-”Nie chodzę do kościoła, gdy
jest pełen spoconych tygodniowym pośpiechem ludzi, którzy
najczęściej zachowują się jak uczestnicy partyjnego wiecu z czasu
komuny. Trzeba być, zaliczyć cotygodniowy spęd, by przypadkiem
parafialny nadzorca nie odnotował w pamięci naszej nieobecności.
No i jeszcze jeden ważny powód - co ludzie powiedzą, gdy przy
niedzielnym obiedzie przekażą sobie nowinę, że Kowalska kolejny
raz nie pokazała się przy ołtarzu, a przecież na chorą nie
wyglądała.
W takim jarmarcznym zgiełku: przy
płaczliwym wrzasku dzieciaków znudzonych bezsensownym ślęczeniem
w jednym miejscu i gapieniu się w plecy jakiegoś człowieka
rozpierającego się w niewygodnej, kościelnej ławie, czy
obserwowaniu (z poziomu czterolatka) szpaleru nóg tych stojących
przed nimi; trudno mi było dostrzec Boga, i może dlatego zaczynałam
rozumieć ich zniecierpliwienie i coraz głośniej powtarzane
pytanie: kiedy wreszcie wrócimy do domu!
Nie umiem odnaleźć Boga w
zatłoczonym kościele, ale przy okazji licznych wyjazdów służbowych
staram się w danej miejscowości wejść do kościoła.
Siadam w półmroku gdzieś na końcu
świątyni i milcząc chłonę bliskość Boga, który mówi do mnie.
Zapominam o upływającym czasie i czuję się cudownie......”
Gdyby na tym czytelniczka „Księdza
w cywilu” zakończyła swój list, można by pozazdrościć jej
tych spotkań z Bogiem, ale?
W dalszej części Kobieta pisze o
„ciemniejszej” stronie takiego przeżywania wiary, bo mieszka w
małej miejscowości i wśród członków parafialnej wspólnoty
czuje swoiste napiętnowanie.
Najgorsze, że miejscowi
duszpasterze przyłączają się do grona zgorszonych jej
„uczuleniem” na wspólnotowe przeżywanie eucharystycznych
spotkań z Chrystusem w trakcie niedzielnych nabożeństw i w
pouczających rozmowach stosują coś w rodzaju szantażu:
-”Nie żyjesz zgodnie z kościelnymi
prawami (niedzielna msza, spowiedź raz do roku), czyli on jest teraz
tobie niepotrzebny. Nie oczekuj więc od niego niczego w
przyszłości.”
Przeciwnicy Kościoła
(katolickiego szczególnie) lansują określenie, że jest on
rodzajem sekty, która stosując swoisty szantaż, próbuje trzymać
w ryzach swoich wyznawców.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z
takim stwierdzeniem, ale dla wielu osób, zwłaszcza dalekich od
Kościoła, jego niektóre zasady noszą znamiona takowej.
Kiedy zapoznamy się z definicją
określenia sekta:”Określenie grupy wyznawców, których poglądy
religijne są sprzeczne z oficjalnie dominującą doktryną”- to w
żaden sposób nie możemy Kościoła tym mianem określić.
Mnie jednak zaniepokoiło co innego. Na
samym końcu przytoczonej definicji możemy przeczytać o cechach
sekty:
-misjonarska gorliwość,
-charyzmatyczny przywódca,
-monopol na prawdę,
-dławienie indywidualności.
I tu znalazłoby się wiele swojsko
brzmiących określeń, choć apologeci(obrońcy) kościelnego
stanowiska zaraz dodali by, że w przypadku sekty te określenia
noszą w sobie pejoratywną wymowę, a ich zbieżne brzmienie z
cechami określającymi posłannictwo Kościół, to nabierają
wartości pozytywnych.
Pewnie wypadałoby się zgodzić z
takim stanowiskiem, ale nie do końca.
Kościół jak najbardziej winien
być misjonarsko gorliwym, dobrze, by na jego czele stał człowiek
obdarzony charyzmą ( na każdym szczeblu kościelnej hierarchii),
ale już co do trzeciej, to mam wątpliwości, bo monopol naprawdę
zamyka drogę do międzywyznaniowego dialogu i oddala pragnienie
Chrystusa:”Aby wszyscy byli jedno”
Już na pewno nie mogę się zgodzić
się na dławienie indywidualności, a w Kościele jest to częsta
praktyka.
Czytelniczka z przytoczonego
powyżej listu wybrała inną drogę do Boga, ale czy przez to należy
ją skreślić i powiedzieć, że On nie ciszy się z jej wiary, może
inaczej manifestowanej, ale z pewnością także Mu miłej?
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz