tak się szczęśliwie składa, że mamy wielu księży, kościoły na wyciągnięcie ręki, a w ekstremalnych alergiach na głoszone tam homilie, zawsze możemy w ich trakcie odmówić sobie różaniec i odciąć się myślami od słów, które uznamy za polityczną agitację.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz