wtorek, 18 października 2022

 

Medice cura te ipsum

Głośnym echem w sieci skutkowało ostatnio nagranie, które udostępnił jeden z proboszczów w sumie nie największej parafii z diecezji Pelplińskiej. Użył on tego środka komunikacji, aby upublicznić swoją frustrację po corocznym liczeniu wiernych uczestniczących w niedzielnej mszy.

Kiedy podał dane, z których wynikało, iż tylko nieco ponad 28% wiernych spełniło swoją coniedzielną powinność, zaraz przeszedł do krytycznej oceny ich postawy jednoznacznie apelując do ich sumień:

-” Opamiętajcie się i w swoich sumieniach odpowiedzcie sobie dlaczego jest u nas tak źle, że wasza gorliwość w sferze praktyk religijnych stawia naszą parafię nawet poniżej średniej diecezjalnej”.

Na reakcję sieci nie trzeba było długo czekać, bo zaraz pojawiły się krytyczne głosy, ale pewnie ku zaskoczeniu nobliwego prałata, skierowane zostały pod jego adresem, jako praprzyczynę takiego wyniku.

I chyba coś w tym jest, bo choć miejscowy proboszcz okazywał swoje przygnębienie tak niską frekwencją swoich owieczek w kwestii chrześcijańskiej gorliwości, to jednak sam sobie zdawał się nie mieć nić do zarzucenia.

Zupełnie niedawno byłem świadkiem dyskusji, którą prowadzili w swoim gronie „porządni” katolicy, którzy otwarcie uznali, że bardzo wiele zależy od księży albo zachęcających swoim nastawieniem do uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach, albo wykonujących krecią robotę, kiedy wręcz zniechęcają wiernych do spełniania zobowiązań wynikających z wiary.

Nie pozostało mi nic innego, jak podzielić ich wnioski i wtedy przyszedł mi na myśl proboszcz małej, wiejskiej parafii (700 dusz), który od wielu lat odmawiał swojemu biskupowi, kiedy ten jego kościelny zwierzchnik wielokrotnie proponował mu przejście na inną, lepszą placówkę.

Znam osobiście tego zacnego kanonika i dane mi było przegadać z nim wiele godzin, kiedy także wyrażałem swoje zdziwienie, że nie skorzystał z możliwości zmiany, a przecież mógł.

-”W mojej parafii znam wszystkich po imieniu, odwiedzam rodziny, które potrzebują pomocy i to nie tylko w kwestiach materialnych, ale także kiedy wyczuwam, że w ich domostwach zagnieździł się jakiś kryzys i sami nie mogą sobie z nim poradzić.

Często „wpraszam” się na rodzinne uroczystości i wtedy dzielę z nimi radość, że narodziło się dziecko, albo solenizant obchodzi imieniny w gronie najbliższych.

Każdy z parafianin, który kończy 18 lat i wkrcza w dorosłość, otrzymuje ode mnie prezent w postaci maszy świętej odprawianej w jego intencji, i wtedy przed domówką przychodzą do kościoła często z zaproszonymi na tę imprezę gośćmi.

Oni wszyscy są moją parafialną rodziną, więc jak mógłbym ich opuścić?”

W trakcie naszych rozmów zapytałem gospodarza o frekwencję na niedzielnych liturgiach sprawowanych w jego parafii.

Z uśmiechem odpowiedział mi, że w corocznym zestawieniu, które przesyła do władz kurialnych, podaje liczbę, budzącą niedowierzanie przełożonych, bo wychodzi na to, że w kościele bywa ponad 90% wiernych .

-”Oczywiście to nie są tylko owieczki z mojego stadka, bo w okresie letnim ilość obecnych w naszym wiejskim kościółku zasilają działkowicze z okolicznych ROD-ów, ale tak się dziwnie składa, że wielu z nich w okresie jesiennozimowym, często przemierzając wiele kilometrów, melduje się w naszej świątyni, aby razem z nami przeżywać niedzielne spotkanie z Chrystusem eucharystycznym”.

-”Opamiętajcie się” wybrzmiewają mi w pamięci słowa sfrustrowanego prałata i myślę sobie, że dobrze by było gdyby skierował je nie tylko do siebie, ale także i do tych kapłanów, którzy swoim krecim nastawieniem skutecznie zniechęcają swoje owieczki do systematycznych spotkań z Chrystusem w trakcie niedzielnych nabożeństw.

I na koniec może warto pamiętać starą zasadę medycyny:”Medice cura te ipsum”, od tego warto zaczynać każde działanie.

Kryspin

1 komentarz:

  1. Super, jak zawsze. Strzał w 10 tkę. Pozdrawiam serdecznie 👋

    OdpowiedzUsuń