Pamiętam ze mojego dzieciństwa
wieczory pełne emocji.
I wcale nie mam na myśli godzin
spędzanych przed szklanym ekranem, bo telewizja w tamtym czasie
(jeden program) takowych nie dostarczała: kilka programów
publicystycznych, krótka dobranocka, wiadomości, no i wieczorny
film (najczęściej ze słusznej strony żelaznej kurtyny), nie były
spełnieniem naszych oczekiwań.
Najbardziej lubiłem historie,
którymi raczyła nas mama, gdy siadając w starym fotelu, brała do
ręki iglice i dziergała na nich wełniane cudeńka mające nam
służyć w czasie zimowych dni, które spędzaliśmy na godzinnych
zabawach w parku, który rozciągał się zaraz obok naszego domu.
W takie wieczory uwielbialiśmy
rozsiadać się na wielkim tapczanie, by z wypiekami słuchać
niesamowitych historii, którymi nas raczyła.
Najbardziej lubiliśmy opowiadania o
duchach budzących przerażenie tych, którym przyszło się z nimi w
jakiś sposób spotkać.
W mojej pamięci szczególnie
zapadła historia nawiedzonej plebani.
Było to ponoć w parafii, w której
moi rodzice mieszkali zaraz po wojnie (około 1946 roku).
Prawie każdego wieczoru przykościelny
budynek nawiedzał duch w stroju kapłana. Pomimo zamkniętych drzwi
pojawiał się w pokoju parafialnej kancelarii i zatrzymywał się
przy starej biblioteczce.
Po chwili, dziwnie skulony padał na
kolana i zaraz potem jego postać się rozpływała w ciemnościach.
Proboszcz, który ponoć kilka
razy był świadkiem takiej sytuacji, postanowił poszukać
odpowiedzi, co chciał mu przekazać ten przybysz zza światów i
dlatego zabrał się do przeszukania starego mebla. Za drewnianą
ścianką natknął się na zwitek pożółkłych karteczek z
zapisanymi intencjami mszalnymi.
Następnego dnia zaczął odprawiać
msze w tych odnalezionych intencjach i w dniu, gdy odprawił ostatnią
liturgię w intencjach ze znalezionych zapisków, postać w czarnej
sutannie zaprzestała nawiedzać jego plebanię.
Może to tylko legenda, a może i
było w tym wszystkim ziarno prawdziwej historii, tego nie wiem?
Kościół przyjmuje wielką wagę
do liturgii mszy świętej i szczegółowo określa obowiązki
kapłanów w tej kwestii.
Jedną z fundamentalnych zasad jest
ta, że ksiądz może przyjąć ofiarę z jednej mszy odprawianej w
danym dniu i zdawałoby się, że w tej kwestii wszystko jest jasne,
ale nie!
Świadczą o tym liczne maile od
czytelników „Księdza w cywilu”, które po ostatnim
artykule:”Ile się należy za mszę?”
Oczekiwałem, że pojawią się
sygnały o taryfach określających wielkość ofiary, której żądają
księża za odprawienie mszy, ale one były w znakomitej mniejszości.
Kilkoro z moich mailowych rozmówców
sygnalizowało mi, że jestem naiwny tłumacząc, że ksiądz
„zarabia” marne grosze za „trud” codziennej mszy (intencja
max-50zł).
„.....Nasz proboszcz otwarcie
stosuje kumulację intencji i zamiast odprawić za zmarłego
kilkanaście zamówionych (np. przy okazji pogrzebu), ogranicza się
do zebrania ofiar od poszczególnych wiernych i wyznacza jedną mszę.
Tym samym godzinna liturgia ma cenę
+/- 1500 zł.”
Podobny list skierował do mnie
parafianin (podał miejscowość), który opisał podobny proceder,
gdy proboszcz ze mszy świętej, łącząc intencje wielu rodzin,
robi coś na kształt „wypominek”, które wiernym kojarzą się z
okresem Wszystkich Świętych.
Najprościej byłoby zgłosić to
kurii, ale tu pojawia się problem i obawa „zemsty” ze strony
wkurzonego księdza, więc milcząco godzą się na takie parafialne
„mszalne piramidy.”
Taki proceder trzeba piętnować i
zgodnie z ewangeliczną zasadą:”Zgłosić Kościołowi”, dla
tego mój apel, abyście pisali mi o tym, i gdy w korespondencji
wyrazicie zgodę na to, by „Ksiądz w cywilu „ był Waszym głosem
sprzeciwu, to nim będę!
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz