środa, 5 września 2018

Czy Kościół jest sektą?



-”Nie chodzę do kościoła, gdy jest pełen spoconych tygodniowym pośpiechem ludzi, którzy najczęściej zachowują się jak uczestnicy partyjnego wiecu z czasu komuny. Trzeba być, zaliczyć cotygodniowy spęd, by przypadkiem parafialny nadzorca nie odnotował w pamięci naszej nieobecności. No i jeszcze jeden ważny powód - co ludzie powiedzą, gdy przy niedzielnym obiedzie przekażą sobie nowinę, że Kowalska kolejny raz nie pokazała się przy ołtarzu, a przecież na chorą nie wyglądała.
W takim jarmarcznym zgiełku: przy płaczliwym wrzasku dzieciaków znudzonych bezsensownym ślęczeniem w jednym miejscu i gapieniu się w plecy jakiegoś człowieka rozpierającego się w niewygodnej, kościelnej ławie, czy obserwowaniu (z poziomu czterolatka) szpaleru nóg tych stojących przed nimi; trudno mi było dostrzec Boga, i może dlatego zaczynałam rozumieć ich zniecierpliwienie i coraz głośniej powtarzane pytanie: kiedy wreszcie wrócimy do domu!
Nie umiem odnaleźć Boga w zatłoczonym kościele, ale przy okazji licznych wyjazdów służbowych staram się w danej miejscowości wejść do kościoła.
Siadam w półmroku gdzieś na końcu świątyni i milcząc chłonę bliskość Boga, który mówi do mnie. Zapominam o upływającym czasie i czuję się cudownie......”
    Gdyby na tym czytelniczka „Księdza w cywilu” zakończyła swój list, można by pozazdrościć jej tych spotkań z Bogiem, ale?
    W dalszej części Kobieta pisze o „ciemniejszej” stronie takiego przeżywania wiary, bo mieszka w małej miejscowości i wśród członków parafialnej wspólnoty czuje swoiste napiętnowanie.
Najgorsze, że miejscowi duszpasterze przyłączają się do grona zgorszonych jej „uczuleniem” na wspólnotowe przeżywanie eucharystycznych spotkań z Chrystusem w trakcie niedzielnych nabożeństw i w pouczających rozmowach stosują coś w rodzaju szantażu:
-”Nie żyjesz zgodnie z kościelnymi prawami (niedzielna msza, spowiedź raz do roku), czyli on jest teraz tobie niepotrzebny. Nie oczekuj więc od niego niczego w przyszłości.”
Przeciwnicy Kościoła (katolickiego szczególnie) lansują określenie, że jest on rodzajem sekty, która stosując swoisty szantaż, próbuje trzymać w ryzach swoich wyznawców.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z takim stwierdzeniem, ale dla wielu osób, zwłaszcza dalekich od Kościoła, jego niektóre zasady noszą znamiona takowej.
Kiedy zapoznamy się z definicją określenia sekta:”Określenie grupy wyznawców, których poglądy religijne są sprzeczne z oficjalnie dominującą doktryną”- to w żaden sposób nie możemy Kościoła tym mianem określić.
    Mnie jednak zaniepokoiło co innego. Na samym końcu przytoczonej definicji możemy przeczytać o cechach sekty:
-misjonarska gorliwość,
-charyzmatyczny przywódca,
-monopol na prawdę,
-dławienie indywidualności.
     I tu znalazłoby się wiele swojsko brzmiących określeń, choć apologeci(obrońcy) kościelnego stanowiska zaraz dodali by, że w przypadku sekty te określenia noszą w sobie pejoratywną wymowę, a ich zbieżne brzmienie z cechami określającymi posłannictwo Kościół, to nabierają wartości pozytywnych.
Pewnie wypadałoby się zgodzić z takim stanowiskiem, ale nie do końca.
     Kościół jak najbardziej winien być misjonarsko gorliwym, dobrze, by na jego czele stał człowiek obdarzony charyzmą ( na każdym szczeblu kościelnej hierarchii), ale już co do trzeciej, to mam wątpliwości, bo monopol naprawdę zamyka drogę do międzywyznaniowego dialogu i oddala pragnienie Chrystusa:”Aby wszyscy byli jedno
Już na pewno nie mogę się zgodzić się na dławienie indywidualności, a w Kościele jest to częsta praktyka.
     Czytelniczka z przytoczonego powyżej listu wybrała inną drogę do Boga, ale czy przez to należy ją skreślić i powiedzieć, że On nie ciszy się z jej wiary, może inaczej manifestowanej, ale z pewnością także Mu miłej?
Kryspin, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz