wtorek, 26 grudnia 2023

 

Kolęda

Było czerwcowe popołudnie, kiedy spotkałem się z proboszczem małej wiejskiej parafii. To mój dawny starszy kolega z seminarium, więc oprócz prywatnej sprawy, którą zamierzałem z nim skonsultować, przez chwilę wróciliśmy do wspomnień z naszej wspólnej przeszłości.

Czas naszego spotkania płynął szybko, kiedy w pewnym momencie ksiądz Marek, spoglądając dyskretnie na zegarek, poinformował mnie, że musimy kończyć, gdyż zamierza udać się na kolędę.

Zdziwiło mnie to, bo za oknem promienie popołudniowego słońca nieustannie przypominały, że był środek lata, więc to nie czas na duszpasterskie odwiedziny w domach parafian.

-”Widzę, że na twojej twarzy maluje się pytanie?” – zauważył z uśmiechem, by zaraz wytłumaczyć mi o co chodziło.

-”U mnie kolęda trwa cały rok i w każdy pierwszy i trzeci czwartek miesiąca odwiedzam po dziesięć rodzin w mojej parafii. Osiem z nich to planowe spotkania, a dwa pozostałe to takie odwiedziny na cito z tymi, którzy z różnych powodów potrzebują spotkania na już.”

Ksiądz proboszcz powiedział mi jeszcze jedną ważną rzecz:

-”My tutaj tworzymy jedną rodzinę, może i dużą, bo liczącą ponad 900 osób, ale dbamy o szczerość wzajemnych relacji. Wiemy o naszych osiągnięciach, ale i o mniej chlubnych dokonaniach także.

Moi parafianie znają mnie i wiedzą, że miałem czas trudny, kiedy w alkoholu próbowałem leczyć kapłańskie frustracje, ale dzięki nim wyszedłem na prostą. Ja także znam ich codzienność, która niekiedy wymaga dużej dozy cierpliwości i serca otwartego na pomoc wzajemną.

Systematycznie odwiedzam ich na rodzinnych uroczystościach, na osiemnastkę nastolatkowie otrzymują ode mnie prezent, liturgię odprawianą specjalnie dla nich, abyśmy wspólnie mogli prosić Boga o pomyślność dla ich dorosłości.

-Pewnie chciałbyś spytać, czy nasza parafialność to nieustanna sielanka?

-Odpowiem, że nie, bo tak jak to bywa w rodzinach, musimy mierzyć się trudnościami, kiedy któryś z nas przegrywa z samym sobą, ale wtedy ma wsparcie pozostałych bez kodowania wzajemnych pretensji.”

Jakże inny obraz kolędowych odwiedzin mamy zakodowany w naszych umysłach, kiedy kapłani w kilka dni po Bożym Narodzeniu zaliczają maraton odwiedzin w domach parafian i te spotkania coraz mniej przypominają odwiedziny duszpasterskie, a zamiast tego pozostają w naszej świadomości jak wizyty inkasentów, czy innego rodzaju poborców.

Proboszcz dużej, miejskiej parafii w wywiadzie udzielonym ogólnopolskim mediom zauważył, że proces laicyzacji w jego parafii to nie tylko coraz bardziej puste ławki w trakcie kościelnych liturgii, czy rosnąca rzesza młodych odchodzących od praktyki katechetycznej edukacji, ale i coraz mniejsza liczba otwartych drzwi dla duszpasterskich odwiedzin.

Jeszcze kilka lat temu ponad 7000 rodzin przyjmowało kolędę, a w minionym roku było ich już tylko niespełna tysiąc.

W tym miejskim parafialnym molochu pracuje pięciu księży, nie licząc dwóch seniorów w sutannach, czyli na jednego kapłana przypada mniej niż dwieście rodzin, które go przyjmą w trakcie kolędy.

Trudno nie pokusić się o porównanie z działalnością księdza Marka, który ma do kolędowego „obsłużenia” nieco więcej rodzin, a efekt w jego przypadku jest zupełnie inny.

Kościół rzeczywiście jest w głębokim kryzysie i zasiadł na równi pochyłej, na której będzie coraz bardziej karłowaciał i musi coś zrobić z tym faktem.

Odwiedziny duszpasterskie wśród tych, którzy nadal odczuwają potrzebę wspólnoty, to szansa na to, aby kapłani starali się zawiązywać więzi przyjaźni z tymi, którym oświetlają drogę do Bożej miłości.

Tylko wtedy, kiedy odrzucą mit wyjątkowości swojego wybrania i przyjmą niekiedy bolesną prawdę o swojej niedoskonałości, by otwarcie o niej mówić, tyko wtedy będą potrafili zatrzymać tę równię pochyłą wieszczącą koniec instytucji, którą firmują.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz