środa, 24 sierpnia 2022

 

Kto zawinił?

Młody chłopak, który rozpoczął swoje dorosłe życie, bo dopiero co zakończył edukację na poziomie szkoły średniej, zapytany o swój stosunek do wiary odpowiedział:

-”Na lekcje religii chodziłem z woli rodziców jeszcze w trzeciej klasie liceum, ale z chwilą, kiedy ukończyłem 18 lat i mogłem samodzielnie zdecydować o uczęszczaniu na te duchowe zajęcia, stwierdziłem, że już dosyć!

Nie był to bunt młodego człowieka, który sprzeciwia się wszelkim autorytetom, ale prosta konsekwencja oparta na pewności, iż ksiądz nie miał mi nic do zaoferowania oprócz steku banałów, w które tak do końca i on sam nie wierzył, co było widać gołym okiem, kiedy męczył się naszymi lekcjami i z niecierpliwością spoglądał na zegarek ile jeszcze czasu pozostało do końcowego dzwonka.

W podobnym tonie odbierałem konieczność odstania swojego czasu w trakcie niedzielnych nabożeństw, i jakby na deser moich męczarni, co tydzień musiałem odsłuchiwać infantylnych bajań naszego proboszcza, który za każdym razem zdawał się rozpływać nad swoją erudycją, w której zamiast istotnych treści, pouczał zebranych, że zbawienie to zadanie dla nich, ale jednocześnie coś tak dalece nieosiągalnego dla gnuśnych w swym lenistwie, że może nie warto poświęcać się tej sprawie, bo w ostatecznym efekcie i tak jego głos zdawał się być wołaniem na puszczy.

Pewnie miał trochę racji w swoich zawiedzionych staraniach, ale tak naprawdę nigdy nie znajdował dobrego, krzepiącego słowa nawet dla tych, którzy szczerze starali się być dobrymi chrześcijanami.

Koniec końców to już na szczęście nie jest mój problem, bo od dwóch lat uwolniłem swoje wnętrze od tego uzależnienia i wolę niedzielne poranki przeżywać w domu, w towarzystwie dobrej książki, bądź na rowerze, kiedy napawam się pięknem otaczającego mnie świata.

A czy jest to tylko cud natury, czy obraz wielkości bożego architekta, to już zupełnie mnie nie obchodzi.”

Wydaje się, że niewiele można by dodać do tego, zdawać by się mogło szczerego do bólu, manifestu wolności od wiary młodego człowieka, ale może warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić się czy powód jego odejścia z Kościoła to tylko przejaw otwartości na wiatr laicyzacji, który dotyka coraz więcej, zwłaszcza młodych ludzi, czy jest w tym wszystkim jakieś drugie dno?

-”Z woli rodziców uczęszczałem na lekcje religii...”- mnie zabrakło w tym wszystkim stwierdzenia, że udział w tych zajęciach był naturalnym kontynuowaniem wiary wyniesionej z domu.

-”Ksiądz znużony przekazywaniem treści, w które sam nie wierzył”- Jak wielu duchownych w podobnym tonie traktuje szkolne zajęcia z religii z góry zakładając, że najważniejszym jest zaliczenie kolejnych, do tego płatnych godzin w szkole bez troski, czy potrafią dotrzeć do młodych serc tych, którym winni przybliżyć sens Boga dla ich przyszłego życia.

Na koniec kolejna zmarnowana szansa na duszpasterskie działanie, jakim z pewnością winna być każda homilia.

Co prawda trudno skupić uwagę słuchaczy, kiedy przez ileś lat, co niedziela, zmusza się ich do słuchania tego samego księdza, który niekiedy oddaje się pokusie bajania o niczym, byle mógł odhaczyć kolejne kazanie w swojej duszpasterskiej karierze.

Najtrudniejszym wyzwaniem, przed którym staje każdy ksiądz, kiedy gramoli się na ambonę to to, aby zebrani chcieli słuchać tego, co im pragnie przekazać, zauważył stary kapłan pytany o swój sposób na to, by wierni stawali się aktywnymi odbiorcami kaznodziejskiego przekazu.

-”W kazaniu nie musisz udowadniać zebranym, że jesteś mistrzem mowy, ale o jednym nie możesz zapominać, że jesteś jednocześnie pierwszym słuchaczem treści, którymi zamierzasz docierać do pozostałych.

Nie pouczaj słowami, a staraj się pokazywać w nich dobroć i zrozumienie jakim Bóg obdarza każdego, kto potrafi z ufnością dziecka powierzać mu swoje troski i wątpliwości.”

Tylko tyle i aż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz