-”Nie chodzę do kościoła, bo
księża na kazaniach zamiast mówić o Bogu, urządzają coś w
rodzaju partyjnych wieców, w trakcie których otwarcie agitują na
rzecz określonej opcji politycznej.”
To częsty argument tych, którzy
tak próbują usprawiedliwiać swoją nadwątloną wiarę, która w
ich przypadku, przegrywa konfrontację z pokusą alternatywnego
spędzania niedzielnego przedpołudnia.
Już dawno pożegnaliśmy czasy,
kiedy ktoś za nas decydował, co jest właściwe, co trzeba, a czego
nie wolno nam zrobić, i wcale nie chodzi tutaj tylko o naszych
starszych- rodzicieli, którzy od najmłodszych lat starali się
wyhodować nas na dobrych i odpowiedzialnych uczestników tej
swoistej sztafety pokoleń.
Pokolenie moich rówieśników ( i
ja także) pamięta czasy, kiedy to w zaciszu partyjnych gabinetów
zasiadali ludzie uzurpujący sobie prawo do wyznaczania
jedynie„słusznej”drogi, którą winni kroczyć ci, którzy mieli
stać się awangardą nowego człowieka, światłego ludzką
mądrością, stojącego w opozycji do starego porządku, w którym
bardzo istotną rolę odgrywał Kościół.
Paradoksalnie wtedy także księżom
zarzucano polityczne zaangażowanie i nawet wielu z nich musiało się
tłumaczyć ze słów, które nie przypadły do gustu tym, którzy
niedzielne msze zaliczali w ramach swojej pracy.
Jakoś nie przypominam sobie, aby
ktokolwiek z normalnie praktykujących wiernych skarżył się wtedy
na polityczny charakter wystąpień jakiegoś księdza.
Takie były czasy, a Kościół
mógł ze zwieszoną głową ukazywać pokorną lojalność wobec
władzy i milczeć licząc na „łaskę” panów tamtego czasu. Nic
z tych rzeczy nie miało miejsca, bo nie taka była jego rola, o czym
głośno mówili wielcy hierarchowie z ks. Kardynałem Stefanem
Wyszyńskim na czele.
-„Kościół był wtedy
depozytariuszem naszej wolności i Prawdy, których brakowało nam
wszystkim w tamtym „socjalistycznym raju”- podsumował w jednym z
maili czytelnik „Księdza w cywilu”, i z tym wypada się zgodzić!
Tak sobie myślę, że teraz,
kiedy od trzydziestu lat jako naród oddychamy wolnością, warto by
było zastanowić się, czy nie ulegamy niekiedy swoistej „chorobie”,
której doświadcza organizm otrzymujący nadmiar tlenu (za duża
dawka tlenu w inkubatorach prowadziła do ślepoty u niedojrzałych
wcześniaków)?
Kościół dzisiejszy nadal winien
być depozytariuszem wolności i Prawdy, co nie zawsze jest
akceptowalne przez tych, którzy którzy korzystając z prawa do
swobodnego manifestowania swoich przekonań, starają się
jednocześnie tego prawa pozbawić innych, myślących inaczej.
Pewnie taka swego rodzaju obsesja
„prewencyjnego” zachowania przenika działania niektórych grup,
które manifestują swoje prawa poprzez atak, którego adresatem
staje się Kościół i wszyscy ci, których z nim kojarzą.
Naturalnym jest więc to, że nasi
hierarchowie nie milczą w tych kwestiach i zdecydowanie nie zgadzają
się na takie działania wymierzone w ludzi wierzących.
No i na tym można by zakończyć
tę kwestię, gdyby nie „gwiazdy” polityki, które w obecnym
czasie narastającej przedwyborczej gorączki, taki konflikt traktują
jak łakomy kąsek, który można rzucić na żer potencjalnemu
elektoratowi.
Wracając do „usprawiedliwienia”,
jakim tłumaczą się niektórzy letni katolicy: nie chodzę do
kościoła, bo tam księża mówią o polityce; to przyznam, że
pewnie niejeden duchowny ulega pokusie zacietrzewienia i agituje w
kwestiach, od których winien być wolny, ale to wcale nie jest
usprawiedliwienie zwalniające mnie od bycia przy Prawdzie.
Tak się szczęśliwie składa, że
mamy wielu księży, kościoły na wyciągnięcie ręki, a w
ekstremalnych alergiach na głoszone tam homilie, zawsze możemy w
ich trakcie odmówić sobie różaniec i odciąć się myślami od
słów, które uznamy za polityczną agitację.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz