środa, 29 sierpnia 2018

Czy Bóg złączył ten związek?



     Na ścianie ich sypialni, której ona już nie dzieli ze swoim mężem, bo ten, jeżeli wraca na noc do domu, zajmuje sofę w salonie, gdzie odsypia swoją miłość do mocnych trunków.
I tylko dzieci kiedyś wstając rano do szkoły, pytały o to, dlaczego tatuś znowu nie nocował w sypialni?
    Tak było do czasu, gdy były małe i zadowalały się tłumaczeniem mamy, że ich ojciec wrócił późno z pracy i nie chciał niepokoić mamy.
    Teraz, gdy dorosły, widząc jej podkrążone oczy i sińce skrywane pod słonecznymi okularami, które zakłada nawet w pochmurny dzień, już nie zadają takich pytań.
    Przed trzema laty zdecydowała się na sądowną separację korzystając z rady kapłana, który stanowczo zabronił jej nawet myśleć o rozwodzie:
-”Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”- powiedział jej na odchodne, a i jeszcze obiecał, że będzie się modlił za ich rodzinę....
    No i tu rodzi się problem.
    Bo kto dokonuje swoistego zerwania małżeńskiego węzła?
    Czy zdesperowana kobieta (niekiedy mężczyzna postawiony w takiej sytuacji) mówiąc dość i składając rozwodowy pozew, posuwa się do czynu zabronionego ?
    W kościelnym rozumieniu tak, i w konsekwencji zamyka sobie choćby drogę do życia sakramentalnego z komunią świętą na czele, do której nie ogranicza się dostępu tym, którzy de facto są odpowiedzialni za tę pełną desperacji decyzję współmałżonka.
Jeszcze większy zgryz wiary mają te osoby, którym pokopało się dotychczasowe, małżeńskie życie i odpowiadając na miłość drugiej osoby, decydują się kolejny raz powiedzieć małżeńskie (tylko przed cywilnym urzędnikiem) tak.
Ale przecież Kościół w szczególnych przypadkach orzeka, że małżeński związek był nieważny od samego początku i taka osoba może ponownie zawrzeć sakrament małżeństwa- odpowiedzą obrońcy czystości katolickiego zachowania.
    Pewnie mógłbym im rzucić pytanie:
-Ilu katolików dotkniętych domową przemocą, osób żyjących pod jednym dachem z człowiekiem uzależnionym od tego wszystkiego, co rozwala miłość(pijaków, ludzi uzależnionych od pornografii, czy uważających, że skok w bok, to przecież to takie nic), zdobywa się na odwagę przejścia drogi, którą chcieliby fundować im sędziowie w kościelnych trybunałach?
    Nie zadam jednak tego pytania, a zamiast tego chciałbym, aby ci sami obrońcy katolickiej moralności zastanowili się nad wyżej przytoczonym stwierdzenie, którym niejako na odchodne częstuje nowożeńców kapłan asystujący przy ich sakramencie:
-„Co Bóg złączył...”
Bóg tylko i aż, błogosławi ich decyzję o wspólnej drodze.
Małżeństwo to sakrament udzielany sobie nawzajem przez zakochanych w sobie ludzi, którzy takową drogę obierają, aby być jednym we dwoje.
     I tu mam problem, który wydaje się trudny do wyjaśnienia, ale spróbuję się z nim zmierzyć.
     Nasz Stwórca, dla którego nie ma czasu, czyli zna także naszą przyszłość, obdarowuje swoim błogosławieństwem kogoś, kto w małżeńskiej przyszłości wybiera drogę łajdaka i jest gnębicielem najbliższej (kiedyś) mu osoby?
    W jednym z minionych felietonów napisałem, że wielu ludzi stających na ślubnym, kościelnym kobiercu, wcale nie doświadcza sakramentu i w takim przypadku ich małżeństwo od samego początku jest nieważne.
    Pisałem wtedy o szczerości wypowiadanych słów małżeńskiej przysięgi i konkludując stwierdziłem, że w wielu przypadkach tam tkwi swoisty „feler”- gdy te słowa nie do końca szczerze i świadomie są wypowiadane.
    Kiedy odbieram masę listów od osób skrzywdzonych przez współmałżonków, nie mogę się uwolnić od przekonania, że dobry Bóg nie przyłożył swojej ręki do ich nieszczęścia skazując ich na wyrok dożywocia z kimś, kto ich nigdy nie kochał.
    Powiem więcej, głęboko wierzę w to, że ten sam Bóg szczerze błogosławi im w związku, w którym doświadczyli prawdziwej miłości.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz