niedziela, 26 października 2014

Imieninowy stół!

     Pierwsze moje imieniny na wsi!
Od rana oboje z moją Beatką, czyniliśmy przygotowania do popołudniowego spotkania, na które zaprosiłem najbliższych: moje dzieci oraz Hanię, przyjaciółkę naszej rodziny od lat.
Aby uczynić za dość miejscowemu zwyczajowi, nie pominąłem wśród zaproszonych gości sąsiadów, od których często kupuję jajka i drób[nie ma  porównania , gdy ugotuje się rosół z takiego kuraka] .
Poza tym postanowiłem ich zaprosić , bo  to są przemili ludzie i lubię z nimi porozmawiać, gdy spotykam ich niekiedy wracając ze spaceru z Etną.
Ostatnio dodatkowo pokusiłem się o zakup od Romana [sąsiada] świniaka, którego w pobliskiej masarni przerobiono na pyszne specjały, których nie uświadczysz w miejskim sklepie, gdzie kupujemy kiełbasy z "niby świń" [ piszę" niby świń", bo trudno nazwać wiejskim tucznikiem produkt z fermy hodowlanej, w którym więcej jest chemii i innych genetycznych ulepszaczy, aniżeli mięsa z naturalnej paszy i ziemniaków, na których rósł kaban przerobiony teraz  na pyszne kiełbasy roztaczające po całym naszym domu aromat wędzarni ]
     Wyroby ze świniobicia , to był hit wieczornego stołu w trakcie moich imienin, choć, i to trzeba podkreślić: kolację poprzedziła kawa z niemniej pysznym domowym ciastem przygotowanym przez moją ukochaną Beatkę[np: tort z naturalnym ananasem- pychota i niebo w ustach!!!] .
     Przybyłych gości powitaliśmy w dużym salonie, gdzie w narożniku wesoło połyskiwał ogień kominka, a całości nastroju dopełniało masę zapalonych świeczek rozmieszczonych na kandelabrach spowitych kolorowymi kwiatami.
Bardzo zależało mi na tym, aby wszystkim w trakcie tego wieczoru udzieliła się atmosfera ciepła!
Ale nie chodziło mi tylko o to, by poczuli żar z kominka, lecz by odczuli miłe przyjęcie od nas, ucieszonych ich przybyciem.
     Nie będę opisywał potraw suto zastawionego imieninowego stołu, bo zrobiłby się może z tego typowy kulinarny bedeker, a chciałbym przez chwilę zatrzymać się nad tą niezwykłą atmosferą: gdy w naszym domu spotkali się i to pierwszy raz przypadkowi goście[ pomijam tu moje pociechy], do tego w różnym wieku i o odmiennych profesjach; a od samego początku rozmawiali ze sobą przyjaźnie niczym starzy znajomi i nikt nie czuł się niezręcznie i sztywno, co w takim "zestawie" jest nader częstym zjawiskiem, gdy imieninowy wieczór  przeradza się w normalną nasiadówę.
    Odczuwałem i chyba nie tylko ja, że nikt tu nie odprawiał "pańszczyzny" bycia, bo wypada!
Śmiem twierdzić, że wszyscy czuli się przyjemnie i może dlatego nie spoglądali ukradkiem na zegarki, by znaleźć pretekst do szybszego  opuszczenia pozostałych.
Aby była jasność: atmosfery nie podkręcaliśmy nadmierną ilością alkoholu, który niekiedy jest używany jako swoiste spoiwo dla biesiadników!
 Nie w tym przypadku!
Owszem, były toasty zakrapiane dobrymi trunkami, ale z zachowaniem rozsądku i umiaru.
    Po odjeździe naszych gości siedliśmy z Beatką przy  kominku.
Trzymaliśmy szklaneczki whiskacza w rękach i cieszyliśmy się wspomnieniem miłego wieczóru w gronie życzliwych nam osób.
A ja zamarzyłem sobie wtedy, by na kolejnych takich imieninach [ Jej lub moich] to grono powiększyło się o kolejne osoby! [drogie naszym sercom.]
Na koniec pomyślałem sobie, że może kiedyś przy takim stole zasiądą wszyscy ci, których oboje kochamy....?
Tego najbardziej pragniemy i to byłby najmilszy prezent dla nas obojga!
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz