Na niedzielną mszę udają się do
tego samego kościoła. Mieszkając w dość dużej parafii, mogliby
wybrać dowolną godzinę liturgicznego spotkania, to jakimś dziwnym
trafem decydują się na mszę odprawianą o godzinie 9.00.
Pod koniec liturgii, w trakcie
której przezornie zajmują miejsca oddalone od siebie, podobnie jak
pozostali w świątyni, na wezwanie kapłana skinieniem głowy
przekazują znak pokoju stojącym obok nich.
Ten ceremoniał nie osłabia
jednak ich czujności, bo w tym samym momencie ich spojrzenia biegną
dalej, aby ich wzrok, teraz już pełen nienawiści spotkał się
gdzieś pośrodku świątyni.
Później następuje kolejna
odsłona liturgicznego ceremoniału, czas komunii, w której obaj
aktywnie uczestniczą.
No i to by było na tyle,
chciałoby się podsumować przytoczoną przed chwilą scenkę
niedzielnej „pobożności”. Aktorami tego spektaklu są zwyczajni
katolicy, sąsiedzi mieszkający na co dzień obok siebie, niekiedy
przez ścianę swoich piekiełek (mieszkań), do których powracają
zadowoleni z nienawiści wobec siebie, którą kolejny raz mogli
zamanifestować.
Ich sprawa- mógłby ktoś
powiedzieć, oceniając postawę tych skłóconych sąsiadów, ale
nie do końca tak jest, bo.....
No właśnie. Ci ludzie nie
zadowalają się osobistą niechęcią wobec siebie, bo przy byle
okazji próbują swoje nastawienie rozsiewać szerzej: najpierw
najbliżsi, rodzina, przyjaciele, znajomi.
Przy każdej sposobności są
instruowani, jakim niegodziwcem jest ten sąsiad, którego najlepiej,
gdyby także i oni nie darzyli sympatią.
Gdyby natomiast ktoś zapytał
zwaśnionych o praprzyczynę ich sporu, to pewnie byłoby im trudno
tak z marszu odpowiedzieć: Dlaczego?
Przecież kiedyś żyli w zgodzie.
Pomagali sobie przy domowych obejściach, użyczając sobie młotka,
czy innych drobnych narzędzi. Ich żony piły ze sobą kawę
wymieniając się przepisami pysznych wypieków, z których były
dumne, a dzieciaki godzinami na placu zabaw kopały ze sobą piłkę,
ciesząc się ze słońca i wolności dzieciństwa.
Dlaczego to wszystko poszło w
niepamięć?
Może ktoś powiedział jedno
słowo za dużo, może ktoś inny włożył kij w ich zgodne do tej
pory mrowisko, a może tak po prostu dozwolili dojść do głosu
swoim przywarom, z których zazdrość o sukces tego drugiego zaczęła
uwalniać nienawiść, a ta zrodziła stan ruiny wzajemnych relacji,
w którym trwają po dziś?
Niedzielna liturgia, której
zwieńczeniem jest komunia, za każdym razem poprzedzana jest słowami
kapłana: ”Przekażcie sobie znak pokoju” i to jest nie tylko
apel o zasypanie dołów wzajemnych animozji, żalów pamięci
krzywd (domniemanych, czy rzeczywistych), z którymi przychodzimy na
spotkanie z Chrystusem, ale szansa i warunek godnego spotkania z Nim.
Wzajemna nienawiść względem
siebie pojedynczych ludzi niesie w sobie jeszcze jedno
niebezpieczeństwo. W szczególnych okolicznościach następuje
zjawisko kumulacji wzajemnych animozji i staje się prostą drogą do
tego, co od pewnego czasu w naszej ( choćby politycznej)
rzeczywistości zaczęto określać „wojną plemion”, i to winno
budzić nie tylko niepokój, ale stanowczy sprzeciw.
Wśród wojowników tychże
zwaśnionych obozów wielu jest katolików i w ich przypadku Kościół
winien stanowczo przypominać, że słowa o przekazaniu sobie znaku
pokoju, to nie tylko zwyczajowa formułka bez znaczenia.
Tym zaś, dla których wartości
chrześcijańskie niewiele znaczą, można by przypomnieć choćby
słowa ludowej mądrości:
”Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Inaczej mówiąc: kto epatuje
nienawiścią do drugiego człowieka (często usprawiedliwiając
swoje nastawienie odmiennymi poglądami tamtego), ten podsyca płomień
„wojny plemion”.
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz