środa, 15 sierpnia 2018

"Kto sieje wiatr...."



Na niedzielną mszę udają się do tego samego kościoła. Mieszkając w dość dużej parafii, mogliby wybrać dowolną godzinę liturgicznego spotkania, to jakimś dziwnym trafem decydują się na mszę odprawianą o godzinie 9.00.
Pod koniec liturgii, w trakcie której przezornie zajmują miejsca oddalone od siebie, podobnie jak pozostali w świątyni, na wezwanie kapłana skinieniem głowy przekazują znak pokoju stojącym obok nich.
Ten ceremoniał nie osłabia jednak ich czujności, bo w tym samym momencie ich spojrzenia biegną dalej, aby ich wzrok, teraz już pełen nienawiści spotkał się gdzieś pośrodku świątyni.
Później następuje kolejna odsłona liturgicznego ceremoniału, czas komunii, w której obaj aktywnie uczestniczą.
No i to by było na tyle, chciałoby się podsumować przytoczoną przed chwilą scenkę niedzielnej „pobożności”. Aktorami tego spektaklu są zwyczajni katolicy, sąsiedzi mieszkający na co dzień obok siebie, niekiedy przez ścianę swoich piekiełek (mieszkań), do których powracają zadowoleni z nienawiści wobec siebie, którą kolejny raz mogli zamanifestować.
Ich sprawa- mógłby ktoś powiedzieć, oceniając postawę tych skłóconych sąsiadów, ale nie do końca tak jest, bo.....
No właśnie. Ci ludzie nie zadowalają się osobistą niechęcią wobec siebie, bo przy byle okazji próbują swoje nastawienie rozsiewać szerzej: najpierw najbliżsi, rodzina, przyjaciele, znajomi.
Przy każdej sposobności są instruowani, jakim niegodziwcem jest ten sąsiad, którego najlepiej, gdyby także i oni nie darzyli sympatią.
Gdyby natomiast ktoś zapytał zwaśnionych o praprzyczynę ich sporu, to pewnie byłoby im trudno tak z marszu odpowiedzieć: Dlaczego?
Przecież kiedyś żyli w zgodzie. Pomagali sobie przy domowych obejściach, użyczając sobie młotka, czy innych drobnych narzędzi. Ich żony piły ze sobą kawę wymieniając się przepisami pysznych wypieków, z których były dumne, a dzieciaki godzinami na placu zabaw kopały ze sobą piłkę, ciesząc się ze słońca i wolności dzieciństwa.
Dlaczego to wszystko poszło w niepamięć?
Może ktoś powiedział jedno słowo za dużo, może ktoś inny włożył kij w ich zgodne do tej pory mrowisko, a może tak po prostu dozwolili dojść do głosu swoim przywarom, z których zazdrość o sukces tego drugiego zaczęła uwalniać nienawiść, a ta zrodziła stan ruiny wzajemnych relacji, w którym trwają po dziś?
Niedzielna liturgia, której zwieńczeniem jest komunia, za każdym razem poprzedzana jest słowami kapłana: ”Przekażcie sobie znak pokoju” i to jest nie tylko apel o zasypanie dołów wzajemnych animozji, żalów pamięci krzywd (domniemanych, czy rzeczywistych), z którymi przychodzimy na spotkanie z Chrystusem, ale szansa i warunek godnego spotkania z Nim.
Wzajemna nienawiść względem siebie pojedynczych ludzi niesie w sobie jeszcze jedno niebezpieczeństwo. W szczególnych okolicznościach następuje zjawisko kumulacji wzajemnych animozji i staje się prostą drogą do tego, co od pewnego czasu w naszej ( choćby politycznej) rzeczywistości zaczęto określać „wojną plemion”, i to winno budzić nie tylko niepokój, ale stanowczy sprzeciw.
Wśród wojowników tychże zwaśnionych obozów wielu jest katolików i w ich przypadku Kościół winien stanowczo przypominać, że słowa o przekazaniu sobie znaku pokoju, to nie tylko zwyczajowa formułka bez znaczenia.
Tym zaś, dla których wartości chrześcijańskie niewiele znaczą, można by przypomnieć choćby słowa ludowej mądrości:
”Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”.
Inaczej mówiąc: kto epatuje nienawiścią do drugiego człowieka (często usprawiedliwiając swoje nastawienie odmiennymi poglądami tamtego), ten podsyca płomień „wojny plemion”.
Kryspin, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz